Tomasz Grynkiewicz , 19 maja 2017

Miliarder bez bekonu. Jak narodziła się legenda

Warren Buffett, JAGADEESH NV, PAP/EPA

Dziś bez dodatkowego bekonu, bo na rynkach sytuacja się pogorszyła – tak, zamawiając śniadanie w McDonald’s, mówi tylko jedna osoba na świecie. Człowiek, któremu epitet legendarny przylgnął na stałe do nazwiska. Outsider wśród najbogatszych. Warren Buffett. Stworzony przez rozsądną chciwość i jedno cygaro.

Gdy odkrył go magazyn "Forbes" – późno, bo w 1985 r. - Buffett był już miliarderem. Nie opuścił listy najbogatszych nigdy, choć listy tej jest elementem szczególnym. Wyjątkowo skromnym jak na 73 miliardy dolarów i udziały m.in. w Coca-Cola, IBM, Fruit of the Loom czy Gillette.

- Obaj mieliśmy szczęście niewyobrażalne. Urodziliśmy się w Ameryce, rodzice dali nam wykształcenie, mieliśmy cudowne rodziny i cieszyliśmy się końskim zdrowiem. Urodziliśmy się z biznesem we krwi, a to pozwoliło nam nadzwyczajnie prosperować - pisał Buffett w 2008 r. w liście do akcjonariuszy. Pisał o sobie i Charlesie Mungerze, wspólniku od ponad 50 lat.

To brzmi, jakby jedna z największych fortun na świecie trafiła mu się przez przypadek. Jakby nieprzeciętna inteligencja, zdolności matematyczne, przenikliwość, determinacja, zmysł handlowca i do tego świetne wyczucie rynku akcji, nie grały roli. Jakby była to kwestia tak prosta, jak wrzucenie dolara do automatu z puszkami coli (ulubionego napoju Buffetta). Lub z paczką orzeszków.

Tysiąc dróg do tysiąca dolarów

- Orzeszki! Popcorn! Po pięć centów! Orzeszki, popcorn, tu je dostaniecie! – wrzeszczał 10-letni Warren, przeciskając się pomiędzy kibicami na meczach drużyny futbolu w Omaha. Zarabiał, odkładał do szuflady i znów szedł na mecz. Zaczynał już jako sześciolatek - sprzedawał gumy do żucia, które wcześniej kupił u dziadka w sklepie. Potem przerzucił się bardziej intratny biznes - puszki z Coca-Colą. Potem na rozwożenie gazet. Potem na piłeczki golfowe, które mniej fartownym graczom wpadały do zbiorników wodnych. Młody Warren wraz z kolegami je wyławiał, odświeżał i sprzedawał na polu golfowym Elwood Park.

W końcu ktoś doniósł na młodych przedsiębiorców i policja odwiozła Buffetta do domu. Ale rodzice nie mieli tego młodemu Warrenowi za złe. Przeciwnie - cieszyli się, że ich syn jest zaradny.

Gdy miał dziesięć lat, ojciec Howard – wieloletni kongresmen (z pasji i przekonania) oraz makler (z konieczności dorabiania) – zabrał go na nowojorską giełdę (NYSE). Warren był pod wrażeniem.

"Hej, a ty jakie akcje byś wybrał?" - żartobliwie zagadnął go jeden z bardziej wówczas znanych inwestorów. 10-latkowi to pytanie jeszcze długo potem brzmiało w głowie. I z tym dźwiękiem w głowie poszedł na lunch z ojcem i panem Molem, szanowanym analitykiem z NYSE.

- Gdy już zjedliśmy, podszedł do nas gość z pudełkiem. Miał w nim te wszystkie różne rodzaje liści tytoniu. I pan Mol wybrał, i dostał cygaro skręcone z wybranych liści. I pomyślałem wtedy, to jest to. Cygaro na zamówienie. Nie może być nic lepszego - wspomina Buffett w książce "The Snowball" Alice Schroeder.

Potem o Wall Street powie, że to "jedyne miejsce na świecie, do którego ludzie w Rolls Royce’ach przyjeżdżają radzić się tych, którzy jeżdżą metrem".

Namiętny kolekcjoner znaczków pocztowych znalazł nową pasję: pieniądze. – Wiedziałem już wtedy, że one mogą dać mi niezależność, że będę mógł robić ze swoim życiem to, na co mam ochotę. A wówczas najbardziej na świecie pragnąłem pracować dla samego siebie, by nikt mi nie mówił, co mam robić – dodawał.

Na wyobraźnię zadziała książeczka znaleziona gdzieś w bibliotece - "Tysiąc dróg do tysiąca dolarów" (pamiętajmy, że mówimy o latach 40. XX wieku). Buffett widział giełdę, widział cygaro i miał plan.

Autor: Larry W. Smith

Źródło: PAP/EPA

Pierwsza lekcja

Akcji posmakował już rok później. Kupił dla siebie i siostry po 3 akcje Cities Service Preferred. W złym, jak wtedy się wydawało, momencie. Kurs spółki tąpnął i papiery, które młodziutki, raptem 11-letni Warren kupił po 38 dol. za sztukę, kosztowały o ponad 10 dolarów mniej.

- Doris nie dawała mi spokoju i codziennie w drodze do szkoły przypominała, że jej akcje tanieją. Czułem się za to okropnie odpowiedzialny - wspominał Buffett. Gdy więc kurs podskoczył do 40 dol., szybko sprzedał papiery. Zarobili 5 dolarów.

I to był, jak po latach stwierdził Buffett, jeden z najważniejszych momentów w jego życiu. I jedna z najważniejszych lekcji inwestowania.

Powód? Gdyby poczekał kilka miesięcy, załapałby się na gigantyczny skok kursu – do ponad 200 dolarów. To oznaczało, że zarobiłby dwukrotnie więcej niż to, co udało mu się oszczędzić przez poprzednie cztery lata. To wtedy Warren postanowił, że nie będzie panikować, gdy kurs akcji gwałtownie się zmieni. Że nie będzie pochopnie sprzedawał akcji, byle tylko wyjść na inwestycji z niewielkim, ale zyskiem. I że nie chce inwestować czyichś pieniędzy, jeśli nie będzie miał przekonania co do sukcesu inwestycji.

Gdy miał czternaście lat, zarabiał 175 dol. miesięcznie, więcej niż niektórzy jego nauczyciele. Zapłacił też wtedy swój pierwszy podatek – 7 dol. Za to w koszty firmy wrzucił zegarek i rower. W wieku 15 lat Buffett stał się właścicielem ziemskim – kupił 40 akrów w Nebrasce. Gdy ma 17 lat, kupuje za 25 dol. automat do gry w pinball. Po roku sprzedaje już sieć kilku automatów za ponad 1 tys. dol.

Następnej lekcji udzieli mu inwestor Benjamin Graham, na wykładach na Uniwersytecie Columbia. Buffett nauczy się od niego, jak wynajdywać spółki, który na giełdzie są nisko wyceniane. Graham patrzył na spółki w ten sposób, że oceniał, ile byłaby warta, gdyby była "martwa". Innymi słowy, gdyby nagle zbankrutowała. Jeśli rynek wyceniał taką spółkę poniżej wartości majątku, Graham skupował akcje. Nie zawsze celnie, ale powtarzał studentom, by przy inwestowaniu zawsze zachowywali margines bezpieczeństwa.

Buffett był jednym z najpilniejszych uczniów Grahama. Szukał okazji, negocjował, nie wchodził w akcje spółek, których biznesów nie rozumiał, w latach 90. z dużą podejrzliwością traktował spółki internetowe. Szukał raczej spółek, które mają istotną przewagę nad konkurencją i działają w miarę przewidywalnej branży. Niechętnie inwestował też w spółki technologiczne – jednym z wyjątków był IBM, z którego Buffett ostatnio zaczął się jednak wycofywać.

- Kluczem do inwestowania nie jest prognoza, jak dana branża czy spółka wpłynie na społeczeństwo czy jak i o ile urośnie. Ale ustalenie, jakie ma przewagi konkurencyjne nad innymi firmami. I przede wszystkim – jak długo ta przewaga może się utrzymać.

Skromny człowiek z Nebraski

W 2008 r. Buffett wbił się na sam szczyt listy najbogatszych. Ale w niczym nie zmieniło to jego stylu życia. Ma kilka posiadłości, ale mieszka głównie w tym samym domu w Nebrasce, który nabył w 1958 r. Nie kupił sobie luksusowego jachtu, w garażu trzyma tylko Cadillaca Buicka. Nie miał ambicji stawiać własnego drapacza chmur, a zamiast drogich dzieł sztuki w gabinecie wieszał wycinki prasowe z czasów Wielkiego Kryzysu. Wyjątkiem był prywatny odrzutowiec, który Buffett kupił do swojej firmy – Berkshire Hathaway – w 2006 r.

Źródło: Domena publiczna

- W ciągu całego mojego życia wydam mniej niż 1 proc. wszystkiego, co zarobię. Pozostałe 99 pójdzie dla innych, bo dla mnie nie będzie z tego żadnego pożytku – tłumaczył 86-letni miliarder w dokumencie "Jak powstawał Warren Buffett", który w styczniu tego roku wyemitowała stacja HBO.

Większość swojego majątku przeznaczył na na rzecz fundacji Billa i Melindy Gatesów. Na cele charytatywne idą też wpływy z corocznej aukcji, w której zwycięzca może zaprosić dziewięć osób na kolację z Buffettem w nowojorskiej restauracji specjalizującej się w stekach. Najwyższe oferty za taki wieczór? Po 2,3 mln dol.

Co z dziećmi? – Chcę im zostawić tyle, by czuły, że mogą zrobić wszystko, ale nie tyle, by czuły, że mogą nie robić nic – skwitował.

Na cele charytatywne ma też pójść milion dolarów, które Buffett – wszystko na to wskazuje - wygra z końcem tego roku. Zakład pochodzi jeszcze z 2007 r. – miliarder założył się z pewnym menedżerem, że pięć wskazanych przez niego funduszy nie da większych zysków niż standardowy indeks S&P. Założyli się, bo Buffett krytykował menedżerów funduszy inwestycyjnych - przekonywał, że jedynie pobierają wysokie opłaty za zarządzanie pieniędzmi, a inwestorzy niewiele z tego mają.

Buffett miał też wiele do powiedzenia na temat podatków, jakie płaci. "Czy to jest fair? Czy to jest w ogóle w porządku?" – pytał, podkreślając, że on płaci 19-proc. podatek od tego, co zarobi na dywidendach, a jego pracownicy muszą oddawać skarbówce aż 33 proc. dochodu.

- Tak, mamy do czynienia z wojną klasową. Ale to kasta bogaczy ją wygrywa – dodawał.

Małżeństwo w trójkącie: Susie, Astrid i Warren

W biografii Buffetta napisanej przez Rogera Lowensteina można znaleźć wspomnienia przyjaciół. Dostawali oni na święta kartki z życzeniami, podpisane "Warren, Susie i Astrid". Jeśli więc w strategiach inwestycyjnych Buffetta można mówić o pewnych schematach, to na pewno nie można go łatwo zaszufladkować w związkach.

Wróćmy do kartek. Warrena już poznaliście. Susie – to jego pierwsza miłość i pierwsza żona. Była piosenkarką, ale nie chciała żyć w cieniu męża. Po odchowaniu trójki dzieci wyjechała do San Francisco. Nie rozwiodła się jednak z Buffettem - aż do śmierci w 2004 r. byli formalnie małżeństwem. Poznała go za to ze swoją przyjaciółką – imigrantką z Łotwy, Astrid Menks. Menks była kelnerką w nocnym klubie, w którym śpiewała żona Buffetta. Susan przed wyjazdem prosiła przyjaciół, by zaopiekowali się Warrenem. Namówiła i Astrid, która rok później wprowadziła się do domu Warrena.

- On potrzebuje kobiecej ręki, to geniusz, ale nie ma praktycznego zmysłu, jeśli chodzi o funkcjonowanie domu. Nie potrafi nawet używać kontaktu - mówił o nim Andy Kilpatrick, autor biografii Buffetta.

Warren z Astrid stanowił wyjątkowo dobraną parę. Mimo to miliarder nadal spotykał się z Susan i przez kolejne 20 lat utrzymywał z żoną bardzo bliskie relacje.

- Astrid byłaby z Warrenem nawet wtedy, gdyby nie miał centa przy duszy. To niekonwencjonalny związek. Ale nic w tym złego. Więcej osób powinno mieć niekonwencjonalne małżeństwa – komentowała to w "New York Timesie" Susie Buffett, córka.

Astrid panią Buffett stała się w 2006 r., po krótkiej, 15-minutowej ceremonii. Takiej w stylu skromnego miliardera - na ślubie była jedynie córka Warrena i siostra Astrid. Paparazii dowiedzieli się po, gdy Warren z Astrid jedli obiad w lokalnej restauracji z owocami morza.