Koronawirus we Włoszech. Ludzie w maseczkach ochronnych w Wenecji, 23.02.2020 r., Manuel Romano/NurPhoto, Getty Images
Krótka scenka, jedno pytanie, refleksja i wniosek.
Pytanie: dlaczego znajomi synowej pani z autobusu nie zgłosili kaszlu dziecka służbom na lotnisku?
Refleksja: gdyby ktoś z autobusu, w którym poznałam kulisy sanitarnych zaniedbań na lotniskach, okazał się zakażony koronawirusem, podejrzenie z pewnością padłoby na dziecko znajomych z Włoch. Ale możliwe, że kraciaste chustki, niemyte ręce i kolektywnie spożywane ptysie pomogłyby patogenowi bardziej, niż jakiekolwiek opieszałe służby.
Wniosek: sprawdźmy, czy rzeczywiście epidemia koronawirusa powinna wywołać taką panikę, jaką wywołała: pustoszejące sklepy we Włoszech, szybujące ceny maseczek higienicznych, spadki na giełdach na całym świecie, straty branży lotniczej, kryzys chińskiej branży turystycznej i wykorzystywanie epidemii przez kandydatów na prezydenta Polski jako politycznego oręża.
Najpierw liczby. Ile osób zarazi jeden nosiciel?
Aby ukazać, jak koronawirus rozprzestrzenia się w populacji, posługujemy się wartością R0. Oznacza ona średnią liczbę ludzi, którą zarazi jedna osoba zakażona. W przypadku SARS wartość ta wynosiła 2,0-3,0 [ 6 ], co oznacza, że jedna osoba zarażała średnio dwie – trzy kolejne. Wartość R0 dla MERS była niższa niż 1,0 [ 7 ]; dla grypy sezonowej, świńskiej i ptasiej wynosiła, odpowiednio: 1,3; 1,4-1,6 oraz 1,95-2,68 [ 8 , 9, 10]. Natomiast w odniesieniu do nowego koronawirusa wartość ta jest nadal bardzo trudna do precyzyjnego ustalenia. Eksperci posługują się więc szacunkami, a te są niepewne. Obecnie uważa się, że R0 dla SARS-CoV-2 wynosi od 1,4 do 2,5, chociaż niektórzy badacze podają, iż może ona sięgać nawet 4,0 (11) , 12, 13, 14, 15].
Wniosek? Tak, SARS-CoV-2 jest groźny. Ale która epidemia jest najbardziej śmiertelna?
Do dziś powodu zakażenia nowym koronawirusem zmarło ponad 2 800 osób na całym świecie [1]. Czy to dużo? I tak, i nie. Wirus tak zwanej świńskiej grypy zabił od 123 tysięcy do 200 tysięcy ludzi [2], SARS i MERS – odpowiednio: ponad 770 i ponad 850 osób [3, 4].
Ale grypa sezonowa co roku zabija od 290 tysięcy do 650 tysięcy ofiar [ 5 ], co oznacza, że każdego dnia z powodu powikłań wywołanych wirusem "zwykłej" grypy umiera od 795 do 1781 ludzi [ 5 ].
Z tych liczb wynika, że obecna epidemia to nie pierwsza taka pułapka, w którą my, ludzkość, wpadliśmy. Ale żadna nie wywołała takiej paniki, jak koronawirus.
Czy panikujemy słusznie?
Ruchome piaski epidemii
Epidemia pod wieloma względami przypomina ugrzęźnięcie w ruchomych piaskach. Żeby zminimalizować tragiczne skutki, trzeba, po pierwsze, zachować spokój, a po drugie – wykonywać tylko niezbędne ruchy, a nie miotać się, bo to tylko pogorszy nasz stan. Miotaniem w obecnej sytuacji epidemiologicznej jest szerzenie paniki i dezinformacji przy jednoczesnym zaniedbywaniu indywidualnych działań profilaktycznych.
Czy te epidemie można ze sobą porównać? Eksperci niechętnie odpowiadają na pytanie, co jest "gorsze" - nowy koronawirus, wirus świńskiej grypy, wirus grypy sezonowej, czy SARS lub MERS. Wyobraźcie sobie, że macie do czynienia z różnymi pułapkami piaskowymi - jedne wciągają człowieka szybciej, ale za to na tyle płytko, że będzie w stanie oddychać; inne pochłaniają go aż po czubek głowy, ale robią to powoli. Część pułapek ma wielką powierzchnię, więc wpadnie w nią cała masa ludzi, inne są śmiertelne, ale bardzo małe, zatem nie utonie w nich wiele ofiar. Mamy też piaski bardzo niebezpieczne, lecz zlokalizowane w takich miejscach, gdzie znajduje się dużo konarów, których możecie się chwycić i ocalić życie.
Dokładnie tak samo jest z epidemiami wirusowymi. Tak, nowy koronawirus (aktualna poprawna nazwa: SARS-CoV-2) jest niebezpieczny. Natomiast nie da się jednoznacznie powiedzieć, która z ostatnich epidemii jest najgroźniejsza i czy jest to właśnie ta obecna.
Głos eksperta
- Śmiertelność przy koronawirusie w dalszym ciągu jest niewysoka (obecnie szacuje się, że wynosi około 3 procent) w zestawieniu z SARSem, gdzie sięgała ona około 10 procent i z MERSem, gdzie przekraczała 30 procent. Natomiast musimy sobie zdawać sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, z łatwości transmisji nowego koronawirusa. I po drugie, ze specyfiki jego działania
– mówi płk. prof. dr hab. n. med. Krzysztof Korzeniewski, ekspert medycyny podróży i kierownik Zakładu Epidemiologii i Medycyny Tropikalnej w Gdyni. I wyjaśnia:
- U ludzi ze sprawnie funkcjonującym układem immunologicznym to zakażenie przechodzi bezobjawowo, bądź też – jak to się w medycynie określa – poronnie, czyli jakieś drobne przeziębienie i to wszystko. Jeżeli jednak zarażona zostanie osoba obciążona chorobami, takimi jak zmiany nowotworowe, choroby przewlekłe, niewydolność oddechowa, niewydolność nerek, to taki człowiek za chwilę będzie walczył o życie. Na tym polega właśnie istota tej nieszczęsnej epidemii.
Innymi słowy: SARS-CoV-2 łatwo się przenosi, ale groźny jest przede wszystkim dla osób, które i tak są w kiepskim stanie zdrowia.
Skoro już wiemy, że nowy koronawirus nie jest jakoś szczególnie morderczy, wracamy do autobusu i ptysiów. Bo jeśli u nas, w Polsce, są jakiekolwiek powody do paniki, to właśnie przez wcinanie ptysiów nieumytymi rękami i lekceważenie kaszlu u dziecka.
- W Polsce mamy dwa światy: z jednej strony rzeczywiście włącza się duża doza paniki, a z drugiej strony, nie dbamy o swoje własne zdrowie w kontekście profilaktyki zdrowotnej
– mówi prof. Korzeniewski. I przytacza dwie statystyki. Grypy, na którą populacja Polski jest wyszczepiona poniżej 4 procent – i odry, na którą zaszczepione jest obecnie ok. 92. proc. społeczeństwa, czyli zbyt mało dla tej groźnej choroby.
- Przez ruchy antyszczepionkowe i mizerne podejście rodziców w 2019 roku nastąpił przyrost zachorowań na odrę o ponad 400 procent. Nie działamy prewencyjnie, za to potrafimy histeryzować, czy szpitale zakaźne są w gotowości, czy na SORach są izolatki, czy jest odpowiednia liczba testów.
Zdaniem epidemiologa zachowania Polaków, jeśli chodzi o profilaktykę zdrowotną, są karygodne. - Wyniki badań nawyków sanitarnych Polaków są dramatyczne. Znaczny procent populacji nie bierze codziennie prysznica, a dbanie o higienę jamy ustnej pozostawia wiele do życzenia.
Higiena, szczepienia, profilaktyka
Ale co ma higiena czy szczepienia przeciw grypie do nowego koronawirusa? Bardzo wiele. Przestrzeganie podstawowej higieny jest najważniejszym elementem profilaktyki. Myć ręce. Myć zęby. Myć się. Codziennie. Myć jedzenie, które jemy. To na początek.
Drugi element to szczepienia przeciw grypie i innym chorobom układu oddechowego. Nie chcemy wybuchu epidemii i paniki jak we Włoszech? To zacznijmy się szczepić. Każda osoba niezaszczepiona jest śmiertelnym zagrożeniem dla słabszych – dzieci i osób w podeszłym wieku, które nie mają jak się bronić ani przed grypą, ani tym bardziej przed koronawirusem. Zabezpieczanie się przed chorobami układu oddechowego jest ważnym elementem naszej odpowiedzialności za siebie i innych, choćby dlatego, że objawy infekcji, przed którą panikujemy, są bardzo podobne do objawów grypy. A my nie możemy sobie pozwolić na to, żeby – jeśli wirus dotrze do Polski – służby medyczne były zajęte "fałszywymi alarmami”.
Epidemia powinna więc skłonić nas przede wszystkim do indywidualnych działań zapobiegawczych. Nie możemy liczyć na to, że wszystko zostanie załatwione odgórnie, jeżeli sami nie będziemy przestrzegali podstawowych zaleceń. To właśnie brak rozsądnego podejścia i traktowania wirusa z należytą powagą doprowadziły do tego, że obecnie – w związku z sytuacją we Włoszech – zagrożenie epidemią w Europie znacznie wzrosło w ciągu zaledwie kilku dni. Epidemią która, przypomnijmy, zaczęła się w najludniejszym kraju świata - Chinach. O błyskawiczne rozprzestrzenianie się wirusa jest tam bardzo łatwo. Jednak władze chińskie, choć z początku nie chciały słuchać alarmującego o potencjalnej epidemii lekarza, mimo wszystko dość szybko wdrożyły drastyczne ograniczenia m.in. w przemieszczaniu ludzi.
- Gdyby ta epidemia wybuchła w takim kraju jak Włochy, to po prostu wszystko by się posypało. Sytuacja we Włoszech jest dramatyczna dlatego, że ten kraj nie podszedł z należytą uwagą do stanu zagrożenia – komentuje prof. Korzeniewski. I zaznacza:
- Jeżeli potwierdzą się informacje o ludziach, którzy z izolowanych północnych gmin włoskich po prostu uciekli do swoich rodzin lub znajomych na południe, to będzie to skrajna nieodpowiedzialność. Jeżeli oni teraz przeniosą zakażenie na wysokość Kalabrii, to tam są przecież liczne grupy imigrantów, szukających lepszego życia. Może dojść do znacznego pogorszenia sytuacji i za chwilę będziemy mieli z Włochami potężny problem. Przedtem wydawało się, że w Europie jest względnie bezpiecznie. Niemcy jako jedne z pierwszych odnotowały kilkanaście przypadków zakażenia. I w ciągu ostatnich dwóch – trzech tygodni panował tam spokój. Dlatego, że Niemcy uruchomili odpowiednie procedury, a obywatele ich przestrzegali. Włosi niestety tego nie zrobili i mamy już trzysta kilka [obecnie – 528 [ 16 ]] przypadków. I krzywa rośnie.
Dziurawe sito
Żeby się wykopać z ruchomych piasków, potrzebujemy zarówno działań odgórnych władz państwowych, jak i oddolnych – naszych. Co robią władze? Na wszystkich lotniskach w kraju obowiązują procedury zgodne z zaleceniami Głównego Inspektora Sanitarnego. - Pasażerom przylatującym z Włoch przed wyjściem z samolotu mierzona jest temperatura. Podróżni wypełniają ankiety lokalizacyjne – podaje Cezary Orzech, rzecznik portu lotniczego w Katowicach.
– Gdyby u kogoś stwierdzono podwyższoną temperaturę ciała, zostanie odseparowany od reszty pasażerów, przewieziony do lotniskowego separatora zakaźnego i przekazany służbom medycznym. Jeśli pasażer z dowolnego rejsu zgłosi, że źle się czuje, to również zostanie wezwane pogotowie i będzie odwieziony na badania do szpitala. Na lotnisku jest sprzęt do dekontaminacji, gdyby zarażonych było jednocześnie więcej pasażerów. Ambulatorium na lotnisku czynne jest całą dobę.
Również na mniejszych lotniskach, m.in. w Gdańsku, który ma tylko cztery włoskie połączenia w tygodniu, a z Azją żadnych, wdrożono te same procedury. Ale czy pomiar temperatury i karty lokalizacyjne to odpowiednie działania, czy raczej dziurawe sito, przez które przepłynie każdy, kto przechodzi infekcję bez gorączki?
Niestety, jedno i drugie. - To jest dziurawe sito, ale nikt nie wymyślił niczego lepszego - komentuje prof. Korzeniewski. Dlatego tak ważne jest, byśmy liczyli nie tylko na działania systemowe, ale też na swoje własne, indywidualne środki profilaktyczne. Byśmy nie dali się ponieść histerii – niczym Włosi, którzy już teraz opustoszyli półki w sklepach.
Polskie władze zapowiadają dodatkowe pieniądze na walkę z epidemią. Na razie w Polsce wciąż nie wykryto żadnego przypadku, ale może się to zmienić w każdej chwili. Nie miejmy złudzeń - koronawirus najprawdopodobniej dotrze do Polski. Co z tym zrobimy?
- To jest kwestia naszej odpowiedzialności. Nie tylko za siebie, ale za społeczeństwo, za populację – podkreśla kierownik Zakładu Epidemiologii i Medycyny Tropikalnej. Wylicza, co możemy zrobić my, zwykli obywatele: "kwarantanna we własnym zakresie, nie siedzimy po knajpach, czekamy grzecznie w domach, obserwujemy siebie przynajmniej czternaście dni". I pyta:
- Czy społeczeństwo polskie dorosło do tego, żeby zachowywać się w sposób racjonalny i odpowiedzialny za całą populację, czy każdy będzie myślał o sobie? Albo czy Polacy zaczną tak, jak Włosi – kombinować, bo na przykład odizolowaliśmy jakieś gminy na Pomorzu, to sobie pojedziemy gdzieś do rodziny na przykład na Śląsk, żeby przetrzymać sytuację, bo przecież nie będziemy siedzieć w zamknięciu?
To pytanie profesora pozostaje otwarte. Podobno Polacy potrafią się jednoczyć tylko przeciwko wspólnemu wrogowi. Nasz wspólny wróg jest mniejszy niż ziarenko piasku. Wpadliśmy w te ruchome piaski wszyscy razem. Żeby z nich wyjść, musimy wykonywać przemyślane ruchy. Żadnych gwałtownych.