Drzwi zniszczone w trakcie eksmisji lokatorki mieszkania z kamienicy w Warszawie. Eksmisję chciało uniemożliwić kilkadziesiąt osób, część z nich zabarykadowała się w mieszkaniu lokatorki; doszło do przepychanek z policją., Tomasz Gzell, PAP

Nie miał nazwiska ani imienia. – Jak ktoś dzwonił do radia, żeby się na niego poskarżyć, mówił o nim po prostu "komornik" – wspomina Jerzy Izdebski, dziennikarz słupskiego Radia City. W ciągu ostatniego roku wysłuchał o nim setek historii. Zapamiętał tę o kolczykach. Jesienią zadzwoniła jakaś kobieta i zapytała, czy komornik może zabrać dziecku pamiątkę komunijną. Bo ten, który u niej był, wyjął ośmioletniej córce kolczyki z uszu. – Wtedy pierwszy raz padło na antenie jego nazwisko – mówi redaktor Izdebski. I rozwiązał się worek. Dziesiątki telefonów. Każdy chciał opowiedzieć o swojej krzywdzie. Za każdym razem to samo nazwisko: Ciemnoczołowski. – Jakby w Słupsku był tylko jeden komornik.

Ani Elżbieta Murawska, ani jej mąż Edward nie pamiętają, jak komornik wyglądał. Wszystko trwało chwilkę: wyłamane drzwi, tłum obcych w domu, ciężarówka odjeżdżająca z dobytkiem.

Poszli na skargę do Anny Boguckiej-Skowrońskiej, senator Unii Wolności i adwokatki (w stanie wojennym broniła działaczy Solidarności). Nie na komornika. Chodziło im o to, że w trakcie eksmisji zginęły im meble i telewizor.

– Byłam przekonana, że zagubiła to gdzieś spółdzielnia mieszkaniowa – opowiada senator Bogucka-Skowrońska. – Ale prezes spółdzielni Czyn zaprzeczył i pokazał mi protokół z licytacji z podpisem komornika Andrzeja Ciemnoczołowskiego. Pomyślałam, że ktoś się pomylił, bo w miejscu cen za licytowane przedmioty były same jedynki.

Jedynki były przy lodówce, segmencie, radiu, ławie, łóżku dwuosobowym, biurku i kanapie z dwoma fotelami. I nie była to pomyłka. Komornik sprzedał wszystko, co było w mieszkaniu Murawskich, za osiemnaście złotych. Swoją pracę wycenił natomiast na dwieście pięć złotych.

– To mi się w głowie nie mieściło. Jak można sprzedać każdą rzecz po złotówce! – mówi Bogucka-Skowrońska.

W listopadzie ubiegłego roku ogłosiła na konferencji prasowej, że w Słupskiem nagminnie licytuje się dłużników za złotówkę. Następnego dnia nazwisko komornika Ciemnoczołowskiego pojawiło się w lokalnych gazetach i fala pokrzywdzonych zaczęła płynąć do biura senatorskiego.


Kto przychodzi do Anny Boguckiej-Skowrońskiej? Bezrobotni, bezdomni, emeryci, upadli biznesmeni, sprzątaczki, salowe albo woźni. Żadni tam cwaniacy czy pieniacze. Przychodzą ci, którzy nie płacili czynszu, zalegają z kredytem, nie mają grosza, a spółdzielnia mieszkaniowa żąda pieniędzy.

– Zjawiają się, gdy są już w naprawdę ciężkiej sytuacji. Wyrzucono ich z domu. Kołaczą w poszukiwaniu ratunku.

– Dlaczego nie przyszli wcześniej?

– Bo w obliczu zagrożenia nieruchomieją. Zamiast walczyć, chowają głowę w piasek. Nie chodzą do sądu, bo się boją. Wezwań od komornika nie przyjmują, myśląc, że o nich zapomni. Wobec takich ludzi prawo działa z całą bezwzględnością.

Skargi na komornika piszą dopiero, gdy tracą mieszkanie. Trafiają one do policji, sądu i prokuratury.

– Policja przepytuje wtedy komornika. Ten zawsze zapewnia, że działał zgodnie z prawem. Prokurator już z nikim nie rozmawia, tylko przystawia pieczątkę pod umorzeniem – dodaje senator Anna Bogucka-Skowrońska.

Najbardziej wytrwali skarżą się do posłów, senatorów, premiera i prezydenta. Listy wędrują do Warszawy, a potem wracają niżej i niżej, aż trafią znów do Słupska. I koło niemożności się zamyka.

"Komornik Ciemnoczołowski" to oddzielny segregator w biurze senatorskim. Łatwo go znaleźć na półce, bo jest najgrubszy. Każda kartka to osobna historia z własnym numerem.

II KM 774/98 to emeryci eksmitowani na bruk, choć powinni dostać mieszkanie zastępcze, a II KM 702/98 to meble wycenione na trzysta złotych, choć warte były dziesięć razy więcej. II KM 316/98 to "chamskie zachowanie komornika" plus zaniżona wartość telewizora i kuchenki mikrofalowej, II KM 617/98 – zajęcie węgla, a II KM 371/98 – ukaranie schorowanego rencisty pięćsetzłotową grzywną za odmowę udzielenia informacji na temat dłużnika ("A przecież mówiłem mu, że syn jest w wojsku, tylko ten słuchać nie chciał").


Przypadek II KM 774/98 leży na wersalce i ogląda telewizję.

On: siedemdziesięciojednoletni stolarz. Ona: siedemdziesięcioczteroletnia gospodyni domowa. W roku 1952 spotkali się w Słupsku i zakochali.

Leżą razem na leżance i opowiadają.

– O mieszkanie było łatwo, bo Niemce zostawili – mówi ona i wyciąga spod poduszki torebkę. A tam wyblakłe zdjęcie ślubne i wszystkie dokumenty.

Mieszkali w trzech pokojach w centrum. Czynsz płacili systematycznie. Halina G., która wykupiła dom z lokatorami, wystąpiła do sądu o ich eksmisję. Starsi państwo w wyroku mieli zagwarantowane mieszkanie socjalne.

– Ciągle nas ta Halinka przynaglała, że nas w końcu wyrzuci. A gdzie mieliśmy iść, jak nam żadnej chałupy nie dali?

– Gdy zajechał komornik, babka z dziadkiem zamknęli się w domu i wleźli pod kołdrę – opowiada ich syn – bo oni, głupie, myśleli, że jak drzwi zamkną, to on se pójdzie.

A ten kazał rozbić drzwi i zapakować graty na samochody. Gdy mieszkanie było już puste, wynieśli kołdrę, której babka z dziadkiem się uczepili. I zostali przed domem na tej kołdrze.

Potem komornik przysłał im przekazem trzydzieści pięć złotych za zlicytowane rzeczy i dołączył rachunek za swoje usługi na trzy tysiące siedemset dziesięć złotych siedemdziesiąt groszy. Napisał, że tyle kosztowała eksmisja i wszystko potrąci im z renty.

Do sprawy II KM 774/98 dołączone są wycinki z gazet o tułaczce bezdomnych staruszków, którym nikt nie chce pomóc. – Ktoś ważny musiał to przeczytać i znalazł im pokój w tym socjalnym czworaku – mówi syn.

Mieszkają teraz na obrzeżach miastach w betonowy bunkrze, z długimi, ciemnymi korytarzami, jedną wspólną ubikacją na piętrze, gdzie śmierdzi mydlinami i gotowaną kapustą. W ciemnej norze starsza pani ociera łzy po kolejnym odcinku Klanu:

– My żali do nikogo nie mieli, a skargi na komornika pisała nasza córka.

Źródło: eastnews


Trzy pokoje dalej przypadek II KM 719/98 szykuje kolację dla dzieci. Ilona K. najpierw straciła pracę, a potem mieszkanie w bloku. W październiku 1998 roku sama dobrowolnie oddała w spółdzielni klucze od zadłużonego mieszkania i przeniosła się do bunkra.

Do komornika ma żal, że chciał ją wyrzucić na ulicę, choć pokazywała mu dokument, że sąd przyznał jej mieszkanie zastępcze, na które czeka.

– Nawet nie chciał go czytać – mówi.

Poskarżyła się w sądzie.

– I sąd przyznał mi rację – dodaje. – A gdy dostałam ten pokój, przeniosłam się bez szemrania. Komornik jednak wycenił koszty swojej pracy na dwa tysiące sześćset dziewięćdziesiąt siedem złotych trzydzieści osiem. Poniósł je, gdy chciał mnie bezprawnie wyeksmitować.


Nowy telewizor – sto złotych, wideo – pięćdziesiąt, lodówka – dwadzieścia. Ceny są atrakcyjne, ale o komorniczych licytacjach wiedzą nieliczni. Co Andrzej Ciemnoczołowski sprzedaje, gdzie i za ile, to najbardziej strzeżony sekret.

Nie mogła go poznać także senator Bogucka-Skowrońska, choć powoływała się na autorytet Senatu i ustawę, z której wynika, że licytacja komornicza musi być jawna. Na początku stycznia zjawiła się więc nieproszona w magazynie komornika.

– Pierwszy raz widzę, że licytacja odbywa się w ciemnym korytarzu. Nie dziwi mnie, że w takich warunkach można sprzedać za złotówkę dorobek czyjegoś życia. – To głos pani senator nagrany przez słupskich dziennikarzy na filmie z licytacji.

Potem słychać krzyki ludzi komornika:

– Mamy polecenie, żebyście opuścili pomieszczenie.

– Jak nie będą chcieli wyjść, to siłą!

Andrzeja Ciemnoczołowskiego na filmie nie widać. Nie było go na licytacji, ale instruował przez telefon swoich ludzi, co mają robić.

"Obserwacja licytacji w dniu 5 stycznia pozwala mi na sugestię, że była tam grupa zajmująca się handlem sprzętem elektronicznym, której moja obecność wyraźnie popsuła interes" – napisała w raporcie do Ministerstwa Sprawiedliwości senator Bogucka- -Skowrońska. Na dziesięciu stronach maszynopisu przedstawiła też dwadzieścia trzy inne przypadki naruszenia prawa przez Andrzeja Ciemnoczołowskiego.

Pracownicy ministerstwa, którzy niedawno kontrolowali jego kancelarię, napisali w raporcie, że skuteczność egzekucji nie może oznaczać naruszania prawa, i skierowali do Krajowej Rady Komorniczej wniosek o jego ukaranie.


Andrzej Ciemnoczołowski nie rozmawia z dziennikarzami. Zanim odłoży słuchawkę telefonu, mówi, że na wszystkie pytania odpowie rzecznik sądu.

Ale rzecznik Janusz Blicharski nie wie nawet, ile komornik ma lat, jak długo pracuje i jakie studia ukończył. Nie wie też, czy ktoś się na niego kiedyś skarżył.

– Pewnie tak, bo na komorników ludzie zawsze się skarżą. Taka praca – mówi sędzia Blicharski. O Andrzeju Ciemnoczołowskim może z całą pewnością powiedzieć tylko tyle, że ma co najmniej dwadzieścia pięć lat, jest po studiach prawniczych i ma niekonfliktowy charakter (bo tak wynika z ustawy o komornikach). Musiał też złożyć ślubowanie, że będzie postępował honorowo, zgodnie z prawem i sumieniem.

Psycholog Ewa Danielak zapamiętała, że komornik był łobuziakiem. Ale sympatycznym. Przesiadywał w świetlicy terapeutycznej, w której prowadziła zajęcia z trudną młodzieżą. Dwadzieścia lat później zrobił się nieprzystępny. Gdy w grudniu 1998 roku zjawił się pod jej domem, nawet nie zapukał. Kazał swoim ludziom rozwiercić zamek i wyrwać drzwi. Spacerował po pokojach i pokazywał palcem, co mają zabrać.

– Nawet się zdziwiłam, że po tylu latach go poznałam – mówi jego dawna nauczycielka.

– Zaproponowałam, że wyjaśnię wszystko nazajutrz w jego biurze: "Przecież na tyle się znamy, panie Ciemnoczołowski" – powiedziałam. A on na to: "Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr". Później dowiedziałam się, że mówią na niego "Kat Słupska" i że z dłużnikami zazwyczaj nie rozmawia.

Tylko raz udzielił wywiadu lokalnej gazecie – gdy senator Bogucka-Skowrońska ogłosiła raport o łamaniu przez niego prawa. Dziennikarz wytknął mu wtedy, że nie miał litości nawet dla siedemdziesięciolatków, których wyrzucił z domu na bruk.

– Dla mnie okoliczności eksmisji nie mają znaczenia – wyjaśnił. – Jeżeli ktoś ma wyrok, moim obowiązkiem jest go wykonać, a nie rozważać, czy to jest słuszne.

Autor: Tomasz Gzell

Źródło: PAP


– Komornik jest pierwsza klasa – mówi o nim Zenobiusz Wojtowicz, prezes słupskiej spółdzielni Czyn. W ubiegłym roku z jego pomocą wyrzucił na bruk dwanaście rodzin (sześć innych oddało klucze dobrowolnie). Trochę się oburzył, gdy usłyszał, że senator Bogucka-Skowrońska broni eksmitowanych: "To prawo jest złe, a nie komornik".

Leszek Orkisz, prezes spółdzielni Dom nad Słupią i radny SLD, o komorniku Ciemnoczołowskim też nic złego powiedzieć nie może:

– Rzetelny, obowiązkowy, sumienny…

– I bezwzględny – podpowiadam.

– Od moralności jest ksiądz, a od opieki pomoc społeczna – twierdzi.

Z poprzedniego komornika prezes był bardzo niezadowolony.

– Kazał sobie dużo płacić, a ludzi z mieszkania nie umiał wyrzucić – mówi.

Nawet takich, którzy od lat zalegali z czynszem, byli winni spółdzielni pięć albo nawet i dwanaście tysięcy złotych. Chodził od drzwi do drzwi i prosił: zapłaćcie, ile możecie. Płacili więc po dwadzieścia–trzydzieści złotych miesięcznie.

– Przestali się bać. Myśleli, że tych pieniędzy nikt od nich nie wyegzekwuje – tłumaczy Lech Orkisz.

Dlatego gdy w zeszłym roku Andrzej Ciemnoczołowski przysłał do spółdzielni ofertę współpracy, prezes Orkisz długo się nie zastanawiał:

– Obiecał, że przeprowadzi każdą eksmisję. I słowa dotrzymał.

Gdy się tylko zjawił, wszystko ruszyło z miejsca. W ciągu roku wyrzucił dwanaście rodzin na bruk. I teraz każdy z siedmiuset dziesięciu członków spółdzielni Dom nad Słupią ma pewność, że gdy tylko przestanie płacić, Ciemnoczołowski zastuka do jego drzwi.

Dlatego Leszek Orkisz napisał list otwarty w obronie komornika: "W naszej polskiej mentalności zwykle stajemy po stronie »skrzywdzonych« […], nie bacząc na to, że »krzywda« niejednokrotnie jest taką w ich subiektywnej ocenie".

– Sprawiedliwość społeczna to utopia – tłumaczy prezes. – A pani Skowrońska niech walczy ze skutkiem, a nie z przyczyną. Nie będzie eksmisji, gdy państwo zacznie dopłacać biednym ludziom do mieszkań. Wrażliwość to ja mam jako człowiek, a jako prezes jestem bezwzględny.


W ostatnich latach słupską prokuraturę pięć razy zawiadamiano o popełnieniu przestępstwa przez komorników.

– Wszystkie skargi dotyczą Andrzeja Ciemnoczołowskiego – mówi Beata Szafrańska, rzecznik prokuratury.

Zarzuty się powtarzają: działał bezprawnie, podczas egzekucji niszczył sprzęt, wyceniał go za nisko, był wulgarny.

Wszystkie sprawy umorzono.

– My badamy tylko, czy komornik nie złamał prawa – tłumaczy Beata Szafrańska. – Kwestia poniżania i niekulturalnego zachowania nie mieści się w ramach prokuratorskiego postępowania. Tym powinna się zająć Izba Komornicza.

Ale Jan Treder, przewodniczący gdańskiej Rady Izby Komorniczej, mówi, że nie może oceniać kolegi ze Słupska, póki nie będzie miał protokołów z wizytacji kancelarii.

– A wizytacja będzie na pewno, bo są na niego skargi – zapewnia Treder, który nazwisko Andrzeja Ciemnoczołowskiego zna z trójmiejskich gazet.


Sprawa II KM 266/98 to wychuchany domek Jana S., słupskiego krawca. Z dokumentów wynika, że w styczniu 1998 roku jego mieszkańców postawiło na nogi walenie do drzwi i okrzyki: "Otwieraj, ty dupo, bo wejdziemy z drzwiami".

Jan S. opowiada:

– Komornik zabrał zegar, rozbił tuner, wlazł butami na wersalkę, ale nie powiedział dlaczego przyszedł. Gdy następnego dnia żona poszła rano do jego kancelarii i zażądała wyjaśnień, pokazał jej palcem drzwi i powiedział: "Wynoś się, bo cię ochrona wyrzuci".

Pan S. dzięki znajomościom w sądzie, dowiedział się, że prawdopodobnie chodziło o zaległe koszta sądowe sprzed czterech lat w wysokości dziewięćdziesięciu złotych.

– Tylko, że ja dawno to zapłaciłem – opowiada. – Znalazłem pokwitowanie i popędziłem do sądu, by to wyjaśnić.

Powiedziano mu: "Dla świętego spokoju zapłać pan raz jeszcze". Zapłacił, ale poszedł poskarżyć się prezes sądu Iwonie Krzeczkowskiej-Lasoń. Obiecała wszystko zbadać. Kilka dni później przysłała list: "Z wyjaśnień komornika wynika, że zachowanie zarówno jego, jak i pracowników kancelarii komorniczej było nienaganne".

W marcu komornik zjawił się ponownie z sześcioosobową asystą policjantów i ochroniarzy. Krawiec otworzył drzwi, ale nie chciał ich wpuścić za próg, więc przycisnęli go kolanem do podłogi i zakuli w kajdanki.

– Przecież wszystko zapłaciłem – krzyczał.

– A kto zapłaci trzysta pięćdziesiąt złotych za naszą ostatnią wizytę? – odpowiedział Ciemnoczołowski. Na tyle bowiem wycenił koszty styczniowej interwencji, bo zarekwirowany zegar wycenił na pięćdziesiąt złotych.

– Żona przyniosła mu brakujące pieniądze i poprosiła, żeby już sobie poszli. Wtedy komornik powiedział, że za dzisiejszą wizytę też trzeba zapłacić. Nie mieliśmy przy sobie dwustu siedemdziesięciu ośmiu złotych, więc zabrał telewizor i magnetowid.

Jan S. zgłosił pobicie i kradzież w prokuraturze, ale sprawa przeciwko komornikowi została umorzona. Prokurator Jan Zborowski ze słupskiej prokuratury ustalił jednak, że przestępstwo zostało popełnione, ale przez Jana S., który nie chciał wpuścić komornika do domu, a nawet krzyczał do niego: "złodziej", "skurw…" i "bandyta". Prokurator oskarżył więc krawca o utrudnianie czynności komorniczych, a słupski sąd wymierzył mu pięćset złotych grzywny. Jeśli nie zapłaci, to znów odwiedzi go Ciemnoczołowski.


We wtorek kolejka ustawia się na korytarzu. To u komornika dzień otwartych drzwi. Staje na końcu, razem z petentami. Wchodzi się pojedynczo.

Siedzi za biurkiem. Trzydziestka na oko, twarz chłopca, bez uśmiechu. Pod ręką notebook, równo ułożone długopisy, sterylna czystość.

Zgodził się odpowiedzieć tylko na jedno pytanie. Zapytałem o Murawskich, których cały dobytek wyprzedał po złotówce za sztukę:

– Jaki sens miała ta licytacja?

– Komornik nie szuka sensu, tylko rozpatruje wniosek wierzyciela.

Epilog

Andrzej Ciemnoczołowski - komornik ze Słupska oskarżany przez osoby, wobec których przeprowadzał egzekucję, o bardzo brutalne metody - w styczniu 2017 roku złożył wniosek o zwolnienie go z pracy. Komornikowi często zarzucano stosowanie przemocy, nierespektowanie ludzkiej godności, a także bezprawnie działania, w tym egzekucje na podstawie nieaktualnych wyroków sądowych.

Andrzej Ciemnoczołowski unikał mediów. 16 stycznia 2017 roku złożył wniosek o wykreślenie go z listy komorników. Zdaniem mecenas Anny Boguckiej-Skowrońskiej, decyzja komornika nosi znamiona ucieczki przed odpowiedzialnością. Do kancelarii pani mecenas w latach 1998-2003 przyszło kilkadziesiąt osób, które skarżyły się na jego działalność. Anna Bogucka-Skowrońska powiedziała, że wysłała ponad 30 skarg na kontrowersyjnego urzędnika.

W kwietniu, Sąd Okręgowy w Koszalinie skazał komornika na karę 5 tysięcy grzywny za przekroczenie uprawnień. Andrzej Ciemnoczołowski sprzedał majątek pewnej rodziny za drobną kwotę.

Autor: Wojciech Olkuśnik

Źródło: Wydawnictwo Czarne (okładka) / EastNews

Osoby dramatu: nagrodzony policjant, który zakatował trzynastolatka, bezduszny komornik, opętana manią regulaminową dyrektorka szkoły, przez którą jedna z nauczycielek popełnia samobójstwo, seryjny gwałciciel zidentyfikowany na podstawie próbki DNA, strażacy, którzy zamiast gasić – podpalają, księża i rodzice, którzy minęli się z powołaniem, i emerytowani strażnicy więzienni oskarżeni o zbrodnie przeciwko ludzkości. Miejsca: poligon NATO, z którego okolica nie ma żadnych korzyści, sanatoria w Kołobrzegu uwielbiane przez Szwedów. Sprawy: zwłoki topielca, którego nikt nie chce pochować, wojny kibiców z policją, podejrzane układy w mieście, rolnicze protesty. Słowem: Polska po ’89 widziana z Pomorza.

Większość tekstów zamieszczonych w tomie powstała pod koniec lat dziewięćdziesiątych, a mimo to ma się wrażenie, że czytamy o sprawach, które dzieją się na naszych oczach. To zasługa znakomitego pióra autora, żywiołowo nakreślonych portretów, ale także porażającej aktualności tematów. Część spraw wciąż odbija się echem, a prawo i instytucje nadal są niewydolne lub bezsilne wobec ludzkich problemów. "Tu mówi Polska" ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne 17 maja.