Krystyna Romanowska , 18 czerwca 2019

Incel, czyli przegryw?

Frustracja dotyka wielu młodych mężczyzn, którzy nie mają szczęścia z kobietami. Nie rozumieją, że powodem są ich wady, Antonioguillem, iStock.com

Incel to facet, który nienawidzi kobiet, bo mu z żadną nie wyszło. Żyje w świecie świat fast-foodów i ponurej masturbacji. Oraz pewnej szczególnej dumy z przynależności do grupy podobnych, przegranych osób, z którymi życie okrutnie się obeszło. Dlaczego tak myśli – tłumaczy psycholog, Wojciech Kruczyński.

Kiedy w 2014 r. dwudziestolatek o dziecięcych policzkach, Elliot Rodger, zabił sześć osób, nikt nie przypuszczał, że szybko stanie się guru mężczyzn, którzy nazwali siebie incelami (involuntary celibate) – samotnikami, którzy wbrew własnej woli prawie zapomnieli, co to seks.

Potem kolejni młodzi mężczyźni zaczęli zabijać. Christopher Harper-Mercer – dziewięć osób i manifest: "nie mam dziewczyny, świat jest dla mnie zły". Sheldon Bentley – jedna ofiara i uzasadnienie: "cztery lata byłem bez kobiety". William Atchison – dwie osoby w hołdzie Elliotowi Rodgerowi. Nikolas Cruz – 17 osób z podobną motywacją. Scott Beierle – dwie kobiety. Wcześniej na filmach na You Tube wyrażał nienawiść do kobiet. W styczniu tego roku do aresztu trafia Christopher Cleary. Napisał na Facebooku, że "zabije tyle dziewczyn, ile widzi, bo nigdy nie miał dziewczyny".

Krystyna Romanowska: Incele wypowiedzieli kobietom wojnę?

Wojciech Kruczyński: Już z tej wyliczanki wynika, że inceli nie warto spotykać na swojej drodze. Ilu ich jest? Nie wiadomo. Nie ma jeszcze wiarygodnych badań. Może dziesiątki, a może setki tysięcy? Wiadomo natomiast, że są to najczęściej biali heteroseksualni mężczyźni, bywa, że mieszkający z rodzicami. Dnie spędzają przed ekranem, najczęściej pisząc źle o kobietach i lubując się w nienawiści do nich. "Loszki" to najłagodniejsze określenie, jakie używają wobec nich. Niektórzy chwytają za broń.

Jaka jest dusza incela?

Czarna i ponura.

Incel chce ją uleczyć? Zgłasza się na terapię?

Incel jest już po drugiej, ciemnej stronie mocy, gdzie zajmuje się poszukiwaniem argumentów potwierdzających zasadność swojej nienawiści do kobiet i do świata. Gdy wejdzie się na taką ścieżkę – zawrócenie z niej jest niemożliwe…

I to mówi psycholog? Nawet alkoholicy i narkomani zawracają ze swojej drogi…

…niemożliwe bez poważnej interwencji z zewnątrz w postaci przyjaciela, członka rodziny, księdza, psychologa lub innego autorytetu. W jakimś sensie jest incel odwrotnością amerykańskiego (czy w ogóle kapitalistycznego) snu o tym, że każdy ma w sobie potencjał sukcesu. To chłopak rozczarowany światem, który przekonuje, że do cichych i pokornych ma należeć królestwo, ale w praktyce takiej wymiany nie oferuje.

Jak kobieta ma się przed incelem bronić?

Zero tolerancji i nieignorowanie. To go tylko ośmiela. Incel atakuje tylko z ukrycia, więc nie ma tu wielkiego ryzyka fizycznej konfrontacji. Zalecam zgłaszanie obraźliwych postów na policję.

Dlaczego nienawiść – do płci przeciwnej - jest dla incela tak atrakcyjna, że chce być w niej głębiej i głębiej?

Nienawiść do otoczenia pogłębia samotność, a samotność pogłębia nienawiść, bo według incela przyczyny jego kłopotów leżą wyłącznie w świecie zewnętrznym, w którym panuje nierówny dostęp do "dóbr".

Tym dobrem jest seks.

Seks jest niesprawiedliwie podzielonym towarem. I kropka. Tak jak dostęp do szkolnictwa czy opieki zdrowotnej. To jest bardzo sztywno zorganizowany system przekonań. Ma nawet pewne cechy paranoi.

Mamy w Polsce kłopot z "prawdziwymi" incelami, czy tylko z pyskaczami z social media?

O tym, by wytworzyli w Polsce jakąś społeczność, nie słychać. W swojej praktyce terapeutycznej nie stykam się z "dojrzałymi" incelami, raczej z pewnymi pokrewnymi trendami w męskim myśleniu, które mogą prowadzić w tym kierunku. Są to trendy związane z tzw. "redpillersami", od czerwonej pigułki z Matrixa, która prowadzi do poznania smutnej "prawdy".

A jaka jest ich prawda?

Taka, że kobiety traktują mężczyzn jak bankomaty i źródło materiału genetycznego, więc nie należy się nabierać na piękne słowa, tylko odpłacać im dokładnie tym samym: traktować jako zasób, który należy jak najlepiej wykorzystać. Cały zestaw tego typu poglądów można znaleźć na portalu braciasamcy.pl.

Sympatycy tej ideologii nie ograniczają się tylko do wymiany poglądów. Ostatnio głośno było o zamkniętym już, mizoginistycznym "Blogu dla mężczyzn", prowadzonym przez dwóch adwokatów ze Szczecina. Zdarzają się też agresywne ataki na kobiety w postaci udostępniania ich osobistych wpisów z zamkniętych grup społecznościowych, co ma udowodnić ich cyniczną naturę. Były też prowokacje na Tinderze, które miały udowodnić hipergamię kobiet (w tym sposobie myślenia oznacza ona sytuację, kiedy osobniki płci żeńskiej parują się z osobnikami płci męskiej tylko, gdy ci drudzy cieszą się wyższym statusem w grupie). Prowokacje polegały m.in. na zakładaniu fikcyjnych kont mężczyzn o cechach "Chadów", jak ich nazywają incele - i sprawdzaniu reakcji kobiet.

Kim jest "Chad"?

"Chad" (angielskie imię męskie - red.) to przystojny, inteligentny i wysportowany biały mężczyzna "ze szczytu męskiej hierarchii". Czyli "Chadowie" to te 10% mężczyzn, do których należy 90% kobiet.

W Polsce na razie – i dobrze – incele nie są zbyt rozpowszechnieni. Można za to mówić o słabo zorganizowanym środowisku "przegrywów".

Kim jest przegryw?

Też ma problemy z "konsumpcją" tego, co uważa za atrakcyjne dobro. Tyle że u incela źródłem kłopotów są kobiety, a raczej ich brak. Tymczasem u przegrywa problemy z konsumpcją nie ograniczają się wyłącznie do "konsumpcji seksualnej" kobiet, ale w zasadzie do każdego dobra świadczącego o osobistym sukcesie. Przegrywów z incelami łączy przekonanie, że przyczyny kłopotów są obiektywne i leżą poza granicami ich wpływów. To świat fast-foodów i ponurej masturbacji. A także pewnej szczególnej dumy z przynależności do grupy podobnych, przegranych osób, z którymi życie okrutnie się obeszło i dlatego …. jest jak jest.

Jak czerpać dumę ze świadomości bycia tym, któremu się nie udało?

Drogę do tej dumy w pewnym stopniu przetarło pojęcie "singiel", które smutną samotność przerobiło językowo w "styl życia" i paradoksalnie dało poczucie przynależności. Nie zmienia to faktu, że duża część osób przychodzących na terapię nie potrafi nawiązać stałej, satysfakcjonującej relacji i cierpi z tego powodu.

Polska ma przegrywów, a Japonia hikikomori – 540 tysięcy mężczyzn w wieku 15-39 lat, którzy nie wychodzą z domu. Muszą ich wywabiać z mieszkań specjalnie zatrudnione do tego celu młode kobiety, tzw. "siostry na wynajem". Ci mężczyźni nie znajdują nikogo i niczego atrakcyjnego w świecie poza swoimi pokojami. Po raz kolejny problem dotyczy młodych mężczyzn.

Do grupy polskiej należą także "kandydaci na incelów", czyli - znowu - młodzi mężczyźni, którzy, w zetknięciu z kobietą, na której im zależy, wpadają w rodzaj paniki czy raczej emocjonalnej dezintegracji.

To się da powiedzieć o co drugim nieśmiałym nastolatku!

To coś o wiele silniejszego niż zwykła nieśmiałość. To uniemożliwia kontakt i powoduje, że młody chłopak wchodzi na coś w rodzaju równi pochyłej, bo po każdej tego typu klęsce przybywa lęku oraz argumentów na temat własnej nieatrakcyjności. Tymczasem mówimy tu o wrażliwcach, kandydatami na incelów mogą być zatem również chłopcy atrakcyjni i inteligentni.

Na terapię zgłaszają się ci, którzy odnoszą już sukcesy na innych obszarach albo znają kogoś, komu terapia pomogła. Wiedzą, że utknęli i potrzebują pomocy z zewnątrz, ale nie mają w swoim otoczeniu osób, z którymi mogliby na tematy okołoseksualne sensownie porozmawiać. Zgłaszają się ci gotowi przyjąć, że sytuacja, w której się znaleźli, może być zmieniona przez nich samych, a nie przez domaganie się czy oskarżanie "winnych".

Gdzie się zaczyna "incelizm"?

Trzeba by się najpierw przyjrzeć systemowi, w którym takie zjawisko się pojawia. Mówimy o zachodnim, równościowym i opiekuńczym państwie. Opiekuńczość stała się nieodłączną cechą współczesnego liberalizmu, chociaż u jego początków wcale nie była ona taka oczywista i z równości wprost nie wynikała.

liberalizm stworzył inceli??!!

Incel jest produktem systemu opiekuńczego. Jego odpowiednikiem w środowisku konserwatywnym jest gwałciciel - czyli mężczyzna, który uzurpuje sobie prawo do uprawiania seksu z każdą kobietą, której zapragnie. Jedyna między nimi różnica jest taka, że incel chce, żeby ktoś gwałcił za niego.

To jest - delikatnie mówiąć - dość istotna różnica. I zaraz, chwileczkę: przecież incel chce dostępu do kobiet dla siebie.

Taka różnica, jak między nazwaniem rzeźni rzeźnią a fabryką mięsa. W tej drugiej "nie ma" rzeźników, są "specjaliści ds. produkcji", a samo zabijanie i przetwarzanie zwierząt na mięso jest rzekomo "etyczne" - żebyśmy my, konsumenci, mogli ich "owoce" spożywać postępowo i ekologicznie. W tym rozumieniu incel jest produktem systemu opiekuńczego.

To znaczy?

Grupy dyskryminowane potrzebowały wsparcia dla swego odrodzenia. Opiekuńczość stała się dla wielu mniejszości błogosławieństwem, umożliwiając pojawienie się ich w społecznej świadomości i obudzenie wrażliwości na ich potrzeby. Obudziła nadzieje kolejnych dyskryminowanych grup. Po zrównaniu mężczyzn i kobiet oraz ras, kolejne grupy społeczne zaczęły zdawać sobie sprawę, że mogą upomnieć się o swoje prawa (nie tylko na drodze oddolnej rewolucji, ale też na drodze politycznej). Żywym przykładem są tu mniejszości seksualne.

Ale to była walka w słuszne sprawie. Tymczasem swoich praw zaczęli się domagać np. mężczyźni, którzy czują się dyskryminowani w sprawach rozwodowych. Jakich "praw" mieliby się domagać incele?

Tu już dochodzimy do lekkiego paradoksu, bo - niezależnie od tego, że ktoś mógł zostać skrzywdzony w konkretnej sprawie - to przecież ci sami mężczyźni, którzy podobno ten świat nierówności stworzyli przemocą dla swej korzyści. O swoje prawo do zaspokajania potrzeb upominają się pedofile, przechrzciwszy się najpierw na "boy-loverów", żeby milej w uchu zabrzmieć, tak jak prostytutki przemianowały się na "sex-workerów"…

W serialu Ricky’ego Gervais „After Life” jest prostytutka, która usilnie poprawia głównego bohatera, że jest sex workerką…

…by skojarzenia proletariackie następowały szybciej przy uwzględnianiu ich praw.

W aferze #metoo oskarżeni to były głównie "liberalne świnie" (jak nazwał ich New York Times) - mężczyźni ze środowiska raczej kojarzonego ze swobodą obyczajową, a nie z konserwatyzmem. Szybko w liberalnym łonie powstała reakcja - neopurytanizm. W skrajnych przypadkach mężczyźni bywają oskarżani o "molestujące spojrzenie". Ech, gdzie te dzieci kwiaty?...

W niedawnych badaniach dla Onetu prawie połowa Polek stwierdziła, że patrzenie na dekolt, biust czy pupę jest już przejawem molestowania seksualnego, podczas gdy przeszło połowa mężczyzn nie zgadza się z tym stwierdzeniem. Nowe, szwedzkie prawo dotyczące gwałtów wyraźnie zaznacza, że brak odmowy seksu nie może być traktowany jako zgoda na seks – trzeba uzyskać aktywną zgodę. Takie liberalne ustalenia wiodą paradoksalnie w tym samym kierunku co konserwatywny ślub, czyli w stronę oficjalnej regulacji popędu.

Może tak trzeba? Prof. Zbigniew Lew Starowicz alarmował, że na forach pedofilskich pojawiają się wpisy pedofilów, którzy, ośmieleni szeroką dostępnością pedofilskiej pornografii, przekonują, że nie robią krzywdy dzieciom.

Jeśli wspomniane grupy, z różnych względów poniżane czy pogardzane i ścigane przez prawo, zdobywają w społeczeństwie posłuch, dlaczego seksualnie sfrustrowani mężczyźni nie mieliby pójść tą samą drogą?

Nie próbuję tu dokonywać podstępnej dekonstrukcji współczesnego liberalizmu, po prostu odtwarzam proces myślowy osoby, która stara się zachować dobre zdanie o sobie, przenosząc odpowiedzialność za swe niepowodzenia na zewnątrz. Niedaleko stąd do syndromu ofiary i osobowości zewnątrzsterownej, czyli takiej, która polega na innych i na nich opiera swoje decyzje, a najlepiej, gdyby ktoś takie decyzje podejmował za nią.

Opiekuńcze państwo, chcąc nie chcąc, może wzmagać ten proces, dostarczając wygodnych wyjaśnień i wygodnych możliwości rozwiązań problemu: ktoś tu o mnie nie zadbał jak należy - ktoś więc musi to naprawić albo będzie ukarany. Jeśli państwo w postaci urzędników da się wpuścić w takie maliny, to tym gorzej dla państwa w postaci nas wszystkich.

W jaki sposób takie państwo miałoby się incelem opiekować? Akurat w polskiej rzeczywistości kwestia odbierania sprawczości obywatelom przez nadmierną opiekuńczość państwa jest problemem raczej marginalnym…

To prawda. Może też właśnie z tego powodu nie ma u nas na razie epidemii inceli. W tym pochodzie zapotrzebowania na opiekuńczość jest subtelna granica, której przekraczanie rodzi poczucie absurdu i niesmaku. Proponowane przez inceli "centralne rozdzielnictwo" kobiet budzi w większości z nas takie poczucie i nie mamy tu wątpliwości, jak zareagować. Może my na Zachodzie nigdy nie zgodzimy się na akceptację pedofilii czy rasizmu, ale kto zagwarantuje, że jakiś dyktator-szaleniec tego nie zrobi?

Coś w rodzaju "centralnego rozdzielnictwa kobiet" współcześnie na świecie gdzieniegdzie funkcjonuje, tyle że w społeczeństwach mocno konserwatywnych – np. w Indiach, gdzie wciąż aranżuje się małżeństwa. Jak może wyglądać świat centralnego rozdzielnictwa kobiet, pokazuje w przerażający sposób serial "Opowieści podręcznej". Gwałty na kobietach w Indiach i w Chinach pokazują jak "funkcjonują" mężczyźni w społeczeństwie, w którym jest zbyt duża ich liczba w stosunku do kobiet.

W wydanej niedawno książce "Mężczyzna bez winy i wstydu" sugeruje pan, że ten tytułowy typ mężczyzny jest potencjalnym ojcem kandydata na incela. Dlaczego?

Struktura rodziny incela może być różna, ale w moim doświadczeniu terapeutycznym powtarza się klimat przytłoczenia chłopca przez uczucia i impulsy kobiety. Zwykle jest to matka, w jakiś sposób opuszczona przez ojca dziecka i koncentrująca swe uczucia na synu, od zalewania miłością do zwierzania się mu z intymnych spraw. Może też być w depresji, a syn - jest wtedy jej opiekunem.

Ojciec kandydata na incela może być przytłoczony kobietę w podobny sposób. Jego własnego ojca także nie było, bo - jak śpiewał Perfect - "martenowski stawiał piec"… Ratuje się przed żoną tak, jak ratował się przed własną, nadopiekuńczą matką - zamyka się w pokoju z grami komputerowymi.

Kandydat na incela ma inny wzorzec ojca, niż budowniczy martenowskiego pieca. Jego ojciec, mężczyzna bez winy i wstydu, czyli - mówiąc w skrócie - dorosły facet nie potrafiący wziąć odpowiedzialności za swoje życie i żyjący często długie lata na koszt swojej partnerki, zrzucający z siebie cały ciężar stanowienia o sobie i rodzinie - jest bezradny wobec kobiecych pragnień troski, opieki, seksu, wzięcia na siebie odpowiedzialności. Funkcjonuje jak dodatkowy, starszy brat, który zajmie się nim tylko wtedy, gdy sprawi mu to przyjemność. W najlepszym wypadku kończy się to wspólnym graniem w gry komputerowe. Kandydaci na incelów są zwykle pozostawieni samym sobie z ich seksualnym dojrzewaniem.

A matka?

Jest to zwykle kobieta dobrze zorganizowana, niezależna finansowo i gotowa do przejęcia roli głowy domu. Pojawia się w gabinecie terapeuty, wypalona i pełna pretensji do siebie, że nie dała rady być matką i ojcem jednocześnie. To bardzo hojna kobieta.

O niej – z wielkiej litery: Hojna Kobieta – pisze pan jako o ofierze Mężczyzny Bez Winy i Wstydu.

To nie jest ofiara, tylko konsekwencja tego, że nikt w Polsce nie sprecyzował, co ma dokładnie oznaczać partnerstwo i równouprawnienie w związku. Do tego doszła demografia niekorzystna dla kobiet zwłaszcza w większych miastach - jest ich więcej, niż mężczyzn...

...i mają kiepski wybór.

Dla wielu Kobiet Hojnych bycie z mężczyzną stało się wartością samą w sobie, nieważne, jak ten mężczyzna je traktuje. Tak zrodził się neopatriarchat.

Klimat przytłoczenia mężczyzny przez kobietę może być też produkowany poprzez sztywne, przesadnie stosowane wzorce konserwatywno-katolickie, gdzie każda spotkana kobieta ma twarz Madonny, przed którą nie pozostaje nic, tylko uklęknąć. Trochę jak średniowieczna dama, której upuszczona chusteczka powodowała mistyczny wstrząs u wielbiącego ją rycerza i starczała za całe jego życie erotyczne. Wynikłe stąd napięcie wyładowywał na wiatrakach lub w wojnach krzyżowych. Dziś można to napięcie redukować przy pomocy komputera w o wiele bezpieczniejszy sposób, chociaż może bardziej ponury. Nasz XXI wiek możemy śmiało nazwać złotym wiekiem masturbacji.

Jeśli więc nasz kandydat na incela ma przed oczami z jednej strony spojrzenie kobiety jako najwyższe, obezwładniające dobro, a z drugiej strony ojca, który zamyka się w komputerowym pokoiku ze strachu przed tym spojrzeniem, to nic dziwnego, że stanięcie oko w oko z kobietą kończy się atakiem paniki. W najlepszym wypadku ląduje taki biedak w tzw. friendzone, strefie dla przyjaciela, nie-chłopaka, gdzie może być blisko swej ukochanej i słuchać o jej erotycznych kłopotach z kapitanem drużyny piłki nożnej, tak jak słuchał zwierzeń swej matki. W najgorszym – zacznie kobiet nienawidzić.

Skoro incel jest kolejnym etapem w ewolucji Mężczyzny Bez Winy i Wstydu, czy można zaryzykować twierdzenie, że jest również efektem ubocznym emancypacji i równouprawnienia sprzęgniętego z technologią?

Z dużym prawdopodobieństwem - tak. Idea opiekuńczego państwa nie ma szans powstać w czasach wojennych, w sytuacji ciągłego zagrożenia, wtedy każdy może być nagle zmobilizowany. Na takim podejściu opiera się konserwatyzm. Dzięki technologii takiego zagrożenia od dawna już w zachodnim świecie nie ma, więc projekt wolnościowy i równościowy może rozwijać się bez większych przeszkód. Z tego też powodu konserwatyzm musi znajdować sobie wciąż nowych wrogów i podtrzymywać swą wojenną narrację - bez wroga nie ma racji bytu. Nie było w naszych dziejach tak długiego okresu pokoju. Takiego, żeby całe pokolenie miało szansę nie doświadczyć wojny. Dlatego też jesteśmy wszyscy obiektami globalnego eksperymentu. Będą się na tej drodze pojawiać skutki uboczne i dobrze by było umieć je zauważyć i zanalizować. Nie poddawać się pokusie przypisywania odpowiedzialności tylko drugiej stronie.

Czy z bycia incelem można powrócić na normalną ścieżkę rozwoju?

Paradoksalnie psychoterapia takich osób nie jest szczególnie długa czy ciężka. Głównie z tego powodu, że większość "supła", który trzeba w takiej terapii rozplątać, mieści się w sferze przekonań, np. "kobieta ma się mną opiekować, ma mnie podziwiać". Gdy rozerwie się jedno ogniwo takiego łańcucha, cała struktura przekonań się rozsypuje, robiąc miejsce dla struktury bardziej związanej z rzeczywistością, np. "jeżeli postaram się uwieść kobietę, a nie będę szukał tylko opiekunki" - kandydat na incela staje się kandydatem na mężczyznę. Potrzebuje tylko trochę wsparcia na tej drodze, żeby zrozumieć, że upadki i niepowodzenia nie są stałą kosmiczną, tylko immanentnym elementem procesu uczenia się.

Można upaść pod ciężarem zbyt wielkim, ale też można pod ciężarem zbyt małym. Umiejętność dobrania ciężaru odpowiedniego do swych sił to w zasadzie koniec ich terapii. Powinni także nauczyć się po prostu szanować kobiety jako partnerki (w każdej z możliwych dziedzin życia), a nie jako niewolnice czy niedostępne Madonny.

Mam wrażenie, że problem jest szerszy – i bagatelizowany. Nie wiem, czy mężczyzna, który dostał się do zamkniętej grupy dla kobiet dzielących się seksualnymi doświadczeniami, m.in. dotyczących zdrad, i który ujawnił ich dane, był incelem. Ale stał się samozwańczym stróżem moralności kobiet.

Incel ma dziś do dyspozycji różne ideologie, z których może sobie wybrać argumenty potwierdzające jego przekonania. Dzisiejszą sytuację liberalnego społeczeństwa można rozumieć poprzez metaforę nastolatka, którego pierwszym krokiem wyzwolenia od idiotycznych, skostniałych reguł konserwatywnego rodzica jest odrzucenie absolutnie wszelkich zasad i działanie motywowane przekorą. Są tu pomieszane zachowania sensowne i buntownicze.

Dopiero młody człowiek, który "idzie na swoje", ma realną możliwość weryfikacji swojego buntu, co w najlepszej wersji oznacza wzięcie od rodziców tylko tego, co się praktycznie daje zastosować w aktualnych warunkach. Pozostałą przestrzeń trzeba wypełnić własną inwencją - i obserwować, czy to się sprawdza w życiu.

Jeśli opisany przeze mnie kołowy model społecznych przemian jest w jakimś stopniu prawdziwy, to istnieje prawdopodobieństwo, że w warunkach swobodnego rozwoju państwa opiekuńczego wykrystalizuje się coś w rodzaju nowej moralności. Takiej moralności, która pookreśla różne granice zła i dobra nie na podstawie boskiego objawienia, ale w wyniku trzeźwej oceny rzeczywistości. Taki swoisty metaliberalny dekalog. Wtedy osoba z kategorii "przegryw" miałaby szansę dostać od państwa precyzyjną informację, do jakich zasobów człowiek ma prawo, a jakie zapewnia sobie we własnym zakresie i musi się o nie postarać.

Wizja "nowej moralności" jest jednak mocno utopijna. Irracjonalna natura człowieka daje mu tak wiele przyjemności, że trudno oczekiwać od niego, że będzie kierował się wyłącznie rozsądkiem. Poza tym globalne przemiany demograficzne i polityczne (a także klimatyczne niewątpliwie) prędko mogą zakłócić ten proces. Stawiałbym więc jednak na to, że konserwatywno-liberalny taniec yin-yang będzie trwał w różnych odmianach, a takie symptomy jak incelizm będą tylko pokazywać, w jakim punkcie tego tańca się znajdujemy. Tak jak pojedynczy człowiek: przez pięć dni w tygodniu chodzi w kieracie, aby w weekend dokonać odlotu od rzeczywistości i maksymalnie nacieszyć się tym swoim objawem. Może więc społeczeństwo musi mieć swoich przegrywów, by mieć powód, aby w poniedziałek wstać ochoczo do pracy.