Olga Bołądź / fot. Justyna Rojek, East News
Po tym, jak zgwałcił ją rówieśnik, sąd zadecydował, że 14-letnia Agata z Lublina może legalnie usunąć ciążę. Dziewczyna i jej matka były pewne, że ich koszmar właśnie się skończył.
Nie wiedziały, że piekło dopiero się zacznie. Najpierw przeprowadzenia aborcji odmówił lekarz. On miał do tego prawo, ale na ordynatorze ciążył obowiązek wskazania szpitala, w którym zostanie wykonany zabieg. Nie wskazał.
Wszystko rozgrywało się na oczach kamer i rozhisteryzowanego tłumu, który gromadził się przed szpitalem.
Z jednej strony stały grupy różańcowe i radykałowie pro-life spod znaku Fundacji Pro Mariusza Dzierżawskiego (w jej szeregi wtedy - w 2008 roku - zwerbowano właśnie Kaję Godek). "Obrońcy życia" wyposażeni w modlitewniki i zdjęcia zakrwawionych płodów wyzywali Agatę i jej matkę od morderczyń i straszyli wiekuistym potępieniem.
Z drugiej strony stali zwolennicy prawa wyboru kobiet do aborcji, którzy natychmiast wzięli udręczoną Agatę na sztandary. Dziewczyna i jej matka miały stać się symbolem zniewolenia kobiet w "fundamentalistycznym, kato-prawicowym kraju" - jak mówili wtedy o Polsce.
Ani jedna, ani druga strona nie interesowała się tym, co przeżywa Agata.
Zagubiona pośród próbującymi przeciągać ją na swoją stronę krzykaczami została ze swoim przerażeniem sama.
Trzeba było ingerencji minister zdrowia Ewy Kopacz, a potem trybunału w Strasburgu, by upomnieć się o godność i prawa człowieka.
Dziś nad osobami takimi jak Agata pochyla się Olga Bołądź. Znana aktorka w swoim debiucie reżyserskim "Alicja i żabka" opowiada o aborcji z perspektywy dziecka, które ma urodzić dziecko.
Nie ma tam politykowania, ideologii i opowiadania się po którejkolwiek ze stron. Film można oglądać na trwającym do niedzieli 60. Krakowskim Festiwalu Filmowym, który odbywa się w tym roku w całości online.
Artur Zaborski: Zaskoczyłaś mnie. Podczas gdy w debacie publicznej trwa spór o aborcję, ty w swoim filmie "Alicja i żabka" nie zajmujesz w jej sprawie stanowiska. Pokazujesz historię nastolatki, która zaszła w niechcianą ciążę. Nie potępiasz jej, nie prawisz kazań. Zamiast tego zbliżasz widza do emocji, które jej w tym trudnym czasie towarzyszą.
Olga Bołądź: Nie chcę, żeby jakakolwiek ideologia zasłaniała mi człowieka. Aborcja to bardzo trudny temat, który często wykorzystuje się w wielkich wojnach, w których nie ma znaczenia indywidualny przypadek.
A mnie interesuje właśnie ten indywidualny przypadek dziecka, które będzie miało dziecko. Alicja ma tylko siebie i matkę, która chce ją obronić. Ale to okazuje się niemożliwe, bo jest pozbawiona wszelkich instrumentów do pomocy. Każdy, kto jest wyżej od niej w systemie, podcina ją. Alicja, choć to jej bezpośrednio dotyczy sprawa, nie ma już zupełnie nic do gadania.
Pokazujesz, że choć gra toczy się o ciało Alicji, ona traci do niego prawo. Wszyscy chcą podjąć decyzję za nią.
Nam się często wydaje, że jesteśmy panami naszego życia. A ten film ma ściągnąć widza na ziemię i pokazać, że w wielu kwestiach to nie my o nim decydujemy. Decyzję, czy Alicja ma urodzić, czy przerwać ciążę, chcą podejmować za nią inni. Każdy jest chętny do instruowania jej i oceniania, ale nie ma chętnych, żeby zapytać: "Jak się z tym wszystkim czujesz? Jak sobie z tą trudną sytuacją radzisz? Czy ty w ogóle rozumiesz, co się z tobą dzieje?".
Filmem ani nie potępiam aborcji, ani do niej nie nakłaniam. Unikam mówienia bezpośrednio o niej, bo cokolwiek powiem, staje się polityczne i sytuuje mnie po którejś ze stron. Bardzo tego nie chcę. Nie interesuje mnie dodawanie drewna do żadnego z ognisk. Nie chcę nadawać filmowi politycznego ciężaru. On ma być opowieścią o człowieku.
Pokazujesz za to natarczywość obu stron konfliktu. I to, że ani jedni, ani drudzy nie mają recepty na problem.
Dla mnie nigdy nie będzie na to łatwej odpowiedzi. Mama grana przez Agnieszkę Suchorę wypowiada takie zdanie w filmie: „Nie macie pojęcia, co przeżywamy”. Dla mnie to pewne podsumowanie. Alicja to czternastolatka, która się przede wszystkim boi. Dla niej to nie jest dziecko, tylko "to". Chce się pozbyć "tego".
W filmie pochylasz się nad nią, nie krytykujesz jej.
Inspiracją do "Alicji i żabki" była rzeczywista historia czternastolatki, która zaszła w ciążę. Razem z matką przeżyły koszmar. Były naciskane z obu stron - i przez pro-life’owców, i przez zwolenników aborcji. Każdy chciał je przeciągnąć na swoją stronę. Pod szpitalem odbywały się protesty, dyskutowano o nich w mediach. Żyły w kompletnym chaosie.
Doszło nawet do tego, że matce odebrano córkę i zawieziono na pogotowie opiekuńcze. Kiedy pisałyśmy scenariusz inspirowany tą historią, doszłyśmy do wniosku, że nikt nie był bez winy. Mój film opowiada właśnie o tej burzy wokół dziewczynki i jej ciąży, przed którą ona ucieka w świat wyobraźni.
Nie bałaś się, że film zostanie mimowolnie wykorzystany przez którąś ze stron politycznego sporu?
Powodem do robienia tego filmu przez trzy lata była potrzeba artystycznej wypowiedzi. To human story ma mówić o indywidualnym przypadku. Wyciąganie wniosków zostawiam widzowi. Im dłużej nad tym projektem pracowałam, tym mniej miałam złotych rad do przekazania. Jestem za prawem wyboru, nie za zaostrzaniem ustawy. Jestem jedną z tych, które wyszły na ulicę podczas czarnych protestów.
Ale jednocześnie jestem też jedną z tych, którą wkurzył przekaz okładki "Wysokich Obcasów" z hasłem, że aborcja jest okej. Połączenie słowa aborcja z łatwym i prostym "okej", mi nie pasuje.
Skrajne upraszczanie bardzo trudnego tematu powoduje we mnie bunt. W filmie odniosłam się do tego w scenie, w której dwie dziewczyny przychodzą do bohaterki i przekonują ją, że aborcja jest super, dają jej taką samą koszulkę, jaką same noszą, na znak, że jest jedną z nich.
Dla mnie to są osobiste decyzje. Dramat dzieje się u konkretnej osoby rolą sztuki jest docieranie do emocji, zbliżanie nas do człowieka. Wtedy trudniej o ocenę, a łatwiej o zrozumienie. Bardzo bym chciała, żeby „Alicja i żabka” była oglądana przez młodych ludzi..
Polska młodzież pewnie jest gotowa na taką dyskusją. Ale czy są gotowi rodzice?
To jest kwestia odwagi dorosłych. Film pokazuje, do czego może doprowadzić seks bez zabezpieczenia i jakie są tego konsekwencje. Trzeba wiedzieć, z czym się wiąże urodzenie dziecka w wieku czternastu lat, tak samo, jak trzeba wiedzieć, jaka jest cena aborcji. Moja bohaterka sama nie wie, co ma zrobić. Jest coraz bardziej przerażona swoją sytuacją, bo wszyscy mówią do jej brzucha, a nie do niej samej.
Myślę, że nastolatek z takiej projekcji zapamięta pewne obrazy, nawet jeśli zaneguje treść. Może w pewnym momencie życia jakoś mu się to wszystko połączy? Sztuka przemawia do człowieka znacznie silniej niż ideologia. Bardzo chciałabym nie tylko pokazywać film młodym ludziom, co też pozwolić im wyrazić im na ten temat swoje zdanie. Nie musimy się zgadzać, ale musimy na różne trudne tematy rozmawiać i oswajać je.
Mam wrażenie, że nasze społeczeństwo na temat aborcji woli jednak milczeć.
Nam się wydaje, że jak o czymś nie będziemy mówić, to tego nie będzie. Nie można ludzi w wieku 14 czy 15 lat zostawiać samych ze swoją budząca się seksualnością i oczekiwać, że oni sami wezmą za nią odpowiedzialność.
Nie wezmą, bo są jeszcze dziećmi, chociaż ich ciało nie wygląda już na ciało dziecka,bo dojrzewając, stają się seksualnie atrakcyjni. Drażni mnie potępianie nastolatek poprzez oskarżanie ich, że ubierają się i malują zbyt wyzywająco.
Pokazujesz to w sensualnych scenach z czirliderkami.
Nazwałyśmy tę scenę "słoneczko". Dziewczynki w niej są absolutnie piękne. One są nie tyle seksualne, co właśnie sensualne i zmysłowe. Są lolitami - z jednej strony bardzo delikatne, z drugiej - kuszące.
Od tego się nie da uciec i wie o tym każda kobieta. Każda z nas w pewnym momencie swojego życia odkryła, że staje się atrakcyjna dla mężczyzn. Uważam, że mądrzy rodzice i dorośli ludzie dookoła są najbardziej potrzebni właśnie wtedy, kiedy do takiego odkrycia dochodzi.
W filmie mamy dość idealistyczną sytuację, w której matka nie potępia nastoletniej córki, która zaszła w niechcianą ciążę.
Idealistyczną? Moja mama by mnie w życiu nie potępiła. Jak patrzę na mamy moich przyjaciółek, to wiem, że one też by były po ich stronie, słuchałyby ich decyzji. Pomogłyby. Kiedy kochasz swoje dziecko, to słuchasz go, chcesz dla niego jak najlepiej, nawet w tak trudnej sytuacji. Gdyby matka Alicji się o jej ciąży nie dowiedziała, to Alicja sama by sobie z sytuacją poradziła na własną rękę.
To, że my jesteśmy przeciwni, nie oznacza, że zabiegi się nie odbywają. Jeżeli ktoś nie chce urodzić, to znajdzie sposób, żeby przerwać ciążę, czasem brutalny wobec siebie. Kiedyś kobiety spędzały płód ziołami, robiły sobie niedozwolone aborcje z użyciem tego, co miały pod ręką. Alicja zamówiłaby pewnie tabletki na stronie Women on Waves albo poszłaby z koleżanką na szemrany zabieg.
W filmie nie pokazujesz ojca Alicji. Dlaczego?
Wydaje mi się, że najczęściej jest tak, że faceci zostawiają problem niechcianej ciąży kobietom. W filmie pokazałam to na przykładzie chłopca, z którym Alicja spłodziła dziecko. On ucieka od sytuacji, do czego zachęca go również jego matka. Jak ma się syna, jest łatwiej, można odsunąć ten problem od siebie, wszystko spada na matkę córki, bo to przecież ona jest łatwa, jej ciąża - jej problem.
Jak rozmawiałaś z młodymi aktorami o temacie aborcji?
Najpierw musiałam poinformować rodziców, o czym robię film. Kiedy wyrazili zgodę na udział dzieci w projekcie, spotykałam się z nastoletnimi aktorami. Zanim weszliśmy na plan, mieliśmy wiele prób. Tłumaczyłam wszystkim, że nie wchodzę w politykę, tylko opowiadam indywidualną historię i pokazuję, jak każdy z członków społeczności, w której ona żyje, reaguje na jej ciążę.
Odtwórczyni roli Alicji, Julka Kuzka, miała szesnaście lat, kiedy zaczynałyśmy pracę. Mówiłam jej: "Julka to nie jest twój problem, tylko twojej postaci, ale jako aktorka przeżyjesz go jak własny". Musiałam mieć pewność, że ona czuje się przy mnie bezpiecznie, bo miała do zagrania szalenie trudne sceny.
W epizodach zagrała u ciebie śmietanka polskich aktorów. Wszyscy traktowali twoje wejście w reżyserię poważnie? Nikt nie sugerował, że to fanaberia gwiazdy?
Słyszałam różne głosy na temat tego, że na pewno dostałam dofinansowanie ze Studia Munka, bo jestem znaną aktorką. Mój zawód znacznie uodpornił mnie na obgadywanie. Kiedy zostałam zakwalifikowana do dalszego etapu w Munku, musiałam nakręcić sceny. Potem dyrektor Jerzy Kapuściński zaprosił mnie na rozmowę i ostrzegł, że wymyśliłam sobie trudny film, którego nie da się zrobić głosem z offu.
Wiedziałam, że pakuję się w projekt, który będzie drogi. Część budżetu musiałam znaleźć na zewnątrz. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo pozyskać sponsora chętnego finansować krótkometrażową bajkę o tak drażliwym temacie, jak aborcja.
To skąd wzięłaś pieniądze?
Zarobiłam je. Na szczęście miałam dobry czas, dużo ról, które na to pozwoliły.
Jak doświadczenie reżyserowania na ciebie wpłynęło?
Zagrałam w kilkudziesięciu filmach i sztukach w swoim życiu, ale to reżyseria spowodowała, że jeszcze inaczej zaczęłam definiować aktorstwo. Zawsze pisałam historie. Lubię snuć opowieści. Każdy etap mojego życia to kolejne historie do opowiedzenia - teraz codziennie wymyślam bajkę mojemu synkowi, a z Gerlsami piszemy scenariusze. Założyłyśmy swoją fundację, robimy warsztaty. Piszemy scenariusz serialu, naszym producentem są Czesi. Dużo się u nas dzieje.
O czym piszecie dla Czechów?
Bohaterkami są trzy siostry i macocha. Opisujemy je poprzez ich seksualność. Skupiamy się na tym, co je kręci, co je podnieca i jak każda z nich wyraża swoją seksualność - czy ona jest uśpiona, czy są szczęśliwe z tego, jak wygląda ich życie seksualne, jak to się odbija na pozostałych sferach ich życia. Nasz czeski producent mówi tylko: „Odważniej! Odważniej!”.
Jesteś naprawdę definicją człowieka-orkiestry. Działasz na tak wielu frontach.
Robiłam szkołę i w Stanach, i w Hiszpanii, gdzie uczono nas, jak być interdyscyplinarnym. I ten rodzaj myślenia o sobie pielęgnuję do dzisiaj. Trzeba wychodzić ze swoich ram i myśleć po swojemu, odważnie, mieć otwartą głowę. Chcę się rozwijać i pokazywać innym swój punkt widzenia. Poprzez granie i opowiadanie historii mogę to robić.