Amos Chapple/RFE/RL
12 ton makaronu, oleju do smażenia, napojów i czekoladowych croissantów. By dostarczyć je do leżącego za kołem polarnym syberyjskiego miasta Biełaja Gora, każdej zimy grupa mężczyzn wsiada do swoich ciężarówek i rusza w drogę. Droga wiedzie m.in. przez zamarznięte jeziora i rwące rzeki. Gdy pod przezroczystą taflą widzisz pędzący gwałtownie nurt Indygirki i wjeżdżasz na nią 24-tonowym kamazem, wiesz, że to jazda po cienkim lodzie.
Przekonał się o tym Amos Chapple, który postanowił dołączyć do rosyjskiej załogi i wziąć udział w jednej z takich podróży. Jego fotoreportaż z Jakucji "On Siberia’s Ice Highway" dosłownie mrozi krew w żyłach.
Anna Jastrzębska, Wirtualna Polska: Było tylko zimno czy diabelsko, potwornie, niewyobrażalnie zimno?
Amos Chapple: Było bardzo zimno. Gdybym pojechał tam w styczniu czy lutym, temperatura osiągałby - 50 st. C, a tak było tylko - 35 st. C. Zdarzały się też bardzo przyjemne dni, gdy pogoda nas rozpieszczała i było nawet - 20 st. C. Z kolei w ciężarówce było tak gorąco i duszno, że trudno było wytrzymać.
To znaczy?
W środku było ok. - 2 st. C.
To był ten gorąc, którego nie mogłeś znieść?
Tak! Wyobraź sobie ciężarówkę, a w środku czterech opatulonych mężczyzn. Tamtejsze pojazdy są przystosowane do radzenia sobie w największym, najbardziej ekstremalnym zimnie. Przez całą noc spaliśmy przy włączonych dmuchawach, które umożliwiają przetrwanie kierowcom, gdy temperatury schodzą do - 50 st. Ale te maszyny nie są przystosowane do lżejszych warunków pogodowych, grzejniki nie mają regulacji ciepła. Mogły być albo włączone, albo wyłączone. W związku z tym ciągle było mi zbyt gorąco, próbowałem otwierać okna i takie tam.
Nauczyłeś się przeklinać w trakcie tej wyprawy?
Oj, tak. Nauczyłem się wielu rosyjskich przekleństw. Język, którego używał kierowca Rusłan i pozostali mężczyźni w tym "biznesie", jest tak niebywale, szaleńczo wulgarny, że momentami jest to zabawne. I znajduje zastosowanie w najbardziej prozaicznych sytuacjach, na przykład podczas stania w korku. Miałem wrażenie, że wciąż słucham niesamowitego "wiersza klasy pracującej". Rosjanie władają tym językiem przekleństw świetnie, używają go z niezwykłą charyzmą. Co ciekawe, Rusłan jest przy tym bardzo religijnym facetem. Raz w trakcie jazdy na podłogę ciężarówki upadł obrazek Maryi. Kierowca natychmiast zatrzymał pojazd, podniósł obrazek i go pocałował, a potem odłożył na swoje miejsce.
Ale wracając do tematu, nie był to mój pierwszy kontakt z przekleństwami na tym terenie. Jakiś czas temu, latem, realizowałem projekt poświęcony "łowcom" kłów mamutów na Syberii. Doświadczyłem wtedy takiej plagi komarów, że trudno to opisać. To było piekło: komary wszędzie, na każdym kawałku twojego ciała, przez cały czas. Pewnego razu próbowałem coś zjeść, a te małe potwory właziły mi do ust, siadały na języku. Nie wytrzymałem i krzyknąłem: "motherfucker" (pol. "sk...syn" – przyp. red.). Faceci, których wtedy fotografowałem, nie znali angielskiego. Ale zorientowali się, że właśnie przekląłem w swoim języku. I od tego czasu to było moje imię. Gdy czegoś ode mnie chcieli, mówili do mnie: "hey, motherfucker". (śmiech)
Jak to się w ogóle stało, że facet z Nowej Zelandii, mieszkający w Pradze, znalazł się w jednej ciężarówce z Rosjanami dostarczającymi zaopatrzenie do odległych, syberyjskich wiosek? Naoglądałeś się popularnego w Stanach programu "Ice Road Truckers" o kierowcach ciężarówek na Alasce i zapragnąłeś wyruszyć w "męską wyprawę"?
Nie, z tym programem to akurat był problem, bo obejrzałem go później, kiedy już wymyśliłem mój projekt. I z jego powodu nie mogłem zatytułować mojego fotoreportażu tak jak chciałem, czyli "Ice Road Truckers" właśnie. O kierowcach ciężarówek na Syberii dowiedziałem się przypadkiem, wiele lat temu, gdy zobaczyłem zdjęcie wykonane przez lokalnego blogera. Na fotografii byli mężczyźni przygotowujący się do wyprawy, mężczyźni uprawiający jeden z najbardziej niebezpiecznych zawodów świata. Mieli to niebezpieczeństwo wyrysowane na twarzach. Zdjęcie mnie zafascynowało, zacząłem się zastanawiać, co dzieje się dalej.
I postanowiłeś przekonać się na własnej skórze?
Tak. Pracuję dla Radia Wolna Europa i moim zadaniem jest dostarczanie fotoreportaży, które nie muszą być newsowe, ale angażujące. Skontaktowałem się więc z blogerem, który zrobił zdjęcie, on zaprosił mnie do Jakucji i poznał ze swoim bratankiem, jednym z kierowców "lodowych ciężarówek". To była dość głupia sytuacja, ponieważ – gdy poznałem tego chłopaka – zrozumiałem, że nie chcę z nim jechać. Był młody, nie wydawał mi się zbyt odpowiedzialny, a wiedziałem, że to nie będzie łatwa podróż. Ale pokręciłem się jeszcze trochę po garażu i poznałem Rusłana. Wydał mi się zabawny, a przy tym bystry i ogarnięty.
Od razu się zgodził, by zabrać cię ze sobą?
Nie, wcześniej musieliśmy uzgodnić warunki, w tym finansowe. Oczywiście musiałem zapłacić za możliwość wzięcia udziału w wyprawie.
Dość szybko zrozumiałeś, że w trasie panują całkiem inne zasady niż w "normalnym" świecie. Na przykład – nie można sikać przed ciężarówką.
Dokładnie, tego nauczyłem się dość szybko, chłopaki strasznie na mnie nawrzeszczeli. Funkcjonuje wśród nich taki przesąd: można sikać tylko za ciężarówką, inaczej przyniesie to pecha. (śmiech)
Czego jeszcze się dowiedziałeś?
W niektórych częściach Syberii krajobraz wygląda jak nie z tej ziemi. Lód pokrywający wszystko dookoła jest jak lukier w jakiejś cukierkowej krainie. Choć w przeważającej większości wszystko było pokryte śniegiem, w dolinach hulający wiatr odsłaniał fragmenty lodu – czystego i pięknego, pod którym wartko płynęła woda. To było niesamowite, ale jednocześnie przerażające. To był pierwszy moment w trakcie wyprawy, gdy uświadomiłem sobie, w co się wpakowałem.
A w co się wpakowałeś?
To była zdecydowanie najniebezpieczniejsza i najbardziej przerażająca rzecz w moim życiu.
Podobno do dziś śni ci się ta podróż, a zwłaszcza lód trzaskający pod oponami. Wraca jakaś konkretna sytuacja?
Dźwięk pękającego lodu przypomina odgłos rozbijanego szkła. Gdy jechaliśmy przez zamarzniętą rzekę, usłyszałem ten dźwięk. I wiedziałem, co on oznacza. Koła ciężarówki przebiją się przez skutą lodem powierzchnię. A ponieważ dźwięki dobiegały z tej strony, po której siedziałem, miałem świadomość, że pierwszy znajdę się na dnie, utknę pod trzema facetami próbującymi za wszelką cenę wydostać się z samochodu. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Udało nam się wykaraskać i przy użyciu łańcuchów uratować ciężarówkę.
Nie wszyscy mieli tyle szczęścia?
Niestety. Na swojej drodze widziałem trzy ślady po ciężarówkach, pod którymi załamał się lód. Poznałem historię tylko jednego z nich. W tym samym roku, w którym ja odbyłem podróż, w jednej z tych dziur utopiły się dwa samochody. Kierowca pierwszego utonął. Kierowcę drugiego udało się wydostać z pojazdu, który poszedł pod wodę. Mężczyzna był przemoczony, przy temperaturze ok. - 40 st. C. nabawił się potwornych odmrożeń. Miał szczęście, bo dostrzegł go jakiś przypadkowy rybak, który odwiózł go szpitala.
Gdy byłem na Syberii, zdarzył się jeszcze jeden niebezpieczny wypadek. Kierowca jednej z ciężarówek poślizgnął się na drodze i spadł 40 m w dół ze zbocza. Samochód roztrzaskał się w drobny mak, facet nie miał szans. Widziałem tę ciężarówkę. Dlatego nie ma przesady w stwierdzeniu, że to jedna z najniebezpieczniejszych prac w Rosji.
Bałeś się, że umrzesz?
Wiesz, nie chodzi o to, że bałem się śmierci. Bałem się raczej tego, w jaki sposób mogę umrzeć na tej trasie. Pod lodem, w niewyobrażalnie zimnej wodzie, próbując wydostać się z pułapki, znaleźć szczelinę, przez którą można dostać się na powierzchnię. Być porwanym przez prąd rzeki i spod przezroczystej tafli lodu spoglądać na świat, którego nigdy więcej już nie zobaczę. Nie mogę wyobrazić sobie gorszej śmierci. Pamiętam jak raz, gdy jechaliśmy bardzo szybko, przez głowę przemknęła mi myśl: to dobrze, jakby coś się teraz stało, stracę przytomność i umrę bez świadomości, że umieram.
Rusłan, który ma rodzinę i dzieci, zajmuje się tym od 9 lat. Za kurs dostaje ok. 600 dolarów. To jedyna opcja by wyżywić rodzinę czy jednak jest w tym uzależnienie od adrenaliny?
Sam się nad tym zastanawiałem. Z jednej strony na pewno chodzi o pieniądze, ale z drugiej – on to po prostu kocha. Jest bardzo dobrym kierowcą i w niektórych trudnych sytuacjach było widać, że do pewnego poziomu niebezpieczeństwo go kręci. Myślę, że tak jak inni kierowcy ciężarówek jest z tego dumny. To trudne, pełne wyzwań i problemów wymagających rozwiązania życie – wydaje mi się, że tym facetom sprawia ono frajdę.
Mam nieodparte wrażenie, że ty też lubisz ekstremalne warunki. W projekcie "Chernobyl’s Reindeer" portretowałeś skażone po wybuchu renifery w Norwegii, a w "The Mammoth Pirates", jak sam wspomniałeś, towarzyszyłeś nielegalnym łowcom mamucich kłów na Syberii.
Niewielu fotografów chce pracować w naprawdę trudnych warunkach. Im zimniej jest, tym bardziej prawdopodobne, że nie znajdziesz w tym miejscu konkurencji. Dla mnie to dobre rozwiązanie. (śmiech)
Poza tym w miejsca, w których znalazłem się w trakcie wyprawy do Biełaje Gory, naprawdę trudno dotrzeć. I jest to możliwe tylko zimą, bo latem płynie tędy rwąca, porywista, dzika rzeka. Nie można się nią przeprawić. Żeby móc zobaczyć te miejsca, trzeba przylecieć helikopterem, a to kosztuje kupę kasy. Czuję się uprzywilejowany, że mogłem to wszystko zobaczyć.
Miałeś momenty zachwytu?
Zdecydowanie. Choć nie jestem religijny, poczułem, że to było swego rodzaju religijne doświadczenie. Po tym ciężkim dniu, gdy pod naszą ciężarówką załamał się lód, byłem wycieńczony i zrezygnowany. W nocy obudziłem się i zobaczyłem zorzę polarną. To było coś niesamowitego. Kiedy ujrzałem to niezwykłe zielone światło, poczułem, że dostałem jakiś znak.
Zdjęcie zorzy jest twoim ulubionym z wyprawy?
Wydaje mi się, że "On Siberia’s Ice Highway" to jeden z moich projektów, w którym nie ma jednego zdjęcia z efektem "wow". To całość robi wrażenie. Ale myślę, że moją ulubioną fotografią jest ta przedstawiająca Rusłana w kąpieli. Gdy dotarliśmy z dostawą na miejsce przeznaczenia, wreszcie mogliśmy zjeść coś normalnego (w drodze wcinaliśmy tylko zupki chińskie, chleb, majonez oraz ser) i wziąć kąpiel. Rusłan w wannie jest odprężony, bezpieczny, zrelaksowany, to ten moment, gdy wszystkie emocje po podróży opadły.
To jeszcze może ustalmy fakty – nie kąpaliście się przez ile dni?
Przez sześć. Wyobraź to sobie: bez prysznica, bez zmiany ubrań, a do tego te gorące noce!
Musieliście być bardzo pachnącą drużyną.
Nie było tak źle. Chyba tylko ja psułem statystyki, gdy pociłem się ze strachu. (śmiech)