Robert Jaworski, Archiwum prywatne

Sebastian Fabijański. Najgorętsze nazwisko polskiego kina ostatnich miesięcy teraz w rozmowie bez hamulców. Mówi o polskości jako o gombrowiczowskiej gębie, pajacowaniu w zawodzie aktora i newsach na Pudelku, ale i o sztuce, spotkaniu artystycznym, momentach metafizycznych, o tym, kiedy czuje się potrzebny, a kiedy chciał uciec i dlaczego, i czy będzie reżyserował filmy. Oto filmowy Kuś i Cukier, którego wkrótce zobaczymy jako mściwego i połamanego przez życie Gintera w "Gwiazdach", a w kolejce czeka "Kamerdyner" i "Botoks".

Karolina Korwin-Piotrowska, Wirtualna Polska: Idę o zakład, że jeśli po "Belfrze" i "Pitbullu" widzowie cię pożądali, to po "Gwiazdach" mogą cię pokochać, bo grasz kogoś, z kim można się w pełni zidentyfikować.

Sebastian Fabijański: Reakcja widzów na Cukra w "Pitbullu" i Kusia w "Belfrze" to był chyba jakiś rodzaj fascynacji i ekscytacji skrajnymi osobowościami. Takie role często powodują takie reakcje, a tu, w "Gwiazdach", jest Ginter, któremu łatwo można współczuć, jego emocje są nam bliższe, bo to gość straszliwie połamany przez życie.

Czy "Gwiazdy" to jest film tylko o sporcie?

Gdyby zamiast o rywalizujących ze sobą piłkarzach ten film był o dwóch piosenkarzach albo aktorach i o kobiecie, która jest elementem rywalizacji, to historia byłaby taka sama, tylko "opakowanie" byłoby inne. Piłka nożna była kiedyś pewnym symbolem. Życie sportowe, co dzisiaj wiemy i nikt tego nie ukrywa, różniło się od dzisiejszego diametralnie. Wtedy w sporcie była wolność i bunt. Desperackie wołanie o nieprzystosowanie się do wszechobecnej szarości, która zabijała wszystko.

Piłkarze, sportowcy, to byli ludzie, których było stać, jak to jest w filmie pokazane, na modny kożuch, samochód i mieli kolorowy telewizor.

Nie chodzi tylko o materię, ich przede wszystkim było stać na marzenia. Kiedyś nie było kultu marzeń i ich realizacji. Wszyscy byli pod jedną kreskę, a piłkarz był jednym z tych zawodów, który ponad tę kreskę wyskakiwał. Piłkarze mogli wywalczyć sobie kolor w codziennym życiu. Mój bohater, co też znamienne dla tych czasów, jest potem uwikłany w służby. To jeden z modeli karier w tych latach. Pokazujemy ludzi, których ego było spore jak na owe czasy i potrzebowali rywalizacji, żeby żyć. Kiedy masz rywalizacyjną duszę, jak obaj bohaterowie tej historii, i jednemu z nich, Ginterowi, los odbiera szansę na karierę sportową, to zaczyna szukać zamiennika i jego ambicjonalnym punktem zaczepienia, obiektem rywalizacji, staje się kobieta. Zastanawiałem się w trakcie realizacji filmu, czy mój bohater ją w ogóle kocha. I doszedłem do wniosku, że w życiu Gintera ona prawdopodobnie pełni funkcję trofeum, o którym wiedział, że nie zdobędzie go na boisku. Teraz ludzie podobnie podchodzą do życia, to koło pragnienia z Schopenhauera: chcę-mam. To jest istota cywilizacji konsumpcyjnej, jaką mamy. Dlatego ta historia jest współczesna. O moim sukcesie i statusie, dzisiaj jak i wtedy, mówił mój samochód, moja kobieta i mój zegarek. Ginterowi jego przyjaciel brutalnie zabrał to wszystko, razem z marzeniami i przyszłością, więc zaczyna się staczać.

I potem widzimy go, jak dolewa wódki do piwa w jednej ze scen…

Tak. W pewnym momencie spotykają się, gdy jeden z nich, Ginter, jest na dnie, a Janek jest w drodze na szczyt i to spotkanie z wówczas niemal bohaterem narodowym i idolem pchnęło go do walki. Przejrzał się w nim jak w lustrze. Paradoksalnie oni są od siebie uzależnieni. Gdyby Janek też się stoczył, to Ginter nie miałby motywacji. To cholernie toksyczna relacja, a oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Ginter się po prostu bronił, bo nie chciał przegrać. Z mojej perspektywy to historia o bólu, poczuciu porażki, jak ją przełknąć i do jakich czynów jest się w stanie posunąć człowiek w walce o zwycięstwo. Obojętnie na jakim polu.

Kariera, jaką obiera Ginter, jest charakterystyczna dla tych czasów: działacz sportowy, o którym za kilkanaście lat Zaorski nakręci "Piłkarskiego pokera". Co ten film opowie ludziom o tym, jakie jednostki preferowały owe lata?

Nie chcę tego filmu traktować jako opowieści o tamtych czasach, zmieniły się okoliczności, polityka i granice, jesteśmy rzekomo bardziej otwarci i tolerancyjni. Dostaliśmy zabawki, o których bohaterowie "Gwiazd" nawet nie marzyli. Teraz co drugi ma samochód, co trzeci drogi zegarek, co czwarty inteligentny dom itd. A to nie ma znaczenia. To jest gombrowiczowska gęba, jedna wielka iluzja na temat siebie, swego życia, jak cały Instagram, jak różowe okulary, których lepiej nie zdejmować. A tam jest tylko i aż prawda o nas. Ten film pokazuje, że nic się w sumie nie zmieniło.

Pokazuje też ponadczasową funkcję sportowego idola…

To były gwiazdy. To byli idole. Mamy teraz erę wielkich piłkarzy, herosów, idoli, jak wtedy Deyna czy Banaś. Teraz Lewandowskiego nosimy na rękach, jak kiedyś Bońka. Sport daje poczucie wspólnoty i iluzję patriotyzmu. Wyobraź sobie, że Polska zdobywa mistrzostwo Europy albo świata i to, co się dzieje na ulicach miast, jaka jest feta. Ludzie wybiegliby witać herosów boiska tak jak szli witać papieża. To samo uniesienie, wspólnota i biało-czerwone flagi zatknięte wysoko. Oni byli i są ikonami. Dają poczucie sensu bycia Polakiem. Mówię tak mimo tego, że jestem apatriotyczny, współczesne rozumienie patriotyzmu mam w dupie. Dla mnie liczy się obrona honoru i godności ludzi. Rasy i jednostek.

Sebastian Fabijański w filmie "Gwiazdy". Tu przy pustych trybunach. W filmie zasiądą na nich komputerowo wygenerowani kibice

Sebastian Fabijański w filmie "Gwiazdy". Tu przy pustych trybunach. W filmie zasiądą na nich komputerowo wygenerowani kibice

Źródło: Kino Świat / Materiały prasowe

W "Gwiazdach" jest poruszona kwestia narodowości, polskości.

A co to jest "polskość"? Kolejna gombrowiczowska gęba, która jest propagowana. Polskość dziś kojarzy mi się z przaśnością, ciasnotą, kompleksami, produktem używanym w propagandzie. Jest jak lalka Barbie, sztuczna i wykreowana przez wszelkie strony polityczne, żeby kupić ludzi albo coś im sprzedać. Wystarczy wzbudzić poczucie pokrzywdzenia, zrobić z nas ofiary i mamy 40 milionów patriotów. Ponadczasowy schemat. Nie czuję żadnej tak zwanej "tożsamości narodowej". Patriotyzm to po prostu subkultura, która daje poczucie przynależności, sens życia. Wielu z tych, którzy krzyczą o swoim patriotyzmie, nie walczy o nic, tylko podpinają się pod trend. Zobacz - znak Polski Walczącej używany jest wszędzie, na samochodach na przykład i w większości przypadków ma dla mnie taką samą wartość jak nadgryzione jabłko na modnym telefonie. Oczywiście szanuje prawdziwych patriotów, ale ich jest niewielu. Ja osobiście zamiast o kraj, wolałbym walczyć o godność, szacunek i wolność człowieka. Myślisz, że ci piłkarze w reprezentacji grają tak tylko dlatego, bo tak kochają Polskę? Może niektórzy tak, ale nie zapominajmy, że oni kochają sławę, pieniądze, bycie idolem. Masz orzełka na piersi i jesteś wybrany. Jak się nazywa trener reprezentacji? Selekcjoner. A ty zostałeś wyselekcjonowany. Selekcja kojarzy mi się z nocnym klubem. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego ludzie tak łatwo dają się selekcjonować, czy nadają się do wejścia do jakiegoś klubu. Są podlegli jakiemuś wypacykowanemu gogusiowi w mokasynach, który stoi i decyduje: wejdziesz albo nie.

Ale poddajesz się selekcji, chodząc na castingi…

To zależy od tego jak na to spojrzysz. Jeżeli patrzysz na to jak na talent show, to owszem - tak, poddajesz się selekcji. A na castingu ja też jakoś castinguję, sprawdzam, czy z tymi ludźmi i z tym projektem jestem w stanie się spotkać i stworzyć coś… przynajmniej interesującego. Tak o tym myśląc, od razu stawiam się w innym położeniu. Porażka jest wkalkulowana. Generalnie casting to po prostu spotkanie, a nie żadna selekcja i skamlenie o wejście do ekskluzywnego klubu w sportowym obuwiu.

Porozmawiajmy o tym spotkaniu. Jeśli ciało po roli jest w stanie wrócić do poprzedniego stanu, sprzed roli, to jak jest z głową i uruchomionymi emocjami?

Na pewno emocje się odkładają, tego się nie da zapomnieć. W trakcie zdjęć do "Pitbulla" było we mnie coś takiego, że mój ojciec nie chciał ze mną rozmawiać…

Co to było konkretnie? Bo mówisz o tym wszędzie.

Nie wiem. Musiałem mieć coś, jakiś mrok, poczucie nienawiści, które destabilizowało moje relacje.

Czy wróciłeś do siebie po tej roli, czy jeszcze nie?

Wydaje się, że tak. Psychika ludzka to nie jest obiekt, jak drzewo. Nie ma stanu skupienia. Trudno się o tym mówi.

Inaczej pracuje na psychice ktoś, kto jest dziennikarzem, a inaczej ktoś, kto udaje kogoś innego.

Generalnie wrażliwość, bez której nie mógłbym uprawiać tego zawodu, życia mi nie ułatwia. Musiałem wybudować sobie strefę bezpieczeństwa, która mnie odcina od świata. A aktorstwo działa na mnie terapeutycznie. Uwielbiam to uczucie, kiedy schodzę z planu po ciężkich scenach i jestem wypruty emocjonalnie, po prostu sczyszczony.

Wnioskuję z tego, że zamiast do terapeuty, chodzisz na plan filmowy?

Coś w tym jest. Po zagraniu Cukra doszedłem do wniosku, że gdybym kompletnie odciął się od emocji, dbając o siebie, chroniąc swoją wrażliwość i nie został aktorem, to kto wie, czy po ulicach nie chodziłby Sebastian Fabijański ps. "Cukier". Po każdej roli czegoś się o sobie dowiaduję.

A czego dowiedziałeś się o sobie po Ginterze?

Że nie wierzę w przyjaźń.

Grubo.

Nie ufam tej relacji. Może to wynik doświadczeń, może intuicja. Albo ja po prostu źle rozumiem znaczenie tego słowa. Wierzę natomiast w miłość, ale nie taką z plakatu, serialu czy komedii romantycznej. Miłość to też spotkanie. Spotykasz kogoś, dajesz miłość i idziesz dalej. A przyjaźń wypaczają oczekiwania. Lubimy składać rożne obietnice, a ludzi podobno poznaje się po czynach, a nie po słowach. To jak z małżeństwem. Ile trzeba mieć w sobie iluzorycznej pewności, mówiąc "nie opuszczę cię aż do śmierci". Nie wierzę w takie przyrzeczenia. W życiu nie ma nic na pewno.

Nie chcesz etykietek?

Etykietek, obietnic, deklaracji. Mnie się kiedyś wydawało, że miałem przyjaciela. Wydawało mi się. Generalnie jestem usposobiony bardzo pragmatycznie i realistycznie, więc nie chcę tkwić w jakiejkolwiek iluzji. Nie ufam podszeptom serca i złudzeniom. Nawet jeżeli przez chwilę coś mi się wydaje, to zawsze przychodzi moment, kiedy zaczynam patrzeć bez emocji i wtedy widzę, czy coś ma wartość. Jak dotąd nie miało nigdy. Samotność mi nie wadzi, więc nie usprawiedliwiam nikogo przed samym sobą tylko dlatego, żeby na siłę utrzymać jakąś relację.

Samotni indywidualiści osiągają najwięcej, tak twierdzi twój idol Al Pacino. To prawda?

Nie generalizowałbym. Nie lubię takich sloganów. Pozdrawiam Ala.

Lubię w tym zdaniu słowo "indywidualista".

To słowo jest dzisiaj nacechowane pejoratywnie. Słyszysz "indywidualista", myślisz, że to buc i narcyz, a to zwykły bałach. Znam wiele osób, które nazywają siebie indywidualistami tylko po to, by budować swoją wartość w oczach innych, poczuć się lepiej z samym sobą. W "Wichrach namiętności" jest takie zdanie: "Są ludzie, którzy mają w sobie jakiś silny głos w sercu i albo zostają uznani za szaleńców, albo zostają legendami". Indywidualizm to jest ten głos w sercu, a nie jakaś kreacja.

Ktoś, kto wystaje ponad przeciętność wzbudza zainteresowanie, a cała obecna kultura skupiona jest wokół wzbudzania zainteresowania.

Dokładnie tak, ale albo to masz, albo kreujesz.

A ty to masz, czy kreujesz?

Nie zastanawiam się nad tym. Żyję według rytmu mojej intuicji, a nie według rozsądku, kalkulacji czy koniunkturalizmu. Może to mam, a może kreuję tak dobrze, że wydaje mi się, że to mam… Nie wiem.

Wchodzisz na plan, a film jest takim zbiorowiskiem, które na kilkadziesiąt dni staje się wspólnotą ludzi jednego celu.

Powiedziałaś kluczową rzecz: wspólnotą na kilkadziesiąt dni. Na ten czas jestem w stanie powiedzieć: teraz żyję z tymi ludźmi, daję im siebie na milion procent. W życiu się nie uzależniam od relacji, ale na planie lubię się uzależnić od spotkania. Kreatywnego spotkania, choć jest to trudne, bo w Polsce nie ma szacunku i kultu aktorów.

Błagam, nigdzie tego nie ma.

Posłuchaj, pracuję teraz z Bartkiem Nalazkiem, który współpracuje z Januszem Kamińskim. On opowiadał, jak na planie "Lincolna" producenci dali dyrektywę całej ekipie, by mówiła do Daniela Day-Lewisa, grającego Lincolna, per "panie prezydencie". Bo kiedy w grę wchodzi taka odpowiedzialność, taka rola, sztuka i oczywiście takie pieniądze, to producenci wiedzą, że aktor musi na czas zdjęć stać się Abrahamem Lincolnem, i zrobią wszystko, by mu to ułatwić, bo ludzie pójdą do kina i będą chcieli zobaczyć Lincolna, a nie Day-Lewisa.

Czyli, jak rozumiem, chciałbyś, by na planie mówili do ciebie "panie Cukier"?

Wystarczyłoby "Cukier". A tak serio, to dlaczego nie? Nie chodzi o moje ego i żebym czuł się jak Day-Lewis, chodzi o to, że kiedy mam zadanie, co sama powiedziałaś, udawać kogoś innego i mam zrobić to wiarygodnie, żeby film wyszedł jak najlepszy, to może coś takiego by zadziałało.

Autor: Robert Jaworski

Źródło: Archiwum prywatne

To nie ociera się jednak o pewną śmieszność?

Nie, wcale, bo funkcjonujemy w konwencji, w pewnej metafizycznej, nienamacalnej przestrzeni transformacji, kiedy kończy się aktor i zaczyna się rola. Dotknąłem tego w "Pitbullu", ostatnio na planie "Kamerdynera", pojawia się to też w "Gwiazdach". Rozmawiamy o czymś, co jest niewidzialnym procesem, który zachodzi w aktorze i ciężko go nazwać, ale najważniejsze, że ten proces generuje efekt ekranowy, który zostaje na długo. Jeżeli mamy zostawić temu światu coś, co jest wieczne, to zróbmy to jak najlepiej.

To zawód, który ociera się czasem o pajacowanie. Nie traktuje się go, szczególnie ostatnio, poważnie.

Jeśli ktoś pajacuje, jego sprawa. Nie uważam, żeby nie traktowano go poważnie, bo jeśli ktoś jest w stanie zapłakać, kiedy bohater w filmie umiera, to sprawa jest poważna. Zawód się sprostytuował, owszem, bo aktorzy zaczęli wychodzić poza swoje kompetencje.

Jakie są kompetencje aktora?

Proste. Aktor powinien dawać, a nie brać. Jest takim samym twórcą jak reżyser, operator czy wszelkie piony artystyczne. Jestem za rzeczowym spojrzeniem na sprawę. Dużo jednak zależy od tego, w czym grasz, co robisz, gdzie się pojawiasz. Czyli kontekst, kontekst i jeszcze raz kontekst. Mam problem, kiedy muszę powiedzieć komuś, że jestem aktorem. Nie mam w sobie tyle bezczelności, żeby stawiać siebie na równi z ludźmi, którzy naprawdę wykonują odpowiedzialne zawody.

Zawsze mogłeś zostać neurochirurgiem i wykonywałbyś zawód odpowiedzialny, więc nie ma co się pałować, że wyszło, jak wyszło.

Nie będę się pałował, ale nie chcę też nazywać siebie aktorem z pretensjonalnym tonem głosu nacechowanym narcyzmem i poczuciem nieuzasadnionej wielkości. Nie uważam bycia aktorem za jakiś nadzwyczajny powód do dumy.

Ale to zawód, który oparty jest na pompowaniu ego!

Tak, ale albo jest się aktorem i działa się w służbie, albo ktoś gra aktora, czekając na poklask. Trzeba ego paść, zgoda, fajnie jest zrobić raz na jakiś czas coś, co da ci poczucie bycia potrzebnym i akceptację czy podziw.

Jeśli napiszę tekst, który wywoła dyskusję, mogę się poczuć potrzebna. W jaki sposób ty możesz poczuć się potrzebny?

Kiedy po roli Cukra podchodzą do mnie ludzie, mówią: Stary, powiedz, jaką książkę czytałeś w tym filmie. Kiedy spotykam się z ludzką fascynacją i zainteresowaniem większym niż tylko "fajna rola". Albo kiedy podchodzi do ciebie facet i mówi: No głupio, ale ci powiem, płakałem, kiedy umarłeś w "Belfrze". Wiesz, jakie to jest cholernie ważne?

Płakali po Kusiu w "Belfrze", czy po Tobie płakali?

Pewnie trochę po Kusiu, a trochę po mnie w roli Kusia. Duża też w tym zasługa kontekstu całości i świetnego scenariusza.

Czyli to prawda, co mówił Brando, że to widzowie, a nie aktorzy robią całą robotę, bo przeżywają to, co wy robicie?

Pewnie, że tak. My musimy tylko na to odpowiednio nakierować. Oczywiście nie jestem nastawiony egocentrycznie, nie uważam, że każda udana rola to tylko moja zasługa. Film to reżyseria, scenariusz, zdjęcia itd. Film to ekipa, a ja jestem jej członkiem, czyli trybikiem w maszynie.

Jak w tym zawodzie, który polega na udawaniu, znaleźć prawdę?

Prawda jest w spotkaniu, w sytuacji. Naprawdę spotykamy się po to, żeby zrobić coś na niby. To spotkanie zawiera w sobie wszystko. Albo przychodzisz na plan, otwierasz się, ryzykujesz i mówisz: tylko tyle mam dzisiaj, ale wszystko oddaję. Można też przyjść i z wyższością oraz przekonaniem o swojej wyjątkowości powiedzieć: nie, tutaj nie dam, tu mi się nie opłaca, tu nie dowieźli. Świat, obojętnie, czy na planie, czy w supermarkecie, jest pełen fałszywie protekcjonalnych, szacownych, egoistycznych zadufków, którzy dbają tylko o swoją dupę. Nie chcę tak skończyć. A jeśli ktoś jest w stanie wyskoczyć z siebie, zapomnieć o swoich interesach i tym, jak kto będzie go potem odbierał i zaryzykować wszystkim, co ma, to to budzi mój podziw. To jest odwaga. To jest poświęcenie, na które sztuka zasługuje. Bo jest dla ludzi!

Z dnia na dzień stałeś się ogromnie popularny, jakie jest Twoje podejście do popularności, która stała się nieodłącznym elementem życia?

Traktuję to jako fakt. To się dzieje. Czarusiem nie będę i nie chcę udawać, że mnie to nie obchodzi. Kiedy widzisz w ludzkich oczach podziw, to jest to łechcące. Ale to jest chwilowe. Tak na co dzień nie czuję się specjalnie ważny. Dlatego autentycznie dziwi mnie, że piszą o mnie np. na Pudelku. Wiem, że chodzi o zarabianie pieniędzy. Ale nie rozumiem, dlaczego jestem dla nich interesujący. Nie mam głośnego związku, nie bywam na ściankach, nie uzewnętrzniam się na Instagramach itd. Generalnie wydaje mi się, że nie daję żadnego pretekstu.

Gdybyś był brzydszy i grał w gównianych filmach, pewnie by cię olali… Nie kokietuj.

To, że odniosłem jakiś sukces, oznacza jedynie tyle, że odniósł sukces film, w którym zagrałem. Moim sukcesem jest to że zawsze byłem wierny swojemu sercu, a ono zawsze było na właściwym miejscu. Bo pieniądze, szybka sława i świrowanie amanta nigdy mnie nie skusiły. Ale o tym w serwisach plotkarskich nie przeczytamy, nie mam złudzeń. Mógłbym zagrać dokładnie tak samo w filmie, który zobaczyłoby kilkadziesiąt tysięcy ludzi i Pudelek by nie pisnął słówka na mój temat. Po "Jezioraku" nie pisnął, mimo że dostałem parę nagród za rolę w tym filmie. Na pewno mam w życiu dużo szczęścia, ale ja się tym, jak mówisz, "sukcesem" nie umiem spektakularnie cieszyć. Ja się chyba w ogóle nie potrafię spektakularnie cieszyć w życiu.

Sebastian Fabijański w filmie "Pitbull. Niebezpieczne kobiety"

Sebastian Fabijański w filmie "Pitbull. Niebezpieczne kobiety"

Autor: Anna Gostkowska

Źródło: Ent One Investments / Materiały prasowe

Dlaczego?

Zawsze mam jakiś problem, niepokój. Co chwilę podważam siebie i wszystko, co wokół mnie, nawet to, co teraz mówię. Zawsze jest coś nie tak. Z jednej strony to męczy, ale z drugiej daje impuls do odważnej i granicznej refleksji. Ta pozwala zobaczyć, a nie tylko patrzeć.

Ludzie dzisiaj widzą, czy raczej patrzą?

Patrzą. Nie chcą widzieć. Tak jest wygodniej. Lepiej jest patrzeć na siebie i nie widzieć tego, co podświadomie podejrzewamy o sobie, a przed czym uciekamy. To prosty mechanizm wyparcia. Patrzenie jest bezpieczniejsze.

Patrząc na ciebie myślą: jestem ciekaw, co on ma do powiedzenia, czy "niezły towar"?

Nie będę siebie oszukiwał i udawał, że na pierwszy rzut oka jestem postrzegany jako filozoficznie usposobiony intelektualista. Ale wierz mi, że najbardziej cieszą mnie sytuacje, kiedy ktoś do mnie przychodzi z problemem, a nie propozycją.

Ludzie nie widzą w tobie mężczyzny, który siedzi przede mną, ale gangstera, który nosi na twarzy maskę i jeździ motorem. To ich święte prawo ubrać cię w kostium z filmu.

Tak. Ostatnio usłyszałem: "W tym filmie taki chudy byłeś… powinieneś być taki chudy". Ile w tym "powinieneś" było emocji, zawodu, że nie spełniam jego oczekiwań. Dla niektórych ludzi jesteśmy członkami rodzin, a nawet ich własnością. Dlatego uważam, że to jest absurdalnie niepoważny zawód w paradoksalnie bardzo poważnych okolicznościach.

Aktorstwo to niesprawiedliwy zawód, nie zawsze sukcesy odnoszą najlepsi. Często sukces mają ci ustosunkowani, będący w układzie towarzyskim, politycznym, erotycznym. Tobie się udaje, bo…

Nie wiem. Wiesz na podstawie czego obsadził mnie Patryk Vega w "Pitbullu"? Zobaczył wywiad ze mną, zaprosił mnie na spotkanie. Potem, po 10 minutach rozmowy ze mną, zaproponował, żebym zagrał Cukra. Takich sytuacji i zbiegów okoliczności w moim życiu było kilka.

Gdybyś porównał listę filmów, których nie zrobiłeś, z listą filmów zrobionych, to która będzie dłuższa?

Lista filmów, których nie zrobiłem, będzie pewnie dłuższa. Ale gdybym je zrobił, czując, że nie chcę i że nie powinienem, to straciłbym szacunek do samego siebie. Zdeptałbym własną godność.

Serio? Byłbyś na okładkach, każde zdjęcie z Instagrama lądowałoby na Pudelku, paparazzi jeździliby za tobą. Jak to mówią, "fejm na maksa".

No i co z tego, powiedz mi? No i co? Gówno. Nic. Dla mnie i mojego życia taka popularność nic by nie znaczyła. Jeśli inni czują się z tym dobrze i daje im to jakieś konkretne profity, niech to robią. Ja nie umiem. To nie moja grupa krwi. Zawsze podejmowałem decyzje w zgodzie z tym, co czuję, a nie z tym, co powinienem.

To ryzyko i odwaga na granicy szarży.

Odwagę to mają ci, którzy zimą weszli na Nanga Parbat. Ryzyko? Ryzyko to akurat jest moje hobby, więc podejmuję je zawsze z przyjemnością. Nie chcę uzależniać swojego życia od niczego ani od nikogo. A szczególnie od tego, czy zagram w jakimś filmie, będę na jakiejś okładce, w reklamie, czy będą o mnie pisać i czy zarobię pieniądze, bo to jest zniewolenie. A ja chcę być wolny. Tyle.

Czym jest ta wolność poza tym, że słowem, które często pada w twoich wypowiedziach?

W moim rozumieniu jest nieposiadaniem żadnych łańcuchów, które często przyjmują różne postaci w życiu. Chodzi tu też o uwarunkowania zawodowe, obietnice, układy… Człowiek nieuwikłany w żadne układy ma dużo trudniej. A mnie tylko taka droga interesuje. Do takiej przywykłem. To jest potrzeba serca, ale też potrzeba adrenaliny. Wiem, że to mnie niszczy i jest toksyczne, ale nie umiem bez tego żyć. To nałóg. Jestem, k…a, uzależniony od wolności. Człowiek wolny wcale nie jest bezpieczny, przeciwnie, musi być czujny, bo na każdym kroku wszystko próbuje tę wolność zabierać. W aktorstwie też ciężko o wolność, dlatego nie upieram się, że całe życie będę grać.

Kiedy zaczniesz reżyserować własne filmy i kreować swój świat?

Pewnie nie szybko. Chciałbym, ale muszę się jeszcze dużo o filmie dowiedzieć, spotkać się na planie z paroma reżyserami, szerzej rozumieć, więcej poczuć, by móc się na jakiś temat w ogóle wypowiedzieć. Niby wiem, o czym bym opowiadał, ale, jak się mówi, "jak nie ma na ekranie, to nie ma w ogóle". A ja nie wiem, czy byłbym w stanie umieścić na ekranie np. wolność. Kojarzysz dialog z filmu "Easy Rider"? Mam go nawet zapisany w telefonie: "O, tak. Każdy pragnie wolności. Ale mówić o wolności i być wolnym to nie to samo. Ciężko o wolność, kiedy jesteś towarem na rynku. Wystarczy tylko komuś powiedzieć ze nie jest wolny. Zabije cię, byle dowieść, jak bardzo się mylisz. Zanudzają cię gadkami o wolności jednostki, ale widok kogoś naprawdę wolnego ich przeraża. Ale nie uciekają ze strachu... Stają się niebezpieczni".

Masz takie filmy, które definiują twoje pojęcie kina?

Mam w telefonie listę tytułów, nazwisk… Zobacz: cały Tarantino, Coppola, Wes Andreson, Stevens, Jarmusch, Scorsese, Has, Milos Forman, Kubrick, Fincher, Sorrentino, Chazelle, trochę tego jest. A, i mój ulubieniec - “Prawdziwa historia" z Hopkinsem, film o kolesiu, który wymyślił sobie, że będzie bił rekord prędkości na swoim motorze. Ten film jest moim przyjacielem, tak nawiązując do przyjaźni, w którą nie wierzę. Takie filmy to esencja funkcji kina. Nie trzeba szokować, żeby dotykać.

Sebastian Fabijański i Karolina Szymczak w filmie "Gwiazdy"

Sebastian Fabijański i Karolina Szymczak w filmie "Gwiazdy"

Autor: Robert Jaworski

Źródło: Kino Świat / Materiały prasowe

Jednak to dwie role, jak Kuś i Cukier, szokujące, ciebie zawodowo ustawiły.

Nie wiem, czy szokujące, ale na pewno nieprzewidywalne, tak samo, jak w "Gwiazdach". Ginter raz kocha, raz nienawidzi. Raz bije, raz przytula. W "Kamerdynerze" Filipa Bajona, do którego zdjęcia trwają… "Kamerdyner"! No właśnie… To będzie wielki film i nie boję się tego słowa. Kino przez duże "K", rozmach, historia, epickość. Gram chłopaka, który urodził się w dość kontrowersyjnych okolicznościach, urodziła go służąca rodziny arystokratycznej. Jest wybitnie uzdolniony muzycznie, gra na fortepianie i zakochuje się w swojej siostrze. I to jest istota tej historii, opowiedziana w latach 1900-1945 na Kaszubach. Kawał historii Polski i tego rejonu.

Jak to jest zobaczyć siebie w wieku 40 i paru lat?

Dla mnie to fascynujące zadanie, bo muszę nadążyć za filmem - charakteryzacją, kostiumami, scenografią, zdjęciami i Filipem, który pięknie to opowiada, bo czasem nie rozumiem, kiedy mi mówi: "w filmie epickim bardzo ważny jest czas…". Fascynująca robota, ale cholernie trudna. Mateusz, bo tak ma na imię główny bohater tego filmu, jest w pewnym momencie świadkiem wydarzeń, które sprawiają, że siwieje w jedną noc. I jak to zagrać? Nie wiem, więc muszę się dostroić do filmu, muszę wejść z nim w relacje, zapomnieć o sobie. Co za robota! Więcej nie powiem, ale zapowiada się piękny, impresyjny film, epicki.

To prawda, że po "Pitbullu" miałeś moment, że wątpiłeś w sens uprawiania tej pracy?

Schopenhauer by powiedział "Każdy człowiek potrzebuje stale nawet pewnej ilości trosk, cierpień lub biedy, tak jak okręt potrzebuje balastu, by płynąć prosto i równo.". A Bukowski na to "Dokładnie! Ból i cierpienie sprzyja tak zwanej twórczości artystycznej". Musiałem się odciąć. Spotkać z rozumem. Znaleźć balast, żeby płynąć dalej. Nie mogę się czuć za dobrze zawodowo, bo nic nie dam.

Na premierze "Pitbulla" widziałam człowieka, który jest jak przerażona zwierzyna chowająca się za maską.

Bo czekałem na wyrok. Wiedziałem, że to jest film, który zobaczy dużo ludzi. Miałem skrajnie negatywne nastawienie, wynikające z lęku przed społecznym odrzuceniem. Wydawało mi się, że ryzyko, jakie podjąłem w tym filmie, spotka się z szyderą. I że potem czeka mnie już tylko wyjazd. Widzisz, wracamy na koniec do mojego Gintera z "Gwiazd". Całe życie, dokładnie jak on, żyłbym z piętnem porażki. Na szczęście po "Pitbullu" jakoś mi się upiekło. Ale na cieszenie się tym sukcesem zabrakło siły. Poczułem ulgę. A teraz musze się pilnować. Nie chcę, a nawet nie mogę robić skoków na kasę, bo te mogą się skończyć "bankructwem". Ludzie wyczują ściemę, wyczują niespójność. I nie podarują. A na szacunek trzeba zapracować. Czujny muszę być po prostu. "Czujny jak pies podwójny"!