Anna Jaklewicz, Archiwum prywatne

Ludzie mają tutaj pięć płci, a wielu duchownych pracuje jako fryzjerzy. Przez wiele lat mieszka się w domu ze zmarłymi, a po pogrzebie – regularnie wyjmuje zwłoki z trumny, czesze, zakłada im nowe ubrania. Indonezja to wakacyjny raj na końcu świata? Podróżniczka Anna Jaklewicz burzy ten obraz – w swojej najnowszej książce "Indonezja. Po drugiej stronie raju" pokazuje nie tylko cudne palmy, ale również ich mroczny cień.

Anna Jastrzębska: Przyznaj się – odprawiony w Indonezji rytuał, który miał sprawić, że zostaniesz mężatką, zadziałał?

Anna Jaklewicz: I to błyskawicznie, bo w samej Indonezji znalazło się kilku kandydatów do mojej ręki. Jeden bardzo sympatyczny kierowca miał dla nas nawet plan wspaniałej przyszłości: ja wybuduję bungalowy na plaży, będę przywozić z Europy turystów, a on ich będzie obwozić.

Brzmi zachęcająco, czemu się nie skusiłaś?

Plan był dobry, tyle że zakładał moje finansowanie wspólnej przyszłości. (śmiech)

Rytuał przeprowadziła szamanka, przedstawicielka “piątej płci”. To dość rewolucyjne dla nas (Polaków, Europejczyków, przedstawicieli zachodniego świata) zagadnienie.

To jest temat, na który natknęłam się na Jawie, pracując nad filmem dokumentalnym o wariach, czyli osobach transseksualnych. Część z nich występuje w weekendy w cabaret shows – przedstawieniu, w którym mężczyźni przebierają się za kobiety, wcielają w role znanych wokalistek. Ich występy pełne są akcentów erotycznych, stroje niezwykle skąpe. A na widowni siedzą muzułmanie: kobiety z zakrytymi głowami, rodziny z dziećmi. Przedstawienia zaczynają się tuż po zmroku, zaraz po zakończeniu piątkowych modlitw w okolicznych meczetach. Absolutnie zaskoczyło mnie to, że tego typu przedstawienia są akceptowane w kraju o największej na świecie liczbie wyznawców islamu.

Autor: Anna Jaklewicz

Źródło: Archiwum prywatne

Z czego wynika ta akceptacja?

W dużej mierze z rdzennych tradycji. Na południu wyspy Sulawesi żyją Bugijczycy, grupa etniczna, która wyróżnia aż pięć płci. Dwie pierwsze to kobieta i mężczyzna. Następne dwie to osoby transpłciowe czyli te, które nie utożsamiają się ze swoją płcią biologiczną. Piąta płeć to osoby posiadające jednocześnie cechy mężczyzny i kobiety. Przedstawiciele piątej płci na początku często nie zdają sobie sprawy, że do niej przynależą. Od dzieciństwa czują się "inni", ale długo nie rozumieją dlaczego. Wszystko wyjaśnia objawienie – sen, który pojawia się najczęściej w okresie dojrzewania. Występujące w nim duchy tłumaczą powody "inności". Jesteś inny, bo jesteś wybrańcem boga.

Wybrańcem boga?

Tak. Według Bugijczyków trzeba mieć cechy obu płci, żeby móc się kontaktować z bogiem, bo dzięki temu łatwiej go zrozumieć. Nie wiadomo przecież, czy bóg jest kobietą czy mężczyzną. Co więcej, ten bóg to Allah. Bugijczycy to w większości muzułmanie, żyją w rejonach o rzekomo zradykalizowanym Islamie, gdzie zdarzają się incydenty terrorystyczne na tle religijnym. Polski MSZ odradza je jako cel podróży. A mimo to piąta płeć, czyli bissu, są tam akceptowani. To współistnienie islamu i rdzennych wierzeń w Indonezji mnie absolutnie zafascynowało.

Ale piszesz, że w latach 60., gdy muzułmańscy radykałowie przybrali na sile, postanowili walczyć z szamanami i tym, co niezgodne z islamem.

Tak, operacja "Nawrócenie" zdziesiątkowała społeczność bissu, a ci, którym udało się ujść z życiem, musieli wybrać przynależność do jednej z dwóch klasycznie wydzielanych płci.

Współcześnie liczba "powołań" zmniejsza się z innego powodu.

Nie wiem, czy liczba powołań. Na pewno ilość odpowiedzi na powołania. Bycie szamanem bissu to masa wyrzeczeń: musisz żyć w celibacie, służyć innym i świecić moralnym przykładem. Poza tym muszą łączyć posługę duchową z pracą zarobkową. Są więc fryzjerami, makijażystami, organizatorami ślubów…

Trudno mi sobie wyobrazić przedstawiciela naszego duchowieństwa nakręcającego włosy na wałki. (śmiech)

Szamani nie mają wyjścia – muszą z czegoś żyć. Część z nich ma także pola uprawne, sady, hoduje zwierzęta.

Autor: Anna Jaklewicz

Źródło: Archiwum prywatne

Piąta płeć nie jest jedynym zaskakującym wątkiem w twojej książce. Uderza też, praktykowany w Tana Toraja, zwyczaj mieszkania ze zmarłymi pod jednym dachem. Nawet przez kilka lat.

Według Torajów zmarły tak naprawdę żyje aż do pogrzebu. I do tego czasu uznawany jest za ciężko chorego, a nie martwego. Ostrzyknięte formaliną zwłoki leżą więc w domu miesiącami albo latami.

Czyli jednak przedstawiciele tej społeczności wiedzą, że zmarły nie żyje?

W praktyce wiedzą, ale stosują się do tradycji. Zgodnie z nią należy chorego (w rzeczywistości zmarłego) członka rodziny odwiedzać, karmić, opowiadać mu o swoich troskach.

Kiedy podejmuje się decyzję o tym, że chory przestaje być chorym, tylko zmarłym i trzeba wyprawić mu pogrzeb?

Od początku mnie to nurtowało – przecież smutny moment pożegnania ze zmarłym można by odraczać w nieskończoność. Górę biorą względy praktyczne – pogrzeb wyprawia się wtedy, gdy uda się zgromadzić pieniądze potrzebne na jego zorganizowanie. Taki pogrzeb to niezwykle kosztowne wydarzenie. Przy placu obok domu zmarłego buduje się specjalne pawilony dla krewnych zjeżdżających z różnych zakątków. Torajowie są rozsiani po całej Indonezji, trzeba więc odpowiednio wcześnie ustalić datę uroczystości. Ale przede wszystkim należy zgromadzić odpowiednią liczbę bawołów…

Autor: Anna Jaklewicz

Źródło: Archiwum prywatne

*…którym potem podrzyna się gardło. *

Tak, ważnym elementem pogrzebów w Tana Toraja jest rytualny ubój bawołów. Na oczach zgromadzonego tłumu podrzyna się zwierzętom gardła, a potem obdziera się ze skóry i ćwiartuje mięso. Z naszej perspektywy rytuał ten wydaje się zbędnym rozlewem krwi, jednak w kulturze Torajów ma głębokie znaczenie. Zwierzęta zabija się po to, by uwolnić ich dusze i posłać na spotkanie z duszą człowieka. Zgodnie z rdzennymi wierzeniami człowiek potrzebuje pomocy w wędrówce w zaświaty. Bez pomocy dusz bawołów nie miałby szansy dostać się do raju. Dusza wędruje w zaświaty, a mięso zjadają goście. Kiedy pierwszy raz widzimy pogrzeb w Tana Toraja, trudno nam obserwować ubój bawołów bez emocji, bez oceniania. To wychodzenie poza własne ramy, schematy jest najtrudniejsze, a jednocześnie w tym tkwi największy sens podróży. Odkrywanie różnorodności świata. U nas zresztą dzieje się to samo, tyle że my zwierzęta zabijamy wyłącznie w celach konsumpcyjnych. I z pewną hipokryzją udajemy, że kotlet bez kości na talerzu to już nie zwierzę.

W przypadku lepiej sytuowanej rodziny koszt postawienia samych pawilonów to ok. 45. tys. zł. Nie mówiąc już o bawołach – jeden może kosztować ok. 80 tys. zł, a potrzeba ich kilka, jeśli nie kilkadziesiąt. Czy tych ludzi na to stać?

Nie zawsze, ale nie ma wyboru. Torajowie wierzą, że jeśli zaniedba się obowiązki wobec zmarłych, ci sprowadzą na żywych serię nieszczęść. Niejednokrotnie więc Torajowie wyjeżdżają w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy do dużych miast, na Jawę, albo zagranicę. Niesamowite jest to, że w Indonezji duchy zmarłych są tak blisko żywych. Nie tylko Torajowie, ale również wiele innych grup etnicznych musi wypełnić szereg obowiązków wobec zmarłego po to, żeby zaniedbane duchy nie miały ochoty mścić się na żywych. Wielu Indonezyjczyków wierzy w to, że jeśli wydarzy się coś złego, np. ktoś z rodziny zginie w wypadku, to właśnie dlatego, że duch bliskiego został zaniedbany.

Obowiązki wobec zmarłych nie kończą się na pogrzebach.

Absolutnie nie. Co kilka lat Torajowie organizują święto ma’nene, podczas którego wyjmują trumny z grobowców, zakładają nowe ubrania zmarłym, czeszą im włosy. W ich kulturze to jest zupełnie normalne. W internecie krążą niestety absurdalne przeinaczenia, że to zombie, chodzący umarli, poprzez brak wiedzy o kontekście kulturowym powstają jakieś makabryczne historie. A dla Torajów ma’nene to wyraz miłości, pamięci i szacunku wobec zmarłych.

Autor: Anna Jaklewicz

Źródło: Archiwum prywatne

Niezrozumienie jest chyba też powodem obwiniania „morskich cyganów”, czyli Bajo, o niszczenie indonezyjskich koralowców. Jak piszesz, często łowią ryby metodą "na bombę".

To jest dość skomplikowana kwestia. Na zjawisko niszczenia raf koralowych, nie tylko zresztą w tym rejonie, mają wpływ przede wszystkim zmiany klimatyczne i idące za nimi ocieplenie oceanów. Bajo, którzy mieszkają w wioskach na morzu, stosują często nielegalne metody połowu ryb, ponieważ nie mają żadnej alternatywy. Morze jest jedynym ich źródłem dochodów. A szkodliwe dla środowiska i dla nich samych metody podsunięto im z zewnątrz. Z Filipin przyszła tu metoda łowienia "cukierkami" z cyjankiem potasu. Przy ich pomocy łowi się ryby, mające dotrzeć do klienta żywe. Metoda "na bombę", o którą pytasz, stosowana jest nie tylko w Azji, ale też w Afryce. Wykonanie takiej bomby jest niezwykle proste, wystarczy wymieszać naftę z jakimś nawozem sztucznym i gotowe. Rybacy robią je samodzielnie, w domach, a ładunki nierzadko wybuchają za wcześnie, w trakcie produkcji lub na łodzi. Eksplozje bomb szykowanych na ryby kończą się często śmiercią lub ciężkim kalectwem samych rybaków. Jeśli bomby eksplodują pod wodą, ofiarami stają się ryby i rafa koralowa. Na własne oczy widziałem ten proceder i kratery po wybuchach. Ale tak naprawdę za to zjawisko odpowiedzialni są konsumenci. Popyt na ryby wyjątkowych gatunków w bogatym Singapurze czy Hongkongu zwiększa podaż. Na handlu i przemycie ryb zagrożonych wyginięciem bogacą się głównie pośrednicy. Bajo są tylko słabo opłacanymi wykonawcami.

Indonezja kojarzy się z Bali, leżeniem na plaży i piciem drinków prosto z kokosa. Niszczysz trochę ten pocztówkowy obraz.

Niestety, pewnych problemów po prostu nie można nie zauważyć i wcale ich nie trzeba szukać z lupą. Jeśli pójdziesz na plażę w najpopularniejszym kurorcie na Bali, to wychodzisz z wody oblepiona plastikowymi torebkami. Oczywiście są plaże lepsze i gorsze, ale śmieci to realny problem, z którym ten kraj póki co sobie nie radzi. Przykładowo, w 2013 r. z niecałych 20 km najbardziej popularnych plaż Bali usuwano dziennie 20 ton odpadów! Co prawda ostatnio rząd przeznacza większe fundusze na sprzątanie, ale problemem jest przede wszystkim edukacja. Niewykształceni mieszkańcy jakiejś maleńkiej indonezyjskiej wyspy, zagubionej pośród 17 tysięcy innych, nie mają przecież pojęcia, że plastikowe torebki lub pudełka, które wyparły dawne, organiczne „opakowania” z liści palmowych czy bananowych, po prostu się nie rozkładają. Bali jest naprawdę przepiękną wyspą, ale wiele razy widziałam rozczarowanie turystów, którzy tu przyjechali, bo rzeczywistość w tym wymarzonym raju okazała się daleka od ich wyobrażeń. W książce przedstawiam różne odcienie raju, bo zależy mi na tym, żeby nasze podróże były świadome, żeby szukać prawy o miejscach, a nie obrazka wymalowanego w folderach reklamowych biur podróży.

Autor: Anna Jaklewicz

Źródło: Archiwum prywatne

Nie podejmujesz jednak wątków, które w dokumencie "Scena zbrodni" poruszył Joshua Oppenheimer.

Nie, ponieważ film dotyczy kwestii politycznych. A mnie interesuje zwykły człowiek, rozmaitość etniczna Indonezji, wierzenia i tradycje, jakich nie ma nigdzie indziej na świecie.

W trakcie pobytu na Indonezji nie czułaś, że ta polityka ma wpływ na życie? Nie widziałaś kultu osób, które działały w latach 60. w szwadronach śmierci i polowały na komunistów, a w zasadzie wszystkich, którzy z komunizmem mogli mieć jakikolwiek związek?

Ja byłam w miejscach, w których większość osób nawet nie wie o tamtych wydarzeniach! Mieszkałam w małych wioskach z ludźmi, którzy często nie wiedzą nawet, ile mają lat, żyją bez dowodów osobistych, bez prądu, internetu, bez dostępu do tej wiedzy, którą my mamy na wyciągnięcie ręki.

Mimo to kochają piłkę nożną i niemal wszyscy znają Roberta Lewandowskiego.

No tak, to niebywałe, że nawet gdy nie wiedzieli, gdzie jest Polska, wystarczyło wspomnieć o Lewandowskim i natychmiast wszystkim się rozjaśniało w głowie.

Źródło: Wydawnictwo Bezdroża (okładka) / Anna Jaklewicz (Archiwum prywatne)

Anna Jaklewicz – _z zamiłowania podróżniczka i antropolog, z wykształcenia archeolog. Jej samotna, dziewięciomiesięczna podróż po Indonezji została nominowana do nagrody TRAVELERY 2014 w kategorii "Podróż roku", przyznawanej przez National Geographic. Autorka książek "Niebo w Kolorze indygo. Chiny z dala od wielkiego miasta" oraz właśnie wydanej "Indonezja. Po drugiej stronie raju". Autorka bloga www.annajaklewicz.pl_