Kadr z filmu "Mali Niemcy", Materiały prasowe, Watch Docs
- Tęsknię za czasami dzieciństwa. Rodzice dbali, żebym nie siedziała w domu, tylko wychodziła do natury - wspinała się na drzewa, tarzała w trawie, brodziła w strumyku. Pielęgnowali moje związki z przyrodą - mówi jedna z bohaterek filmu "Mali Niemcy".
A wieczorami w domu mówili jej, że jeśli w szkole piśnie choć słówko na temat tego, że jest Aryjką, przedstawicielką narodu wybranego, to mamusia i tatuś pójdą do więzienia. Pod żadnym pozorem nie mogła się zdradzić z poglądów, które wyznawali w rodzinie i sąsiedztwie.
Niemieccy dokumentaliści Frank Geiger i Mohammad Farokhmanesh dotarli do rodzin, które kultywują tradycję volkizmu. Rozkwit tego zjawiska przypada na XIX wiek. Volkizm gloryfikował rasę aryjską. Aryjczycy mieli być narodem predestynowanym do wyższości nad innymi ze względu na urodzenie na zdrowej Północy. Ich niebieskie oczy i jasne włosy miały wskazywać na czystość duszy, a przywiązanie do ziemi, zwłaszcza germańskich lasów, świadczyć o zakorzenieniu. Aryjczykom przeciwstawiano Żydów - według tej ideologii naród wykorzeniony, nomadyczny, niezdolny pokochać ojczyznę. Stąd tak silny wśród wyznawców antysemityzm. Z volkizmu garściami czerpał niemiecki nazizm pod batutą Adolfa Hitlera.
Geiger i Farokhmanesh dotarli do współczesnych volkistów. Na bazie rozmów z ich dziećmi powstał dokument "Mali Niemcy", pokazywany na festiwalu Watch Docs. Żaden bohater ani bohaterka nie zgodzili się pokazać twarzy. Twórcy wybrnęli z tego w nietypowy sposób – ich dzieło jest animacją, ale występują w nim też aktorzy. Ta forma wywołała krytykę w samych Niemczech.
Artur Zaborski: Kiedy dowiedziałeś się, że w Niemczech neofaszyści mają twarz oddanych rodziców kształcących swoje dzieci na dumnych białych panów?
Frank Geiger: Kilka lat temu przeczytałem o czteroletniej dziewczynce, która zmarła na cukrzycę, bo rodzice odmówili jej podania insuliny. Swoją decyzję tłumaczyli tym, że to żydowski lek. Sprawa trafiła do sądu. Bacznie się jej przyglądałem. Dość szybko zorientowałem się, że ci ludzie są wyznawcami volkizmu.
O co chodzi w volkizmie? Co to są za ludzie? W co wierzą?
W segregację rasową. Uważają, że Niemcy są szczęśliwi w Niemczech, Afrykańczycy w Afryce, a muzułmanie na Bliskim Wschodzie. Marzy im się powrót do świata granic i podziałów, gdzie każdy odpowiada za swoje poletko. Największą wagę przykładają do historii. Edukują dzieci w tym zakresie, oczywiście mają swoją, obowiązującą narrację. Mówią im, że to, czego się uczą w szkole, to bujda, zmowa świata przeciwko wybrańcom, jakimi się czują.
W dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji takie pranie mózgu jest skuteczne?
Powiedziałbym, że jeszcze bardziej niż kiedyś. W latach 80. czy 90. selekcja informacji była bardzo silna. Dzisiaj jesteśmy zalewani wiadomościami, których nie potrafimy odcedzić. W efekcie dochodzi do tego, że zamykamy się w bańkach informacyjnych, które pozwalają nam czuć się bezpiecznie, bo źródła i media, z których korzystamy, prezentują nam jedynie informacje zgodne z naszym postrzeganiem świata.
Trudno zrozumieć, że po II wojnie światowej można wyznawać poglądy takie, jak volkiści.
A czy twoim zdaniem Donald Trump w latach 80. mógłby zostać prezydentem? Moim zdaniem absolutnie nie. Ale teraz, w dobie zamykania się na informacje prezentowane przez ludzi różnych od nas światopoglądowo, jego czas mógł nadejść.
Tak samo jest z volkistami - oni tłumaczą swoim dzieciom, że zalew informacji jest próbą mieszania im w głowie, a prawda jest dostępna tylko dla wybrańców. Dla mnie ten mechanizm jest zrozumiały. Mam przyjaciół, którzy są tak zamknięci na drugą stronę politycznej barykady, że nie dopuszczają do świadomości faktów, że ktoś taki w ogóle istnieje.
Jak liczna jest społeczność volkistów?
Eksperci zajmujący się tą tematyką, z którymi przeprowadziliśmy wywiady na potrzeby filmu, mówią, że dziś nawet 20 tys. dzieci może dorastać w takich środowiskach. Ciężko jest oszacować dokładną liczebność tej grupy społecznej. Z naszych badań wynika, że jest około 100 tys. takich ludzi.
To są zazwyczaj wielodzietne rodziny, bo wśród volkistów kładzie się szczególny nacisk na powrót do natury - naturalny rozród, uprawę roślin, hodowlę zwierząt, gotowanie dla siebie bez chemii.
Brzmi jak ruch ekologiczny.
Słuszne skojarzenie. Oni przypominają ludzi, którzy chcą żyć poza kapitalizmem. Sami szyją sobie ubrania, zawsze ręcznie, nie kupują nic w sklepach. Alienują się od społeczeństwa. Sami wszystko produkują - swój chleb, swoje warzywa, swoje mięso. Nie chcą mieć styczności z tym, co przygotowują "brudne" ręce innych ludzi. Są samowystarczalni do tego stopnia, że robią własne jedzenie, a wodę czerpią albo doprowadzają ze studni. Za wszelką cenę unikają kontaktu z innymi ludźmi, pracują tylko we własnym gronie. W rodzinie tej zmarłej dziewczynki głównym zajęciem było budowanie domów. Ich usługi mają zresztą niezłe wzięcie. Firmy budowlane cieszą się uznaniem, a jedzenie, które produkują, świetnie się sprzedaje. Dzisiaj dwa razy sprawdzę, od kogo pochodzą warzywa i owoce, które kupuję na bazarze.
Jak rozpoznasz, że masz do czynienia z volkistami, a nie bio-eko producentami?
Nie da się. Oni bardzo sprytnie się maskują. Najczęściej wpadają, gdy dzieci zdradzą się z szerzonej przez nich ideologii. Niemieccy nauczyciele są wyjątkowo wyczuleni na słownictwo, które stosują ich wychowankowie. Jeśli pojawiają się jakiekolwiek przesłanki, że dziecko wychowywane jest w duchu nienawiści do innych ras albo wyznań, muszą od razu zareagować.
W co wierzą volkiści?
Ci najbardziej radykalni podtrzymują starogermańskie wierzenia. Ich najwyższym bogiem jest Odyn. Mają swój obrządek religijny, własne cmentarze, swoje ceremonie.
To legalne wyznanie?
W Niemczech możesz wierzyć, w co chcesz. Prawo gwarantuje wolność wyznań, nawet tych najbardziej absurdalnych.
Zakładam, że starogermański kalendarz liturgiczny różni się od tych najbardziej popularnych w twoim kraju.
Religie zazwyczaj celebrują te same momenty w roku. Święta przypadają na okres przesilenia zimowo-wiosennego i na grudzień, kiedy jest najdłuższa noc. W ich religii jest tak samo. To wtedy prosi się Boga o dobre plony i owocny nowy sezon. Nie dochodzi do sytuacji, że dzieci mają dodatkowe wolne od szkoły, które trzeba wyjaśnić jakoś wychowawcom.
Dzieci chodzą do państwowych szkół? Volkiści nie próbowali utworzyć własnych?
Próbowali, ale to kosztuje ogromne pieniądze i wymaga zgody ministerstwa, które wydaje uprawnienia nauczycielskie. Za dużo zachodu. Wolą posłać dzieciaki do normalnych szkół.
A co, jeśli dziecko wygada się w szkole?
Uczulają synów i córki, że jeśli przyznają się przed kimś do tego, o czym rozmawiają w domu, to mama i tata trafią do więzienia. Ten szantaż świetnie działa.
Jakie są procedury, kiedy nauczyciel wykryje, że dziecko może być wychowywane na młodego neonazistę?
Nie ma żadnych. To jest bardzo trudna i delikatna sprawa. W Niemczech wszelkie oznaki niewłaściwego funkcjonowania dziecka nauczyciel jest zobowiązany skonfrontować najpierw z rodzicem. Nie ma innej drogi. Kiedy więc belfer odkryje, że coś jest nie tak, zazwyczaj organizuje spotkania dla całej klasy, na których poddaje pod dyskusje tematy wyznań czy ras. Bada reakcje maluchów na to, o czym toczy się rozmowa. Ale volkiści bardzo dobrze wiedzą, jak wychowywać dziecko, żeby nie dało po sobie nic poznać.
Jakie są ich metody wychowawcze?
Przede wszystkim uczą pociechy bezwzględnego podporządkowania i uprzejmości. Według nich czystej rasy Niemiec ma się przysłużyć społeczeństwu i pracować na chlubę państwa. Dlatego każde dziecko ma się świetnie uczyć. Ich synowie i córki mają cenzurki z czerwonym paskiem i wyróżnieniami. Zdradzanie się z poglądów jest u nich niedopuszczalne. Przygotowuje się je na pytania o politykę. Są tak wyćwiczone w odpowiedziach, że poglądy, które wyrażają, uchodzą za ich własne. W domach powtarza się młodym, że ich czas wkrótce nadejdzie, ale jeśli zapragną go za wcześnie, wtedy cała praca wielu pokoleń spełznie na niczym. Każe się im uzbroić w cierpliwość.
Ale chyba pojawiają się jednostki, które wymykają się spod kontroli rodziców?
Bardzo rzadko. Na potrzeby filmu „Mali Niemcy” zrobiłem bardzo dokładny research. Spotkałem się z ludźmi, którzy weszli w świat volkistów i się z niego wydostali. To zazwyczaj dzieci lewicowców. W okresie dojrzewania buntowali się przeciwko rodzicom, co zaowocowało ich romansem ze skrajną prawicą. Jednak kiedy zorientowali się, z czym tak naprawdę mają do czynienia, uciekli.
Natomiast dzieciaki z rodzin volkistów dojrzewają w kulcie pracy, rodziny, małżeństwa, państwa. To są wartości, do których trudno kogoś zniechęcić silnym argumentem. Młodzieńczy bunt też nie jest w nie wymierzony. A w tak zamkniętych społecznościach dziedzictwo jest bardzo ważne. Dzieci czują się w obowiązku chronić rodziców, bo wróg czai się wszędzie, z każdej strony coś im zagraża. Budowanie tożsamości na poczuciu zagrożenia jest bardzo skuteczne. Młodzi boją się opuszczać starszych nawet na krótki czas, dlatego nie zapuszczają się choćby na wycieczki po świecie. Ograniczają się do tego, co ich otacza.
W jaki sposób volkiści kuszą osoby spoza swojej społeczności?
Najczęściej próbują dotrzeć do młodych ludzi. Nigdy nie zdradzają się z niechęci ani nienawiści do innych. Próbują się powoływać raczej na ograniczenia, którym są poddawani z tytułu obecności na ziemiach niemieckich innych nacji. Pytają: "Ale dlaczego nie mogę powiedzieć głośno, że uważam homoseksualizm za chorobę?", "Dlaczego mam zostać poddany karze za wyrażanie głośno poglądu, że czarni są słabiej rozwinięci ewolucyjnie niż biali?", "Nie musisz się ze mną zgadzać, że islam to prymitywna wiara, ale nie odbieraj mi prawa do patrzenia w ten sposób na tę religię".
Takie mamienie przynosi efekty, bo młodzi myślą, że oni nie chcą nikogo krzywdzić, tylko zmienić system. A ktoś, kto buntuje się przeciwko systemowi, zawsze jest w jakiś sposób atrakcyjny. Dlatego nie podają za wzór Adolfa Hitlera, tylko Georga Elsera, który przeprowadził zamach na Fuehrera.
Dlaczego najwięcej volkistów jest we wschodnich Niemczech? Tak samo zresztą, jak neonazistów.
Po pierwsze są tam bardzo tanie domy i mnóstwo przestrzeni. Można się praktycznie odciąć od społeczeństwa, stawiając chatkę gdzieś na odludziu. Do tego dochodzi przekonanie mieszkańców byłego NRD, że przez komunizm stracili dużo ze swojej niemieckiej tożsamości, którą próbuje się różnymi sposobami odzyskać. Stąd popularność boot camps, obozów wojskowych dla nastolatków, które mają obudzić w młodzieży narodowego ducha. Kolejna sprawa to wschodnia, protestancka tradycja autorytarnego wychowania dzieci, która zakłada podporządkowanie latorośli rodzicom. Na wschodzie kraju wciąż się jej hołduje.
Jaka jest w tym wszystkim rola kobiet?
Kobieta według volkistów musi być silna. Volkistki często mówią o sobie, że są wyemancypowane. Ale priorytet kładą na wykonywanie zadań, które powierzyła im natura. To nie tak, że nie mają prawa głosu. Biorą aktywny udział w decyzjach podejmowanych w społeczności, śmiało wchodzą też w polemikę ze swoimi partnerami. Ale są przy tym posłuszne biologii, która ich zdaniem stworzyła je, żeby: opiekowały się ogniskiem domowym, przyrządzały posiłki, dbały o wystrój i czystość miejsca, gdzie żyją, a przede wszystkim, żeby rodziły dzieci. Zazwyczaj mają ich po siedem, osiem. Dzieci muszą bezwzględnie słuchać swoich rodziców.
Czy uważasz, że dzieci volkistów są szczęśliwe?
Rozmawiałem z naprawdę dużą liczbą takich dzieci i wiem, jakie mają aspiracje - chcą założyć rodzinę, przeżyć prawdziwą miłość, żyć na odpowiednim poziomie, czuć się bezpiecznie w ojczyźnie, walczyć o rozwój ekonomiczny społeczeństwa. To są pragnienia, które mają zazwyczaj dobrze wykształcone dzieci.
Volkiści kładą ogromy nacisk na walkę z indywidualizmem. Od małego dzieci uczy się, że trzeba pracować na dobro wspólne, a nie swoje własne. Nie wolno im skupiać się na sobie, maja pomagać otoczeniu. Wbija się im do głowy, że mają być zawsze najlepsi - zdobywać piątki w szkole, osiągać sukcesy zawodowe, ale też małżeńskie. Volkiści zawierają związki małżeńskie na całe życie. Łączą się w pary w obrębie własnej społeczności.
Czy biorą udział w życiu politycznym kraju? Chodzą na wybory?
W ostatnim czasie mocno się zaktywizowali, bo w Bundestagu mają partię AfD, która ich - przynajmniej ich zdaniem - reprezentuje. Wcześniej było kilka malutkich partyjek, których nikt nie traktował poważnie, ale teraz urośli w siłę. Dla nich pojawienie się AfD i jej niewątpliwe sukcesy w polityce są jak dokonująca się przepowiednia. Wierzą, że ich czas nadchodzi.
Uważasz, że mogą dojść do władzy?
Mam nadzieję, że nie, ale jeśli zdarzyłby się teraz kryzys ekonomiczny taki jak w 1929 albo nawet taki jak ten w 2008 roku, kto wie, co mogłoby się stać. Zapaść ekonomiczna zawsze skutkuje ekspansją skrajnych ugrupowań politycznych.
Poleje się krew, jeśli zaczną rządzić?
Naziści przekonywali wszystkich, że chcą dobrze dla kraju i dla społeczeństwa i w ten sposób doszli do władzy. Zaczynali od bicia ludzi na ulicy, a potem, kiedy rządzili krajem, pod osłoną walki o dobro społeczeństwa zabijali innych ludzi. O współczesnych volkistach zwykło się myśleć, że nie są aż tak groźni, bo przecież nikogo jeszcze nie zabili. Mało tego - można z nimi rozmawiać, handlować, przeprowadzać transakcje. Większość nie ma pewnie marzeń o powtórce nazistowskiego epizodu historii, ale boję się, że gdyby sięgnęli po władzę, nie cofnęliby się przed niczym. Oni nie mają zasad moralnych, kierują się siłą. Wierzą w prawo dżungli. Uważają, że słabszy ginie. Interpretują darwinizm dosłownie, nie wprowadzają do ewolucji etyki ani moralności. Wierzą, że albo się pożera, albo zostaje pożartym.
Jak zareagowali na twój film?
W internecie wylało się na mnie szambo. Volkiści grozili mi, że jeśli tylko dojdą do władzy, zrobią porządek z takimi jak ja. Oskarżano mnie o zdradę ojczyzny, pisano, że nie ma w Niemczech miejsca dla zdrajców. Nad filmem pracowałem z Mohammadem Farokhmaneshem, który stał się głównym celem ataku. Kazano mu wracać do siebie, ostrzegano, że już niedługo nie będzie bezkarnie pluł Niemcom w twarz. Krzyczano, że jest niewdzięcznikiem działającym na krzywdę kraju, który go karmi.
Ale to wszystko działo się w internecie. Na żywo nikt się nie odważył nas zaczepić. Chociaż pokazywaliśmy "Małych Niemców" w całym kraju, jeździliśmy na spotkania z publicznością, nawet na nich nie pojawiali się ludzie, którzy chcieli wchodzić z nami w ostrą polemikę. Pamiętam, że raz tylko ktoś do mnie podszedł po seansie i powiedział, że nie zgadza się z moim punktem widzenia na sprawę. To tyle.
Myślisz, że boją się kary?
Nie sądzę. Rodziców zmarłej dziewczynki, o której opowiadałem ci na początku, skazano na dwa lata w zawieszeniu, bo spowodowanie śmierci było zdaniem sądu niezamierzone. Podciągnięto ich przewinienie pod zaniechanie. I to jest naprawdę przerażające.
Skoro tobie tak łatwo udało się dotrzeć do volkistów, dlaczego nie zajmie się nimi policja?
Mamy wolność poglądów. Musieliby popełnić przestępstwo, żeby się nimi zainteresowały organy ścigania. Kiedy rozmawiałem z volkistami, najbardziej uderzyło mnie, że oni święcie wierzą w to, co mówią. Wierzą, że czynią dobrze. To nie jest tak, że ich poglądy są wynikiem ich niewykształcenia czy krzywdy doznanej w życiu. Możesz rozmawiać z nimi, o czym chcesz i wszystko jest w porządku. Ale kiedy tematem jest polityka, wychodzi na jaw, że mają klapki na oczach. Nie wiem, jakiej siły potrzeba, żeby je zdjąć.
Film "Mali Niemcy" zjeździł niemieckie festiwale, wywołując burzliwą dyskusję. W internecie premiera ożywiła trolli, którzy masowo zarzucali mu kłamstwo i manipulację. Również ze strony liberalnych mediów doczekał się krytyki. Dziennikarze zarzucali reżyserom, że z w powodów prawnych nie udało im się zdobyć zgody na wykorzystanie wizerunku dzieci, z którymi rozmawiali. Zastąpili więc je animacją, która rozjuszyła widzów, bo ekranowe berbecie to najczęściej błękitnookie cherubinki. Przypadek "Małych Niemców" to kolejny dowód na to, jak trudna jest dyskusja o ruchach neofaszystowskich w Niemczech.
Film "Mali Niemcy" można zobaczyć w ramach Międzynarodowego Festiwalu Filmowego WATCH DOCS. Prawa Człowieka w Filmie, który rozpoczyna się 5 grudnia i trwa do 12 grudnia 2019 roku w Warszawie. Projekcje zaplanowane są 7.12 i 8.12 w kinie Muranów i w Kinotece. Bilety na pokazy są bezpłatne. W kolejnych miesiącach Watch Docs odwiedzi ponad 30 miast w całej Polsce.