Bartłomiej Przymusiński , 26 stycznia 2020

Jestem sędzią. Powiem wam, dlaczego wychodzę na ulicę

Kobieta przebrana za Temidę, grecką boginię sprawiedliwości, na proteście przeciw rządowym reformom, Beata Zawrzel/NurPhoto, Getty Images

Niedawno w tramwaju usłyszałem od współpasażera: "walczcie dalej, nie poddawajcie się". To podnosi na duchu i pokazuje przemianę postrzegania sędziów przez społeczeństwo. Ale z drugiej strony pokazuje też, w jakiej patologicznej sytuacji znalazła się Polska. Sędziowie muszą walczyć w obronie niezależności z rządem własnego kraju. A to przecież rząd powinien walczyć w obronie niezależności sędziów.

W 2016 r. polski rząd i większość sejmowa wypowiedziały sędziom wojnę. Prawo i Sprawiedliwość liczyło, że kupi większość sędziów awansami, komisjami, delegacjami i przeciwko sobie będzie miało jedynie członków starego "układu sił", których będzie można nazwać postkomunistami lub "pałacowymi sędziami".
Tak się nie stało. Mimo bardzo brutalnej politycznej ofensywy sędziów nie udało się ani kupić, ani zastraszyć. Co więcej, twarzami oporu przeciwko politycznemu przejęciu sądów stało się pokolenie 40-latków, którzy sędziami zostali po 2000 r., nierzadko z nominacji Lecha Kaczyńskiego.

Tak, takie są fakty – dziś polski sędzia ma średnio czterdzieści parę lat. Rząd nie walczy dziś z żadnym "starym układem" ani z kilkoma "postkomunistami". Walczy z tysiącami wykształconych w wolnej Polsce ludzi, którzy chcą w duchu prawa wykonywać swoją pracę. Ci sędziowie, nazywani przez polityków władzy "kastą", wychodząc na ulice, podejmując decyzje wbrew politykom, stając w obronie praworządności ryzykują całe swoje życie zawodowe.

Dlaczego to robią?

Misja

W swoim imieniu odpowiem: bo nadszedł moment próby, do którego przez całe to zawodowe życie się przygotowywałem. Sędzią zostaje się po to, żeby bronić ludzi i stać na straży ich praw, wolności. Dziś ta wolność jest zagrożona.

To jest zawód, który naprawdę wybiera się z misji. Gdy kończyłem studia, powszechne było przekonanie, że dostanie się na aplikację adwokacką lub radcowską jest łatwiejsze, jeśli ma się w rodzinie adwokata lub radcę prawnego. Aplikacja sędziowska uchodziła za taką, gdzie do sukcesu trzeba żmudnie dojść samemu. Egzamin sędziowski uchodził za najtrudniejszy. Tak ukształtowało się obecne pokolenie czterdziestoparoletnich sędziów, którzy wiedzą, że nikomu, poza sobą, nie zawdzięczają tego, że są teraz sędziami.

Sędzia Bartłomiej Przymusiński

Sędzia Bartłomiej Przymusiński

Autor: archiwum prywatne

Źródło: Iustitia

Tego, że ta misja i niezależność są ważne, najlepiej nas, Polaków, uczy własna historia.

Jednym z najdotkliwszych doświadczeń PRL była bezsilność obywateli w starciu z państwem – poczucie, że władza może zrobić wszystko, a każdego, kto się z nią nie zgadza, może zamknąć do więzienia. Że nikt ludzi nie obroni. Dlatego wolne, niezawisłe, pozostające z dala od politycznej kontroli sądownictwo było jednym z najważniejszych symboli zmiany. Od początku wolnej Polski sądy rozwijały się w zdrowej separacji od władz.

W 1989 r. otworzyła się szansa budowy nowych kadr – dobranych nie z klucza partyjnego, a umiejętności. Nawet, gdy po dwóch dekadach administracja uległa politycznej erozji, nikt nie podnosił ręki na niezawisłość sądów.

W 2016 roku to się zmieniło, bo niezależne sądy są niewygodne dla władzy. Przypomnę sprawę kierowcy Seicento, który zderzył się z kolumną rządową. Przecież minister Błaszczak już kilkanaście godzin po zdarzeniu powiedział, że to ten kierowca jest winny. Albo sprawa dotycząca prezesa partii, któremu ktoś zarzuca przestępstwo. Gdyby politycy mieli w sądach „swoich sędziów”, wystarczyłby jeden telefon do prezesa sądu. Sprawa zostałaby załatwiona bez politycznego zamieszania. Władza byłaby całkiem bezkarna. I o to toczy się gra.

Ty też możesz być zagrożony

Mam wrażenie, że przez szum informacyjny, całą tę trwającą już latami "polityczną awanturę", codzienne zwroty akcji, codzienne kłótnie w sejmie i wieczornych wiadomościach, ludzie dystansują się od batalii o sądy. Błąd. Wydaje ci się, że to nie dotyczy ciebie? Że to "polityka"? Ale wystarczy, że znajdziesz się w jakiejś mniejszości i zaczniesz, obywatelu, czuć się nieswojo.

Odczuli to np. uczestnicy protestów przeciwko wycince w Puszczy Białowieskiej. Państwowe służby leśne i policja masowo wnioskowały o ich ukaranie. Sądy wydały w tych sprawach wiele wyroków uniewinniających. Ludzi, którzy byli niewygodni dla partii rządzącej, uratował fakt, że sędziowie mogli wydać wyroki, które uważali za sprawiedliwe, a nie takie, jakich chcieli politycy.

Albo weźmy sobie osoby, które padają ofiarą mowy nienawiści ze względu na aktywność społeczną, sprzeciwianie się władzy – szukają ochrony w sądzie. Muszą mieć pewność, że nawet jeśli są niewygodne dla rządzących, sąd jest niezawisły.

To grupy, których częścią się nie czujesz? OK. Możesz być przedsiębiorcą, który ma kontrakt z państwową spółką. Albo osobą, której odmówiono zasiłku. Albo mieć spór o działkę z zięciem lokalnego polityka. Gdy się pokłócisz w władzą i trzeba będzie rozstrzygnąć, czy należy ci się odszkodowanie, czy bankrutujesz, jakiego sędziego chciałbyś mieć w sądzie? Niezależnego czy takiego "na telefon" z komitetu partyjnego?

Owoce zatrutego KRS

W jakim punkcie jesteśmy po tych kilku latach, prawnie?

Dla rządu PiS kluczem do przejęcia sądownictwa było spacyfikowanie trzech instytucji: Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego. Dziś jesteśmy w sytuacji, gdy TK i KRS są już poddane w pełni politycznym wpływom, a dzięki wyrokowi Trybunału w Luksemburgu (TS UE) - zachował swoją niezależność Sąd Najwyższy.

Problem w tym, że rozpoczął się proces wprowadzania do sądów tzw. „owoców zatrutego drzewa”. Czyli sędziów wybranych w 2018 r. do Krajowej Rady Sądownictwa. Do tego czasu wybierał ich sędziowski samorząd. 15 członków neo-KRS wybrały PiS i Kukiz’15.

Skutki były dwa. Pierwszy taki, że sami sędziowie nagle zobaczyli, że w awansach przestały się liczyć kompetencje, a zaczęły – znajomości i wierność właściwym politykom.

Jak to wyglądało? Opowiem. W konkursach awansowych nagle zaczęły wygrywać osoby z niższymi kompetencjami, np. z największą liczbą uchylonych wyroków, ale za to mocne w "znajomościach". Przesłuchania do Sądu Najwyższego trwały krócej niż rozmowa na stanowisko gońca, a wygrywali ci, których dobrze znał minister sprawiedliwości. Minister odwołał faksem kilkuset prezesów i wiceprezesów i powołał na ich miejsce nowych. Zaczęło się załatwianie spraw na „szybszy termin”, przenoszenie sędziów niewygodnych do innych wydziałów, dyscyplinarki dla krytyków władzy. Ruszył potok nominacji nowej KRS, na której wniosek prezydent powołał ponad 300 sędziów. Wirus polityki wprowadzony do systemu sądownictwa zaczął się powielać. Efekt może być taki, że "polityczni" sędziowie będą popierać sobie podobnych i mogą stać się najliczniejszą grupą. Każdy, kto ma sprawę przed takim sędzią, może obawiać się, że jego sprawa rozstrzyga się nie na sali sądowej, ale w jakimś komitecie partyjnym.

Drugi skutek dotyczy bezpośrednio obywatela. Skoro sędzia jest powołany z naruszeniem prawa, to wyrok sądu z takim sędzią w składzie łatwo podważyć. Załóżmy, że sądzimy się o spadek, o zaległe faktury czy o opiekę nad dziećmi. Zapada wyrok, a druga strona twierdzi, że wydał go sąd w nieprawidłowo powołanym składzie.

Czyli chaos. I to ten chaos próbował powstrzymać Sąd Najwyższy.

Uchwałą trzech połączonych izb SN dał możliwość każdemu, kto ma sprawę w sądzie, żeby zażądać sprawdzenia sędziego: czy jest z politycznego nadania, czy nie. Minister Ziobro ogłosił, że uchwała SN jest nieważna. Tymczasem, już dziś liczba spraw, co do których można było mieć takie wątpliwości i potencjalnie kwestionować ich rozstrzygnięcia, wynosiła ponad 70 tysięcy! 70 tysięcy spraw obywateli, którzy na takim, a nie innym rozstrzygnięciu opierali swoje życiowe plany – biznes, rodzinne decyzje. I którzy stali przed ryzykiem, że każdy wyrok może okazać się nieważny! To jest prawdziwe oblicze problemów sądownictwa ważnych dla zwykłego człowieka. Minister organizuje kolejną konferencję prasową w Sejmie, a my, sędziowie, mówimy: ludziom potrzebna jest stabilność prawa.

Polska może wypaść poza nawias systemu prawnego Unii Europejskiej

Ten chaos, kompletnie lekceważony przez polityków, może za moment osiągnąć jeszcze większą skalę. De facto, jeśli prezydent Duda podpisze przeforsowaną przez sejmową większość ustawę kagańcową, która stanowi ostatnie ogniwo niszczenia niezawisłości sędziów – dla sądów i prawników za granicą Polska przestanie być stabilnym systemem prawnym. Przestanie być partnerem.

Skutek?

Jeśli sądzisz się z zagraniczną firmą, która zalega ci z płatnością za wykonaną pracę i polski sąd zasądzi, że płatność ci się należy, adwokat takiej firmy za granicą może zakwestionować ten wyrok, mówiąc, że wydał go sąd, który sam działa nielegalnie.

Inny skutek?

Wygrałeś w sądzie grunt i chcesz go wydzierżawić zagranicznemu najemcy. Jego prawnik powie mu, że twoje prawo własności nie jest pewne i transakcja jest ryzykowna.

Albo jeszcze inny przypadek z życia. Rozwodzisz się z obcokrajowcem i walczysz o dzieci? Adwokat obcokrajowca będzie mógł w nieskończoność negować wyroki. Tak wygląda kompletna destabilizacja, w którą wprowadza dziś Polskę i Polaków rząd.

Co dalej?

Z dotychczasowych zapowiedzi polityków partii rządzącej wynika, że wciąż walczą o pełnię kontroli i chcą spacyfikować Sąd Najwyższy, używając do tego Trybunału Konstytucyjnego. To będzie oznaczało coraz większy chaos, gdyż nie narzucą swojego rozwiązania dziesięciu tysiącom sędziów.

Dzień w dzień te tysiące będą orzekać w oparciu o realnie obowiązujące prawo. Opcja siłowa obozu rządzącego może zakładać jak najszybsze wyrzucenie z zawodu kilkunastu lub kilkudziesięciu sędziów najbardziej aktywnych w obronie niezależności. Mogą w tym pomóc trzej rzecznicy dyscyplinarni: Radzik, Lasota i Schab oraz Izba Dyscyplinarna, złożona ze współpracowników Ziobry. To już praktyki, które plasują Polskę w gronie krajów takich jak Turcja czy Białoruś.

Zagrożenie to dostrzegła Komisja Europejska. Zaskarżyła przepisy pozwalające uznaniowo kierować sędziów przed Izbę Dyscyplinarną i próbuje zamrozić już trwające postępowania dyscyplinarne. Pozostaje nam dziś czekać na reakcję Trybunału w Luksemburgu, który pilnuje, aby sądy w Polsce gwarantowały minimalną niezależność, jak we wszystkich krajach Unii Europejskiej.

Myślę, że każdy obywatel może się dziś czuć, jakby oglądał abstrakcyjny film – jest zalewany masą skomplikowanych informacji prawnych. Komentarze, konferencje, kolejne sprzeczne komunikaty. Trudno się zorientować, o co w tym chodzi. Myślę, że taki może być cel rządu: wykreować szum informacyjny i odwrócić uwagę od tego, co jest ważne.

Co jest ważne?

Po pierwsze: za walkę polityków o polityczną kontrolę nad sądami będą płacić zwykli ludzie. Nie politycy, nie ich krewni. Już dziś ze swoją sprawą w sądzie możesz trafić na sędziego, który awans zawdzięcza politykom. Kogo będzie słuchał? Kto może go ukarać? Jeśli władza ma go w garści, to czy masz szansę wygrać z władzą?

Po drugie: stoimy dziś przed ogromnym ryzykiem wypadnięcia poza nawias Wspólnoty Europejskiej. I to każdy Polak musi rozumieć, bo to przełoży się na bezpieczeństwo, gospodarkę, codzienne życie.

Po trzecie: na szczęście, wciąż jednak w UE jesteśmy. I cały ten polityczny taniec odbywa się w realiach szerszych niż perspektywa jednego czy drugiego rządu. Niezależnie od tego, ile razy minister Ziobro czy inni partyjni politycy powtórzą, że orzeczenie Sądu Najwyższego czy sądu w Olsztynie ich nie obchodzi, na Unii Europejskiej i TSUE nie zrobi to wrażenia. Unia będzie bronić niezawisłości polskich sądów. I ma narzędzia, by wyegzekwować od rządu przestrzeganie prawa. Pamiętajmy – to właśnie TSUE powstrzymało wycinkę Puszczy Białowieskiej, stawiając rząd przed groźbą olbrzymich sankcji.
Dlatego właśnie my, sędziowie, się nie poddamy. Trzeba sięgać po wszystkie dostępne instrumenty prawne i walczyć. Ale najważniejsza w walce o wolność będzie solidarność.

Bartłomiej Przymusiński. Sędzia, członek zarządu i rzecznik prasowy Stowarzyszenia Sędziów Polskich IUSTITIA.