Getty Images

Niektórzy ludzie nie lubią brać odpowiedzialności za własne gówno i obwiniają o wszystko innych - powiedział kiedyś Travis Kalanick. Cóż, w końcu postanowił wziąć tę odpowiedzialność. Choć nie bez przymusu. I gówno też nie całkiem tylko jego. Ale to on temu nadał – za przeproszeniem – twarz.

"Kocham Ubera ponad wszystko na świecie i w tym trudnym dla mnie osobiście momencie w życiu, zaakceptowałem żądania inwestorów. By ustąpić i by Uber mógł w ten sposób wrócić do budowania swojej pozycji, rozpraszać się walką na zupełnie innym polu" – to słowa z komunikatu Travisa Kalanicka. 40-latka, miliardera, samca-alfa. Atrakcyjnego i zarazem aroganckiego, zarozumiałego menedżera.

Ba, być może jakieś powody do tego ma. Od 2014 r. Kalanick, niemal z niebytu, wskoczył na listę najbogatszych "Forbesa", z majątkiem szacowanym na ponad 6 mld dol. Te zera na koncie biznesmena to efekt Ubera, behemota, który – mimo wiecznych strat – zawładnął rynkiem przewozów w wielu krajach. I zawładnął wyobraźnią inwestorów, którzy wierzą, że Uber to więcej niż tylko "firma, której nienawidzą taksówkarze". Że to przyszłość transportu, usług, rywal godny Google’a i Tesli zarazem.

Źródło: Getty Images

Jeśli te wizje się spełnią, to już z innym prezesem. Kalanick faktycznie przeżywa osobistą tragedię – w maju, w wypadku na łodzi zginęła jego matka, a poważnych obrażeń doznał ojciec. Jego kariera w Uberze zaczęła się sypać jednak dużo wcześniej.

Kalanick współzakładał Ubera w 2009 r. Wodził za nos urzędy w każdym możliwym kraju, w sposób mocno lekceważący odnosił się do wszelkich oficjeli.

– Skąd wiemy, ilu kierowców powinno jeździć w Uberze? A skąd sprzedawca lodów wie, ile ma kupić lodów, po prostu kalkuluje i wie. Ile aut dla nas jeździ? Kilkaset. Ile dokładnie? Nie jest to niskie kilkaset, ani duże kilkaset – opisywał na komisji transportu w USA. To było jeszcze w 2012 r., gdy Uber raczkował. Przez następne kilka lat przeskoczył rywali, wchodził agresywnie w nowe rynki (dowóz jedzenia, wynajem łodzi itp.). A Kalanick wyrósł w opinii publicznej na lidera, którego jedynym bożkiem jest wzrost firmy. Za każdą cenę i każdym kosztem – finansowym i ludzkim.

Źródło: Getty Images

Kalanick zdawał sobie z tego sprawę. - To nie jest dobre dla Ubera, nie jest dobre dla mnie, nie jest dobre dla ludzi, z którymi rozmawiam i pracuję. To jest złe dla każdego - mówił już w lipcu 2016 r. na jednym z zebrań.

W lutym tego roku mówił, że musi "dorosnąć jako lider”.

Ale domino już się waliło. Poruszyła je jedna z pracownic. Odważnie, pod nazwiskiem, napisała, co działo się w firmie. Tym pierwszym klockiem była Susan Fowler.

Rada nadzorcza w odrębnym komunikacie stwierdziła, że odejście Kalanicka da spółce "możliwość, by w pełni wejść w ten nowy rozdział w historii Ubera".

"Nie ma co naprawiać. Już czas, by regulatorzy rynkowi to po prostu zamknęli" – to tytuł felietonu, jaki ukazał się w Harvard Business Review zaraz po rezygnacji Kalanicka. Wielu przyjęło ten fakt z satysfakcją.

Mobbing pod dywanem

A wydawało się, że Kalanick jest nietykalny. Za jego rządów inwestorzy dołożyli spółce ok. 14 mld dol., a Uber stał się tym samym najwyżej wycenianą prywatną firmą – na ok. 70 mld dol. Kalanick pozostał przy tym największym prywatnym udziałowcem, z wielkim wpływem na decyzje rady. Sam też zatrudniał wielu kluczowych menedżerów, tworząc sobie bezpieczną twierdzę wewnątrz korporacji.

Źródło: Getty Images

A co napisała Fowler? "Moja przygoda w Uberze to dziwna i fascynująca historia, która powinna zostać opowiedziana" – tak zanęciła na swoim blogu. Ale nie była to fascynująca - w sensie pozytywnym - historia.

Fowler od początku pracy dla Ubera spotkała się molestowaniem. Jej przełożony przez firmowy komunikator opowiadał jej, że jest w wolnym związku, a jego partnerka znajduje sobie przygodnych partnerów. Żalił się jednocześnie, że on do takich przygód szczęścia nie ma. Fowler poczuła, że to propozycja pójścia do łóżka. Poszła z tym do działu HR, ale sprawa została zamieciona pod dywan.

Ona sama zmieniła zespół, w którym pracowała, ale przez kolejne miesiące poznawała kobiety, które również słyszały podobne propozycje. Okazało się, że Fowler to dopiero początek. Jej wpis dodał odwagi innym. I rozpętało się prawdziwe PR-owe piekło.

"Przestań być płaczliwą suką"

W serwisie Medium pojawiła się kolejna historia, tym razem napisana pod pseudonimem Amy Vertino. Kobieta opowiada już nie tylko o molestowaniu seksualnym.

"Szowinistyczne, rasistowskie i homofobiczne postawy były tam więcej niż normalne. (...) Dla niektórych facetów było zupełnie normalne nazywane innych facetów pedałami, kiedy nie uczestniczyli w imprezach, na których był seks i narkotyki. Było zupełnie normalne dla nich, żeby publicznie odnosić się do swoich koleżanek "dziwko", kiedy nie chciały się z nimi umówić" - pisze Amy.

Któregoś dnia od jednego ze swoich współpracowników usłyszała: "przestań być płaczliwą suką".

Reakcja w kadrach? Amy twierdziła, że usłyszała, by odpuścić, bo jej kolega to dobry pracownik i nigdy nie było na niego skarg. Okazało się to nieprawdą.

Twierdziła też, że prezes Travis Kalanick o wszystkim wie i znany jest z tego, że chroni menedżerów na wysokich stanowiskach. Niezależnie od tego, jak obraźliwi i opresyjni są wobec swoich podwładnych.

Autor: Mariusz Gaczyński

Źródło: East News

Śledztwo i prokurator Obamy

Oficjalnie Kalanick się oburzył. Po tym, jak sprawa Susan Fowler wyszła na jaw, napisał oświadczenie, w którym ogłosił rozpoczęcie śledztwa. Zapowiedział też, że każdy, kto myśli, że takie rzeczy ujdą mu płazem, powinien się pakować.

"Wszystko, co zostało opisane na blogu jest przerażające. I jest zupełnie przeciwne temu, w co wierzymy w Uberze" - napisał na Twitterze. A potem zatrudnił Erica Holdera - byłego Prokuratora Generalnego za kadencji prezydenta Baracka Obamy. Po co? By to on poprowadził wewnętrzne śledztwo.

Efekty czteromiesięcznego śledztwa? Ponad 20 osób pożegnało się z pracą. Kilku wysoko postawionych menedżerów wysłano na dodatkowe szkolenia. Uber upublicznił rekomendacje zespołu Holdera, w tym ograniczenie władzy Kalanicka w spółce. Pełnego raportu nie ujawniono. Czy Kalanick mógł być ustaleniami raportu zaskoczony? Wątpliwe.

Media przypomniały, jak Uber promował się we francuskim Lyonie. Kampania prowadzona wspólnie z aplikacją "Avions de chasse" podsyłała zdjęcia seksownych dziewcząt, które miały wozić pasażerów przez 20 minut.

Przypomniały też, jak jeden z wiceprezesów - w obecności redaktora naczelnego BuzzFeeda - otwarcie mówił o wynajęciu grupy researcherów, którzy mieliby za zadanie inwigilować dziennikarzy piszących krytycznie o spółce. Mieli grzebać w ich prywatnym życiu i węszyć wokół rodzin. A chodziło przede wszystkim o Sarah Lacy, redaktorkę branżowego serwisu PandoDaily, która już w 2014 r. wytaczała pod adresem Ubera zarzuty seksizmu i mizoginizmu.

Media przypomniały, że gdy w Indiach kierowca Ubera zgwałcił pasażerkę, firma odcinała się od incydentu, a jednocześnie jeden z jej menedżerów wszedł w posiadanie dokumentacji medycznej pacjentki. Papiery ofiary gwałtu trafiły też na biurko Kalanicka.

W końcu ta sprawa z lutego, kiedy to wyciekło nagranie, po którym Kalanick postanowił "dorosnąć jako lider". Jechał w towarzystwie dwóch kobiet z jednym z kierowców UberBlack. W luksusowym czarnym aucie grał Maroon 5 "Don't Wanna Know". Pod koniec kursu, zanim prezes wysiadł z auta, kierowca rozpoczął rozmowę, w której wytknął prezesowi, że ten obniżył ceny za przejazdy w ramach luksusowej usługi UberBlack.

- Podnosicie wymagania dotyczące standardów aut, a jednocześnie obniżacie ceny - powiedział prezesowi kierowca Fawzi Kamel. Rozmowa szybko przerodziła się w awanturę.

- Zbankrutowałem przez pana - powiedział w końcu Kamel. Kierowca twierdził, że wziął w leasing luksusowe auto, a w międzyczasie firma zaczęła obniżać ceny przejazdów, przez co stracił 97 tys. dolarów. - Ludzie już wam nie ufają - powiedział Kamel.

To tak rozsierdziło prezesa, że dał się ponieść. - Gówno prawda - odpowiedział kierowcy. I dodał: niektórzy ludzie nie lubią brać odpowiedzialności za własne gówno i obwiniają o wszystko innych.

Zaledwie w kwietniu "New York Times" ujawnił, nad czym w Uberze pracują setki psychologów i ekspertów od analizy danych. Przewagą Ubera jest m.in. to, że nie musi zatrudniać kierowców, w ten sposób znacząco obniża koszty pracy. Ale ma to swój minus – nie ma możliwości, by mieć pewność, że kierowcy będą jeździć wtedy, gdy popyt jest najwyższy. I że będzie ich wystarczająco dużo.

Dlatego – jak pisał NYT – specjaliści w Uberze non stop testowali nowe funkcje, które miały na celu jedno. Zachęcić kierowców, by jeździli dłużej. Dokładnie tak samo jak np. aplikacje dla biegaczy próbują ich mobilizować do zwiększonego wysiłku. Wszystko w imię wzrostu.

Czy odejście Kalanicka to zmieni? W zeszłym tygodniu Uber poinformował o nowej inicjatywie – w końcu kierowcom będzie można dawać napiwki. Miano lidera zobowiązuje.

PS. W tekście wykorzystano fragmenty tekstu Agaty Kołodziej z serwisu money.pl "Czarna seria Ubera. Awantura w aucie, a do tego molestowanie seksualne, rasizm i narkotyki".