Karol K. Soyka i Krzysztof Kotowski , 18 sierpnia 2017

Jeśli coś zaczyna się zbyt cicho, zwykle kończy się zbyt głośno

Wojciech Olkusnik, Agencja Gazeta

Mówi się czasem, że życie specjalsów składa się z długich godzin nudy, czasem dni, a potem krótkotrwałych emocji podczas akcji, w której narażają życie. To nie do końca prawda. W wypadku GROM-owców stacjonujących w Iraku i Kuwejcie trudno było mówić o jakiejkolwiek nudzie. Wykonywali potwornie dużo zadań, zarwali wiele nocy, a krótkie chwile odpoczynku wykorzystywali bardzo skrupulatnie na sen, doprowadzenie się do stanu używalności (łaźnia) oraz konserwację sprzętu.

22 marca 2003 roku okazał się wyjątkowy. W noc poprzedzającą ten dzień chłopcy zdobyli platformę KAAOT, czyli najistotniejszy punkt strategiczny irackiej części Zatoki Perskiej. Do dziś uważa się, że to jedna z najważniejszych – jeśli nie najważniejsza – akcja polskich sił specjalnych po II wojnie światowej. Mimo wydarzeń sprzed kilkunastu godzin, nie było odświętnej atmosfery – po prostu kolejne zadanie zostało wykonane. Chłopaki czyścili amunicję i lufy karabinków z wszechobecnej rdzy, którą powodują słona woda morska oraz opary lepkiej wilgoci wymieszanej z tutejszym kurzem. Kilku żołnierzy spało, część poszła się porządnie umyć, a ci, którzy byli już czyści, wpadli do polowej świetlicy zabudowanej prowizorycznie sklejką po bokach i od góry. Była to otwarta świetlica, nie miała nawet drzwi, znajdowało się tam kilkanaście długich ław, a pod jedną ze ścian stał telewizor z wielkim ekranem. Tego dnia siedziało tam kilkunastu Brytyjczyków i, co ciekawe – kilku cywili, reporterów z telewizji BBC. To wtedy przekonaliśmy się na własne oczy, co dziś nie jest już żadną rewelacją, że wojnę można relacjonować na żywo. Ci reporterzy na bieżąco zdawali relacje z sytuacji na froncie, wraz z brytyjskimi żołnierzami kryli się za barykadami w Basrze, latali z nimi w helikopterach, biegali za nimi, kiedy trzeba było biegać, i przekazywali obraz satelitarny online. Ci cywile zupełnie nie znali strachu. Amerykańscy reporterzy potrafili nawet przymocowywać kamery do rakiet nakierowanych na konkretne cele, aby obraz telewizyjny mógł być oglądany dosłownie do samego końca!

Rok 2011, żołnierze z jednostki specjalnej "Grom" podczas ćwiczenia pod kryptonimem "Skorpion IX" na poligonie w Nowej Dębie

Rok 2011, żołnierze z jednostki specjalnej "Grom" podczas ćwiczenia pod kryptonimem "Skorpion IX" na poligonie w Nowej Dębie

Autor: Tomasz Gzell

Źródło: PAP

Siedzący przed telewizorem pluton Brytyjczyków w mundurach bojowych i z karabinkami szturmowymi SA-80 w rękach czekał właśnie na kolejny śmigłowiec, mający w ciągu piętnastu minut dostarczyć ich prosto w rejon toczących się walk. Koledzy z BBC mieli lecieć razem z nimi. "Robak" usiadł z tyłu na ławce i patrzył z niedowierzaniem na ekran telewizora ukazujący miasto i pole walki. Słychać było komendy brytyjskiego dowódcy. Leżący w pyle i na gruzach jakiegoś budynku komandosi prowadzili ostrzał z moździerza i z karabinków w stronę kilkupiętrowego bloku, z którego ostrzeliwali się iraccy snajperzy. Nagle, wprost z chmur, wyłoniły się dwa brytyjskie samoloty myśliwsko-bombowe Tornado. Operator kamery, tam na miejscu, zrobił na nie bardzo dokładny dojazd i wszystko pokazał: jak są na kursie, biorą na cel blok mieszkalny i napieprzają w irackich snajperów. Siedzący przed telewizorem Brytyjczycy byli rozemocjonowani do granic, trzymali kciuki, co pewien czas pokrzykiwali, jakby znajdowali się na meczu piłkarskim. Potem tornada zrzuciły bomby na kilka budynków z tyłu i wtedy już wszyscy doznali zbiorowego orgazmu. Trochę szkoda, że najpierw rozwalili tych snajperów, bo byłoby więcej napięcia i radochy z suspensu. Po chwili padła komenda zza sali telewizyjnej i cała ekipa kibiców w mgnieniu oka włożyła na głowy kevlary i pognała w pośpiechu na lądowisko. Dokąd się udadzą? Właśnie tam, do miejsca, z którego relację chwilę wcześniej obejrzeli. Trzej dziennikarze w niebieskich koszulkach z napisami "BBC Press" minęli "Robaka" z uprzejmym "Hello!" i zniknęli. Była też reporterka z mikrofonem, która również oddaliła się za nieistniejące drzwi świetlicy.

Major uznał, że powie chłopakom o możliwości pooglądania sobie walk w Basrze na żywo. "Linia frontu live! Krew, flaki, krzyki rannych, strzelanina i strasznie fajna wojna prosto z ekranu w domu każdego z was! Wystarczy, że usiądziecie wygodnie w fotelu, a my wam już wszystko zajebiście pokażemy w naszej fantastycznej BBC! Prosto z Iraku!".

22 marca już o 17.00 ekipa Task Force znów ruszyła w kierunku łodzi szturmowych. "Robak" wypiął ze swojej kamizelki taktycznej metalowy zatrzask zabezpieczający karabinek szturmowy Bushmaster M-4 – podczas działań na wodzie wszystko musi być do czegoś przypięte, bo wystarczy chwila nieuwagi, by sprzęt spoczął na dnie morza. Miał w pamięci doświadczenie sprzed kilkunastu dni, kiedy to niespodziewanie zrobiło się groźnie. Dość mocno kołysało, a słona morska woda regularnie zalewała całą łódź typu Mark V. Sternik nie miał lekkiego życia, czasem wstawał z siedzenia, usiłując jak najdłużej utrzymać łódź na kursie. Czarny kompozyt służący do sterowania przypominał raczej odwróconą kierownicę roweru z dżojstikami na końcach niż normalny ster.

Pokaz elitarnej jednostki Grom w akcji na Zatoce Gdańskiej w 2012 roku

Pokaz elitarnej jednostki Grom w akcji na Zatoce Gdańskiej w 2012 roku

Źródło: PAP

Tamtej nocy "Robak" i pozostali szturmowcy siedzieli w środku łodzi, w kabinie pod blaszanym zadaszeniem. Nie wypinał się z czarnego skórzanego siedzenia. Czuł się tutaj bezpiecznie, w miarę komfortowo i kiedy czasem łódź szarpnęła w nieprzewidywalnym kierunku, specjalnie wyprofilowane siedzisko bardzo dobrze się sprawdzało. Jednak część ekipy leżała w wolnej, ale dość wąskiej przestrzeni zaprojektowanej pomiędzy dwoma rzędami siedzeń a tylną ścianką kabiny. Chłopaki spali, leżąc jeden przy drugim, ściśnięci jak sardynki w puszce. Chodziło o to, aby trochę odciążyć kręgosłupy. Płynęli nocą – wszędzie tylko ciemność i te cholerne fale. Właśnie jeden z żołnierzy leżących obok prawej nogi "Robaka" postanowił się podnieść, by zmienić pozycję. Gdy w końcu wstał, spojrzał zaspany na majora i ziewnął. I nagle, w tej samej dosłownie chwili, sternik z przodu krzyknął: "Uważajcie! Uważaaaajcie! Chłopaki, padnij! Padnij!".

Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek pomyśleć, wszyscy odruchowo rzucili się na podłogę lub mocno wcisnęli głowy za rurowe stelaże ochronne siedzeń. Od przodu łodzi dało się słyszeć silne uderzenie i szczęk gniecionych metalowych słupków wspornikowych dzielących przednie dziobowe i kilka bocznych szyb. Na hełm typu Pro-Tec, który "Robak" miał na głowie, posypały się odłamki szkła z rozbitego bocznego okna.

Zdarzało się czasem, że podczas tak intensywnych rejsów po Zatoce przegrzewał się silnik łodzi (słona woda robiła swoje) i dlatego zespoły zawsze pływały w składach co najmniej dwóch jednostek, nigdy pojedynczo. Jak coś się popsuło, zaczepiano linę holowniczą i prowadząca łódź ciągnęła za sobą tę drugą do bazy, gdzie dokonywano "uzdrawiającego" przeglądu technicznego. Nie były to częste sytuacje, ale się zdarzały. Nie oznaczały czegoś strasznego.

Jednak sytuacja, o której mówimy, okazała się groźna. W tej całej kotłowaninie, w zupełnych ciemnościach, zamieci wodnej wywołanej dość niespokojnym stanem morza i kilkoma stopniami w skali Beauforta, sternik jakoś zdołał ostrzec ekipę. Myślę, że uratowało to wszystkim tyłki. W ułamku sekundy zauważył pędzący ku nam kawał grubej na cztery centymetry liny, przypominający wkurzonego do granic możliwości olbrzymiego węża morskiego atakującego łódź. Jak do tego doszło? Lina oderwała się z cumy na rufie łodzi prowadzącej i strzeliła jak z bicza w sterówkę Mark V, co uszkodziło kilka przednich i bocznych zbrojonych szyb. "Robak" widział, jak takie liny obcinały lub urywały ręce. Łodzią tak bujnęło na boki, że wszystko, co znajdowało się środku, zostało wymieszane jak w pralce. Kilku chłopaków z włączonymi czołówkami nerwowo szukało swojej broni i reszty sprzętu. To byli ci, którzy nie przypięli swoich gratów.

Broń powinna być zawsze przypięta na wysokości ramion karabińczykiem zaczepionym o pas nośny do kamizelki taktycznej. Zupełnie nie przeszkadza to w jej natychmiastowym dobyciu i oddaniu strzału. Plecaki zakotwicza się do siedzeń lub do pokładu łodzi, natomiast noktowizory, radiostacje i pistolety – na łatwo rozciągliwych, kablowych lonżach sprężynowych.

Ćwiczenia komandosów GROM-u w Morzu Bałtyckim, rok 2003

Ćwiczenia komandosów GROM-u w Morzu Bałtyckim, rok 2003

Autor: PETER ANDREWS

Źródło: Reuters

Parę lat później w Wojsku Polskim pomyślano o tym, aby w sytuacji, gdy któregoś z żołnierzy zmiecie do wody, miał on szansę na awaryjne pozbycie się sprzętu. Zdarzały się przecież momenty, kiedy podczas zaciekłego pościgu na metrowych falach za przemytnikami czy piratami ktoś ze szturmanów odpadał i lądował w morzu. W takich chwilach ważne jest, by cały ten sprzęt można było odczepić jednym pociągnięciem za pomarańczowy uchwyt. I wówczas w razie zagrożenia życia w niebezpiecznej wodzie rozbitek go zrzuca. Wszystko to razem może ważyć ponad sto pięćdziesiąt kilogramów! Oczywiście rzadko ktoś decyduje się na zatopienie broni, ale dobrze mieć taką możliwość. To bardzo istotne z psychologicznego punktu widzenia. Zwolnienie komandosa od niepotrzebnych zmartwień pozwala mu się lepiej skupić, a przez to zwiększyć skuteczność. Rzecz jasna, decyzja musi należeć to tego, kto ratuje się w wodzie.

Część łodzi z grupy bojowej US Navy Task Force z wielkim katamaranem na dwóch mocno wystających na boki płozach, o minimalnym zanurzeniu, ale o dużej wyporności, zwolniła i pozostała teraz na miejscu na wysokości rozciągającego się po zachodniej stronie półwyspu Al-Fau. Kilka bojowych łodzi Mark V, w asyście mniejszych i szybkich łodzi pontonowych typu RIB (Rigid Inflatable Boats), popłynęło dalej. Znajdowało się tam jeszcze parę łodzi pamiętających wojnę w Wietnamie (zwróćcie na nie uwagę, oglądając film "Czas Apokalipsy"). Były to patrolowe rzeczne P.B.R. (Patrol Boat River). Cóż to za widok dla chłopaków z Polski! Spotkać na irackich rzekach i kanałach takie łodzie, to jakby przenieść się na plan filmu o przygodach Rambo.

"Robak" z zaciekawieniem przyglądał się tej mieszance różnorakich łodzi. Zorientował się oczywiście, że łączyło je jedno: mogły wpłynąć na płytkie wody, tak płytkie, że czasem trudno było powiedzieć, czy to jeszcze rzeka, czy już mielizna. Jak się później miało okazać, znajdowały się tam jeszcze inne "łódki" bojowe. Tam, gdzie faktycznie były już mielizna, nadbrzeżne trzcinowisko czy piasek pustyni, grasowały co jakiś czas agresywne (tak też wyglądały), lekkie brytyjskie poduszkowce bojowe. Na styku wody i lądu takie ścigacze nie miały sobie równych. Co jakiś czas w parach patrolowały nadbrzeża, potrafiły nawet wbić się w wysokie trzcinowiska i wygnieść szerokie na trzy lub cztery metry długie korytarze prowadzące w głąb lądu. "Robak" zastanawiał się czasem, co jeszcze tutaj go zaskoczy.

Była szósta rano, wody Zatoki zawężały się, tworząc coś na kształt wąskiego gardła, i w pewnym momencie przed dziobami pięciu łodzi z piaskowego mglistego brązu wyłoniło się wybrzeże. Było to wejście do kanału prowadzącego do Umm Kasr. Po lewej stronie rozciągało się piaszczyste pogranicze Kuwejtu i Iraku, po prawej – wielkie połacie pustynnego półwyspu Al-Fau, przez który przebiegała granica między Irakiem i Iranem. Dwa dni wcześniej, 20 marca 2003 roku, koalicja państw na czele z Amerykanami i Brytyjczykami zaatakowała reżim Saddama Husajna. Na tym właśnie półwyspie rankiem w dniu rozpoczęcia ataku brytyjskiej piechoty morskiej zginęli pierwsi żołnierze. W reakcji na inwazję irackie wojsko pośpiesznie zaminowało wybrane obszary nadbrzeża, a do kanałów zrzuciło miny głębinowe.

Rok 2001, ćwiczenia GROM-u w jednostce w Rembertowie

Rok 2001, ćwiczenia GROM-u w jednostce w Rembertowie

Autor: Tomasz Gzell

Źródło: PAP

"Robak" po raz pierwszy w życiu widział delfiny, które pływały z nadajnikami i sensorami na grzbietach, współpracując ze swoimi brytyjskimi przewodnikami. Delfiny to najinteligentniejsze zwierzęta na ziemi, część naukowców skłania się nawet do teorii, że ich potencjał intelektualny może być większy od tego, jakim dysponuje człowiek. Delfiny posługują się znacznie bogatszym językiem niż ludzie, potrafią rozmawiać z dwoma przedstawicielami swojego gatunku jednocześnie i na dwa różne tematy! Niczego nie produkują, nie interesuje ich tworzenie cywilizacji, na czym być może lepiej wychodzą niż my. Co ciekawe, jako jedne z nielicznych gatunków zwierząt uprawiają seks dla przyjemności. "Robak" myślał czasem o wykorzystywaniu delfinów w niebezpiecznych misjach, uważał, że nie powinno ich tu teraz być, ponieważ to podłe i nieludzkie. A tu nagle Brytyjczycy z delfinami w wodzie krzyczą i machają do nas płynących wolno obok na łodziach, żebyśmy natychmiast stąd wypieprzali, bo wykryli miny. Te delfiny świetnie wiedziały, co jest groźne, a co nie. Lepiej od nas. Skurczybyki fenomenalnie szybko pływały między minami i nigdy się nie zdarzyło, by zaczepiły o którąkolwiek z nich.

Brytyjczycy sporo się namęczyli, ale w końcu oczyścili ten teren, a także spory skrawek pustyni Al-Fau z min i wojsk irackich. Problemy jednak nie zniknęły, ponieważ na dużych stalowych, brązowych wrakach statków handlowych – czasem przechylonych i rdzewiejących od lat po obu stronach kanału, a także w trzcinach nad brzegiem – pozostawali snajperzy porozmieszczani tam na rozkaz dowódców wojsk reżimu Saddama. Większość z nich poddawała się, machając z daleka ku przepływającym łodziom koalicji. Machali białymi flagami, a i nierzadko irackimi banknotami. Skąd mieli tę kasę? Jak się okazało, Saddam płacił im za każdego zabitego żołnierza koalicji. Niestety nie wszyscy się poddali.

Łodzie patrolowe podzieliły się na małe grupy składające się z jednej łodzi Mark V i dwóch pontonowych RIB-ów. "Robak" pozostał na marku i ze swoim amerykańskim odpowiednikiem nazywanym "J" rozmawiał o kłopotach czekających ich tego dnia. Z kolei "Drętwy" dowodził chłopakami siedzącymi w dwóch RIB-ach. Jego chłopcy mieli między innymi sprawdzać każdą jednostkę napotkaną w kanale. Ekipa z jednego RIB-a dokonywała kontroli, a druga pozostawała w odwodzie jako ewentualne wsparcie. Nie wchodzili wszyscy, bo padliby z wycieńczenia już po zbadaniu pięciu jednostek – pływało ich tam lub gniło na nabrzeżu tak dużo, że trzeba było kontrolować średnio dziesięć dziennie. Powiedzmy dla jasności: żeby pobieżnie sprawdzić większy statek, to znaczy mający kilka pokładów, jedna sekcja szturmowa potrzebowała co najmniej godziny. Napotykane statki miały najróżniejsze tonaże i wielkości, a nasi mieli za zadanie kontrolować wszystkie – od śmiesznych łupinek do dużych kontenerowców. Rozpoczynali od uważnej obserwacji mostka i ładowni, potem dokładnie lustrowali całość, szukając materiałów wybuchowych, min i oczywiście irackich snajperów. Łodzie Mark V pływały w oddali, ale naturalnie w zasięgu wzroku, a strzelcy pokładowi stali w rozkroku na metalowym pokładzie przy swoich wielkokalibrowych karabinach maszynowych. Prawdę mówiąc, w swoim ekwipunku – kevlarowych hełmach, strojach wodniaków, okablowani przewodami od radiostacji – wyglądali trochę jak posągi, a trochę jak kosmici. I tylko taśmy ze złocistymi i lśniącymi nabojami zwisały łukowato na dół spod pokrywy komory amunicyjnej pięćdziesiątek. Byli w stałej gotowości do "wyczyszczenia" wszystkiego, cokolwiek by tego wymagało w kontrolowanym przez GROM-owców statku. Wystarczyła krótka komenda przez radiostację od dowódcy zagrożonej sekcji.

Gen. Sławomir Petelicki, pomysłodawca i pierwszy dowódca Jednostki Wojskowej GROM. Zmarł w 2012 roku

Gen. Sławomir Petelicki, pomysłodawca i pierwszy dowódca Jednostki Wojskowej GROM. Zmarł w 2012 roku

Autor: Radek Pietruszka

Źródło: PAP

Był jeszcze jeden problem – zdarzało się, że mniejsze kutry Irakijczycy wypełniali pod sufit minami przeciwpancernymi i morskimi, a następnie używali ich do ataków na wybrane przez siebie amerykańskie okręty wojenne, by wysadzić je w powietrze, nierzadko były to ataki samobójcze. Kilka takich pływających IED-ów (Improvised Explosive Device, czyli improwizowany ładunek wybuchowy) udało się namierzyć i wypędzić z kanału na pełne morze, uprzednio nakłoniwszy przez megafony ich załogi, by wyskoczyły do wody. Potem amerykańscy saperzy wysadzili kutry.

Pierwszy dzień w porcie Umm Kasr okazał się bardzo pracowity. Trwała trzecia doba od rozpoczęcia wojny w Iraku. Patrole płynęły teraz dalej, w stronę najważniejszego tutaj miasta i portu dostępnego dla łodzi oraz statków tylko poprzez pogłębiony zachodni kanał wodny i naturalny wschodni kanał zlewowy utworzony w delcie dwóch rzek: Eufratu i Tygrysu. Porucznik "Drętwy" zakończył właśnie sprawdzanie ostatniego dzisiaj wraku statku i oba RIB-y podpłynęły znów do łodzi Mark V, a ich załogi przesiadły się na pokład jednostki "Robaka". Jutro od rana to on zacznie rundę na RIB-ach, a "Drętwy" zajmie jego miejsce przy "J", który dowodził tutaj komandosami z Navy Seals. Porucznik wskoczył na pokład, odbijając się mocno od pontonu. "Robak" przytrzymał go za rękę, pomagając utrzymać równowagę.

– Żyjesz? – spytał z lekkim uśmiechem.

– Przerąbane. Zaoramy się przy tym syfie. Trudno to nawet zliczyć. Widziałeś snajperów na poprzednim statku? Dobrze, że się poddali, bo wiesz, w innym razie byłby tu taniec jaszczurki na pustyni.

"Robak" przez chwilę próbował zrozumieć dowcip.

– Niech mnie skręci, te twoje ambitne żarty – mruknął, kręcąc głową.

– Nigdy się nie zmienisz?

– O co ci chodzi?

"Robak" nie wierzył własnym uszom.

– "Drętwy"! Ja nie jarzę, co ty do mnie mówisz! Jaka jaszczurka? Na jakiej pustyni?!

– Przecież to proste!

Major machnął tylko ręką.

– Nieważne. Płyńmy do tej śluzy.

Powoli zmierzchało. Słońce już zaszło, ale patrol miał dziś jeszcze jedno zadanie do wykonania. Rozkaz dla nich brzmiał: "Popłynąć kanałem Basry kilka mil na północ i sprawdzić, jak wygląda śluza na kanale tuż przed miastem". Płynęli spokojnie. Prowadził Mark V, za nim – dwa RIB-y, wszystkie bez włączonych świateł. W takich chwilach każdy z operatorów zachowuje nadzwyczajną ostrożność, a uwaga jest szczególnie wytężona. Wybrzeże to tylko ciemna połać linii brzegowej, nie ma tam nic nadzwyczajnego, zupełna cisza, ale doświadczony żołnierz wie, że jeśli coś zaczyna się zbyt cicho, zwykle kończy się zbyt głośno. I jak na zamówienie niebo rozświetliła nagle seria silnych rozbłysków.

– Jakieś pięć kilometrów przed nami? – spytał cicho "Drętwy".

– Co najmniej dziesięć – stwierdził „Robak”. – To nad Basrą, z zachodu, a tamto – pokazał na kolejne wybuchy – od północnego wschodu.

Komandosi GROM-u ćwiczą na poligonie w Węgrzynie przed misją w Afganistanie. Maj 2011

Komandosi GROM-u ćwiczą na poligonie w Węgrzynie przed misją w Afganistanie. Maj 2011

Autor: PETER ANDREWS

Źródło: Reuters

Z lewej na prawą i z prawej na lewą leciały w stronę miasta wystrzeliwane co kilka sekund przez Brytyjczyków rakiety napędzane rozgrzanymi do czerwoności silnikami odrzutowymi. Po kilkadziesiąt w jednej serii. Czasem Irakijczycy starali się odgryzać kilkoma podobnymi wystrzałami artyleryjskimi i zaczęły też być słyszalne coraz głośniej wystrzały z karabinów wielkokalibrowych oraz cichsze, lecz dość gęste strzały z lekkich karabinków bojowych. Co jakiś czas wszystko to milkło na moment i wtedy na niebie pojawiały się lecące pod ostrym kątem flary rozświetlające ciemność jaskrawymi biało-czerwonymi rozbłyskami. Oświetlające race na spadochronach powoli opadały i znikały w ciemnościach gdzieś nisko nad ziemią.

– Jak noc sylwestrowa, nie? – wyrwało się "Drętwemu" westchnienie pełne rozmarzonej zadumy. Major stał z rozchylonymi lekko ustami i ze zdumieniem obserwował niebo.

– "Drętwy", daruj na chwilę – jęknął, nie odwracając wzroku.

– To linia frontu! Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego! – bronił się porucznik.

Wszyscy patrzyli z niemałym niepokojem w dal. Widok ten był zarazem niezwykły i przerażający. I dla sealsów, i dla GROM-owców.

– Koniec na dzisiaj – usłyszeli nagle głos "J". – Wracamy. Darujemy sobie kowbojskie wypady w nocy.

Odwrót. Całe ugrupowanie patrolu "Alfa" szybko zawróciło do stacjonującego czterdzieści mil na południe od portu Umm Kasr okrętu bazowego. Silniki rozbujano na maksa, tak że równo dawały czadu. Z przodu poszły dwa RIB-y, jakieś trzysta metrów przed asekurującą je łodzią Mark V. Dzień zakończył się dla patrolu "Alfa" powrotem do pływającej bazy zorganizowanej tym razem na brytyjskim okręcie wojennym. Teraz na rzekę ruszy patrol "Bravo". Ale to już nie my.

O AUTORACH:

Podpułkownik Karol K. Soyka – absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Inżynierii Wojskowej we Wrocławiu oraz wydziału Bezpieczeństwa Narodowego i Zarządzania Kryzysowego Akademii Obrony Narodowej w Warszawie. Jako pierwszy Polak w roku 2002 przeszedł elitarne szkolenie Zielonych Beretów – John F. Kennedy Special Forces Army School, Fort Bargg USA. W tym samym roku ukończył wojskowy kurs przetrwania – SERE (Survival, Escape, Resistance and Escape), również w Fort Bragg. Jeden z najbardziej doświadczonych oficerów Jednostki Wojskowej GROM. Służył w niej blisko dwie dekady, a w latach 2006–2009 był w niej szefem szkolenia. Odznaczony przez Prezydenta Polski Krzyżem Zasługi za Dzielność, Brązowym Krzyżem Zasługi dla Rzeczpospolitej Polskiej oraz Gwiazdą Iraku (odznaczenie przyznawane jest za uczestnictwo w operacji wojskowej Iracka Wolność).

Krzysztof Kotowski – pisarz, dziennikarz, scenarzysta, autor bestsellerów. Psycholog. Szczególne uznanie na rynku czytelniczym przyniosły mu mroczne thrillery psychologiczne ("Krew na placu Lalek", "Święto świateł", "Niepamięć"), a także dwie znane serie: przygodowo-sensacyjny cykl z elementami fantasy "Kapłan" oraz pięciotomowa seria political fiction o dziennikarzu Adamie Kniewiczu oraz stale wyciągającej go z kłopotów tajnej agentce o pseudonimie Ultra ("Zygzak", "Japońskie cięcie", "Marika", "Serwal", "Obława").
"Krew Snajperów" to już jego drugie – po "Celu za horyzontem" – literackie spotkanie z Karolem Soyką.

Książka "Krew snajperów. Opowieść żołnierza GROM-u" ukazała się nakładem wydawnictwa "Czarne"

Książka "Krew snajperów. Opowieść żołnierza GROM-u" ukazała się nakładem wydawnictwa "Czarne"

Źródło: Materiały prasowe