Kadr z filmu "Nędznicy" Ladja Ly, SRAB Films - Rectangle Productions - Lyly Films/Collection Chris, East News

Montfermeil, przedmieścia Paryża. Biali gliniarze i imigranckie gangi walczą o to, kto rządzi na ulicy. Pierwszy raz – w obecnych na ekranach polskich kin "Nędznikach" - ich walkę pokazał chłopak, który na tych ulicach dorastał.

Terror w Montfermeil, gdzie osiedliła się rodzina Ladja Ly, szerzą zarówno ci, którzy walczą o władzę, jak i ci, którzy po prostu starają się przetrwać. Bezradna policja, z lubością nadużywająca kompetencji, też robi swoje. 42-letni Ly, zamiast moralizować, przenosi nas w sam środek montfermeilowskiego piekła.

Nieoczekiwanie "Nędznicy", pełnometrażowy debiut pochodzącego z Mali Ly, okazał się hitem festiwalu w Cannes. Na debacie z reżyserami nominowanymi do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy (konkurował m.in. z "Bożym Ciałem" Jana Komasy) twórca
nawoływał, żeby obejrzał go sam prezydent Emmanuel Macron.

Tytuł filmu nie jest przypadkowy. To w Montfermeil Wiktor Hugo osadził akcję swoich "Nędzników", a Ly jest przekonany, że o codzienności jego i jego ziomków nikt nie chce słuchać. Więc robi wszystko, żebyśmy słuchali.

Kadr z filmu "Nędznicy" Ladja Ly. Obraz był nominowany do Oscara

Kadr z filmu "Nędznicy" Ladja Ly. Obraz był nominowany do Oscara

Autor: m2 films

Źródło: Materiały dystrybutora

Artur Zaborski: Jesteś muzułmaninem?

Ladj Ly: Tak.

Jak odbierasz krytykę gorliwych wiernych, którzy zarzucają ci, że pokazałeś paryskie środowiska muzułmańskie jako biedne, niewykształcone i hermetyczne?

Odpieram ją zapewnieniem, że tak właśnie jest. Sam wychowałem się w Montfermeil i mogę pana zapewnić, że perspektywy dla dzieciaka z tej dzielnicy są mocno ograniczone, co przekłada się na wykonywaną pracę - słabo płatną. A ponieważ nikt się nami nie interesuje, to jedynymi białymi Francuzami, jakich można spotkać na ulicy, są gliniarze.

Kiedy byłem mały, przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym w przyszłości zostać reżyserem. Wtedy nie wiedziałem nawet, że jest ktoś taki, jak reżyser. A kiedy już się dowiedziałem, byłem przekonany, że to zawód dla bogatych dzieciaków z zamożnych rodzin. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym go wykonywać.

W filmie mamy młodego bohatera, który z pomocą kamery rejestruje nadużycie policji. Byłem przekonany, że młodziak jest twoim alter ego z przeszłości.

Ta postać jest mi wyjątkowo bliska, dlatego obsadziłem w niej własnego syna. Stworzyłem ją w oparciu o to, co sam przeżyłem. Z tą różnicą, że ja pierwszą kamerę dostałem, kiedy byłem już nastolatkiem. Wtedy nie mogłem się z nią rozstać. Kręciłem wszystko. Czułem potrzebę rejestrowania otaczającej mnie rzeczywistości. Nie wiedziałem jeszcze, po co, ale wewnętrznie coś mi mówiło, że tak należy robić. Kiedy w 2005 roku usłyszałem potworny huk, zamiast uciekać, po prostu włączyłem kamerę, wyszedłem na ulicę i kręciłem zamieszki. Zmontowałem film z ponad stugodzinnego materiału i opublikowałem go w internecie. Wciąż można go znaleźć - funkcjonuje pod oryginalnym tytułem "365 dni w Clichy-Montfermeil".

Twoja kamera też przyłapała policję na nadużyciu?

W 2008 roku uchwyciłem, jak mundurowy wali pałką skutego kajdankami chłopaka. Był wyjątkowo brutalny. Wrzuciłem nagranie do sieci. Zrobiła się z tego draka. Ludzie udostępniali materiał, co doprowadziło do zwolnienia sadystycznego policjanta. Taka sytuacja w Montfermeil zdarzyła się po raz pierwszy. Nigdy wcześniej żaden policjant nie stracił pracy, bo przekroczył kompetencję. Mogli robić z nami, co chcieli.

Jak syn się odnalazł w tej roli?

To nie była nasza pierwsza współpraca, bo zagrał już wcześniej w moim krótkim metrażu. Był szczęśliwy i dumny, że dzięki udziałowi w filmie może pomóc ojcu i lepiej go zrozumieć. To, co przez dwie dekady się zmieniło w mojej dzielnicy, to to, że dzięki dostępowi do kamer w komórkach młodzi ludzie dziś mają marzenia o byciu reżyserami i aktorami, choć wywodzą się z ubóstwa.

Kadr z filmu "Nędznicy", opowiadającego o przemocy w imigranckich dzielnicach Paryża

Kadr z filmu "Nędznicy", opowiadającego o przemocy w imigranckich dzielnicach Paryża

Autor: m2 films

Źródło: Materiały dystrybutora

Wciąż mieszkasz w Montfermeil?

Jasne.

Jak ziomki traktują zamożnego reżysera, który dostał nominację do Oscara?

Dla nich jestem człowiekiem, który opowiada ich historie, daje im głos. Do tej pory opowiadali o nas tylko biali Francuzi. Cieszą się, że nareszcie ktoś, kto ma takie samo pochodzenie jak oni, się za to zabrał. W moich filmach grają naturszczycy z Montfermeil. Na planie reaguję na to, co ze sobą przynoszą - doświadczenie, odruchy, temperament. Nie robię prób, które mają wyuczyć aktora tego, co ma odegrać. Zależy mi, żeby to płynęło ze środka odtwórców ról, a nie z mojej wyobraźni. Może tego nie widać po mnie teraz, bo na wywiadach jestem spokojny, ale na planie wyciskam z ekipy 200 procent. I to dotyczy wszystkich - aktorów, operatorów, techników. A chłopaki z Montfermeil lubią, jak się potrafi walczyć o ideę. Kiedy widzą, że się angażuję w to, co robię, bez reszty, podążają za mną. Moje kolejne projekty również chcę poświęcić imigranckim przed-mieściom. Wymyśliłem sobie "Nędzników" jako trylogię. Bohaterem drugiej części będzie burmistrz Clichy-sous-Bois. Wejdę na plan latem 2020 roku.

Ty też dostawałeś od otoczenia wsparcie?

Moi rodzice wspierali mnie przez cały czas, chociaż nie do końca nawet rozumieli, co ja właściwie robię. Dla nich pojęcie reżyserii filmowej było abstrakcyjne. Patrzyli, jak wychodzę z domu z moją kamerą i ufali, że coś z tego wyniknie, choć w żaden sposób nie potrafili przewidzieć co. Teraz cieszą się, że pozwolili synowi rozwijać pasję, choć gdybym im powiedział, że kiedyś będą z tego pieniądze, gorzko by się zaśmiali.

Kto cię uwrażliwił na otoczenie?

Pochodzę z afrykańskiej rodziny, w której rolą kobiety jest nie tylko zajmowanie się domem, ale też edukowanie dzieci. To od matki zależy ukształtowanie syna, jego wrażliwości. Moja wpłynęła na mnie tak, że dzisiaj bardziej interesują mnie sprawy społeczne, bolączki otoczenia, a nie eskapistyczny śmiech. Dla mnie nakręcenie komedii albo kina rozrywkowego byłoby arcytrudnym zadaniem. Postrzegam zawód filmowca jako osoby, która powinna mieć realny wpływ na kształt rzeczywistości.

Czujesz, że masz realny wpływ na rzeczywistość?

Otworzyłem szkołę filmową dla dzieciaków, które nie mogą liczyć na tak bezwarunkowe wsparcie ze strony rodziców, jakie ja dostałem. Uczą się w niej studenci z imigranckich rodzin. Sam nigdy nie zdobyłem formalnego wykształcenia w zakresie reżyserii, ale miałem dużo szczęścia i opieki ze strony otoczenia. My, ludzie z Montfermeil, bardzo sobie nawzajem pomagamy. Chcę, żeby szkoła była właśnie takim wyrazem wsparcia - skoro mnie się udało wybić, to nie chcę uciekać i zostawiać moich ziomków samych, tylko wracać po innych i ich popychać do przodu.

Teraz, po nominacji do Oscara dla "Nędzników", pewnie bije się o ciebie Hollywood. Pojedziesz pracować za ocean?

Na razie mam co robić. Fabryka snów może poczekać. Jestem już w wystarczająco wyjątkowym momencie mojego życia. Jeszcze rok temu nie spodziewałbym się, że zrobienie tego filmu będzie możliwe. Kiedy jakimś cudem udało nam się dopiąć budżet, okazało się, że zainteresowanie "Nędznikami" jest ogromne. Dostaliśmy gros ważnych nagród, pojechałem do krajów, o zobaczeniu których nie śniłem. Teraz czas zawalczyć, by inni też mieli takie możliwości.

Nie boisz się, że "Nędznicy" "rozsławią" przedmieścia Paryża jako slumsy?

Ludzie z Montfermeil mnie znają. Doceniają to, co robię. Nie mają problemu z tym, jak pokazuję ich codzienność. W przeciwieństwie do policjantów. Gdy ci dowiedzieli się, że pracuję nad "Nędznikami", wkurzyli się. Ale nawet jeśli próbowaliby mnie powstrzymać, to nie mieli możliwości wpłynięcia na kształt filmu. Miałem wolność pokazywania interesujących mnie zagadnień. Dystrybutor zorganizował pre-screeningi, czyli tak zwane pokazy testowe przed premierą, na których obecni byli zarówno ludzie z mojej dzielnicy, jak i policjanci. Mogliśmy sprawdzić ich reakcje. Jedni i drudzy zgodnie przyznawali, że zobaczyli na ekranie to, co widzą na co dzień za oknem.

Kadr z filmu "Nędznicy" - opowieści o prawdziwym życiu mieszkańców imigranckiego getta w Paryżu

Kadr z filmu "Nędznicy" - opowieści o prawdziwym życiu mieszkańców imigranckiego getta w Paryżu

Autor: m2 films

Źródło: Materiały dystrybutora

Wielu krytyków zarzuca ci, że film nie wskazuje wyraźnego winnego tragicznej sytuacji ludzi z Montfermeil. Masz zarzuty zarówno wobec mieszkańców dzielnicy, jak i reprezentantów służb.

Nie wydaje mi się możliwe rozwiązanie problemu w inny sposób, niż przy jednym stole. Nie da się powiedzieć, że zawinili jedni, a drudzy są bez winy. U nas nie ma czarno-białego konfliktu, tylko skomplikowane, wielowarstwowe, nawarstwiające się przez lata napięcia. Nie wiem, dokąd mogą nas zaprowadzić. Boję się, że do eskalacji, jaka znalazła się w "Nędznikach". Próby rozwiązania problemu muszą być polityczne. Tylko w taki sposób rzeczywistość może się zmienić. W okolicę, w której się wychowałem, wpompowano wiele milionów euro, ale z głową, dzięki czemu przeszła transformację. Nie jest już tym samym odrzucającym miejscem z mojego dzieciństwa. Skoro jest możliwa naprawa architektury, to musi być też możliwa realna zmiana systemu edukacji i nadzoru takich miejsc, która za parę lat doprowadzi do współdziałania, a nie umacniania nienawiści.

Policjanci skierowani do tłumienia zamieszek w Montfermeil. Październik 2006 roku

Policjanci skierowani do tłumienia zamieszek w Montfermeil. Październik 2006 roku

Autor: Christian Hartmann

Źródło: Associated Press/East News

Pamięta pan momenty, kiedy takie porozumienie wydawało się możliwe?

Takim wydarzeniem były na pewno mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1998 roku, po których wszyscy, niezależnie od koloru skóry, pochodzenia, korzeni latali po ulicach Paryża z flagami Francji i śpiewali "Marsyliankę". Wszelkie antagonizmy poszły w niepamięć, wspólnie świętowaliśmy zwycięstwo. Hasła o wolności, równości i braterstwie wydawały się mieć sens. Miałem wówczas 18 lat i patrzyłem na to, co się dzieje, z wdzięcznością, ale i niedowierzaniem. Mój sceptycyzm był słuszny, bo raptem dwa dni później wszyscy wrócili do swoich obozów. Piłka nożna ma moc jednoczenia narodu, ale jest jedną z nielicznych takich sił.

W Polsce zapamiętaliśmy drużynę Francji z tamtego mundialu z innego względu: pierwszy raz zobaczyliśmy na boisku w reprezentacji europejskiego kraju tak licznych czarnych Francuzów, co wzbudziło najróżniejsze reakcje.

Gdyby myślenie o wielokulturowości było oparte tylko na takich wydarzeniach, dziś zjednoczenie przebiegałoby zupełnie inaczej. Niestety, po drodze przydarzyły nam się różne tragedie jak zamach na World Trade Center. One sprawiły, że w dyskusji publicznej zaczęliśmy łączyć islam z terroryzmem. Cały czas takie zestawienie pokutuje. We Francji żyje sześć milionów muzułmanów. Gdyby wszyscy mieli skłonności do terroryzmu, Francja już dawno zamieniłaby się w kupkę popiołu. Ten dyskurs jest problematyczny i niebezpieczny, bo mało jest osób, które pokazują to, co dobrego robią imigranci, jak choćby w kontekście wspomnianego przez pana zasilania drużyn sportowych. Tam, gdzie żyję, muzułmanie są dominującą grupą. I odgrywają bardzo ważną rolę w socjalizacji społeczności. To oni starają się wpływać na dzieciaki, uspokajać je, gasić ich gniew.

Plakat filmu "Nędznicy" i jego twórca Ladj Ly

Plakat filmu "Nędznicy" i jego twórca Ladj Ly

Autor: M2 Films/East News,MARK RALSTON/AFP/East News

Źródło: Materiały dystrybutora/East News

Czy skoro podziały rasowe między Francuzami są wciąż tak żywe, może istnieć sztuka, która jest punktem odniesienia dla jednych i drugich? Pan odwołuje się w filmie do powieści Wiktora Hugo pod tym samym tytułem. Jak ta klasyczna proza oddziałuje na potomków imigrantów?

I ja, i Wiktor Hugo jesteśmy Francuzami. Nie widzę żadnej różnicy w zachwycaniu się jego literaturą, niezależnie od tego, skąd się pochodzi. Ja pochodzę z Montfermeil, czyli z miejsca, gdzie Hugo umieścił akcję "Nędzników". Czytałem książkę w podstawówce i zachwycałem się, bo rozpoznawałem miejsca z książki w swoim otoczeniu. Wtedy poczułem, że ta literatura jest w moim krwiobiegu, bo to, co widzę za oknem jest takie samo jak to, co pisarz opisał na kartach książki. Z tą różnicą, że dziś jest tu więcej ras i kolorów skóry niż w jego czasach.

Biali Francuzi nie wykluczają nas z tego powodu, że my, ludzie z imigranckich rodzin, nie rozpoznajemy się w ich dziedzictwie kulturowym. Problemem jest raczej panujące przeświadczenie, że dzieciaki z takich miejsc jak Montfermeil nie mogą trafić do szkoły wyższej w prestiżowej dzielnicy Paryża. Musimy więc edukować ludzi z przedmieść i dawać im wiarę, że mogą się kształcić w centrum stolicy, jak i ludzie z centrum, by byli gotowi na przyjęcie i współpracę z tymi z przedmieść. Świat da się naprawić tylko kompleksowo.