Archiwum prywatne Michała Zajączkowskiego
*Michał Bugno: Co sprawiło, że już podczas pierwszej wyprawy w Himalaje zdołałeś zdobyć tak trudną i wysoką górę jak Lhotse? *
Jakub Bojan: Dużo szczęścia, bardzo dobry partner, a także nie najgorsze doświadczenie i dobre przygotowanie. Wcześniej byłem między innymi na najwyższym szczycie Ameryki Północnej - Denali, oraz na Aconcagule - najwyższym szczycie Ameryki Południowej. Wspinałem się też sporo w Alpach i Tatrach. Dało mi to podstawowe przygotowanie i przetarcie.
*W Himalaje wybraliście się wraz z Michałem Zajączkowskim. Jak często wcześniej wspinaliście się razem? *
Byliśmy razem w Tatrach, na Alasce i na lodospadach w Austrii. Niedawno pojechaliśmy do Gruzji na Kazbek. Świetnie się rozumiemy. Śmiejemy się, że w górach można różnić się na wiele sposobów, ale najważniejsze jest, żeby mieć takie same poglądy polityczne. To klucz, żeby wytrwać ze sobą przez wiele dni w jednym namiocie. Poza tym góry są naszą wspólną pasją. Możemy o nich rozmawiać bez końca.
*Dlaczego wasz wybór padł na Lhotse? *
Głównie ze względu na piękne widoki. Trekking z Lukli do bazy pod Everestem trwa tydzień, a trasa jest niezwykle malownicza. Niektórzy twierdzą, że to "life changing trekking". Po drodze można podziwiać m.in. przepiękną górę Ama Dablam, a także południową ścianę Lhotse. Nie mam wątpliwości, że to jedna z najładniejszych ścian w Himalajach.
*To słynna ściana, na której w 1989 roku zginął Jerzy Kukuczka. *
To prawda. Byliśmy pod tą ścianą z Michałem kilka razy. Po drodze mijaliśmy czorten pamięci Bohaterów Południowej Ściany Lhotse, a w tym właśnie Jerzego Kukuczki. To niebywale trudna ściana. Jest bardzo charakterystyczna i łatwo ją rozpoznać. I właśnie tam zginął Kukuczka. A co do trekkingu, to cały tydzień wędrówki jest niesamowitym przeżyciem. Wielu ludzi wyrusza do bazy pod Mount Everest tylko po to, żeby zaliczyć sam ten trekking i cieszyć się widokami.
*Rozważaliście wejście na inne ośmiotysięczniki? *
Tak. Rozważaliśmy Czo Oju albo Sziszapangmę, które są niskimi i w miarę łatwymi ośmiotysięcznikami. Oczywiście były też myśli o Mount Evereście, ale ta góra jest niezwykle droga. Uważam, że płacenie 11 tysięcy dolarów za samą zgodę na wspinaczkę to ekstrawagancja. Koszty naszej wyprawy stałyby się trzy razy większe. Wolę przeznaczyć te pieniądze na inne góry.
A ile zapłaciliście za Lhotse?
To był pierwszy wyjazd, podczas którego korzystałem z usług agencji. Koszt wyniósł około 10 tysięcy dolarów. W cenie była zgoda na wejście, namioty w obozach, koszty poręczówek i trzy butle z tlenem. Agencja zapewniła też podstawowe wyżywienie w bazie, a także na wysokości do drugiego obozu. W wyższych partiach góry korzystaliśmy już z własnego jedzenia. Były to liofilizaty, orzechy, batony i żele energetyczne. Niczego innego na takiej wysokości organizm nie trawi. Poza tym nie mieliśmy apetytu.
*Ile osób próbowało zdobywać szczyt Lhotse w czasie, kiedy byliście na tej górze? *
Kilkadziesiąt. Dla porównania na Everest udzielono w tym samym czasie kilkuset pozwoleń. Lhotse jest mniej popularną górą, choć aż osiemdziesiąt procent trasy pokrywa się z tą na Everest. Dzięki temu i my mieliśmy okazję przechodzić przez słynny Icefall. To prawdziwy cud natury - lodowy labirynt otoczony potężnymi serakami o pięknych kształtach. Trzeba mocno kluczyć, żeby przez nie przejść. To bardzo niebezpieczne miejsce.
Prawdziwa ruletka?
Tak. Nad głową cały czas masz wiszące seraki wielkości wieżowców. W każdej chwili mogą na ciebie spaść.
*Taka sytuacja to pewna śmierć. *
Absolutnie, bo są to potężne masy lodowe. Kilka lat temu na Icefallu miał miejsce tragiczny wypadek. Spadł serak, który spowodował wielką lawinę. Zginęło kilkunastu Szerpów, którzy znajdowali się na tym odcinku. Żeby zminimalizować ryzyko, przez Icefall szliśmy w górę nocą. Wtedy przy dużo niższej temperaturze, Icefall mniej się rusza. Niestety, schodzić trzeba było za dnia.
Skoro Icefall od początku bardzo cię ekscytował, to znaczy, że w górach pociąga cię ryzyko i adrenalina.
Tak, ryzyko i adrenalina są wkalkulowane w chodzenie po górach. Co ciekawe, w nocy lodowe bloki Icefallu nabierają jeszcze większego uroku.
Ile razy tamtędy przechodziliście?
Dwa razy w górę i dwa razy w dół. Za pierwszym zajęło nam to 7,5, a za drugim około 6 godzin. Tyle że za drugim razem trasa była zupełnie inna niż za pierwszym. Icefall cały czas się zmienia. Promienie słoneczne roztapiają bloki lodowe i w ten sposób przesuwają je o kilka metrów.
*Przesuwają się także drabinki zainstalowane nad szczelinami. *
Pracuje nad tym ekipa Icefall Doctors. To Nepalczycy, którzy codziennie na nowo rekonstruują trasę. Każdego dnia starają się ustawić optymalną drogę.
*Było trochę strachu, kiedy przechodziłeś po drabinkach nad szczelinami? *
Nie. Przechodzenie nad szczelinami nie sprawiało mi problemu. Na Icefallu są głównie pionowe drabiny. Poziomych więcej znajduję się dopiero między pierwszym a drugim obozem. Nie widziałem, żeby ktokolwiek miał z nimi większe problemy.
Jak przebiegały początki aklimatyzacji?
Aklimatyzacja rusza tak naprawdę od pierwszego dnia, czyli lądowania w Lukli. Każdego kolejnego zdobywa się kolejne metry, a wraz z nimi aklimatyzację. I tak przez tydzień aż do bazy na wysokości 5400 m n.p.m. Przeszliśmy tę drogę w dobrym tempie i dobrej formie. Potem było podejście do wysuniętej bazy pod siedmiotysięcznikiem Pumori. Widok z tego miejsca był niewiarygodny. Jednocześnie patrzysz na trzy góry - Everest, Lhotse i Nuptse. To dużo lepsze miejsce widokowe niż z popularnego Kala Pattar. Potem był Icefall i dojście do obozu pierwszego. Po spędzeniu w nim nocy wyszliśmy do dwójki. Przez jeden dzień odpoczywaliśmy na wysokości 6400 m n.p.m. Tego dnia widzieliśmy, jak słynny Szwajcar, Uli Steck wspina się po Nuptse. Tyle że wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to on.
*I wkrótce byliście świadkami tragicznego wydarzenia - wypadku Uliego Stecka, który obił się szerokim echem na całym świecie. Widzieliście go w ostatnich chwilach jego życia. *
Rano jeden z liderów wyprawy na Everest zauważył, że ktoś się na Nuptse wspina. A to bardzo trudna i wymagająca ściana. Z pewnością niekomercyjna. Patrzyliśmy i komentowaliśmy, że musi to być jakiś kozak. Tempo miał imponujące. Jakiś czas później jeden z Szerpów rzucił, że chyba spadł mu plecak. Niestety okazało się, że był to sam Uli. Bardzo szybko przyleciał helikopter. Pewnie ktoś obserwował go z bazy i natychmiast zareagował.
*Kiedy dowiedzieliście się, że był to słynny Uli Steck? *
Informacja o tym rozeszła się po obozie po południu. Szczerze mówiąc, mocno mnie to przybiło. Śledziłem wcześniej jego dokonania i bardzo go podziwiałem. To był naprawdę smutny dzień.
*Ruszyliście dalej w górę? *
Pojawił się problem, bo zepsuła się pogoda. Wiał bardzo silny wiatr z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Do tego prognozy na kolejne dni były fatalne. Nie byliśmy w stanie zrealizować naszego planu aklimatyzacyjnego, dlatego nie dotarliśmy do obozu trzeciego. Tego dnia jeden z członków wyprawy na Everest z naszej agencji schodził z obozu trzeciego i mocno odmroził sobie palce. To też był Polak. Już po zejściu z Lhotse odwiedziliśmy go z Michałem w szpitalu w Katmandu. Niestety, palce mocno poczerniały. Lekarz stwierdził, że trzy nadają się do amputacji.
*Ty nie miałeś problemów z odmrożeniami? *
Kiedyś w głupi sposób odmroziłem sobie palce stóp na Denali i teraz łatwiej mi się odmrażają. W tym roku zastosowałem jednak nowy rodzaj skarpet, które były ogrzewane wkładką na baterie. Końcówki palców miałem delikatnie nadmrożone, ale wynikało to z doświadczeń z przeszłości. Moje ciało ma teraz większą skłonność do odmrożeń. Ale skarpety dobrze się sprawdziły i bardzo nam pomogły podczas ataku szczytowego. Zwłaszcza że im bardziej rozrzedzone jest powietrze, tym większe jest ryzyko odmrożeń.
Jak wygląda obóz czwarty na Lhotse?
Obóz czwarty na Lhotse to bardzo duża prowizorka. Znajduje się na stromym zboczu, więc chcąc rozstawić namiot, trzeba przygotować w lodzie odpowiednią platformę. Dotarliśmy tam o godzinie 15:00 lub 16:00. Atak szczytowy planowaliśmy o 1:00 w nocy. Kilka godzin spędziliśmy w dwuosobowym namiocie. Tyle że nas było czterech, bo musieliśmy zmieścić się z Belgiem i Szwedem.
*Próbowaliście zasnąć? *
Nie dało się. Musieliśmy siedzieć, bo było za mało miejsca.
*To już wysokość 7800 m. Rozrzedzone powietrze mocno dawało się we znaki? *
Siedząc w namiocie korzystaliśmy z tlenu na małym przepływie. Nie mieliśmy z tym problemów. Bardziej dawało się odczuć emocje. Byliśmy wkurzeni, że nie ma warunków do odpoczynku.
*To musiało być duże wyzwanie. Nie mogliście zasnąć, mimo że byliście tuż przed atakiem szczytowym, a jednocześnie po całym dniu wspinaczki z obozu trzeciego do czwartego. *
Tak. I to dość długiej i w wymagającym terenie - z wysokości 7100 na 7800 m. W dodatku tego dnia wiał silny wiatr. Kiedy okazało się, że nie ma warunków do spania, trochę się zmartwiłem. Przede mną był przecież jeden z największych wysiłków fizycznych w życiu. Usadowiliśmy się w czwórkę w namiocie i po prostu siedzieliśmy. Ubrałem kurtkę i spodnie na atak szczytowy i czekałem. Nie wyciągnąłem nawet śpiwora. Jedyny plus był taki, że nie traciliśmy już czasu na przepakowanie rzeczy.
*Co zabrałeś ze sobą w plecaku na atak szczytowy? *
Miałem butlę tlenu, a także batona i żel energetyczny. Nie brałem ze sobą za dużo picia, bo wiedziałem, że i tak nie będę pił. Zabrałem tylko trochę herbaty.
*To jak Denis Urubko. Ma zwyczaj, że w trakcie ataku szczytowego nie pije napojów. *
Obiektywnie to jest bardzo złe, bo podczas tak dużego wysiłku fizycznego organizm potrzebuje jedzenia i picia. Inaczej możesz się odwodnić. Wiedziałem jednak, że nie będę w stanie zatrzymać się i pić. Kuluar, którym wchodzi się na szczyt Lhotse, cały czas jest za bardzo nachylony. Brakuje miejsc, w których można by usiąść i zrobić sobie przerwę na odpoczynek.
*Ile godzin zajął wam atak szczytowy? *
Wyszliśmy około pierwszej w nocy. Szliśmy niezbyt szybkim tempem, ale nie robiliśmy przerw. W górach lepiej cały czas iść do przodu niż zatrzymywać się i siedzieć. Około 11:00 przed południem byliśmy na szczycie.
I jak długo na nim przebywaliście?
Spędziliśmy tam tylko 2-3 minuty, bo na szczycie Lhotse jest bardzo mało miejsca. Kiedy Michał usiadł na wierzchołku, musiałem go poprosić, żeby się przesunął, bo sam też chciałem na nim usiąść. Było tak wąsko, że nie byłem nawet w stanie zdjąć plecaka. Okazało się też, że moja kamerka GoPro zamarzła, przez co nie mogłem nakręcić filmiku. Byłem strasznie zły, bo miałem już przygotowane kilka słów do nagrania.
*To jak zrobiliście zdjęcia? *
Aparatu z plecaka też nie udało się wyciągnąć, kamerka GoPro nie dała rady, ale zrobiliśmy zdjęcia telefonem komórkowym, który Michał miał na piersi.
*Jakie emocje towarzyszyły ci na szczycie Lhotse? *
To było duże "wow!". Spojrzałem na Everest, który nigdy wcześniej nie był tak piękny. Znajdował się praktycznie na wysokości naszych oczu. Wiał dość mocny wiatr, który spowodował na nim efektowną zadymkę śnieżną. Makalu wyglądało pięknie. Ale to tylko kilka krótkich myśli, które pojawiły się w głowie. Potem jest już tylko myślenie, że przed tobą kawał drogi w dół. Musisz się skoncentrować na bezpiecznym zejściu. Wiesz, że czas na pełną radość przyjdzie, jak dojdziesz do obozu drugiego. A najlepiej, jak już w ogóle będziesz w bazie.
*Jak się czuliście po ataku szczytowym? *
Byliśmy strasznie zmęczeni. Trochę wiało, a w głowie zaczęły się pojawiać obawy. Przecież najwięcej wypadków w górach zdarza się przy zejściu. Człowiek znajduje się w euforii i robi się trochę rozluźniony. W górach trzeba kalkulować i rozkładać siły, żeby starczyło ich na wejście i zejście. Szczyt ośmiotysięcznika nie jest jak meta na zawodach biegowych, do której można dobiec resztkami sił i liczyć na pomoc lekarza. Tu nikt ci nie pomoże.
Co jeszcze stanowiło największą trudność?
W odległości 15-20 metrów od szczytu Lhotse leży trup. Starałem się na niego nie patrzeć i o tym nie myśleć. Pod żadnym pozorem nie należy robić zdjęć. Po prostu omijasz go i przechodzisz dalej. Mimo wszystko, gdzieś w głowie to zostaje… Chłodzi euforię, wywołaną zdobyciem szczytu. Trzeba być uważnym, wszystko sprawdzać dwa razy i absolutnie się nie spieszyć.
*Ale też nie wszystko zależy od ciebie. W każdej chwili może spaść na ciebie kamień. *
To prawda. Miałem taką sytuację. Schodząc z obozu trzeciego do drugiego zrobiłem sobie przerwę i usiadłem na jednej z przepinek. Nagle tuż koło mnie przeleciał kamień wielkości telewizora. Gdyby spadał pół metra obok, nie byłoby mnie teraz tutaj. Na takie sytuacje nie mamy jednak żadnego wpływu. W ekipie everestowej był chłopak, który dostał kamieniem w klatkę piersiową i z niższego obozu trzeba było go zwozić helikopterem. To jest jak rzut monetą. Kwestia szczęścia.
Kiedy dotarliście do obozu czwartego?
Droga w dół poszła nam dość szybko. Byliśmy tam o 14:00 lub 15:00. Kuluar jest mocno nachylony, więc można było zjeżdżać na linie. Początkowo mieliśmy plan, żeby ze szczytu od razu zejść do obozu numer dwa. Byliśmy jednak tak zmęczeni, że zostaliśmy na noc w obozie czwartym. Z Michałem uznaliśmy, że schodzenie niżej przy takim wyczerpaniu byłoby bardziej niebezpieczne niż biwak na wysokości 7800 m n.p.m.. Tyle że skończył się nam już tlen. To była jedna z najgorszych moich nocy w życiu. Takie czuwanie w półśnie ze strachem, czy jak zasnę, to się obudzę. I czy nie stanie mi serce.
Ile czasu zajęła wam cała wyprawa - od momentu wyjazdu do powrotu do Polski?
Wylecieliśmy z Polski 16 kwietnia, a wróciliśmy 29 maja. Zrobiliśmy to wszystko w półtora miesiąca, podczas gdy zazwyczaj potrzeba na to dwóch miesięcy.
Droga na Lhotse w większości prowadzi tą samą trasą co droga na Everest. Mówisz, że po tym, co tam zobaczyłeś, nie chciałbyś już zdobywać najwyższej góry świata. Dlaczego?
Wiele wcześniej słyszałem i wiele czytałem o tym, co dzieje się pod Everestem. Niestety, wszystkie te historie znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. Potwierdziły się historie o ludziach, którzy chcą wchodzić na Everest, ale dopiero na miejscu, w bazie, po raz pierwszy w życiu zapinają raki i uczą się w nich chodzić.
*Próbowałeś im tłumaczyć, że Everest nie jest najlepszym pomysłem? *
Nie. Zazwyczaj to bardzo sympatyczni ludzie. Siedzieliśmy razem przy stole i wspólnie jadaliśmy kolacje. Paradoksalnie z większością z nich nie dało się jednak porozmawiać o górach, bo… mało kogo one obchodziły. Wiele osób przyjechało tam tylko zaliczyć najwyższy szczyt świata. Nie jesteś w stanie dyskutować z nimi o pięknych górach w Pamirze czy Tienszanie, bo mało kto wie, co znaczą te słowa. Są ludzie, którzy przyjechali z drugiego końca świata. Kiedy pytałem ich, czy kiedykolwiek byli w jakichkolwiek górach, mówili, że nie. I że nie mają żadnego doświadczenia. Chcą tylko wejść na Everest i nigdy więcej nie zamierzają jeździć w żadne góry. Interesuje ich tyko najwyższy szczyt świata. Spotkałem jedną kobietę, która powiedziała, że jeden raz próbowała wejść na Mont Blanc. Nie dała rady, bo było za trudno. Teraz przyjechała jednak na Everest i była przekonana, że da radę. No tak. Bo niby dlaczego miałaby nie dać? W końcu to tylko najwyższa góra na świecie. Rzeczywistość wszystko jednak weryfikuje. Pierwszy prawdziwy test to Icefall. Ta sama kobieta wycofała się już u podnóża Icafall. Wzięła helikopter i wróciła do cywilizacji.
*Bywa, że takie sytuacje kończą się tragicznie. Na wyprawie poznałeś Amerykanina, który jakiś czas później zmarł na Evereście. Nikt nie udzielił mu pomocy? *
To był sympatyczny gość, który parę lat temu próbował zdobyć Everest. Nie udało się, więc podjął kolejną próbę. Parę razy rozmawialiśmy przy kolacji. Będę jednak bardzo ostrożny w mówieniu o udzielaniu pomocy. To są góry najwyższe. Zdarzają się sytuacje, w których pomocy po prostu nie da się udzielić. Zwłaszcza powyżej pewnej wysokości.
*A jaka to była wysokość? *
To było już powyżej czwartego obozu. Nie wiem, czy w tym przypadku mogło mu się jeszcze pomóc. Ale jeśli potem z relacji wynika, że umierał przez wiele godzin, to może dałoby się podać mu dużo tlenu na maksymalnym przepływie, a on byłby w stanie powłóczyć powoli nogami i dojść z pomocą do obozu? Rozmawialiśmy o tym dużo już po zejściu z góry. Co innego w sytuacji, kiedy ktoś jest wycieńczony na sto procent, siada i zasypia, a co innego, kiedy ktoś godzinami siedzi, rusza rękami, a wiele osób go mija. Podobno było to niedaleko obozu, w którym znajdowało się kilku Szerpów. Nie słyszeliśmy potem jednak, żeby ktokolwiek podjął jakąkolwiek akcję. Ta sprawa zrobiła się później medialna i była szeroko komentowana między innymi w "Daily Mail" i "The Guardian". W tym sezonie na wysokości powyższej 8000 m n.p.m. przeprowadzano już skuteczne akcje ratunkowe. Tego dnia ludzie szli przecież tamtędy na Everest. Nie wiem też, gdzie był jego Szerpa. Ale nie było nas tam, więc nie mamy prawa nikogo oceniać.
Myślisz, że próbowałbyś po raz kolejny wchodzić na Lhotse, gdyby nie udało ci się w tym roku?
Nie. Na pewno nie w najbliższych latach. Wyprawa na ośmiotysięcznik pochłania dużo finansów, czasu prywatnego i zawodowego. Sądzę, że przy okazji kolejnych wypraw będę jeździł raczej na siedmiotysięczniki.
Czujesz, że po zdobyciu Lhotse twoje umiejętności bardzo mocno poszły w górę?
Przede wszystkim zobaczyłem, że mam jeszcze duże braki wytrzymałościowe. Przed wyjazdem wydawało mi się, że jestem silny, a na miejscu zobaczyłem wiele osób, które były dużo mocniejsze ode mnie. Widzę, że dużo mi jeszcze brakuje.
*Wytrzymałość zawsze można poprawić. *
Można, tylko pytanie, jak organizm będzie na to reagował. W Himalajach widziałem kilku naprawdę niezłych terminatorów. Nawet zrobiło mi się trochę przykro, że sam też mogłem przyjechać tam silniejszy. Z drugiej strony, cztery tygodnie przed wyprawą, na treningu na symulatorze schodów, zerwałem więzadło w stawie skokowym. Usłyszałem od lekarza, że za cztery tygodnie to ja najwcześniej odstawię kule, a nie pojadę w Himalaje. Odstawiłem je tydzień przed wylotem. Ostatni miesiąc przed wyprawą to był dla mnie głównie czas rehabilitacji i podtrzymywanie formy na basenie i rowerze. Ale udało się.
Masz jakieś jedno konkretne górskie marzenie?
Nie mam jednego. Jest dużo pięknych gór. I jest w górach wiele cudownych rzeczy do zobaczenia. Chciałbym w nie jeździć, wchodzić na nie i po prostu w nich przebywać.
Przebywać i przeżywać. Bo jak mawiał Andrzej Zawada, "góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny".
Dokładnie tak! Góry dają mi bardzo dużo silnych emocji i satysfakcji. Często kosztuje to jednak wiele wysiłku. To była niebotycznie trudna wyprawa. Psychicznie i fizycznie. Przebywasz w górach przez 1,5 miesiąca, ale do końca nie wiesz, co i kiedy może zawieść. Poświęcasz mnóstwo czasu, a wiele rzeczy i tak jest od ciebie niezależnych. To męczące - zwłaszcza kiedy jesteś człowiekiem, który lubi mieć wszystko pod kontrolą. A tu w każdej chwili może zepsuć się pogoda, możesz zachorować albo może wydarzyć się coś innego. W górach niewiele zależy od ciebie. Ale musisz się na to zgodzić. Takie są zasady gry.