Tomasz Skrzypczyński , 21 kwietnia 2017

Przeżył własną śmierć. Hitler musiał mieć z nim zdjęcie

Universal Pictures

Marzył o złotym medalu olimpijskim. I choć Louis Zamperini nigdy go nie wywalczył, wygrał zdecydowanie więcej. Niezwykła historia amerykańskiego biegacza, który podczas wojny przeżył piekło i tylko dzięki niesamowitej woli życia oparł się śmierci, inspiruje do dziś.

Przez 47 dni dryfował na tratwie po Oceanie Spokojnym. Kolejne dwa lata spędził w obozach jenieckich - torturowany, poniżany, doprowadzany do granicy wytrzymałości. Przeżył tylko dzięki niezwykłej sile woli i determinacji. Właśnie te cechy charakteryzowały Louisa Zamperiniego - amerykańskiego biegacza i bohatera wojennego, z którym zdjęcie chciał sobie zrobić Adolf Hitler, a którego historia od 70 lat pozostaje wzorem dla milionów ludzi.

Małoletni przestępca, którego uratował sport

Rodzice i nauczyciele długo nie mogli do niego trafić. W wieku 5 lat zapalił pierwszego papierosa, trzy lata później już znał smak alkoholu. Na nic zdawały się ostrzeżenia nauczycieli i modlitwy matki. Młody Louis Zamperini długo sprawiał problemy wychowawcze, nie tylko w szkole. Ciągle wdawał się w bójki, a niejednokrotnie do domu odprowadzała go policja. Nastolatek był o krok od zostania postrachem miasteczka Torrance w Kalifornii. Gdy miał 14 lat, szkoła podjęła decyzję o zawieszeniu. To był moment zwrotny.

Jeśli nadal taki będziesz, skończysz na ulicy - dopiero słowa starszego brata Pete'a podziałały na nastolatka.

To on zdecydował, że sport jest jedyną szansą na uratowanie życia Louisa. Kazał mu rozpocząć treningi biegowe, a sam został jego trenerem. Początki nie były jednak łatwe - pierwszy poważniejszy sprawdzian na dystansie 600 jardów Zamperini przegrał z kretesem. Wtedy jednak po raz pierwszy dała znać o sobie jego ambicja i determinacja. Słysząc naśmiewających się z niego kolegów, postanowił trenować tak długo, aż okaże się najlepszy.

Znakomitą decyzję podjął też jego brat, który kazał mu startować na dystansie jednej mili (1609 metrów). Szybko okazało się, jak wielki drzemie w nim potencjał. Po zaledwie kilku miesiącach treningów nastoletni Louis Zamperini zaczął bić szkolne rekordy i stał się miejscową sensacją. Rozpisywały się o nim gazety, a on sam poczuł, że ma szansę stać się kimś więcej niż lokalnym przestępcą. Wtedy, w 1935 roku, po raz pierwszy w jego głowie pojawiła się myśl o starcie na igrzyskach olimpijskich w Berlinie.

Syn włoskich imigrantów wciąż był jednak tylko lokalną gwiazdą i wiele mu brakowało do najlepszych biegaczy w Stanach Zjednoczonych. Olimpijska konkurencja 1500 metrów była bardzo mocno obsadzona. Wtedy znów dał o sobie znać instynkt jego brata. Zdaniem Pete'a wytrzymałościowe i szybkościowe predyspozycje uprawniały Louisa do biegania na dystansie 5000 metrów. Właśnie w tej konkurencji wystartował w krajowych eliminacjach latem 1936 roku.

Źródło: East News

Aby Zamperini przebył trasę z miasteczka w Kalifornii do Nowego Jorku, w Torrance zorganizowano wśród mieszkańców zbiórkę pieniędzy, ponieważ jego rodziny nie było stać na taki wydatek. Tylko dzięki temu dotarł na wschodnie wybrzeże USA. Nie była to jedyna przeszkoda, którą pokonał. W Nowym Jorku panowały wówczas nieludzkie upały, których nie wytrzymywali zwykli przechodnie. Tylko w ciągu tygodnia z wycieńczenia czterdziestostopniową temperaturą zmarło 3000 osób. A w takich warunkach 19-latek wywalczył awans na igrzyska olimpijskie, pokonując bardziej doświadczonych rywali. W decydującym biegu wielu jego przeciwników mdlało na trasie, inni musieli z niej zejść z powodu otwartych ran stóp. On też doznał poważnych obrażeń, ale zdołał dobiec do mety.

Debiutant zachwycił Adolfa Hitlera

Przypominał nam Charliego Chaplina i odbieraliśmy go wszyscy bardziej jako komedianta niż dowódcę państwa - wspominał Zamperini swoje pierwsze zetknięcie z dyktatorem III Rzeszy Adolfem Hitlerem w rozmowie z magazynem "Focus".

Po przylocie do Berlina on i jego koledzy nie zdawali sobie sprawy, że wkrótce niemiecki kanclerz rozpocznie II wojnę światową. Nastolatek nie spodziewał się też, że podczas tych samych igrzysk pozna go osobiście. Tamtejszym służbom dał się jednak we znaki już przed swoim startem.

Podczas spaceru po jednej z miejscowych ulic Zamperini wpadł na pomysł ściągnięcia z jednego z masztów nazistowskiej flagi. I choć była zawieszona wysoko, dał o sobie znać jego buntowniczy charakter. Wspiął się po nią, choć strażnicy byli bliscy zastrzelenia go. - Usłyszałem trzask, który brzmiał jak wystrzał z karabinu i krzyk: "Zatrzymaj się!" - opowiadał. Po zdobyciu flagi został zatrzymany, jednak złożone wyjaśnienia wystarczyły do zwolnienia go. Niemieckim kibicom zapadł jednak w pamięci dzięki postawie na bieżni.

W wielkim stylu przebrnął eliminacje biegu na 5000 metrów. W finale nikt nie dawał nieznanemu Amerykaninowi szans na nawiązanie walki z faworyzowanymi Finami. I choć zajął w nim ósme miejsce, to o nim mówiono najwięcej. Zamperini długo trzymał się z tyłu stawki i dopiero przed ostatnim okrążeniem przyspieszył. Wyprzedzał kolejnych rywali w niewiarygodnym tempie, wprawiając w zdumienie dziesiątki tysięcy ludzi. Ostatnie 400 metrów przebiegł w zaledwie 55 sekund. O kilkanaście sekund pobił rekord jednego okrążenia na dystansie 5000 metrów (69,2 s).

Fuhrer chce cię widzieć - usłyszał, gdy na mecie zdążył złapać oddech.

Początkowo nie wiedział, o co chodzi. Dopiero po chwili, gdy zaprowadzono go do loży honorowej, zrozumiał. - A, to ty jesteś tym chłopakiem z niesamowitym przyspieszeniem - miał zwrócić się do niego Hitler, który uścisnął mu dłoń i zaproponował również wykonanie pamiątkowej fotografii. - Oniemiałem - mówił Zamperini. Zdjęcie zrobił niemiecki minister propagandy i najbardziej zaufany człowiek Hitlera Joseph Goebbels.

Cały kraj był zmilitaryzowany. Sądziliśmy, że Hitler może mieć zakusy na jakieś państwo, ale nie przyszło nam na myśl, że porwie się na cały świat - opowiadał po latach.

Nie wiedział wtedy, że to decyzja najważniejszego niemieckiego polityka zakończy jego sportową karierę...

"Byłem pewny, że umrę"

Po powrocie do Kaliforni trenował coraz więcej. Osiągał świetne wyniki także na dystansie 1500 metrów - 3:52,6 dawało mu miejsce w światowej czołówce, a jego nazwisko wymieniano w gronie kandydatów do medalu na kolejnych igrzyskach w Tokio.

Chciał pobić rekord świata, rozpoczął też studia na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Ambitne plany przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Z własnej woli zaciągnął się do armii.

Moje dzieciństwo przyzwyczaiło mnie do walki - mówił.

Z jego wojskowym szkoleniem wiąże się ciekawa historia. Przełożeni nie mogli wyjść z podziwu, że już jego pierwsze strzały okazywały się celne.

Gdy w domu się nie przelewało, aby coś zjeść, musieliśmy to upolować - tłumaczył Zamperini swoje umiejętności.

Jednak w 1941 roku nie trafił do piechoty, ale do Amerykańskich Sił Powietrznych. Sytuacja była tak napięta, że nikt nie przejmował się jego chorobą lokomocyjną.

Po kilkunastu miesiącach walk znalazł się w bazie Kualoa na Hawajach. Gdy po jednej z akcji wiosną 1943 roku jego samolot B-24 D "Superman" nie nadawał się już do dalszych lotów, Zamperini czuł, że wkrótce wróci do domu. 27 maja miał stacjonować na wyspie, ale nagle otrzymał rozkaz wykonania misji ratowniczej. Przed wejściem do samolotu on i jego 10 kolegów miało złe przeczucia - mieli lecieć samolotem, który służył do transportowania jedzenia i broni. - Bardzo rzadko brał udział w akcjach poszukiwawczych - mówił Zamperini. Zajął jednak ostatnie wolne miejsce na pokładzie "Zielonego Szerszenia".

Początkowo nic nie zapowiadało tragedii. Nawet gdy awarii uległ jeden z silników, sytuacja mogła zostać uratowana. Jednak nagle inżynier pokładowy omyłkowo wyłączył drugi silnik, co przesądziło o losach załogi. Próba wodowania nie powiodła się, samolot spadł do morza. - Przygotować się na uderzenie! - rozkaz pierwszego pilota to ostatnie, co usłyszał Zamperini przed zderzeniem z wodą Pacyfiku.

Spadanie do wody było najbardziej przerażające. Nie masz nad niczym kontroli i oswajasz się z czekającą za rogiem śmiercią - tłumaczył.

Uderzenie sprawiło, że przeleciał kilkanaście metrów do przodu. Gdy chciał wydostać się z samolotu, zaplątał się w kable, by po chwili stracić przytomność. - Byłem pewien, że umrę - opisywał. Wtedy po raz pierwszy przeżył własną śmierć. Nagle bowiem ocknął się i wypłynął z opadającego na dno samolotu. Przed nim to samo zrobili pilot Russell Allen Phillips i strzelec Francis P. McNamara. Udało im się wypłynąć na powierzchnię i dostać na tratwę ratunkową.

W katastrofie stracili jednak zapasy wody i jedzenia. Do tego McNamara wkrótce zaczął tracić zmysły, a tratwą zainteresowały się rekiny. Pozostała im tylko modlitwa o pomoc, choć na błagania odpowiadał jedynie szum oceanu.

Koszmar, z którego jedynym ratunkiem było samobójstwo

47 dni. Dla wielu tylko półtora miesiąca, tylko chwila z całego życia. Dla Zamperiniego i jego kolegów była to jednak wieczność. Tyle bowiem trwało ich dryfowanie po wodach Pacyfiku. Woda do picia? Deszczówka. Jedzenie? Surowe mięso złapanych ptaków lub złowionych ryb. Do tego palące skórę słońce. Jednego dnia byli pewni, że przyszło wybawienie.

Gdy dostrzeli obniżający pułap samolot odetchnęli, że ich koszmar dobiegł końca. Z błogiego stanu wybudziła ich seria z karabinu maszynowego - był to samolot sił japońskich. Amerykanie wskoczyli do wody i przez kilkanaście minut, schowani pod tratwą, obserwowali krążący samolot wroga. Mimo otaczających ich rekinów, wyczekujących jedzenia nie mniej niż oni.

Byłem zbyt zajęty myśleniem, jak przetrwać, by martwić się o śmierć - przekonywał "Zamp".

Jego determinacji nie zmniejszał coraz gorszy stan McNamary, który nie był w stanie zmusić swojego organizmu do walki o przetrwanie. Wycieńczony żołnierz zmarł 33. dnia gehenny. Dwa tygodnie później okazało się, że dla dwóch pozostałych to dopiero jej początek...

Gdy zobaczyłem twarze japońskich żołnierzy, początkowo poczułem ulgę. Myślałem, że już lepiej umrzeć w jenieckim obozie, niż na wodzie - wspominał.

Prąd zniósł ich tratwę blisko wyspy zajmowanej przez wojska wroga. Zostali przechwyceni przez Japończyków i zabrani na Kwajalein, nazywaną Wyspą Egzekucji. Był wrzesień 1943 roku.

Pierwsze 43 dni Zamperini spędził w odosobnieniu. Jego organizm obumierał - od momentu katastrofy samolotu schudł 40 kilogramów, żołądek nie przyjmował jedzenia. Do tego był zamknięty w niewielkim i ciemnym pomieszczeniu. Związany, z opaską na oczach przetrwał tylko dzięki woli życia i modlitwom.

Zostałem zamknięty w pomieszczeniu wielkości budy dla psa. Po tylu dniach na otwartej przestrzeni dopadła mnie klaustrofobia. Byłem szkieletem obrośniętym skórą, z rozpaczy chciałem wyć i płakać, ale nie miałem siły - opowiadał.

W końcu wyszedł na powietrze, jednak świecące słońce nie oznaczało dla niego lepszych dni. Po morderczych przesłuchaniach został przeniesiony do Omuri niedaleko Tokio. Ostatecznie dotarł więc do japońskiej stolicy, choć w innej roli, niż marzył. Właśnie tam do dowództwa dotarło, że mają w niewoli amerykańskiego biegacza, uczestnika igrzysk olimpijskich. Chcieli go złamać i zrobić z niego narzędzie propagandowe. W tym celu kontrolę nad nim przejął znany z sadystycznych skłonności kapral Mutsuhiro Watanabe, zwany "Ptakiem".

Kadr z filmu "Unbroken"

Kadr z filmu "Unbroken"

Źródło: East News

Zamperini stał się jego "ulubieńcem". Znęcał się nad nim każdego dnia, upokarzał, bił i torturował w każdy możliwy sposób. Raz Watabane postanowił zorganizować wyścig, w którym miał wziąć udział Amerykanin i jeden z japońskich żołnierzy. W przypadku porażki jeńca strzelec otrzymał rozkaz, aby go zastrzelić. Mimo niemożliwego zadania ważący 35 kilogramów Zamperini wygrał.

Pamiętam z tej chwili tylko doping innych jeńców - powiedział o biegu.

Innym razem wygrał życie, gdy był zmuszany do podnoszenia nad głowę betonowych belek. Opadnięcie z sił również groziło śmiercią. Uciekł jej wtedy kolejny raz.

Gdy wkrótce Watanabe przeniesiono, wydawało się, że wreszcie do Zamperiniego choć na chwilę uśmiechnął się los. Wkrótce jednak ponownie trafił w ręce swojego kata. Jeńców przeniesiono do nowego obozu, gdzie znów spotkał się z Watanabe. Na jego ponowny widok niemal stracił przytomność. Załamał się. Nie miał już sił znosić kolejnych tortur i upokorzeń, stracił nadzieję. Był bliski śmierci, która wkrótce pewnie by nadeszła. Na szczęście po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę sytuacja jeńców zaczęła się poprawiać. Bylo to 6 sierpnia 1945 roku - mijały właśnie 23 miesiące japońskiej niewoli Zamperiniego.

Źródło: New York Times

"Niewola wolności"

Wkrótce Zamperini i setki innych amerykańskich jeńców zostali wyswobodzeni. Po kilku miesiącach uznany już tam za zmarłego 28-latek wrócił do domu. Został bohaterem, a o jego historii rozpisywała się prasa.

Źródło: New York Times

Niestety piętno, jakie odcisnęła na nim wojna, było zauważalne. Wkrótce zaczął coraz częściej sięgać po alkohol.

Tylko wtedy czułem się lepiej, alkohol odstraszał moje demony - wspominał.

Wpadł w depresję, nie mógł spać, miewał stany lękowe. I choć był już na wolności, trafił do kolejnej niewoli. Nie mógł uporać się ze swoimi koszmarami. Chciał wrócić do sportu, jednak kontuzja stawu skokowego odniesiona jeszcze podczas pobytu w obozach wykluczyła jego sportową karierę. I gdy był już nad przepaścią, żona zaprowadziła go na kazanie Billy'ego Grahama. To dzięki niemu zdołał uporać się z przeszłością.

Gdy słuchałem jego słów, przypomniałem sobie o wszystkich obietnicach złożonych Bogu w czasie pobytu w niewoli. Zapomniałem o nich po powrocie, bo nie byłem już na tratwie czy w obozie. Bo nie byłem już głodny i samotny. Zrozumiałem swój błąd - mówił amerykański bohater.

Postanowił przebaczyć swoim oprawcom. Udał się więc do obozu dla japońskich zbrodniarzy w Sugamo, gdzie spotkał się z nimi i każdemu podał rękę. Kolejny raz do Japonii poleciał w 1998 roku. Jego bieg w sztafecie ze zniczem olimpijskim w Nagano był niezwykle symboliczny. Zamperini chciał tam spotkać się z Watanabe, który nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie. Ten jednak odmówił, a wywiadzie dla amerykańskiej telewizji próbował przekonywać, że traktował go "jako wroga japońskiego narodu".

Na temat losów Zamperiniego powstały trzy książki - dwie z nich, o tym samym tytule "Devils at My Heels" napisał sam, trzecią wydała w 2010 roku słynna pisarka Laura Hillenbrand. Książka została bestsellerem, a o jego historii wreszcie dowiedzieli się ludzie na całym świecie.

Cztery lata później historię niezwykłego bohatera postanowiła przedstawić całemu światu Angelina Jolie. Amerykańska aktorka zabrała się za reżyserię filmu na podstawie przeżyć Zamperiniego. Spotkała się z nim i otrzymała od niego błogosławieństwo. Niestety biegacz nie doczekał premiery obrazu o wymownym tytule "Unbroken" (polski tytuł: "Niezłomny"). Zmarł 2 lipca 2014 roku w wieku 97 lat.

Źródło: Getty Images

Jego całe życie było lekcją wytrwałości i siły ludzkiego ducha. Każdego dnia znający jego historię człowiek zastanawia się: "jak on to przetrwał?". Jest niesamowitą postacią, jestem mu wdzięczna za każdą chwilę, jaką mi poświęcił - mówiła Jolie podczas prac nad filmem.

"Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać" - słowa Ernesta Hemingwaya doskonale obrazują życie Louisa Zamperiniego. Biegacza, którego marzeniem był występ i zdobycie złotego medalu na igrzyskach olimpijskich w Tokio. I choć nigdy nie wywalczył go na bieżni, zyskał zdecydowanie więcej - szacunek i pamięć, którego nie oddadzą żadne sportowe nagrody.