Wytyczne znachora., WP.PL
W weekend media obiegła informacja o kobiecie, która trafiła do szpitala w Szczecinie z guzem wielkości pięści, dosłownie rozrywającym jej pierś, w której się umiejscowił. – To nie jest odosobniony przypadek, w ostatnich dniach rozpoczęłam leczenie 40-letniej pacjentki, która przed ponad rokiem była operowana z powodu raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych i nie zdecydowała się na leczenie uzupełniające i radioterapię, bo właśnie omamił ją uzdrowiciel - powiedziała dr Agnieszka Jagiełło z Centrum Onkologii, Kliniki Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej. – Obiecał jej wyleczenie metodami niekonwencjonalnymi, ale oczywiście po kilku miesiącach doszło do wznowienia nowotworu i kobieta trafiła do nas jako pacjentka na wózku inwalidzkim, z dusznością, dużym wysiękiem w opłucnej, z owrzodzeniem obejmującym prawie całą ścianę klatki piersiowej, przechodzącym na drugą pierś. Inna pacjentka, również przez rok "leczyła" nowotwór u znachora, stosując restrykcyjną dietę, po której w ciągu tych 12 miesięcy straciła na wadze 20 kilogramów. Znachor twierdził, że dieta odchudzająca spowoduje obumarcie komórek rakowych, a o mały włos nie doszło do śmierci pacjentki. Kiedy trafiła pod naszą opiekę, miała już przerzuty do płuc, wątroby i owrzodziały guz na ścianie klatki piersiowej – dodała doktor Jagiełło.
Co jest powodem podejmowania decyzji o "leczeniu" u znachora? Doktor sugeruje, że może być to lęk przed chemioterapią czy operacją. Na tyle duży, że chorzy wolą spróbować niekonwencjonalnych metod leczenia jak kuracja ziołami niewiadomego pochodzenia czy dieta, co nierzadko przypłacają zdrowiem lub życiem.
Uzdrowicieli oferujących swoje usługi w sieci nie brakuje. Historie, w jaki sposób zaczynały się ich kariery, wskazują na lata doświadczenia i praktyki. Jeden z nich pisał: "Nie wzięło się to znikąd, ponieważ już wcześniej, w latach dzieciństwa, zacząłem zdawać sobie sprawę z posiadania pewnej niewytłumaczalnej, nadprzyrodzonej mocy. Około 12 lat temu pewna moja sąsiadka, która chorowała na raka, poprosiła mnie o pomoc. Zgodziłem się. Po jakimś czasie obserwacja odczynników rakowych wykazała u niej znaczną poprawę. Co ciekawe, po ukończeniu wszystkich sesji poprawa ta nabrała tempa. Powstało zatem pytanie, skąd ta zmiana, skoro już nie miałem z tą osobą kontaktu. Nasunęło mi się podejrzenie, że prawdopodobnie doszło do uruchomienia jakiejś reakcji, która poczęła samoczynnie niszczyć chorobę. (…) Jako uczciwy bioenergoterapeuta nie obiecuję nikomu gruszek na wierzbie, ale oferuję rzetelne usługi terapeutyczne w zakresie wspomagania leczenia nowotworów."
Na temat uczciwości metody leczenia można by dyskutować, ale w porównaniu z innymi uzdrowicielami, ten znachor na pewno jest uczciwszy przynajmniej pod względem finansowym. Za swoje usługi nie bierze pieniędzy.
Z czerpaniem korzyści majątkowych ze stawiania "diagnoz" nie mają problemu dwaj uzdrowiciele, z którymi decyduję się skontaktować. Chcę sprawdzić jakie diagnozy będą w stanie mi postawić i czym je uzasadnią. Numery telefonów bez problemu znajduję w internecie. Jeden z nich podejmuje się zdiagnozować mnie na podstawie fotografii. Kolega z redakcji szybko robi mi zdjęcie komórką, wysyłam je mailem do znachora i czekam na wynik.
W międzyczasie umawiam się do bioenergoterapeuty, który, jak deklaruje na stronie, z zawodu jest elektronikiem. O swojej praktyce pisze, że jest "wyjątkowo skuteczna, bo przywraca właściwe funkcjonowanie organizmu, co potwierdza szereg laboratoryjnych wyników przywróconych do normy". Umawia się ze mną w swoim gabinecie, w samym Centrum Warszawy przy ulicy Marszałkowskiej.
Gdy docieram na miejsce, okazuje się, że opóźnienie przekracza godzinę. Czekam z trzema kobietami i jednym mężczyzną, w wąskiej poczekalni, w mieszkaniu, w starej, przedwojennej kamienicy. W holu panuje półmrok, słabe światło odbija się od ciemnożółtych ścian, a nad naszymi głowami wisi zapewne od dawna niedziałający zegar, który zatrzymał się na godzinie 9. W rzeczywistości było późne popołudnie. Panie próbowały zagadnąć pana, ale on udając, że ich nie słyszy, czytał coś w telefonie. - Kiedyś tu jeden pan czekał na swoją żonę i cały czas podkreślał, że on nie wchodzi do gabinetu, jedynie towarzyszy – komentuje głośno jedna z kobiet. – Pewnie się wstydził, ale ja też nie opowiadam, że tu przychodzę. Po co mam się tłumaczyć, ludzie tego nie rozumieją, a odkąd zaczęłam korzystać z usług pana (tu pada nazwisko uzdrowiciela) przestałam odczuwać senność. Choruję na Hashimoto. Lekarze powtarzali, że wyniki mam w normie i nic nie mogą poradzić na moje ciągłe uczucie przemęczenia. Pomoc znalazłam tutaj, wreszcie mogę normalnie funkcjonować".
Po godzinie oczekiwania wchodzę do gabinetu uzdrowiciela. Na jego biurku walają się sterty porozrzucanych kartek, papierów, długopisów i zakrętek od roztworów soli fizjologicznej, które każe mi pić w trakcie seansu uzdrawiania mojej aury. Półki, kozetka i stojąca na podłodze czarna teczka są pokryte grubą warstwą kurzu. W szklanej gablocie piętrzą się papiery rozrzucone chaotycznie niebieskie pudełka po fiolkach z solą fizjologiczną. W kąt rzucony został owinięty kablem stary, zapewne popsuty, telefon i wazon. Nad kaloryferem i na półce leżą stare, brudne i zniszczone zabawki, dwie figurki aniołków i drewniana kolorowa sikorka. Przez cały czas gra radio, nieco zagłuszając słowa uzdrowiciela, który poprosił o wskazanie z czym mam największe problemy. Na poczekaniu wymyślam, że z układem pokarmowym. Pan siada za biurkiem, każe mi zamknąć oczy i zaczyna dokładną diagnozę moich dolegliwości. Wszystko odbywa się przy dźwiękach "The Final Countdown", które akurat emituje stacja. Nie wytrzymuję, lekko otwieram oczy, podglądam. Uzdrowiciel niczym stary szaman siedzi ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami, wczuwa się. Po chwili dowiaduję się, że mam liczne alergie wziewne i pokarmowe. Słyszę, że powinnam zrezygnować z picia mleka. Za moment jednak uzdrowiciel zmienia zdania i twierdzi, że mleko mogę pić, że się pomylił i zasugerował tym, że większość ludzi nie toleruje laktozy. Twierdzi, że nie mam alergii na tofu, pomidory, kasze, poza kuskusem, którego mam się wystrzegać. Każe mi otworzyć usta i wlewa kilka kropel roztworu soli fizjologicznej. Zostały przepełnione energią uzdrowiciela i zgrane z moją aurą, więc nie są już tylko zwykłym roztworem – są przygotowanym specjalnie dla mnie lekiem. W prezencie dostaję 4 fiolki, które mam codziennie popijać po kilka kropel. Zapewnia mnie, że każda z nich starczy na ponad tydzień.
Uzdrowiciel nie informuje mnie o tym, przed czym wyraźnie przestrzega producent: "Ze względu na ryzyko szybkiego rozwoju bakteryjnego, fiolki nie należy przechowywać dłużej niż przez 24 godziny po jej otwarciu". Dostaję także specjalny "Vitalizer" nazwany nazwiskiem uzdrowiciela. To mały cienki kartonik z obrazem tryskającej wody. Dołączona jest do niego instrukcja obsługi: "Po zabezpieczeniu folią przed wilgocią (włożyć w małą torebkę foliową), postawić na Vitalizerze szklankę z wodą. Te wodę, już gotową do działania po 3 minutach, popija się łykami w ciągu dnia (od rana, do godziny 17). W ciągu dnia należy też przykładać Vitalizer na splot słoneczny lub serce na około 10 minut, 2-3 razy w ciągu dnia. I tak poprawi się odporność, polepszy praca układu krążenia, zwiększy się praca nerek i układu moczowego, lżejsza stanie się praca układu oddechowego, poprawi się wydolność trzustki i wątroby, skoryguje się poziom cukru, zanikną bóle reumatyczne, tendencję ustępującą mają bóle kręgosłupa, ustępują stopniowo depresje, pojawi się poczucie swobody i radości oraz wewnętrznej siły". Na kolejną wizytę mam też przynieść ze sobą kartkę zapisaną przez uzdrowiciela, na której nakreślił przedziwne kierunki, zapewne mojej aury. Trudno to stwierdzić, bo nie zostało mi to objaśnione. Wszystko odbywa się poza mną. Ani razu nie zostałam zapytana, czy chcę wypić krople, nie zostałam poinformowana, że będę dotykana – rzekomo w celach leczniczych, a dotyk uzdrowiciela dalece odbiegał od tego, jaki znamy z gabinetów lekarskich. Za całość zapłaciłam 120 złotych. Rzecz jasna, paragonu nie dostałam.
Zobacz także: Popularni znachorzy. O tych uzdrowicielach było głośno:
Tego samego dnia, późnym wieczorem przyszła mailowa diagnoza od drugiego uzdrowiciela. Jemu również powiedziałam, że mam dolegliwości układu pokarmowego, bez szczegółowego precyzowania na czym one miałyby polegać. Mailowy znachor stwierdził: "niewydolność trzustki, nieżyt żołądka, niewydolność śledziony, niegroźne zmiany na śluzówce jelita cienkiego (prawdopodobnie w 3 miejscach) w związku z nietolerancją i alergią pokarmową, bez obecności komórek rakowych, alergię pokarmową - na mąkę pszenną (gluten), nietolerancje pokarmowa na mleko krowie, kakao, czekoladę, soję i produkty sojowe (np. tofu, sos sojowy itp.), mąkę żytnią, białe wino, cukier i słodycze, bób, korniszony (ocet), obniżoną odporność i zanieczyszczenie organizmu a także niedobory żelaza". Za tę diagnozę należało się 150 złotych.
Poziom żelaza sprawdziłam pobierając krew w laboratorium diagnostycznym. Wynik mieścił się w normie. – Gdybym miał rozpoznać u pani to, co "zdiagnozował" uzdrowiciel, czyli obniżoną odporność, alergię pokarmową, zmiany w jelitach o charakterze niezłośliwym, to musiałbym panią na trzy dni zamknąć w szpitalu i poddać szczegółowym, intensywnym badaniom, żeby to wszystko wykryć – komentuje dr Paweł Grzesiowski, immunolog. – Musiałbym pani zrobić gastroskopię, kolonoskopię, pobrać krew, zrobić testy prowokacyjne, więc "podziwiam", że wystarczyło mu pani zdjęcie do stwierdzenia tak poważnych schorzeń. A stwierdzenie, że ktoś ma obniżoną odporność, to świetny sposób na przywiązanie do siebie pacjenta, bo jej podwyższenie, rzecz jasna wymaga dalszych konsultacji i leczenia, za które trzeba będzie zapłacić. Większość osób chce mieć lepszą odporność, o czym świadczy chociażby wysoka sprzedaż leków mających ją podnosić. Zaraz po środkach przeciwbólowych i witaminach są najlepiej sprzedającymi się preparatami na rynku – dodał dr Grzesiowski.
- Podstawowym problemem w działalności tzw. uzdrowicieli jest podawanie się przez nich za osoby, które realnie są w stanie rozpoznać choroby i je leczyć. Zajmują się zatem diagnozą i terapią, do czego uprawnieni są wyłącznie lekarze, w związku z tym, podlegają odpowiedzialności karnej na podstawie art. 58 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, który stanowi, że karze grzywny podlega ten, kto bez uprawnień udziela świadczeń zdrowotnych polegających na rozpoznawaniu chorób oraz ich leczeniu – podsumowuje radca prawny, dr n. pr. Marek Koenner. - Karze grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności podlega ten, kto podaje się za lekarza w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Ponieważ działanie znachorów ma na celu zarobkowanie, to oczywiście nie ma problemu z wykazaniem tego celu.
Niemniej poważniejsze zagrożenia łączą się z naruszeniem art. 160 § 1 k.k., który stanowi, że ten, kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Do stwierdzenia jednak, czy zaproponowana „terapia” stanowi naruszenie, konieczne jest przeanalizowanie każdego przypadku odrębnie. Jednak za takie narażenie może być uznana sama okoliczność, że poprzez określone sformułowania uzdrowiciel spowodował, że dana osoba nie trafiła do lekarza, czy wręcz do szpitala. Oczywiście w każdym wypadku spowodowania szkody polegającej na uszkodzeniu ciała lub wywołania rozstroju zdrowia sprawca szkody może ponieść odszkodowawczą odpowiedzialność cywilną – puentuje dr Koenner.