ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE: seniorzy grają w pokera w kasynie Seminole Hard Rock Hotel and Casino na Florydzie // fot. Joe Raedle //, Getty Images

Maszyny stoją w rzędach, obok nich popielniczki z petami. Przed jedną siedzi Andrzej. Starszy mężczyzna w jasnym garniturze zamiast piwa popija gazowaną wodę. Uderza w guzik, na ekranie pojawiają się karty. Czas na partyjkę pokera na pieniądze.

- Tylko w pokera gram. Gier jest tyle, że trudno się połapać. Poker mi odpowiada, mogę dobrać karty. Inne to puścisz i nic nie da się zrobić - mówi Andrzej.

Światełka wokół ekranu pulsują, gdy maszyna losuje karty. Stawka niska, więc Andrzej patrzy ze spokojem. Cmoka niezadowolony, bo tym razem pech, ale tylko dziesięć złotych do tyłu. Wygrać mógł osiemdziesiąt. - Tysiące też wygrywałem, nawet w tamtym roku miałem cztery dychy - chwali się. - Czterdzieści tysięcy! Wtedy to wpadło.

Dzisiaj Andrzejowi znów nie wpadło, wierci się na krześle i zastanawia, co w kartach zmienić. Czasu ma dużo, bo od kilku lat jest na emeryturze. Podobnie jak co piąty hazardzista. Statystyki pokazują jasno: co piąty gracz to emeryt.

Grają nie tylko w kasynach, częściej stawiają pieniądze w kolekturach. I według tych samych statystyk - grają coraz liczniej.

Andrzej spędzi w kasynie całą noc, może kawałek dnia, o ile starczy pieniędzy.

Gracz szykuje się do położenia żetonów pokerowych na stole

Gracz szykuje się do położenia żetonów pokerowych na stole

Autor: Joe Raedle

Źródło: Getty Images

Wygrać i odejść

Do kolektury prowadzą betonowe schodki, po których Józef schodzi ostrożnie. Ma swoją stałą trasę. Najpierw po zakupy, potem do kolektury za rogiem, żeby skreślić parę kuponów. Wraca do domu, wieczorem włącza telewizor i ogląda losowanie. - Grubo nie gram, ale mogę myśleć przez cały dzień, że będę bogaty - śmieje się.

Józef próbuje coś wygrać od sześćdziesięciu lat. Zaczął jako dwudziestolatek. Wtedy nie było jeszcze Lotto, tylko Syrenka. Zawsze chodził do niej po pracy. Ale ani razu nie miał takiego szczęścia, które by zapamiętał. Próbuje sobie przypomnieć największą wygraną. Tylko raz trafił piątkę. Choć dużo było wtedy piątek, więc dostał niewiele.

- Jakbym papierosy palił, to bym więcej wypalił, niż granie kosztuje. Gdybym wydał na alkohol, to dawno by mnie nie było. Co bym zrobił z milionem? - zamyśla się Józef. - Teraz pieniędzy nie potrzebuję tak, jak kiedyś. Jakbym wygrał, to mógłbym odejść z czystym sumieniem – oznajmia.

- Naprawdę pan nie potrzebuje?

- Pieniędzy nie zabiorę na tamtą stronę. Jeśli człowiek czuje, że zbliża się jego koniec, powinien jak najszybciej pozbyć się majątku. Dlatego pomógłbym rodzinie, resztę oddał biednym dzieciom i z czystym sumieniem odszedł.

Starzy, którzy przegrali wszystko

Andrzejowi znów nie wpadło, więc układa kolejne karty. Wyjmuje z kieszeni marynarki gruby plik banknotów. Stuzłotówki związane są gumką recepturką. - Mam swój limit. Przynoszę najwyżej dziesięć tysięcy - zapewnia. Wrzuca do maszyny sto złotych. Banknot zamienia się w kredyty na ekranie. Andrzej zastanawia się, co jeszcze zmienić. Zanim naciśnie guzik, przesuwa ostatnie karty.

- Gram w to pięćdziesiąt lat. Zaczynałem w latach siedemdziesiątych, jak pojawiły się maszyny. Na jednorękich bandytach jeszcze grałem - mówi.

- Dorobił się pan czegoś?

- A skąd! Wygrana jest zawsze na chwilę - macha ręką. - Bilans zawsze jest bardzo smutny.

Pomiędzy kolejnymi zakładami Andrzej opowiada, że gdyby miał polską emeryturę, to nie wyciągałby tak grubego pliku banknotów. Ale ma francuską. Wysoką. Jak wyemigrował, zajął się montowaniem alarmów w bankach. Zarabiał dużo, później zamieszkał we Francji na stałe, dlatego teraz dostaje sporo. Przynajmniej w porównaniu do polskich emerytów.

- Widzę też młodych chłopaków, którzy przychodzą tu z dobrych domów. Wie pan, jakie pieniądze przynoszą? - prycha. - Mam siedemdziesiąt osiem lat i mnie to zadziwia. Chłopaki są tak załapani, że się nie oderwą - stwierdza.

Andrzej twierdzi, że gra tylko wtedy, gdy przyjeżdża do Warszawy. Część zaoszczędzonej emerytury wrzuca do maszyny. Ale kiedy wróci do domu, czyli do Francji, nawet nie spojrzy na kasyno. Tak przynajmniej mówi. Tylko teraz gra, aż będzie pusto w kieszeni.

- Przychodzą jeszcze stare chłopaczki, które przegrały wszystko. Pamiętam jednego, który skoczył i się zabił. Ilu takich było, co się powiesili.

Stawia kolejny zakład.

Wiele osób starszych gra całe życie, kilkadziesiąt lat. Zaczynali jako bardzo młodzi ludzie. Często nigdy nic nie wygrali, ale nie mogą przestać grać

Wiele osób starszych gra całe życie, kilkadziesiąt lat. Zaczynali jako bardzo młodzi ludzie. Często nigdy nic nie wygrali, ale nie mogą przestać grać

Autor: Jeffrey Greenberg

Źródło: Getty Images

Hazard jak wódka - nie śmierdzi

Niewielu jest seniorów, którzy sami zapukają do gabinetu terapeuty. Większość mówi, że nie myśli nawet o tym, żeby przestać grać. Niektórzy przyznają, że od jakiegoś czasu czuli, że powinni, ale nic z tym nie zrobili. Inni sami postanawiają, że przestaną grać, ale po chwili wracają. Najmniej jest tych, którzy przeszli terapię.

Skąd te dane? Dr Bernadeta Lelonek-Kuleta z Instytutu Psychologii KUL, psycholożka, specjalistka psychoterapii uzależnień, bada zjawisko hazardu i szkoli specjalistów w zakresie terapii uzależnienia od hazardu. To u niej ci nieliczni seniorzy się leczyli.

- Hazardu przecież nie czuć. Nie ma ani zapachu, ani bełkotu jak po wódce. Dorosłe dzieci nie widzą, gdzie chodzą ich rodzice - opowiada psycholog. - Sami seniorzy ukrywają granie. Bywają bardzo dyskretni, często zmieniają miejsca. Niepokój bliskich rodzi się, kiedy seniorzy tracą większe pieniądze.

Zdarza się jednak, że starsze osoby wcale nie myślą o tym niepokoju bliskich jak o trosce. Wręcz przeciwnie - uważają ich reakcję za pazerność. Myślą że musi chodzić o spadek, że to dlatego bliscy martwią się o ich pieniądze. Powtarzają tylko, że grają, bo lubią. Nie widzą problemu. Niewielu seniorów wie, gdzie leży granica.

Łóżko za wygraną

Na betonowe schodki przed kolekturą wchodzą dwie starsze panie. Halina i Maryla mieszkają niedaleko siebie, więc kupony też wysyłają razem. Czasem odbiorą razem swoje wygrane. Halina jest starsza, lekko zgarbiona. Oiera się na lasce. Pomaga jej młodsza Maryla. Dźwiga siatki z zakupami.

- Co, gdybym milion wygrała? - ożywia się Halina. - Dzieciom bym dała! Na kredyt, żeby spłaciły mieszkania!

- Zawsze gra się z nadzieją na wygraną. Tylko nadzieja matką głupich, więc nic się nie wygrywa – stwierdza Maryla. - Ale to przyciąga, sama nie wiem, dlaczego aż tak.

- Trzeba wiedzieć, kiedy przestać - oznajmia Halina.

- Kiedy? - pytam.

- Jak pusto w portfelu – chichocze.

- Codziennie sobie obiecuję, że nie idę - kręci głową Maryla.

- Ja ostatnio przez parę dni nie byłam - oświadcza Halina. - I tak miałam już piątkę dwa razy w życiu. Dobrze to pamiętam, bo tata wtedy chorował.

Piątka trafiła się Halinie, gdy nie myślała o wakacjach, nie potrzebowała samochodu ani mieszkania. Mieszkała wtedy ze swoim ojcem, który nie wstawał z łóżka od czterech lat. Nie dał rady się podnieść po udarze. Oboje się cieszyli, gdy Halina sprawdzała liczby. Ale nie zostawiła dla siebie nawet złotówki. Kupiła za to wszystko, czego potrzebował ojciec.

- Chciałam dać mu luksus. Nakupowałam leków i pampersów, zrobiłam łazienkę, kupiłam nową kabinę, wózek i łóżko. Takie specjalne, na pilota. I pieniądze poszły - wspomina Halina.

- Ale teraz są amerykańskie maszyny. Nie da się wygrać - wtrąca Maryla.

- To prawda. Kiedyś dużo częściej wygrywałam - potwierdza Halina.

- Raz miałam pięćset złotych w zdrapce. A w ostatnich latach nic - zauważa Maryla.

Wracają do domu, wspólnie przeklinając amerykańskie maszyny, które nie dają wygrać.

Starsza kobieta gra na automatach w kasynie w Atlantic City, New Jersey, USA

Starsza kobieta gra na automatach w kasynie w Atlantic City, New Jersey, USA

Autor: John Moore

Źródło: Getty Images

Kasyno jak dom

Andrzejowi nareszcie wpadło. I znowu ustawia karty. Obok niego stoi kilkadziesiąt innych maszyn. Siedzą przy nich młodsi i starsi, kobiety i mężczyźni. Niektóry ubrani elegancko, inni w rozciągniętych swetrach. Jedni od godziny przy tej samej maszynie, inni co chwilę zmieniają miejsce. Pomiędzy nimi krąży krupier.

- Mamy trójkę starszych facetów, którzy prawie u nas mieszkają. Potrafią przespać się na fotelu. Przychodzą w tych samych, brudnych ubraniach, czasami żebrzą o pieniądze - opowiada, gdy siada w rogu sali.

Wszyscy wpatrzeni są w monitory. Obserwują migające ikonki, uderzają w przyciski. Ktoś woła krupiera, bo wygrał i chce wyciągnąć pieniądze. Ale raczej nie pójdzie do domu, tylko postawi na coś innego. Czasami ktoś przeklnie, czasami przeprosi, bo chciałby usiąść obok.

- Wielu robi rundkę po kasynach, nie siedzą w jednym. Starsi zwykle na maszynach grają, bo mogą za niższe kwoty. Rodzin nie mają, więc siedzą tutaj, mają z kim pogadać. Ale różnie bywa – wzdycha krupier. - Trzy razy widziałem zawały. Raz gość leżał na maszynie czterdzieści minut, bo go nikt nie widział.

Plecak pełen zdrapek, szuflada pełna listów

Jeżeli ktoś puka do gabinetu terapeuty, to zwykle wtedy, kiedy to dla niego ostatnia szansa. Przegrał niemal wszystko, tonie w długach i traci cały majątek. Doktor Lelonek-Kuleta zapamiętała dwóch starszych pacjentów. Obaj nie przyszli do gabinetu sami. Pierwszy miał partnerkę, z którą mieszkał. To ona zauważyła, co się dzieje.

Pacjent przyznał, że chociaż nie dostawał już miesięcznej pensji i żył jedynie za głodową rentę - i tak wpadał w coraz większe długi. Brał pożyczki, kiedy brakowało pieniędzy, żeby grać dalej. Ale do skrzynki zaczęły przychodzić listy. Nie pojedyncze. Dziesiątki listów z banków. To już trudno było ukryć, chociaż i tak się starał. Nie otwierał kopert, bo się bał. Chował wszystkie w szufladzie.

W gabinecie usłyszał, że każdą musi otworzyć. Zobaczyć w końcu, ile ma długu.

Inny pacjent nie chodził do kasyn, nie grał ani na maszynach, ani u bukmacherów. Kupował zdrapki w kolekturach. Kupował dziesiątki, może nawet setki zdrapek. Większość pieniędzy przegrywał. Pewnego dnia kuzyn przyłapał go, kiedy wracał do domu z plecakiem. Okazało się, że plecak był wypchany po brzegi zdrapkami. Żadna nie była wygrana.

Dopiero wtedy przyszedł po pomoc.

"Mam swój limit. Przynoszę najwyżej dziesięć tysięcy" - zapewnia Andrzej. Wrzuca do maszyny od razu sto złotych

"Mam swój limit. Przynoszę najwyżej dziesięć tysięcy" - zapewnia Andrzej. Wrzuca do maszyny od razu sto złotych

Autor: Christopher Furlong

Źródło: Getty Images

Sąsiadka milionerka

Barbara jedną ręką zamyka drzwi od kolektury, a drugą odpala już papierosa. - Gram po to, żeby wygrać. Ale nie muszą to być miliony. Znam ludzi, którzy naprawdę dużo wygrali - zaciąga się papierosem. I wspomina sąsiadkę, która dwadzieścia lat temu wygrała pięć milionów. Dlatego Barbara wie, że to możliwe.

- Sąsiadka na początku nie dowierzała. Mąż ją musiał cucić - uśmiecha się - Wszystkim zaczęła opowiadać, chwalić się. Nawet męża namówili na występ w telewizji, ale ktoś przemówił im do rozumu. Przecież przyjdą, pokręcą, a potem kupon ktoś zabierze - mówi.

I tak z dnia na dzień sąsiadka Barbary stała się milionerką. Miała piątkę dzieci, rodzina żyła w ciasnym mieszkaniu, więc było na co wydawać. Ale po euforii przyszły pierwsze problemy. Dzieci oświadczyły, że nie będą się uczyć. Bo skoro są tak bogaci, to przecież nie muszą.

Sąsiadka Barbary znalazła na to sposób.

- Sklep otworzyła i zagnała je do pracy - opowiada Barbara. Dzieci milionerki sprzedawały więc owoce i warzywa, ona kupiła drugie mieszkanie i zbudowała dom. - Jedni jej zazdrościli, drudzy się cieszyli. Niektórzy gratulowali, a za plecami przeklinali, dlaczego jej się udało, a nie im – wspomina.

Coś sąsiadce zostało z tych milionów? Barbara nie wie, ale sąsiadka "dobrze pieniędzmi pokierowała i nie dała się zwariować". A ona milionów nie potrzebuje, ale coś by się przydało.

Z kasyna na dworzec

Andrzejowi znów nie wpadło. Nie zwraca na to uwagi, tylko układa karty. Kolejne dziesięć złotych, żadna strata, bo plik w kieszeni chudnie powoli. - Kiedyś się załapałem, ale to był mój błąd. Ktoś mi powiedział, że jedna maszyna jest nafaszerowana pieniędzmi - robi ostatnie zmiany w kartach. - Myślałem, że maszyna musi to oddać, więc usiadłem i się uwziąłem. Dwunastaka przegrałem - naciska guzik.

Chociaż dwunastak, czyli dwanaście tysięcy, to i tak nic. Bywało, że Andrzej spotykał dawnych znajomych na dworcach. Najpierw dorobili się na interesach, wielu sprowadzało spirytus, na którym robili fortunę. Później przegrywali w kasynach domy, samochody i całe majątki. Rozpadały im się rodziny. Po fortunach zostawało wspomnienie, a noce w kasynach zmieniły się w noce na ulicy.

- Bilans zawsze jest smutny. Nie wygrasz z kasynem - powtarza Andrzej. - Sam widziałem, jak ludzie przegrywali miliony!

Jak nie stracić umiaru?

- Ja do spodu nigdy się nie zgram, nie dopuszczę do tego, mam silną wolę. Mogę w każdej chwili wyjść. Ale są takie charaktery, że nie dadzą rady.

Andrzej opracowuje kolejny ruch, uważnie układa karty. Nie wygląda, jakby planował wyjść. Rozsiada się wygodnie na krześle.

Po pierwsze rodzina

Seniorzy myślą zwykle, że psychiatra albo psycholog to lekarze dla osób zaburzonych, chorych psychicznie. Oni przecież tacy nie są, nie muszą szukać pomocy. Uważają, że hazard to tylko kasyno, a nie kolektura albo bukmacher. Często to nie oni idą najpierw do gabinetu, ale ich bliscy. Dzieci pytają, jak pomóc rodzicom.

- Czym innym jest uprawiać hazard, a czym innym być uzależnionym. To nie tak, że każdy, kto gra, jest uzależniony - zaznacza doktor Lelonek-Kuleta. - Ale żeby pójść do specjalisty, trzeba najpierw przyznać się przed samym sobą, że ma się problem. To najtrudniejszy krok. Później trzeba jeszcze przyznać się przed terapeutą. Obcemu człowiekowi powiedzieć o swojej słabości.

Młodsi pacjenci zwykle przychodzą szybciej. Większość ma partnerów, a jeśli nie partnerów, to chociaż rodzeństwo, przyjaciół albo znajomych. Ktoś zobaczy, że na koncie brakuje pieniędzy, są miesięczne zobowiązania, których hazardzista nie potrafi pokryć. Dorosłe dzieci nie kontrolują rodziców, czy biorą kredyty. Wielu seniorów nie ma wokół siebie nikogo, kto mógłby problem zawczasu zauważyć.

Las Vegas, Nevada, USA. Dave Mitchell z kasyna Bellagio Resort & Casino wydaje karty pani Tammy Spears z Nevady. W USA, podobnie jak w Polsce, wielu emerytów z upodobaniem gra w gry hazardowe

Las Vegas, Nevada, USA. Dave Mitchell z kasyna Bellagio Resort & Casino wydaje karty pani Tammy Spears z Nevady. W USA, podobnie jak w Polsce, wielu emerytów z upodobaniem gra w gry hazardowe

Autor: Ethan Miller

Źródło: Getty Images

Wygrywa, więc gra

Z kolektury wychodzi jeszcze Zofia, która wysłała kupon nie tylko swój, ale też sąsiadki, której czasami trudno wstać z łóżka. Ma osiemdziesiąt lat. Tak bolą ją nogi, że ledwo do łazienki przejdzie, ale kupon musi mieć. Gdy tylko może, idzie sama. Dzisiaj rano jej się udało, po południu już nie. - Ona regularnie wygrywa – dziwi się Zofia. - Ostatnio czterysta złotych miała, wcześniej sto. Jeszcze krzyżówki kupuje, różne zdrapki, wszystko, co się da.

Zofia zastanawia się, jak to jest, że ona też wysyła i nic, a sąsiadka co chwilę coś. Może to przez jej system? Sąsiadka opracowała sobie stałe numery, które skreśla. I tak od trzydziestu lat. - Wcale jej się nie dziwię, że tyle czasu gra, bo przynosi to efekty. Rok temu wygrała prawie sześćset złotych. Za dziesięć złotych wygrać sześćset to naprawdę jest coś - stwierdza Zosia.

- Co sąsiadka robi z wygranymi?

- Nie dopytuję, nie chcę wyjść na wścibską. Wiem tylko, że rano idzie do sklepu, to potem puści kupon, a na wieczór drugi, żeby mieć co robić - odpowiada Zofia.

Ale Zofia wie jeszcze, że jak sąsiadka wygra, to część sobie odłoży, a za resztę pójdzie na zakupy. I kupi to, na co z emerytury nie wystarcza. Choćby nową bluzkę, którą może pochwalić się przed sąsiadkami. Albo sukienkę. Ostatnio kupiła taką kolorową, kwiecistą i modną. Zobaczyła podobną u Zosi.

Jeden do czternastu milionów

Andrzejowi znów nie wpadło, bierze łyk wody i wybiera karty. Wzdycha, że chodzi do kasyna ostatkami sił. Ale od pięćdziesięciu lat chodzi. Raz dziesięć złotych do tyłu, za chwilę osiemdziesiąt do przodu. Może trafi, tak jak kiedyś, czterdzieści tysięcy? Stawki niskie, plik w kieszeni starczy na długo.

Józef kończy stałą trasę. Niesie dwie foliowe siatki z zakupami, w kieszeni kilka kuponów z kolektury. Wraca do domu, wieczorem włączy telewizor i obejrzy wyniki losowania. Nie wścieknie się, gdy nie trafi nawet jednej cyfry. Przywykł przez sześćdziesiąt lat. Ale do kolektury i tak jutro pójdzie.

Swoje liczby sprawdzą też Barbara, Halina i Maryla. Może chociaż za kupon się zwróci? Polski senior najczęściej dostaje do ręki tysiąc czterysta czterdzieści złotych emerytury. Można za to kupić czterysta osiemdziesiąt kuponów. Każdy ma szansę na szóstkę. Jeden do niemal czternastu milionów.