Michał Marzec, Archiwum prywatne

Najpierw były maratony, których ukończył ponad sto. Później triathlon na dystansie Ironmana, który uznał za przereklamowany, a także słynne zawody w narciarstwie klasycznym - Bieg Wazów. Leszkowi Naziemcowi to nie wystarczyło. Szukał nowych, ekstremalnych wyzwań. Dzięki Czechom poznał pływanie zimowe, które stało się jego pasją. W zeszłym roku ścigał się w wodach Arktyki, a w listopadzie 2018 r. weźmie udział w historycznym wydarzeniu: pierwszych zawodach pływackich na Antarktydzie. Musi uważać na znakomitych rywali i… szybkie drapieżniki, które atakują ludzi. Zależy mu nie tylko na rekordach, ale także na upowszechnieniu pływania wśród Polaków.

Na rozmowę z pochodzącym z Siemianowic Śląskich sportowcem umówiłem się w jeden z najmroźniejszych dni tej zimy. Gdy wielu Polaków klęło na czym świat stoi, Leszek Naziemiec tylko się uśmiechał. On bowiem potrafi, jak mało kto, radzić sobie z chłodem. W przeddzień naszego spotkania wszedł do Wisły, by przepłynąć jej odcinek. Tym razem musiał skapitulować, bo rzeka zarastała lodem. To był jeden z etapów przygotowań do wielkiego wyzwania, które 43-latek podejmie za kilka miesięcy. Znajdzie się w gronie 12 pływaków z całego świata, którzy ścigać się będą na dystansie jednego kilometra w wodach Antarktydy. Takich zawodów nigdy nie było.

Michał Fabian, Wirtualna Polska: Minus 14 stopni. Polacy trzęsą się z zimna. A ty?

*Leszek Naziemiec: *Dla mnie to idealny okres. Można naprawdę potrenować, a nie chodzić do mroźni w zakładach spożywczych czy mięsnych. Próbowałem popływać w Wiśle, prowadzę projekt "Odyseja Wiślana", czyli przepływ całej Wisły wpław, odcinkami. Kilkanaście stopni mrozu to doskonałe warunki do treningu, ale nie wiem, czy będą przypominały te na Antarktydzie, gdzie się wkrótce wybiorę.

"Trening w mroźni". Dobrze słyszałem?

Mroźni używamy wtedy, kiedy przygotowujemy się do jakiejś wyprawy, a w Polsce jest już ciepło. Ważne jest bowiem, żeby mieć ciągłość wchodzenia do zimnej wody. Jak to wygląda? Są takie bardzo popularne 1000-litrowe pojemniki plastikowe, Mausery. Można odciąć górę, nalać 800 l wody, dodać 60 kg soli, żeby woda nie zamarzała. W tej chłodni oczywiście nie ma artykułów spożywczych. Ważny jest termometr. Nastawiamy sobie taką wodę, jaką chcemy. Jeden stopień. Zero stopni. Albo niżej. W tak słonej wodzie nie będą się rozwijały bakterie, więc pojemnik może sobie stać całe lato. No i trenujemy w nim dwa-trzy razy w tygodniu.

Na czym polega taki trening?

Trzeba wejść i co jakiś czas zanurzać głowę. Jestem już na takim etapie, że mogę siedzieć 30 minut i dłużej w temperaturze zero stopni. Siedzieć, bo o pływaniu oczywiście nie ma mowy. Warto natomiast zauważyć, że gdy się płynie w tak zimnej wodzie, to człowiek się wychładza, a nie rozgrzewa. W chłodni trzeba więc pamiętać, że w warunkach naturalnych będzie jeszcze gorzej. Od maja rozpocznę "lekkie" wizyty w chłodni, od września sesje będą już ostre. Wszystko po to, by być dobrze przygotowanym przed listopadowym wyjazdem na Antarktydę.

Mówisz tak, jakby uczucie zimna było ci całkowicie obce. Tak jest?

Odpowiedź na to pytanie podzieliłbym na dwie części. Po pierwsze, mówimy o receptorowym odczuciu zimna. To ten moment, w którym człowiek wchodzi do zimnej wody i czuje, że to szok dla organizmu. Receptory odbierają ten bodziec, zaczynamy głośno oddychać, jest skok ciśnienia. To się pojawia u początkujących, a przechodzi zazwyczaj do trzeciego roku regularnego treningu. U mnie taka reakcja nie występuje, ale wiem, że inni - nawet ci, którzy trenują długo - muszą czasami przez 20-30 sekund przyzwyczaić się do zimna.

Druga sprawa to hipotermia, która jest od nas niezależna. Rozwija się i u mnie, i u innych zaawansowanych pływaków lodowych. Płyniemy dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia minut, później zaczyna nam być coraz zimniej. Psychicznie możemy dalej czuć się dobrze, co jest bardzo złudne. Coś w stylu: "Pozwólcie mi tu zostać, ja sobie poradzę". Jednak spowalniają się nasze ruchy, zaczynamy zamarzać, odpowiadamy na pytania w dziwny sposób, trudno nam skoordynować aparat mowy. Jest też inna granica: gdy już mocno zwalniamy i płyniemy w miejscu, to znak, że trzeba wychodzić z wody. Dlatego dobrze jest, by ktoś to nasze pływanie nadzorował. Idealnie byłoby mieć drugą albo trzecią osobę na każdym treningu, ale w praktyce to niemożliwe. Ktoś z nami pójdzie jeden, dwa, trzy razy, ale później już go nie będzie. Co możemy zrobić w takiej sytuacji? Mieć ze sobą bojkę asekuracyjną, pływać po płytkiej wodzie. Ryzyko jest niestety zawsze. Nie ma co udawać, że go nie ma. Zawsze mogę zemdleć, zawsze coś się może stać. Liczymy na to, że jesteśmy zdrowi i badamy się. Chodzimy do kardiologa każdego roku.

Jaka była najniższa temperatura wody, w której przebywałeś?

Mam takie doświadczenie w warunkach laboratoryjnych. Siedziałem - bo nie dało się pływać - w zasolonej wodzie o temperaturze minus 4,7 stopnia. I na pewno da się "upłynąć" nawet w takich warunkach. W starszych książkach możemy przeczytać, że w temperaturze minus 1 czy minus 1,5 stopnia dochodzi do koagulacji białek i od razu powinny być odmrożenia. Trenuję pływanie zimowe od ponad 10 lat i przypuszczam, że tej granicy adaptacji nadal nie znamy. Moim zdaniem można pływać w bardzo zimnej wodzie, a problemem są inne rzeczy - zwierzęta morskie, kra, która jest zagrożeniem, duże falowanie czy proces regeneracji, czyli np. miejsce, w którym po wyjściu z wody można dojść do siebie.

Autor: Michał Marzec

Źródło: Archiwum prywatne

Listopadowa wyprawa na Antarktydę będzie dla ciebie najtrudniejszą?

Tak, z kilku względów. Kłopot stanowią logistyka i pieniądze (Leszek Naziemiec przed wyprawą na Antarktydę prowadzi zbiórkę - tutaj link). Najpierw trzeba się dostać samolotem na Ziemię Ognistą. 7 listopada wyruszymy z Ushuai (miasto w południowej Argentynie - przyp. red.). Rejs statkiem z Argentyny w kierunku Antarktydy i z powrotem to droga rzecz. Problemem mogą być także warunki. Zobaczymy, czy będzie duża fala. W Cieśninie Drake'a występują cały czas silne wiatry i jest bardzo zimno. We wnętrzu kontynentu notuje się nawet minus 90 stopni. Warunki będą krańcowo trudne. Popłyniemy w jedną stronę tydzień, więc już sama podróż może nas trochę wykończyć. Myślę jednak, że dość dobrze znoszę morze i to może być nawet moja przewaga. Mam przeczucie, że wszystko się uda i będę dobrze przygotowany.

W zawodach na Antarktydzie weźmie udział tylko 12 zawodników. Taka pływacka Liga Mistrzów?

Można tak to nazwać. Na liście znajduje się na przykład Bułgar Petar Stojczew, który jest uważany przez niektórych za pływaka wszech czasów otwartej wody, "Michaela Phelpsa otwartej wody". Niedawno skończył karierę. Jednak nie wiadomo, jak zachowa się w tych warunkach. Może mieć gorszą adaptację na zimno, bo krócej pływa w zimnej wodzie. Nie przepłynął nawet mili, za to kilometr - bardzo szybko. Może mieć chorobę morską. Będzie jednak faworytem.

Będziecie płynąć statkiem przez tydzień. Kiedy zapadnie decyzja: "to tutaj ścigamy się na kilometr"?

Chcemy dopłynąć najdalej na południe jak tylko się da. Tam, gdzie woda będzie najzimniejsza. Aż nas lody zatrzymają i kapitan powie: "Koniec, dalej się nie da". Mamy radziecki statek z 1988 roku, więc myślę, że daleko zapłynie. Pewnie będziemy musieli zrobić rozpoznanie, a później rozpoczniemy ściganie na dystansie jednego kilometra. Czwórkami. Mam nadzieję, że da się popływać nawet więcej niż kilometr - albo przed zawodami, albo po nich - ale tutaj nie można niczego obiecywać. Ze względu na bezpieczeństwo muszę podporządkować się kierownikowi wyprawy. Jak będzie nas dwunastu i każdy będzie miał swój pomysł, to może się okazać, że pozostaniemy na tej Antarktydzie już na zawsze (śmiech).

Groźni będą nie tylko rywale, ale także - a może przede wszystkim - drapieżniki.

Wyścig musi zostać odpowiednio zabezpieczony. Będą ludzie ze strzelbami, chroniący nas przed lampartami morskimi. Na szczęście nie miałem jeszcze żadnych niebezpiecznych spotkań ze zwierzętami, ale jeśli chodzi o lamparty, konsultuję się z polarnikami. Mikołaj Golachowski powiedział mi, że są bardzo szybkie. Pływają z prędkością 40 km/h. W porównaniu z nimi niedźwiedź polarny pływa wolno, bo tylko 8 km/h. Ale co z tego, skoro ja pływam w porywach 5-6 km/h. Lampart pojawia się i atakuje ludzi oraz pontony. Są jeszcze orki, ogromne drapieżniki ważące pięć ton, ale one nie mają zwyczaju atakować ludzi, przebywając na wolności.

Jak zabezpieczyć się przed atakiem lamparta morskiego?

Nikt nie chce do nikogo strzelać. Kluczowe będzie oko obstawy. Jeśli zauważą lamparty na krze, a nawet w jakiejś większej odległości, to nie będzie mowy o wchodzeniu do wody. To jest tak szybka torpeda. Niesamowity drapieżnik, który wygląda… jakby był do pogłaskania.

Jeśli lampartów będzie dużo, zawody mogą się nie odbyć?

Muszą się odbyć. Jeśli już tak daleko popłyniemy, na Morze Bellingshausena, to wszyscy będziemy tak zmotywowani, że odwołanie zawodów nie wchodzi w grę.

Autor: Michał Marzec

Źródło: Archiwum prywatne

Faworytem będzie Bułgar, to już wiemy. A dla ciebie jaki wynik będzie sukcesem?

Myślę, że sam fakt, iż będę jedynym Polakiem w stawce, to wielki zaszczyt. Zrobię tak, żeby nie być ostatnim (śmiech). To są warunki zupełnie ekstremalne, będę walczył. A w warunkach ekstremalnych moje szanse zawsze rosną. Muszę liczyć może trochę na spryt, na swoją głowę. Trzeba myśleć - jak Amundsen, gdy zdobywał biegun południowy. Dokonał tego, bo słabości przekuwał w mocne strony, To jest wzór.

W jakiej temperaturze wody będziecie się ścigać?

Będziemy tam w listopadzie, czyli zacznie się wiosna. Trochę puszczą lody, a woda powinna być najzimniejsza. Spodziewamy się temperatury wody w okolicach minus jeden, minus półtora stopnia.

To będą pierwsze oficjalne zawody pływackie na Antarktydzie?

Tak, nigdy czegoś takiego nie było. Były za to inne próby. Lynne Cox przepłynęła milę, ale na 60. równoleżniku, czyli nie na Antarktydzie, lecz w Antarktyce. Ram Barkai z RPA pływał na 70. równoleżniku. Na 78. równoleżniku był Anglik Lewis Pugh, bardzo promowany przez BBC. On jednak przepłynął tam "dziecięcy" dystans - 350 m. To się dla nas nie liczy.

Jak zainteresowałeś się pływaniem zimowym?

Zacznę od tego, że panuje błędne przekonanie o tym, skąd wywodzi się pływanie zimowe i lodowe. Wszystkim kojarzy się z Rosją czy Skandynawią. Okazuje się, że Skandynawowie, ludy północy raczej unikają kąpania się i pływania w zimnej wodzie.

Zobaczyłem ten sport w Czechach. Okazało się, jest tam bardzo mocno rozwinięty. Pierwsze pokazowe pływanie odbyło się zimą 1923 r., w centrum Pragi. W 1928 r. pływały już 63 osoby. Ścigały się w Wełtawie, która często zamarzała. Mało tego, Czesi grali jeszcze w piłkę wodną, co wydaje się bardzo trudne, bo w takiej temperaturze jest słaba kontrola ręki. Po II wojnie rozgrywano mecze między miastami. W Czechach najpierw biegałem. Gdy zobaczyłem film w internecie o pływaniu zimowym, to nie mogłem w to uwierzyć. Musiałem tam pojechać i to zobaczyć. Przekonać się, czy rzeczywiście nie mają jakichś rękawiczek, czy nie oszukują, czy to nie jest jakiś fake. Ale nie jest.

W Czechach obecnie pływa ok. 700 osób. W Polsce na pewno należałem do pionierów. W tym roku zaczynam jedenasty rok treningów. Postarałem się, żeby Puchar Czech w zimowym pływaniu odbywał się także w Katowicach. Teraz mamy również Puchar Świata organizacji IISA (International Ice Swimming Association). Widzę więc, że ta dyscyplina i u nas się rozwija. W Pucharze Świata startowało ok. 70 Polaków.

Niektórzy mogą ją błędnie utożsamiać z morsowaniem.

Morsów w Polsce jest może ze 4000, ale zobaczmy, jak oni naprawdę - przy całym szacunku dla nich, bo to fajne i zdrowe - korzystają z tej wody. Mają rękawiczki, czapki, ręce w górze, zanurzają się do połowy. Nie pływają. Woda nie jest czynnikiem, który mobilizuje ich do tego, żeby coś przepłynąć, gdzieś się dostać, coś przeżyć. Nie działa to tak, że z grupy morsów będzie wywodzić się wielu pływaków lodowych czy zimowych. Morsowanie jest aktywnością mocno towarzyską, bardzo fajną i to też może być problem. Pływanie jest aktywnością bardzo samotniczą.

Antarktyda jest dla ciebie ukoronowaniem kilku projektów pływackich. Zaczęło się od kanału La Manche.

W 2012 r. przepłynąłem La Manche w sztafecie. To był prosty przepływ, bo miałem płaską wodę. Jakbym pływał na płaskim jeziorze. Dwa lata później podjąłem solową próbę przepłynięcia kanału. Stan morza - cztery. Po sztormie. Było ciemno i ogromne fale od samego początku. Właściwie nie miałem okazji się zmierzyć z tym La Manche. Przepłynąłem ponad 18 km, chciałem płynąć dalej, warunki trochę się uspokoiły, ale znosiło mnie gdzieś w kierunku Belgii. Mówiłem "płynę, płynę", a mój pilot odpowiadał, że nigdzie nie dopłynę i że mam wychodzić. Używał tylko niecenzuralnych słów.

Autor: Michał Marzec

Źródło: Archiwum prywatne

Chcesz tam wrócić i "rozliczyć" się z La Manche?

Jest to dla mnie zadra. Przepłynięcie 30-40 km nie stanowi dla mnie problemu. Nauczyłem się jednak, że warunki są tam wszystkim. Pogoda musi być. Nie mówię, że całkiem płaska woda, ale taka, żeby w ogóle była możliwość podjęcia próby. Oczywiście, że myślę o powrocie na La Manche. Kiedyś po cichu tam pojadę, jak będzie zdrowie.

W 2015 r. byłeś pomysłodawcą przepłynięcia Bałtyku wpław - z Polski do Szwecji. W sztafecie. Jednak pierwsza próba nie zakończyła się sukcesem.

Policzyłem, że to 173 km, więc potrzebuję czterech pływaków. Jeden na wodzie, trzech na statku, po godzinie zmiana. Myślałem, że to się śmignie. Dopłynęliśmy na płaskiej wodzie praktycznie do Bornholmu, potem nagle był sztorm. Prawdę mówiąc, nie mogłem na to patrzeć. Weszła do wody koleżanka z Czech, która płynęła z nami. Taka młoda dziewczyna. Zastanawiałem się, co ja powiem jej rodzicom, jak się coś stanie? Podjąłem decyzję o zakończeniu próby. Stan morza wynosił 7-8 w skali Beauforta. Na dłuższą metę nie da się robić większego dystansu, gdy nie widać tego pływaka, a fale przelewają się przez pokład.

Decyzja o zakończeniu wyprawy zapadła jednogłośnie?

Nie wszyscy ją zaakceptowali. Podjąłem ją wraz z doktorem wyprawy Michałem Starosolskim. Były dyskusje i pytania "dlaczego", ale myślę, że nie mogliśmy tego zrobić za wszelką cenę. Nie mówię, że był konflikt w ekipie, ale było tak, że było mi z tym bardzo źle. Jeżeli coś by się stało, to byłaby moja odpowiedzialność. To byłby koniec. Nie byłoby później następnej wyprawy, nie byłoby Spitsbergenu, Antarktydy. Po prostu czasem trzeba zrobić krok do tyłu.
Rok później udowodniliśmy, że da się przepłynąć z Polski do Szwecji, choć też było ciężko.

Co zmieniłeś przed drugą próbą przepłynięcia Bałtyku?

Byłem bardzo zmotywowany, żeby za drugim razem nam wyszło. Wiedziałem, ze trzeci raz nie zbiorę pieniędzy, że nikt mi nie uwierzy. Zwiększyłem sztafetę (sześć osób plus dwie w rezerwie - przyp. red.), Gdyby ktoś zapadł na chorobę morską, chciałem mieć zmiennika. W składzie sztafety przeważali Czesi. W Polsce nie mogłem znaleźć pływaków do tego wyzwania. Jak usłyszeli, że mają to zrobić w samych kąpielówkach i czepku, mówili "nie, nie". A Czechy - tak jak mówiłem - to kraj, który ma ciąg na morze. Pewnie dlatego, że Czesi go nie mają. Można na nich liczyć.

Druga próba zakończyła się sukcesem, choć nie wszystko poszło zgodnie z waszym planem.

W 2016 r. bardzo nas znosiło na Wschód. Musieliśmy dobić do Bornholmu i potem ruszyć dalej, do Szwecji. Znaleźliśmy się na trasie dużych statków, które pływają na automacie, nie schodzą z kursu. Statki przepływały blisko nas. Starałem się zaufać kapitanowi i ludziom, którzy mieli wachtę. Kapitan światłami pokazywał, że jest człowiek za burtą. Mieliśmy szczęście, że nic się nie stało.
W Szwecji, w okolicach Ystad, wszyscy wiedzieli o naszej próbie. Życzyli nam powodzenia i powiedzieli, że jak coś się stanie, to… będzie helikopter za darmo (śmiech). Jestem zadowolony, że w ogóle ten przepływ się odbył. Oczywiście, styl mi się nie podobał. Powinno być mniej ludzi, powinno być szybciej, piękniej, ale to jest morze. Cieszyłem się, że Bałtyk został pokonany wpław. W świecie anglosaskim cieśniny i akweny są już przepłynięte, a u nas nic takiego nie było. Wiedziałem także, że mogę iść dalej, snuć kolejne plany.

Podczas tej wyprawy przeżyliście także dramatyczną historię.

Teraz mogę już o tym mówić na spokojnie. Trzeba sobie wyobrazić, jak to wyglądało nocą. Reflektor statku, ciemna woda i lampka, którą widać gdzieś tam w wodzie. Akurat zmieniałem się z Łukaszem Tkaczem. Wszedłem na statek i do końca nie docierało do mnie, co się dzieje. Widziałem, że wszyscy biegają i szukają Łukasza, który chwilę wcześniej wskoczył do wody. I zniknął. Trudno mi ocenić, ile to trwało - 30, może 45 sekund. Strasznie to się ciągnęło. W końcu zamajaczyło światełko… Zobaczyliśmy go w sporej odległości przed statkiem. Jeszcze kilka sekund, minut i nie odnaleźlibyśmy go nigdy.

Jak zareagowali na ten moment uczestnicy wyprawy?

Przede wszystkim kapitan statku powiedział, że zawraca. Staraliśmy się go uspokoić wraz z lekarzem wyprawy Michałem Starosolskim. Powiedziałem wówczas jakąś absurdalną rzecz w stylu: "Już nie dojdzie do takiej sytuacji. Nigdy" (śmiech). On to moje zapewnienie o dziwo przyjął.
Mogę powiedzieć, że to była najbardziej dramatyczna przygoda w moim życiu. Także Łukasz Tkacz zareagował w niecodzienny sposób. Jak go już zobaczyliśmy, to niosły się niecenzuralne słowa. On jest zupełnie spokojnym człowiekiem, chyba pierwszy raz był zdenerwowany. Wiedział, że coś jest nie tak, że go nie widzimy. Nie wiemy, dlaczego nagle znalazł się z przodu, przed statkiem, zamiast z boku.

Jakich przepisów musieliście przestrzegać, by próba na Bałtyku została uznana za rekordowe osiągnięcie?

Zasady były podobne do tych, które obowiązują podczas przepływu kanału La Manche. Zostały wymyślone w Anglii przed 100 laty. Pływamy tylko w kąpielówkach, czepku i okularach. Nie wolno dotknąć statku. Nie mówię o przypadkowym kontakcie. Na mnie w pewnym momencie wpadł statek, byłem pod nim.

Autor: Michał Marzec

Źródło: Archiwum prywatne

Jak do tego doszło?

Skończyłem zmianę, miałem wejść pod drabince, ale statek akurat się przesunął i nasunął na mnie. Odepchnąłem się rękami od jego dna i wypłynąłem. Słyszałem, że dokładnie w tym momencie wyłączył silnik. Nie czułem grozy, nie zdążyłem spanikować. Ale chłopaki na górze czuli. Bo znowu ktoś zniknął. Wracając do twojego pytania: czy jest to przerwana sztafeta? Myślę, że nie. Chodzi o to, żeby się na statku nie holować. Musi być także sędzia lub ktoś niezależny, kto może potwierdzić, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Liczy się słowo honoru, musimy sobie ufać. Trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że każdy ustala sobie taki przepływ, jaki chce. Podam przykład Sebastiana Karasia, który przepłynął z Kołobrzegu na Bornholm, indywidualnie. Był ubrany w piankę łącznie z butami, widać więc, że to zupełnie inne zasady. Wyczyn był świetny, ale pianka daje określone korzyści, więc to są rzeczy nieporównywalne. Inny przykład to Diana Nyad, która przepłynęła z Kuby na Florydę. Prawdopodobnie wyszła na pokład, żeby zmienić kostium. GPS pokazał także bardzo dużą prędkość Amerykanki w drugim dniu pływania. Brak transparentności, upublicznienia dokładnych danych z przepływu powoduje, że część środowiska nie uznaje tego dokonania.

Czyli pianki byś nie założył.

Nigdy. Oto moja ideologia. Pianka daje wyporność. Jeżeli nie umiesz dobrze pływać kraulem, a uczysz się jako dorosły, to problem polega na tym, że tonie tyłek i nogi. Pianka cię wynosi do góry. W triathlonie jest dużo zawodników, którzy dobrze biegają, dobrze jeżdżą na rowerze, a pływanie jest ich słabą stroną. Wiedzą jednak, że założą piankę i przepłyną ten odcinek. Mają zupełnie inną wyporność. Do tego energia, którą wkładasz w przepływ, jest mniejsza. Pianka daje także ciepło i szybkość. Czas na kilometr w piance jest dużo lepszy niż w samych kąpielówkach. Nie uważam tego za prawdziwe pływanie.

*W 2017 r. zorganizowałeś wyprawę do Arktyki, której celem było pobicie kilku rekordów. Jesteś z niej najbardziej dumny? *

Może na równi z przepłynięciem Bałtyku. Organizacyjnie obie wyprawy były trudne. W Arktyce problemem było namówienie kogoś, żeby podjął się asekuracji. Celem było przepłynięcie mili. To był kawałek tortu, który trzeba było wziąć. Wspomniana Lynne Cox pływała w Cieśninie Beringa, ale nie tak wysoko jak my. Organizacja wyprawy trwała dwa lata. Polska baza w Arktyce nie zgodziła się, żeby nam pomóc. Bali się o bezpieczeństwo. Powiedzieli, że nie ma szpitala, nie ma transportu, nie podejmą się tego. Znalazł się - mogę tak powiedzieć - stary kapitan, Jerzy Różalski, ze starym jachtem, na który by nie wsiadł modny żeglarz w blezerze. Powiedział: nie ma problemu. To bardzo twardy człowiek. Czasami pokonuje Bałtyk z naszego wybrzeża, samotnie, na tym jachcie. Płynie na Spitsbergen, co już samo w sobie jest wyczynem. Powiedział, że zawiezie nas tak wysoko, jak chcemy i że sam chce to zobaczyć, bo czegoś takiego w Arktyce nie widział.

Byłeś pierwszym człowiekiem, który pokonał milę w Arktyce. W czasie 39 minut i 39 sekund. Kto jeszcze brał udział w tej wyprawie?

Czas trochę słaby, ale miałem przeciwny prąd lub delikatny odpływ. Byłem przygotowany na około 50 minut pływania, tak czy owak. Byli ze mną moi koledzy i koleżanka z klubu Silesia Winter Swimming, miedzy innymi Marek Grzywa i Łukasz Tkacz, z którymi rozwijamy od lat pływanie zimowe. Oprócz tego zaprosiliśmy Rama Barkaia z RPA, ambasadora tej dyscypliny na świecie. Po kolei płynęliśmy tę milę, ku chwale zimnej wody. Żeby pokazać, że można to robić. Najfajniejsze było to, że Norwegowie byli bardzo zdziwieni. Powiedzieli, że to niemożliwe. Musieli przyjechać Polacy, by pokazać im, że jednak się da. Dla nas to jeszcze większa satysfakcja. Należy jeszcze wspomnieć o naszej pływaczce, Kindze Korin. Kinga przepłynęła, jako pierwsza kobieta, tak wysoko w Arktyce, dystans jednego kilometra.

Wyprawa do Arktyki. W środku: Leszek Naziemiec

Wyprawa do Arktyki. W środku: Leszek Naziemiec

Źródło: Fot. Michał Marzec

W Arktyce - w porównaniu z tym, co zastaniesz na Antarktydzie - woda była "ciepła"?

W zasadzie nie ma porównania. W Arktyce pływaliśmy temperaturze dochodzącej do 4 stopni. Wpływ na to miał Golfsztrom, prąd zatokowy, który nas ogrzewał. Nie mówię, że weszliśmy jak pod prysznic, ale można powiedzieć, że było ciepło (śmiech).

Co daje ci taki wyczyn jak ten w Arktyce?

Na żadne nagrody nie możemy liczyć. Przepłynąłem pierwszą w historii milę w Arktyce, na 78. stopniu na Spitsbergenie. Zostało to odnotowane w mediach międzynarodowych, norweskich. Teraz mam szansę zostać może nie pierwszym człowiekiem, ale pierwszym Polakiem, który będzie pływać tak bardzo na południu, na Antarktydzie. Jeśli wszystko się uda, to pewnie spadnie mi trochę ADHD (śmiech). Być może zakończę wówczas "projekt młodość" i zajmę się poważnym rzeczami.
Myślę, że skoro media są zainteresowane tymi wyprawami, a są, to można to przekuć w coś innego. W dobro publiczne. Będę zachęcał do tego, żeby rozwijało się pływanie. To zaś będzie miało wpływ na stan naszych rzek, jezior i morza. Jak zaczniemy z nich korzystać, to może nie będziemy traktować tych akwenów jak śmietników. Może to są duże słowa, ale jeżeli mam okazję mówić, to będę mówił o bezpieczeństwie. Trochę od innej strony, niż się o tym mówi.

To znaczy?

Zacznę od tego, że w Polsce generalnie bardzo mało ludzi pływa, także latem. Więcej osób zimą morsuje, niż latem pływa. Jak pójdziemy na plażę, to ludzie stoją w wodzie do połowy, grają w piłkę. Nie ma czegoś takiego, że idę na trening, wkładam czepek i pływam w morzu czy w jeziorze. To jest nierozwinięte. Jak do nas przyjeżdżają Anglicy czy Czesi, to bardzo się temu dziwią. Jest jeszcze inna specyfika naszego kraju, czyli liczba utonięć. 500 utonięć rocznie, podczas gdy średnia w Unii Europejskiej to 250 utonięć rocznie. A wiesz, jakie są mity na ten temat?

?

Pierwszy mit jest taki, że toną głównie ludzie młodzi. To nieprawda. Najwięcej utonięć zdarza się w grupie 35-45 lat. Drugi mit: toną głównie ludzie pod wpływem alkoholu. Znów powołam się na statystyki policyjne. Tylko co czwarta osoba jest pod wpływem alkoholu, czyli trzy toną na trzeźwo. Tak naprawdę woda zawsze jest niebezpiecznym miejscem, gdzie się nie wejdzie. Jak nie umiem pływać, to po prostu zawsze utonę. Myślę, że podstawą jest nauka pływania, która powinna być obowiązkowa. Mam umieć pływać i ocenić, czy sobie poradzę. Ten temat to także praca dla mnie, aby mówić o tym i coś zmienić.

Co chciałbyś zmienić?

U nas walczy się z tym problemem w następujący sposób: wydaje się zakazy pływania i obciąża się ratowników zbyt dużą odpowiedzialnością. Jestem w takim wieku, że mam córkę, która może będzie wkrótce ratowniczką. Wyobraźmy sobie, że ona siedzi na basenie czy na plaży. Ktoś niepływający wejdzie do wody, ona go nie zauważy… Będzie ciągana po sądach. Uważam, że nie jest to wina ratowników, gdy ktoś się utopi. Tak samo jak na drodze ktoś spowoduje wypadek, to policjant nie idzie do więzienia. Albo GOPR-owiec po wypadku w górach. Moim zdaniem powinny zostać zmienione przepisy: obowiązkowa nauka pływania i większa ochrona ratowników. Wchodząc do wody człowiek powinien wiedzieć, że jest za siebie odpowiedzialny. A nie liczyć na kogoś, że ten ktoś mnie zobaczy.

"Umiem pływać" - co według ciebie powinien oznaczać ten termin? Niektórzy opanowali "żabkę", z głową nad wodą. Czy to oznacza, że umieją pływać?

Może trzeba by wrócić do karty pływackiej. Oprócz warunków, które trzeba było spełnić, dołożyłbym także obowiązek wejścia na otwartą wodę, latem. Nie da się tego zrobić? Może się da. W innych krajach to się kultywuje. Takie wejście na otwartą wodę daje duże korzyści. Warto spróbować i zobaczyć, że jak nie ma paska namalowanego na dnie, nie ma linki, jest trochę zimniej, a do tego fala, to jest to zupełnie coś innego.

A jak zachęciłbyś Polaków do pływania zimowego? Jak wyglądałby plan dla początkującego?

W pierwszym sezonie proponuję nie przekraczać czterech minut pobytu w lodowej wodzie. Nie więcej, bo jest za duże ryzyko. Są oczywiście tacy, którzy bardzo dobrze to znoszą, od razu chcą pływać kilometr. Jednak z moich obserwacji wynika, że ludzie, którzy są bardzo zmotywowani i notują szybki postęp, odchodzą od tego sportu. Za wiele ich to kosztuje. W pierwszym sezonie polecam cztery minutki pływania, dwa razy w tygodniu. W drugim troszkę dłużej. W trzecim sezonie kilometr, oczywiście w zależności od tego, jak się szybko pływa. Trzeba robić to z głową, nie spieszyć się.

Jakie korzyści daje pływanie zimowe?

Hartowanie organizmu. Należy jednak pamiętać, że w pierwszym roku tych zmian się nie widzi, a często jest… jeszcze gorzej, bo człowiek nie ma odporności. W drugim i trzecim roku jest znaczna poprawa. Nie miałem infekcji od wielu lat. Jeżeli coś złego się zaczyna rozwijać, to bardzo szybko u mnie przechodzi. Odporność jest dużo, dużo większa.

Jak należy się zachować po wyjściu z zimnej wody?

Ważne, żeby nie wskoczyć od razu do ciepłej wody. Występuje wtedy zjawisko nazywane "after drop". Polega na tym, że jeżeli wejdziemy do czegoś ciepłego, to szybko uwalnia się zimna krew z kończyn. Płynie w kierunku serca i obniża temperaturę krwi w sercu. Jest to niebezpieczne dla życia. Lepiej spokojnie się dogrzać w pozycji półleżącej i leżącej. Koce, termofory, ciepłe butelki - ale tylko na tułów, żeby nie rozgrzewać kończyn. Jeśli mamy hipotermię, nie wolno pić ani jeść gorących rzeczy, bo można się udławić. Trzeba poczekać.

Autor: Michał Marzec

Źródło: Archiwum prywatne

A jak wygląda kwestia odmrożeń?

Pojawiają się szczególnie wtedy, gdy ktoś zaczyna i jest zbyt ambitny. Oczywiście ja i moi koledzy należeliśmy do takich. Teraz już wiemy, ze pierwszym sezonie możemy mieć silną głowę, ale odmrozimy sobie końcówki palców u rąk i stóp. Pojawić się mogą zaburzenia czucia czy ruchu, które utrzymują się od kilku dni do kilku miesięcy. Kolega pływał w Odrze, było minus 13 stopni, woda zamarzała i stracił władzę w lewej ręce. Wróciła po kilku miesiącach. Odmrożenia wynikające z pływania zimowego różnią się jednak od tych wojennych czy górskich. Lepiej się regenerują. Nie ma ryzyka amputacji.

Zdarzyło ci się wykorzystać umiejętności pływackie do ratowania ludzkiego życia?

Na razie na szczęście nie miałem takiej sytuacji. Nie chcę tego sprawdzać. Ale mam nadzieję, że w razie czego jestem gotowy.

*Także w zimowych warunkach? Wyobraźmy sobie, że załamuje się lód pod wędkarzem. *

To nie jest niestety takie proste. Jeżeli miałbym pójść po załamującym się lodzie, to musiałbym najpierw ocenić sytuację. Bardzo nie podoba mi się łowienie na lodzie, gdy widać, że lód pęka, są rysy, a wędkarze na nim siedzą. Zrobiłem kiedyś doświadczenie, będąc w przeręblu. Wstrzymałem oddech, zanurzyłem się i wszedłem pod lód. Okazuje się, że od razu traci się orientację. Poślizgnąłem się, zajęło mi kilka sekund, żeby zobaczyć, gdzie jest dziura. A ona była tuż obok mnie. Cały czas siedzę w wodzie, w lodzie. Nie mówię, że spanikowałem, ale były to już duże emocje. Jeżeli pod człowiekiem załamie się lód, coś się tam na niego nasunie, a nie jest przyzwyczajony do zimna, to myślę, że są strasznie małe szanse, by się wydostał. Zachłyśnie się i najczęściej nie znajdzie drogi powrotnej na ląd. Nie ma co wchodzić na lód.

Obecnie poświęcasz się pływaniu, ale wcześniej byłeś aktywny także w innych dyscyplinach.

Wszystko zaczęło się od biegania. Chciałem mieć coś rekreacyjnego. Biegałem maratony, ale jestem dość ciężki. Przy wzroście 180 cm ważę teraz 90 kg, a wtedy 96 kg. Podchodziłem do tego amatorsko, ale moja życiówka to 3:33, więc prawdopodobnie miałem predyspozycje wytrzymałościowe. W 2008 r. przebiegłem setny maraton. Po nim jeszcze, z rozpędu, dziesięć. Także organizowałem maratony - noworocznego "Cyborga" oraz cykl NIC. Społecznikostwo zawsze mi się włączało. Stwierdziłem jednak, że bieganie już mnie nudzi, że muszę znaleźć coś innego. Wtedy przerzuciłem się na biegówki. Wystartowałem w Biegu Wazów, ale w narciarstwie denerwowały mnie warunki. To, że nie mogę trenować tej dyscypliny.

Był też triathlon i słynny Ironman.

2007 rok, na Słowacji. Moje pływanie było wówczas tragiczne. Dopiero potem wziąłem trenera i uczyłem się porządnego pływania. Wyszedłem z wody ostatni. Był tylko jeden rower - mój. Wsiadłem i zacząłem się rozkręcać. O Ironmanie powiem coś, co sprawi, że się niektórym narażę. Moim zdaniem jest przereklamowany. Byłem na tych zawodach z Arturem Kubicą - kolegą, z którym na początku biegaliśmy, potem zaczęliśmy przygodę z biegówkami i pływaniem. W Ironmanie pływania w porównaniu z bieganiem i kolarstwem jest mało. Wysiłek jest mieszany. Na rowerze siedzisz. A jak biegałeś maratony, to jak zejdziesz z tego roweru i nogi nie są zdrętwiałe, to zmęczysz te 42,195 km. Z każdym kilometrem coraz bardziej się śmiałem. "To co, tych 20 km nie przebiegnę?" - mówiłem. Owszem, jest super, ale myślę, że to dla mnie był za mały bodziec.
I wtedy wpadłem na tych Czechów, którzy robili coś, co wtedy wydawało mi się niesamowite.

To prawda, że pływanie zimowe ma ambicje stać się dyscypliną olimpijską?

Powoli pracujemy nad tym. Ram Barkai, który rozmawia z przedstawicielami MKOl i jeździ do Azji, twierdzi, że to perspektywa ośmiu lat. Jeżeli rzeczywiście dojdziemy kiedyś do zimowych igrzysk olimpijskich, to myślę, że musi to być wyścig na dystansie przynajmniej 1 kilometra, a najlepiej mili. Na krótszym dystansie, np. na 100 m, pływak basenowy po prostu zawsze wygra. To nie będzie zimowe pływanie. Natomiast na dystansie kilometra ten pływak basenowy będzie już musiał trochę popracować nad tym, żeby to przepłynąć w takich warunkach.

Źródło: Fot. Michał Marzec

Czyli zimą pokonałbyś Michaela Phelpsa na milę?

(odpowiedź po długim namyśle) Trzeba by się ścigać na dłuższym dystansie, np. 2 km w wodzie o temperaturze zero stopni. Może by go ścięło!

Jakie są reakcje ludzi na twoją pasję? I co na to twoi bliscy?

Spotykam się z bardzo fajnymi reakcjami. Kiedyś ludzie myśleli, że jestem szaleńcem, teraz jest to już akceptowane, nikt nie stuka się w głowę. Pomógł w tym bardzo ruch morsów. Jeśli chodzi o rodzinę, to jakoś to akceptują. Dla nich pewnie mógłbym zbierać znaczki albo robić coś innego, nie są tym tak zafascynowani. Żona na pewno się boi o mnie, ale myślę, że teraz i tak jest lepiej z tą akceptacją, niż było. "Ok, pływasz, to pływaj". Muszę starać się to wszystko godzić, żeby życie rodzinne dobrze wyglądało.

Pracujesz na uczelni, jesteś także fizjoterapeutą. Jak godzisz obowiązki z treningami?

Mam taką pracę, która pozwala czasami wyskoczyć na trening. Jeśli pojawi się okienko albo nie przyjdzie pacjent, to szybko robię trening. W Siemianowicach Śląskich mamy trzy baseny, staram się pływać codziennie oprócz piątków. Nie są to jakieś strasznie długie sesje. Kilometr pływam w 15 minut z hakiem, więc przeważnie na basenie spędzam od 45 minut do 1,5 godziny. Jeśli przygotowuję się do czegoś ważniejszego, to pływam więcej. Długie pływanie robię sobie wtedy w nocy z piątku na sobotę. Nocą pływałem także na Pogorii (zespół zbiorników wodny w Dąbrowie Górniczej), ale kiedyś na "trójce" (Pogoria III - przyp. red.) minęła mnie motorówka, choć teoretycznie motorówki pływać tam nie mogą.

Wiesz już, co będziesz robić po powrocie z Antarktydy?

Antarktyda będzie zwieńczeniem pewnego etapu, ale mam już pomysł, plan na kolejne wyzwanie. Chodzi mi po głowie pewna rzecz związana z pływaniem. Nie powiem teraz, o co chodzi. Nie mogę tego zdradzić, bo… jeszcze ktoś zrobi to przede mną.