Różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopców. Podział zaczyna się od najmłodszych lat, FamVeld, iStock.com
Czy ponad stuletnia walka Polek o równouprawnienie przyniosła oczekiwane rezultaty? A może pewne kody są tak głęboko wpisane w podświadomość, że potrzeba nam kolejnych stu lat zanim, zanim faktycznie zaczniemy być traktowane w równy sposób? Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne publikujemy fragment książki Kamila Fejfera, "O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje". Publikowany materiał pochodzi z rozdziału "Socjalizowanie. O genezach podziału ról zawodowych".
Socjalizowanie. O genezach podziału ról zawodowych
Spójrz tylko! – Starsza kobieta sadza Sophie na miękkim, niebieskim kocyku. Obok nich leży kilka zabawek. Sophie ma może półtora roku i jeszcze większość słów w życiu do wypowiedzenia. Ma przed sobą również wszystkie wybory, w tym te dorosłe.
– Spójrz, chcesz? – pyta z naciskiem opiekunka i podaje dziecku lalkę w różowych ciuszkach.
– Jesteś taką grzeczną dziewczynką! – szczebiocze kobieta.
– Zobacz, tu napisano "słodkich snów, słodkich snów” – mówi pieszczotliwym głosem i podaje Sophie lalkę. Sophie gładzi lalkę po głowie i z zaciekawieniem
patrzy na kobietę. Po chwili bierze do ręki robota, ale opiekunka szybko wymienia go na grzechoczącego pluszaka. Potem zachęca ją do zabawy różowym misiem.
– Miau, miau, prrr. – Opiekunka próbuje zainteresować dziecko kocią pacynką.
– Myślę,że Sophie najbardziej polubiła różową laleczkę– stwierdza pięćdziesięcio-, może sześćdziesięcioletnia kobieta po zabawie z małą.
Drugi opiekun, tym razem mężczyzna, również podaje Sophie pluszowego miśka i udaje, że ten do niej mówi. Sophie bawi się bączkiem, ale mężczyzna podsuwa jej kocią pacynkę.
Olivier ma na sobie kraciastą koszulę, spod której wystaje niebieski T-shirt.
– Co to? Robot? – pyta go delikatnym głosem młoda opiekunka.
– Podoba ci się, prawda? – dopytuje. Olivier nie odpowiada, bo w sumie niewiele jeszcze potrafi powiedzieć.
– A do czego to służy? – pyta opiekunka, w ręku trzymając geometryczną zabawkę. Olivier bacznie przygląda się przedmiotowi.
Tak naprawdę Sophie to Edward w dziewczęcych ubrankach, a Olivier to Marnine przebrana za chłopca. Zamiana ubrań stanowiła element eksperymentu przeprowadzonego przez stację BBC, w ramach którego ochotnicy opiekowali się małymi dziećmi.
– Wzięłam go za dziewczynkę, więc uznałam, że powinniśmy się bawić dziewczęcymi zabawkami – mówi pierwsza opiekunka Sophie (tj. Edwarda) po tym, jak poznaje prawdę.
– Wydaje mi się, że to wina stereotypów – dodaje drugi opiekun Sophie (Edwarda!).
– I to one wpłynęły na twoje zachowanie?– dopytuje Javid Abdelmoneim, dziennikarz BBC.
– Tak, nie da się zaprzeczyć – odpowiada opiekun.
– Automatycznie sięgnęłam po "chłopięce” zabawki, bo myślałam, że mam do czynienia z chłopcem – mówi opiekunka Oliviera, czyli Marnine.
Tak, proszę państwa, wygląda socjalizacja. To przyuczanie nas do ról płciowych już od najmłodszych lat.
Minęło pewnie ze dwadzieścia pięć lat, odkąd ostatni raz widziałem te ilustracje. Być może nie potrafiłbym ich odtworzyć z pamięci, ale kiedy mam je przed oczami, ich kompozycja i bohaterowie wydają mi się absolutnie oczywiste. Nie mogłoby być na nich cokolwiek innego, niż jest, tak przynajmniej mi się wydaje. Te konkretne ilustracje zajmują uprzywilejowane miejsce w mojej pamięci; tkwią w ważnym katalogu, który powstał w pierwszych latach życia.
Choć nie pamiętam treści książek, które przeczytałem trzy lata temu (co mnie niezmiennie złości), szkolne podręczniki z pierwszych klas trafiły do jakiegoś rodzaju pamięci uśpionej, którą wystarczy jedynie trącić patykiem, aby uruchomiła się cała sekwencja skojarzeń.
Kiedy starałem się odnaleźć elementarze z pierwszych klas podstawówki, nie pamiętałem ich okładek ani tytułów. Szukałem na ślepo. Ale gdy po raz pierwszy od ponad ćwierćwiecza zobaczyłem okładkę podręcznika Litery. Nauka czytania, w mojej głowie coś zaskoczyło. Doskonale wiedziałem, że to właśnie ten podręcznik. Później znajdowałem kolejne tytuły: "W szkole i na wakacjach", "Nasza mowa – nasz świat", "Piszę i opowiadam", "Słowo za słowem". I nazwiska autorów, które nawet po tylu latach brzmią znajomo:
Przyłubscy, Nagajowa. Wszystkie te słowa wydają mi się absolutnie oczywiste. Są jak zapach tapicerki i rozgrzanej w słońcu deski rozdzielczej fiata 125p moich rodziców (którego to zapachu szczerze nie znosiłem i do dzisiaj, kiedy o nim myślę, mam mdłości). Są jak niszczejąca osłona piorunochronu w domu, w którym wieczorami uczyłem się z tych książek. Do dzisiaj doskonale pamiętam, że można było paznokciem wydrapywać na niej różne wzory.
Zobacz też: Szczepionka MMR i autyzm. "Przełomowe" badanie to zbiór anegdot
I chociaż tej osłonki, piorunochronu ani nawet samego budynku od lat już nie ma, wszystko to wciąż we mnie żyje, zupełnie jakbym doświadczał tego najdalej kilka tygodni temu. Jest coś dziwnego w obcowaniu z przedmiotami z dzieciństwa, oglądaniu swoich starych zabawek, przeglądaniu podręczników z podstawówki. Kiedy człowiek ponownie trafia na książki, z których uczył się w wieku siedmiu lat, nagle zaczyna rozumieć: to stąd jestem. To właśnie one wypełniły mnie wstępną treścią; to rzeczy, które – przynajmniej częściowo – podświadomie odtwarzam w życiu.
Na ilustracji otwierającej "Litery" Dorotka (nie wiem, skąd znam jej imię) zbiera na wzgórzu kwiatki z inną dziewczynką, Inką. Obok nich grupa osób gra w piłkę plażową. Z tyłu majaczą namioty, na ostatnim planie jest dom.
Tu osa i osty.
Tam Dorota i dom Doroty.
Co ona robi?
A tu co?
Lata osa koło nosa.
To nie współczesna poezja, tylko pierwsza czytanka z podręcznika do języka polskiego dla pierwszej klasy szkoły podstawowej. Dla wielu "Litery" stanowią tak ważną część dzieciństwa, że na Allegro cena pojedynczego egzemplarza potrafi wahać się od 98 do 590 złotych. W podręczniku znajdziemy wiele ilustracji. Przy wspomnianej czytance widzimy jakąś podlewającą kwiatki dziewczynkę, później inną, która przytula lalkę, a na końcu kobietę zabawiającą dziecko w wózku. Zaraz potem mamy ilustrację do drugiej czytanki. Chłopiec, Adam, fotografuje swoją klasę: grupkę dzieci i nauczycielkę. Na kolejnych ilustracjach Adam robi zdjęcie biegnącemu psu. Na następnej Dorotka ogląda wywołane zdjęcie, Adam dalej bawi się w fotografa, a inna dziewczynka klaszcze.
Obrazek do kolejnej czytanki: Inka nawleka nitkę. Potem widzimy kadry z kreskówki o Bolku i Lolku, w której chłopcy przeżywają różne przygody: jeżdżą na koniu, strzelają z pistoletów, spotykają dinozaura. Lolek wręcz chodzi po linie! Następna czytanka:
To tata. To mama.
To mama i tata.
Tu tata i Adam.
Adam klei samolot.
Tata mu pomaga.
A co robi mama?
Mama siedzi w fotelu i czyta książkę. W tym czasie młody chłopak razem z ojcem składają model samolotu. Na kolejnym obrazku chłopiec robi mały domek, zapewne dla lalek, który potem daje w prezencie swoim siostrom.
– Prowadziłam kiedyś zajęcia z sześciolatkami, podczas których rozmawialiśmy o tym, jak to jest być naukowcem – mówi doktor Anna Anzulewicz, psycholożka poznawcza związana z Uniwersytetem Jagiellońskim. – Jedno z zadań polegało na tym, żeby dzieciaki narysowały siebie w przyszłości i uwzględniły swój przyszły zawód. Dziewczynki były zdziwione, że też mają to zrobić. Dla nich było oczywiste, że "zawody” mogą wykonywać tylko chłopcy. Wygłosiłam wtedy płomienną mowę na temat tego, że w nauce nie ma znaczenia, czy jesteś chłopcem, czy dziewczynką. Jeżeli kręci cię przeprowadzanie badań, to je przeprowadzaj. Twoja przyszła praca nie zależy od twojej płci. A i tak, mimo całej tej przemowy, po zajęciach podeszła do mnie jedna z nauczycielek i powiedziała, że mnie podziwia, bo mam taki męski zawód – opowiada Anzulewicz.
– A przecież dzieci nie doszły same do wniosku, że kobiety nie mogą być naukowcami. To z zewnątrz płyną takie sugestie. Sytuacja się jednak zmienia. Kiedy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych proszono amerykańskie dzieci o narysowanie naukowca, zwykle mniej niż jeden procent z nich rysowało kobietę. Jednak w 2016 roku już 35 procent dzieci narysowało badaczkę
Rolę wychowania podkreśla w książce "Płeć" profesor Hariett Bradley z Uniwersytetu w Bristolu:
Jednostki od najmłodszych lat uczą się, jaka praca jest odpowiednia dla określonej płci. Badania przeprowadzone wśród uczniów pokazują, że nawet całkiem małe dzieci mają dobrze rozwiniętą świadomość tego, jakie prace są odpowiednie dla kobiet, a jakie dla mężczyzn. Swoje wnioski kształtują na podstawie obserwacji otaczających ich dorosłych oraz obrazów przedstawianych w książkach czy w telewizji. Zauważają, że nauczyciele to głównie kobiety, a kierowca autobusu, który wozi ich do szkoły, jest mężczyzną. Zauważają zapewne, że ich matki gotują i sprzątają, a ojcowie koszą trawniki i robią półki
Kilkanaście stron dalej w elementarzu "Litery" mama podaje do stołu kolację. Na poprzednich stronach znajdują się obrazki oraz czytanki o zwierzętach, porach dnia i instrumentach. Na ilustracji do czytanki Kolacja widać całą "Literową” rodzinę: Dorotkę, Inkę, Adama, tatę i mamę.
Wielu osobom może się wydawać, że doszukiwanie się podejrzanych treści w szkolnych podręcznikach to pewna przesada. "Nie dajmy się zwariować” – niektórzy mogą pomyśleć – "przecież to tylko podręczniki, nic więcej". Jeżeli jednak pociągniemy taki tok rozumowania, będziemy musieli stwierdzić, że w takim razie dzieci niczego się nie uczą z podręczników. A to dość ryzykowna teza.