Victor Orbán i Jarosław Kaczyński / fot. Paweł Supernak, PAP
Wirtualna Polska włączyła się w akcję protestacyjną przeciwko wprowadzaniu szkodliwej dla mediów składki "z tytułu reklamy". Jesteśmy też sygnatariuszem listu mediów do władz Rzeczpospolitej Polskiej w tej sprawie. Sprzeciwiamy się wprowadzeniu dodatkowego obciążenia mediów działających na polskim rynku.
CZYTAJ List otwarty do władz Rzeczypospolitej Polskiej i liderów ugrupowań politycznych
Uważamy, że kolejne systemowe obciążenia finansowe spowodują osłabienie, a nawet likwidację części mediów działających w Polsce. Zmiany uderzą w polskiego widza, słuchacza, czytelnika i internautę, a także w polskie produkcje, kulturę, rozrywkę oraz sport. Jesteśmy przekonani, że proponowane przez rząd rozwiązania będą wyniszczające dla wielu redakcji w Polsce. Zwłaszcza tych małych, lokalnych.
I przypominamy tekst, w którym opisaliśmy, jak podobne działania władz wobec niezależnych mediów skończyły się na Węgrzech.
28 listopada 2018 roku. Węgierska Fundacja Prasy i Mediów KESMA przejmuje kontrolę nad 476 redakcjami w całym kraju, w tym nad 112 redakcjami informacyjnymi. Ale wśród kontrolowanych są również media sportowe, lifestylowe, kobiece i kulturalne. Oraz firmy reklamy outdoorowej.
Powstała kilka miesięcy wcześniej KESMA jest w pełni zależna od rządu - w jej władzach znaleźli się bliscy współpracownicy premiera Viktora Orbána i posłowie Fideszu, jego partii.
Finansowo KESMA opiera się na pieniądzach wniesionych przez oligarchów zależnych od Orbána. Czysty układ. On daje im kontrakty na wielkie inwestycje, które często są realizowane ze środków Unii Europejskiej, oni pomagają mu skupować z rynku kolejne tytuły.
Wykupowane przez KESMA tytuły należały do wydawców węgierskich bądź zagranicznych, takich jak Ringier Axel Springer czy Deutsche Telekom. To właśnie zagraniczni właściciele szczególnie łatwo pozbywali się swoich gazet ze względu na trudności w funkcjonowaniu na rynku i straty finansowe.
7 grudnia 2020 roku. Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen ćwierka na Twitterze, że państwowy koncern, którym kieruje, kupi wydawnictwo Polska Press. Sprzedającym jest niemiecka spółka Verlagsgruppe Passau. Cena – 120 mln złotych.
Orlen staje się właścicielem 20 dzienników i 150 tygodników regionalnych. Obajtek: "Dzięki transakcji zyskamy dostęp do 17,4 mln użytkowników portali wchodzących w skład Grupy".
Czasy największej świetności Polska Press ma za sobą, ale to nadal istotny gracz. Pod względem przychodów na rynku prasowym jest numerem "4". W 2019 roku wyniosły one 394 mln złotych, a strata netto – 4,22 mln złotych.
Przejęcie grupy wydawniczej od Niemców następuje w momencie, gdy Polska pikuje w rankingu wolności prasy. Jeszcze w roku 2015 byliśmy na 18 miejscu.
Teraz w "World Press Freedom Index 2020", opracowywanym przez Reporterów bez Granic, zajmujemy 62. miejsce – najniższe w historii.
W naszym regionie niżej oceniana jest tylko wolność prasy na Węgrzech – 89. miejsce.
Tylko słuszne treści. Komu się nie podoba, wypada
Jeszcze kilka lat temu Szabloc Toth był wicenaczelnym opiniotwórczego dziennika "Magyar Nemzet". Dziś ma swój własny podcast, rodzaj cyklicznej audycji radiowej online i z trudem wiąże koniec z końcem. Zarabia nieco więcej niż płaca minimalna, która wynosi 487 euro, czyli około 2200 zł.
Jak do tego doszło, że uznany dziennikarz znalazł się na aucie? "Magyar Nemzet" długo była politycznie związana z Fideszem, partią Viktora Orbána. To nie dziwiło, bo Lajos Simicska, właściciel gazety, był wieloletnim przyjacielem premiera i skarbnikiem Fideszu.
To dlatego na łamach "Magyar Nemzet" można było przeczytać, że Węgrom grozi zalew uchodźców, a Unia Europejska i George Soros, amerykański miliarder węgierskiego pochodzenia, to samo zło.
Pieniądze od rządu płynęły szerokim strumieniem do "Magyar Nemzet" i do innych firm Simicski. Zgarniał m.in. zlecenia publiczne warte setki milionów euro rocznie na budowę dróg i autostrad.
Dlaczego Toth pracował w prorządowym tytule?
- To nie tak. W 2014 roku skończyła się przyjaźń Simicski i Orbána. Wtedy gazeta przestał popierać partię. Gdy do niej przychodziłem, była już niezależna od Orbána. Chcieliśmy stworzyć wolne media typu zachodniego.
Przez chwilę nawet im się udawało, jednak 11 kwietnia 2018 roku gazeta z 80-letnią tradycją została zamknięta.
Simicska jako oficjalny powód podał kłopoty finansowe. Rzeczywiście, jego gazeta, traktowana już jako opozycyjna, została całkowicie odcięta od reklam rządowych. A na Węgrzech to państwo jest największym reklamodawcą. Z kolei prywatne korporacje niechętnie ogłaszają się w mediach niezależnych od rządu.
- Bo kto lubi kłopoty? – pyta Szabloc Toth. – Wszyscy od kłopotów wolą pieniądze.
Dlatego prywatne firmy w obawie przed zarzutami o wspieranie opozycji unikają jak dżumy promowania się w nierządowych mediach.
Podobny los, co "Magyar Nemzet", spotkał opozycyjną "Népszabadság" ("Wolność Ludu"). Jej właściciel Austriak Heinrich Pecina poddał się jeszcze wcześniej niż Simicska, bo w 2016 roku. Zamknął gazetę z dnia na dzień bez zapowiedzi.
Wydawcą "Népszabadság" była spółka Mediaworks, należąca do korporacji Vienna Capital Partners (VCP). Zajmuje się ona przede wszystkim inwestycjami w sektorze gazowym i paliwowym.
Wydawca wyjaśniał, że biznes przestał mu się opłacać. Kilka tygodni później Austriak sprzedał tytuł spółce Opimus Press związanej z Lőrincem Mészárosem, wójtem Felcsut - rodzinnej wsi Viktora Orbána.
Mészáros, za sprawą swojego ziomka, zrobił zawrotną karierę - od instalatora gazowego do oligarchy i wydawcy prasowego.
Dziennikarze przejmowanych tytułów automatycznie szli na bruk, jeśli redakcja była likwidowana, albo tracili pracę, gdy sygnalizowali, że nie zgadzają się z nową linią (oczywiście Fideszu). Dla tych drugich w redakcjach przychylnych Orbánowi nie ma miejsca.
Szabloc Toth opisuje: - To stalinowska machina propagandowa. Serwisy informacyjne przygotowywane są przez ludzi Orbána. Mają centralę w Budapeszcie, która rozsyła polecenia do dziesiątek małych redakcji w całym kraju. To śmieszne, bo przecież mają to być redakcje lokalne, a kierowane są ze stolicy.
- Zanim Victor Orban przejął największe dzienniki i portale na poziomie ogólnokrajowym, przetestował ten system na poziomie lokalnym. Skoro dla wielu ludzi dzienniki i portale lokalne są głównym bądź jednym źródłem informacji na terenach wiejskich i na prowincji, zaczął od przejęcia właśnie takich mniejszych tytułów – wskazuje Edit Zgut, węgierska politolożka, była dziennikarka agencji Hirado.hu.
Dziennikarze nie wierzą w dobre intencje Obajtka
Natychmiast po tym, gdy Daniel Obajtek ogłosił przejęcie Polska Press, pojawiły się komentarze, że to nic innego, jak "repolonizacja" mediów zapowiadana od dawna przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
Z tą narracją oczywiście nie zgadzają się przedstawiciele rządu.
- To nie jest repolonizacja mediów, to jedna z wielu transakcji, które przeprowadzają spółki Skarbu Państwa, wchodząc w nowe obszary – dementował wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń w rozmowie z Gazeta.pl.- Orlen głównie zajmuje się energetyką, jednocześnie chce zbudować sieć dystrybucji, odkupując Ruch, dzisiaj sięgnął po jedno z wydawnictw, które było w rękach niemieckich.
- Decyzja Orlenu jest decyzją biznesową. Nie jest receptą na reformę rynku medialnego, jego dekoncentrację. Ale większość dziennikarzy i mediów protestowała przeciw projektowi dekoncentracyjnemu. W ich opinii kapitał nie ma znaczenia. Zatem - jeśli może Verlagsgruppe Passau, może i Orlen – oceniła Joanna Lichocka, posłanka PiS zasiadająca w Radzie Mediów Narodowych.
O wątku biznesowym, nie "repolonizacyjnym" mówił również prezes Orlenu. Wskazywał, że kierowana przez niego firma już buduje swój dom mediowy – Sigma Bis.
- Dom mediowy nie tylko kupuje powierzchnie reklamowe i czas antenowy, ale również może być brokerem sprzedaży. Mając swoje media, możemy lokować tam swoje produkty poprzez dom mediowy, ale również możemy lokować jako Orlen – wskazywał Obajtek. – Tak robią duże koncerny na całym świecie.
W zapewnienia polityków PiS i samego prezesa nie uwierzyło działające od 2012 roku Towarzystwo Dziennikarskie. Jego założycielami byli m.in. Seweryn Blumsztajn, Teresa Torańska i Jacek Żakowski. Wśród celów stowarzyszenia znajdowało się zwalczanie mowy nienawiści, ksenofobii i rasizmu oraz troska o sytuację zawodową dziennikarzy.
"Praktycznie cała prasa regionalna, wiele regionalnych i lokalnych portali, a nawet lokalnych stacji TV, ma stać się partyjnymi mediami PiS. Gdyby miały pozostać niezależne, pan Obajtek nie zapłaciłby za nie ani grosza. O to przecież chodzi w polonizacji mediów" – napisali przedstawiciele Towarzystwa.
W podobnym tonie zareagował Łukasz Pawłowski z Instytutu Badań Spraw Publicznych. Ćwierknął: "PiS się zbroi na wybory samorządowe. Kupno Polska Press przez Orlen, serwisy lokalne z pieniędzy Ministerstwa Sprawiedliwości i grantów Glińskiego. Jednocześnie zabieranie samorządom kolejnych pieniędzy, dodawania obowiązków, przerzucanie nowych podatków. Ktoś tu ma ambitne plany".
Towarzystwo Dziennikarskie opublikowało w sieci apel do dziennikarzy Polska Press: "Waszymi szefami zostaną, już sprawdzeni, propagandyści z lokalnych mediów publicznych, wyznaczą Wam cele i przeciwników".
Równocześnie zapewnili, że Towarzystwo podejmie monitoring zwolnień pracowników w mediach publicznych.
Oczywiście o jakichkolwiek zwolnieniach na razie trudno mówić, tak jak o "propagandystach z lokalnych mediów publicznych", którzy mieliby obsadzić stołki w przejętych przez Orlen tytułach.
W redakcjach, jak donosił money.pl, daleko jednak do euforii. Na razie jedyne, co zatankowali dziennikarze, to strach o przyszłość po sam korek.
- Wiemy tylko tyle, że Orlen ma przejąć wszystkie nasze umowy i że może to potrwać nawet do 10 miesięcy. Ale zapowiedzi są takie, że uwiną się szybciej, bo może w dwa miesiące – mówił nam dziennikarz z północy kraju.
A jego redakcyjny kolega dodawał: - Co będzie za pół roku? Tego nie wie nikt i szczególnie w redakcjach newsowych i politycznych jest gorąco.
Dziennikarka z centralnej Polski nie miała złudzeń: - To koniec niezależnej prasy lokalnej. Już jej nie będzie, a przynajmniej nie w takiej formie, jaką znamy. Będzie autocenzura, lista tematów niewygodnych politycznie, których się nie rusza. I co najgorsze, nikt ich nie będzie ruszał. Bo kto miałby to zrobić? Regionalna TVP w rękach PiS?
Jej obawy podziela Edit Zgut, która widziała, co stało się na Węgrzech.
- Lokalne media nie piszą teraz o miejscowych aferach i korupcji lokalnych polityków Fidesz. Około 500 redakcji prezentuje ujednolicony punkt widzenia – mówi Zgut.
Zamknięty cykl "produkcyjny"
Reporterzy bez Granic szacowali, że na Węgrzech Orbán kontroluje około 80 proc. rynku mediów. Trzeba bowiem pamiętać, że poza mediami skupionymi w Fundacji KESMA ma jeszcze pod kontrolą media państwowe.
To pięć kanałów telewizyjnych i kilka radiowych. W mediach publicznych polecenia także przychodzą od ludzi Fideszu.
Szabolc Toth: - Telewizja państwowa MTVA dostaje wytyczne, co zamieszczać, o czym mówić, jak mówić, co pomijać. Wiadomo, że politycy opozycyjni nie są zapraszani, a jeśli są, to spada na nich grad wrogich pytań.
W efekcie akcja przeciwko opozycji jest systemowo skoordynowana. Najpierw ton nadaje telewizja rządowa. Potem przekaz powielany jest na portalach ogólnowęgierskich, jak np. Origo, który został wykupiony przez ludzi Orbána od Deutsche Telekom. Na koniec, w formie utrwalacza przekazu, wkraczają kontrolowane pzez Fidesz lokalne portale i gazety.
Cykl się zamyka.
Doszukując się licznych podobieństw pomiędzy Polską a Węgrami, Edit Zgut wskazuje na jedną, ale ważną różnicę:
- PiS nie ma jeszcze większości konstytucyjnej tak jak Fidesz na Węgrzech. W Polsce sytuacja nie więc jest jeszcze tak zła, jak u nas. Jednak ten wykup tytułów Polska Press przez Orlen powinien być dla was mocnym ostrzeżeniem. Idziecie w kierunku węgierskim.