Jan Rusek, Agencja Gazeta
19-letnia Iwona Wieczorek zaginęła w drodze z imprezy w Sopocie do domu w Gdańsku. Wieczór spędziła z koleżanką Adrią oraz trzema poznanymi niedawno kolegami: Adrianem, Markiem i Pawłem. Ostatni raz widzieli ją ok. 2:50 nad ranem, gdy po kłótni opuściła klub i udała się w stronę domu. Między 3 a 4 rano rozmawiała jeszcze z koleżanką przez telefon. Monitoring miejski zarejestrował, jak idzie nadmorskim deptakiem w rejonie Jelitkowa, jednej z dzielnic Gdańska. Od domu dzieliło ją 20 minut.
Magda Kazikiewicz, Wirtualna Polska: Mija właśnie siedem lat od zaginięcia Iwony. Czeka pani jeszcze?
Iwona Kinda-Wieczorek: Cały czas. Czekam na ostatnie zdanie, które zakończy tę historię. Chcę w końcu usłyszeć: "Iwona żyje" albo "Iwona nie żyje".
Niepewność jest najgorsza?
Najgorsza. Nagle, jak za pstryknięciem palcami, znika najbliższa osoba. Mijają lata. Każdy chciałby wiedzieć, co się stało. Niech do mnie wróci. Żywa lub martwa. Jeśli stało się tak, że Iwona nie żyje, to chciałabym ją pochować, postawić grób. Zrobić porządek w życiu, bo pewne rzeczy są cały czas w zawieszeniu. To takie zwykłe rzeczy, ale bardzo dla mnie ważne.
Ma pani nadzieję, że córka wróci do domu?
Chcę po prostu, żeby dziecko do mnie wróciło. Wtedy to się skończy. Na razie nie potrafię nawet powiedzieć, czy mam żałobę w sercu, czy jednak nadzieję. To jest bardzo ciężkie. Nie umiem określić, co czuję. W głębi serca mam iskierkę nadziei, że Iwona znajdzie się żywa. Ale z drugiej strony, jak sobie pomyślę, że miałaby być gwałcona, przeżyć jakiś koszmar, że ktoś by się nad nią znęcał, to proszę mi wierzyć, chciałabym, żeby jednak się nie męczyła.
Według prawa, poszukiwania zaginionej osoby dorosłej muszą trwać 10 lat. Czy policja coś jeszcze robi w tej sprawie?
Dostaję zapewnienia, że Iwona w dalszym ciągu jest priorytetową zaginioną i trwają czynności. Ale nie wiem, jak to wygląda w rzeczywistości. Minęło już kilka lat i nie ma żadnych nowych śladów.
Zgłaszają się jeszcze do pani osoby, które twierdzą, że coś wiedzą?
Już nie. Na początku było dużo takich osób. Detektywi, jasnowidze, zwykli ludzie. Twierdzili, że Iwona była widziana tu, tam. Kilka lat temu ktoś twierdził, że córka jest we Francji. Policja wszystko sprawdzała. Nic z tych doniesień się nie potwierdziło.
Jak wyglądał 16 lipca 2010 roku?
Wtedy ostatni raz widziałam Iwonę. Doskonale wszystko pamiętam, mimo że upłynęło już kilka lat. Mam w głowie obrazy, które nigdy nie znikną. Córka właśnie zdała maturę, szykowała się na studia. Były wakacje, wybierała się wieczorem na imprezę. Widziałam ją rano, jak spała w swoim łóżku. Obudziłam ją, mówiąc, że jadę do salonu fryzjerskiego, który prowadziłam w Sopocie. Chciała się ze mną zabrać. Ale – jak to nastolatka – wolała pospać dłużej. Przyjechała później. Zrobiła paznokcie, ułożyła włosy i wróciła do domu. Zadzwoniła jeszcze wieczorem, że jest już u koleżanki i zaraz wychodzą na imprezę. Powiedziała jeszcze, że mnie kocha i że będzie ostrożna. Później widziałam ją już na monitoringu, który zabezpieczono w czasie poszukiwań.
Córka zachowywała się inaczej niż zwykle?
Zupełnie normalnie, jak typowa nastolatka. Była podekscytowana imprezą. Szła tam z koleżanką i trzema niedawno poznanymi chłopakami. Zastanawiała się, co założyć. Później dowiedziałam się, że po drugiej w nocy pokłóciła się na imprezie z koleżanką i wyszła.
Kiedy się pani zorientowała, że nie wróciła do domu?
W piątek późno wróciłam do domu, następnego dnia od rana miałam klientki. Wiedziałam, że córka nocuje u koleżanki, z która poszła na imprezę, więc nic złego nie przeczuwałam. Wszystko było zwyczajnie. W ciągu dnia do salonu fryzjerskiego przyszli znajomi Iwony i zaczęli o nią pytać. Wtedy okazało się, że nie ma jej ani w domu, ani u koleżanki. Zaczęliśmy chodzić po Sopocie. Nikt nic nie wiedział. Płakałam. Byłam bardzo przestraszona, bo moja córka nigdy nie znikała. Zawsze dzwoniła, jeśli miała wrócić później. W końcu pojechałam na policję. Byli ze mną znajomi Iwony.
Od razu ruszyły poszukiwania?
Dla mnie wizyta na policji to był szok. Przychodzę i mówię, że zaginęło moje dziecko, a policjant przekonuje, że pewnie jest na imprezie albo u chłopaka i jak się wyśpi, to wróci. To było nieprawdopodobne. Każda matka zna swoje dziecko i wie, na co ono może sobie pozwolić, jakie ma zwyczaje. Moja córka nigdy nie robiła takich rzeczy bez uprzedzenia. Byłyśmy bardzo blisko i o wszystkim mi mówiła. To znajomi i rodzina jej szukali.
Policja nic nie robiła?
Zapewniali, że działają od momentu zgłoszenia. Tylko, że zgłosiłam zaginięcie w sobotę, we wtorek nadal się nie odezwali, nikt nie zadzwonił. Gdy ja dzwoniłam, słyszałam tylko: czekać, czekać, czekać. W tym czasie sami szukaliśmy Iwony, rozwieszaliśmy plakaty. W lokalnej telewizji udało się załatwić ogłoszenie o zaginięciu. Policja zaczęła działać dopiero wtedy, gdy pojawił się Krzysztof Rutkowski.
Pani go zaangażowała w sprawę?
Tak. Wiele osób mi to polecało. Przyjechał bardzo szybko. Po rozmowie ze mną i znajomymi Iwony stwierdził, że córka nie żyje. Mieliśmy kilka ostrych kłótni, ale ostatecznie po kilku latach przyznałam mu rację. Zrobił, co mógł. To on pierwszy zdobył monitoring, na którym ostatni raz widać moją córkę. Policja nie miała nawet pojęcia, że są nagrania.
Poza policją i Rutkowskim ktoś jeszcze pani pomagał?
Pytałam o pomoc lokalnych detektywów, ale za dzień poszukiwań chcieli cztery tysiące złotych. Rutkowski za całość wziął 15 tysięcy. Pomagał też jasnowidz Jackowski.
Wierzyła pani, że może pomóc czy łapała się każdej możliwości?
Wierzę w Boga, a nie kogoś, kto ma pseudowizje. Pan Jackowski przyjechał, kazał mi się oprowadzić po miejscach, gdzie ostatnio była Iwona, a potem pokazywał to dziennikarzom jako swoje odkrycia. Bardzo się na niego wściekałam za to, że mnie w ten sposób wykorzystał. Nie chciał później ze mną rozmawiać.
Jest naciągaczem?
Nie mogę tego powiedzieć, bo w końcu nie wziął ode mnie ani złotówki. Zaproszono mnie po jakimś czasie do nagrania do filmu o nim, ale po tym, jak powiedziałam o jego pracy, nie wykorzystali mojej wypowiedzi. Dla mnie to osoba, która daje ludziom nadzieję. Dla mnie już sama świadomość, że on może pomóc, dawała mi iskierkę nadziei. Nie darowałabym sobie, gdybym nie sprawdziła każdej możliwości, każdego, kto mógłby pomóc w odnalezieniu Iwony. Chwytałam się wszystkiego. Każda sekunda poszukiwań i każdy strzępek informacji był bezcenny.
Ostatni raz widziała pani Iwonę na nagraniach z monitoringu. Zachowywała się normalnie?
Tak. Zupełnie normalnie. Teraz jest głośno o tym, że dosypuje się narkotyków do drinków. Wtedy też zdarzały się takie przypadki, ale Iwona wyglądała tak jak zawsze. Szła prostym, zdecydowanym krokiem w stronę domu. Widziałam, że Iwona jest wkurzona. Bardzo dobrze ją znam, jej gesty i zachowanie. I tak sobie nawet wyobraziłam, jak wchodzi do domu, rzuca buty, które niosła w ręku i mówi: ty sobie nawet nie wyobrażasz... I zaczęłaby opowiadać, co się stało. Na nagraniach widać, że w rękach niesie buty. Były moje, dopiero co kupione. Jeszcze sobie pomyślałam: już ja jej dam za te buty. Było mi strasznie ciężko.
Iwona Wieczorek na nagraniu z monitoringu - 3 minuta i 55 sekunda
Jak sobie pani radziła?
Policja dała mi psychologa. Weszłam i zobaczyłam 22-23-letniego chłopaka. Cóż on mógł mi powiedzieć, kobiecie pięćdziesięcioletniej, płaczącej, obgryzającej paznokcie z nerwów, trzęsącej się. Był przerażony bardziej niż ja. Nie wiedział, co ma robić i chyba bardziej potrzebował psychologa niż ja. To była porażka. Znalazłam pomoc na własną rękę.
Co według pani stało się w nocy z 16 na 17 lipca?
Od samego początku uważam, że znajomi Iwony, z którymi była na imprezie, coś wiedzą i nie mówią całej prawdy. Dziwnie się zachowywali. Pokłócili się z Iwoną, ale sami nie wiedzą, o co. Mówili, że rozwiesili ulotki z informacją o zaginięciu w konkretnym miejscu, a później okazywało się, że tego nie zrobili.
Mogą być w to zamieszani?
Nie wiem, nie chcę nikogo oskarżać. Jest dużo teorii i podejrzeń. Absolutnie wykluczam, że Iwona uciekła, bo nie chciała wrócić do domu. Widać na monitoringu, że idzie w stronę domu. Są nawet podejrzenia, że doszła na nasze osiedle. Myślę, że wsiadła do samochodu kogoś znajomego. Podejrzewam, że na imprezie dowiedziała się czegoś, o czym nie powinna wiedzieć. Młodzi ludzie może się przestraszyli, że ona coś zrobi z tą wiedzą.
Do tej pory nie udało się odnaleźć mężczyzny z ręcznikiem, którego widać na monitoringu. Był prawdopodobnie jedną z ostatnich osób, które widziały Iwonę.
Wydaje mi się, że nie ma nic wspólnego z jej zaginięciem. To przypadkowa osoba, może zagraniczny turysta, który nie słyszał później o poszukiwaniach. Z drugiej strony, mógł coś zauważyć. No ale niestety nie dowiemy się tego, ponieważ nie udało się go znaleźć. Ponad rok po zaginięciu Iwony skontaktował się ze mną pewien mężczyzna. Wtedy przez chwilę uwierzyłam, że córka wróci. Przesłał mi jej zdjęcie. To była fotografia, której nie znałam. Twierdził, że przetrzymuje Iwonę i wypuści ją, jeśli zapłacę mu 800 tys. zł. Kontaktował się ze mną przez kilka tygodni. W końcu w wigilię rano przysłał SMS-a, w którym pytał o pieniądze, bo Iwonka chce spędzić święta w domu. Okazało się, że przerabiał udostępniane przez media zdjęcia. Policja go złapała. Został skazany na kilka lat więzienia za to, co zrobił. Trochę życia przez niego straciłam.
Wyobraża sobie pani czasem jak córka by teraz wyglądała, co by robiła?
Spotykam Iwony koleżanki, które nas odwiedzały, spały u nas, uczyły się, śmiały po nocach. Widzę je teraz ze swoimi rodzinami, dziećmi. I zastanawiam się, czy też by miała rodzinę, czy skończyłaby studia, gdzie by pracowała. Co by było, gdyby…