Radziecki kosmonauta Jurij Gagarin podczas ostatnich testów systemów kontrolnych statku Wostok-1 przed startem, 1961 r. //fot. Sovfoto/Universal Images Group/Getty Images, Getty Images
Dzień 12 kwietnia 1961 roku w radzieckim mieście Engels w obwodzie saratowskim był ciepły i bezchmurny. Życie płynęło powolnym tempem wyznaczanym godzinami pracy i odpoczynku.
A potem nastąpiła apokalipsa.
Na niebie pojawiła się kula ognia. Z impetem wbiła się w ziemię. Ci, którzy to widzieli, wpadli w panikę. Czy to atak USA? Jakaś potężna broń, o której jeszcze nie słyszeli?
Kilka kilometrów od tego miejsca dwie wiejskie kobiety, matka z córką, uprawiały swój skrawek pola, gdy dostrzegły idącą w ich kierunku pomarańczową postać z ogromną białą głową. Zamarły, a gdy ocknęły się z przerażenia, postanowiły uciekać. Gdy zaczęły biec, pomarańczowy ludek również przyspieszył kroku i w dodatku zaczął krzyczeć po rosyjsku: "stójcie, nie bójcie się, jestem Rosjaninem jak i wy!"
Tym kimś był 27-letni wówczas pilot i pierwszy człowiek w kosmosie - Jurij Aleksiejewicz Gagarin, który właśnie szczęśliwie wylądował na Ziemi po trwającym ponad półtorej godziny locie. Był to jednocześnie ostatni moment w jego życiu, w którym ktokolwiek na świecie mógł go nie rozpoznać.
SYN CIEŚLI I JEGO PROROK
Palech to niewielkie miasto, właściwie wioska na wschód od Moskwy. Do rewolucji bolszewickiej najbardziej znany i największy w Rosji ośrodek tradycyjnej sztuki pisania ikon. Po zdobyciu władzy przez komunistów artyści, by przetrwać, malowali postaci z legend i baśni. Aż do 12 kwietnia 1961 roku.
Gdy ze wszystkich nadajników na świecie rozlegały się informacje, że Związek Radziecki wysłał w kosmos pierwszego człowieka, a rozentuzjazmowane tłumy na ulicach Moskwy pozdrawiały uśmiechniętego kosmonautę, w Palechu ktoś wpadł na genialny pomysł: namalujmy ikony z Gagarinem. Gagarina w tradycyjnym rosyjskim stroju chłopskim, Gagarina lecącego po nieboskłonie i z atrybutami nowego, technologicznego świętego. To był strzał w dziesiątkę, ikony sprzedawały się jak świeże bułeczki. Matuszka Rassija, czasowo w postaci Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, miała nowego świętego. Świętego na miarę czasów.
Święty miał zaś swojego proroka i to nie byle jakiego.
Mogę sobie z łatwością wyobrazić, kim będzie pierwszy człowiek, który przezwycięży grawitację. To będzie Rosjanin, obywatel Związku Radzieckiego, najprawdopodobniej pilot. Wyobrażam sobie jego szczerą, rosyjską twarz i błękitne oczy
- napisał w 1935 roku, rok po narodzinach Jurija, Konstantin Ciołkowski, matematyk i uczony polskiego pochodzenia, twórca modeli teorii ruchu i budowy rakiet kosmicznych.
To w genialnym umyśle Ciołkowskiego narodziły się idee stworzenia rakiet nośnych, stacji orbitalnych, a nawet wind kosmicznych. Wind, które ponad wiek po opisaniu ich przez Ciołkowskiego, właśnie są opracowywane [LINK]. To on, niesłyszący, słabowidzący, nisko opłacany nauczyciel matematyki, mając do dyspozycji kartkę papieru, ołówek i swoją wiedzę matematyczno-fizyczną stworzył teoretyczne podwaliny technologii zdolnej przezwyciężyć grawitację. Był w gruncie rzeczy samoukiem, którego wydalono z gimnazjum, bo pogarszający się słuch uniemożliwiał mu uczestnictwo w zajęciach. I chociaż nie uzyskał wykształcenia akademickiego, to dzięki własnej pracy w 1919 roku wstąpił w szeregi Rosyjskiej Akademii Nauk.
Zapiski Ciołkowskiego zainspirowały Hermana Obertha i twórcę rakiet V-2 Wernhera Von Brauna, który po naturalizacji na Amerykanina stworzył amerykańską potęgę kosmiczną. To Ciołkowski sprawił, że Siergiej Korolow, lepiej znany jako Główny Konstruktor, zbudował najbardziej niezawodne rakiety nośne świata, wysłał w kosmos Sputnika, Łajkę, pierwszego człowieka, a po nim pierwszą załogę. Gdyby nie przedwczesna śmierć w 1966 roku - Korolow, ofiara wielkiej czystki, spędził sześć lat w syberyjskim łagrze, co bardzo nadwyrężyło jego zdrowie - być może jako pierwsza na Srebrnym Globie stanęłaby czerwona flaga z sierpem i młotem, a nie Gwiaździsty Sztandar.
Być może zawiesiłby ją na maszcie Jurij Gagarin?
Był idealnym świętym nowego, komunistycznego ładu. Urodził się w biednej, wiejskiej rodzinie. Matka była dojarką krów, ojciec - cieślą. W czasie drugiej wojny światowej przez niemal dwa lata Jurij wraz z rodzicami i bratem żyli w nędznej lepiance, a w ich domu zamieszkał niemiecki oficer. Przyjaciele z dzieciństwa wspominali, że wraz z Jurijem szperali w śmietnikach stacjonujących nieopodal niemieckich żołnierzy, by znaleźć skórkę chleba, przeszukiwali też pobliskie pola, szukając czegokolwiek, co nadawało się do zjedzenia. Naziści zesłali starsze rodzeństwo Jurija do obozu pracy na terenach okupowanej Polski.
Po wojnie dalej było tak biednie, że 15-letni Jurij, chociaż miał całkiem niezłe wyniki w nauce, postanowił rzucić szkołę i zatrudnić się w fabryce. Tak robiło wielu jego kolegów. W dzień pracowali, wieczorem się uczyli. Jurij zdobył zawód odlewnika, ale w 1951 roku zapisał się do szkoły technicznej w Saratowie. Był bardzo wysportowany i chciał zostać pilotem.
W 1954 roku wstąpił do aeroklubu i jeszcze w tym samym roku odbył swój pierwszy lot. Rok później trafił do Wojskowej Szkoły Lotniczej, gdzie uczył się pilotować myśliwce. Między jego pierwszym lotem MiGiem a przekroczeniem tzw. umownej granicy kosmosu (tzw. linia Kármána, znajdująca się na wysokości około 100 km umowna granica kosmosu, wyliczona w ten sposób, że na tej wysokości atmosfera ziemska robi się zbyt rozrzedzona dla aeronautyki) minęły zaledwie cztery lata.
Czy Gagarin był dobrym pilotem? Po latach radzieckiej propagandy trudno jest dojść prawdy. Jedni mówią, że znakomitym, że łapał wszystko w lot. Inni wspominają, że wiele razy zaliczył twarde lądowanie. Faktem jest, że w całej swojej karierze pilota zaliczył zaledwie 200 godzin za sterami myśliwca. Wielu pilotów potrafi tyle wylatać w rok. Pewne jest co innego: jako kosmonauta nie tylko nie musiał lądować, bo Wostok nie był wyposażony w żaden system umożliwiający lądowanie, ani nie musiał niczego pilotować. Jego zadanie, gdy 12 kwietnia 1961 roku po przejściu wszystkich testów medycznych meldował się na stanowisku startowym kosmodromu Bajkonur, było proste: miał przeżyć.
NU, PAJECHALI!
- Dlaczego nie słuchasz radia? Jurij jest w kosmosie! - takimi słowami 12 kwietnia przywitała teściową żona Borysa, starszego brata kosmonauty. Matka nic nie wiedziała o starcie. Nie wiedziała ani ona, ani żona Gagarina i jego dwie córki. Wszystko było utajnione do ostatniego momentu.
Ponoć gdy dotarło do matki, że syn jest w kosmosie, zawodziła tylko: dlaczego to zrobił, przecież ma małe dzieci?
Cała rodzina szybko stała się rozpoznawalna, a gdy Jurij, sławny na cały świat kosmonauta, przyjeżdżał do rodzinnego miasta, przemianowanego na jego cześć na Gagarin, ustawiała się do niego kolejka potrzebujących. Ten chciał się dostać na leczenie do obleganej kliniki, inny potrzebował pracy lub chciał wysłać dzieci do dobrej szkoły, czasami prosili po prostu o jedzenie. A Jurij ze swego sportowego samochodu machał do nich jak gwiazda filmowa, jak bożyszcze.
Chociaż pomagał. W jego rodzinnych stronach do dziś krążą opowieści o tym, jak pierwszy człowiek w kosmosie załatwiał dzieciom buty i zachęcał do uprawiania sportu.
A wszystko dlatego, że 12 kwietnia dokonał jednego niepełnego okrążenia Ziemi, co trwało dokładnie jedną godzinę i 48 minut. Zdecydował się wejść do metalowej kuli umieszczonej na rakiecie nośnej będącej tak naprawdę zmodyfikowaną wersją międzykontynentalnej rakiety balistycznej R-7, zwanej powszechnie Semiorką. Jeśli wierzyć ówczesnym kronikom filmowym, rakieta Wostok miała moc 20 milionów koni mechanicznych...
Gdy silniki zapłonęły, młody kosmonauta wykrzyknął tylko: "Nu, pojechali". Czy się bał? Na wszystkich filmach z przygotowań wydaje się spokojny, niemal zrelaksowany. Lekarze zajmujący się kosmonautami zanotowali nawet, że Gagarin był jedyną osobą w całym kompleksie, która spała w noc startu.
Tyle propaganda. Prawda jest taka, że kilka miesięcy wcześniej Gagarin wraz z innym kosmonautą Hermanem Titowem obserwowali start "Semiorki", która miała wynieść na orbitę kolejne po Łajce psy. Rakieta eksplodowała, zabijając zwierzęta i siejąc zniszczenie. Teraz sam miał zająć miejsce psów.
Wszystko, co się stało później, to krótka historia sławy, pieniędzy i człowieka, który próbował sobie z tym poradzić. Niemal natychmiast po powrocie Gagarin zostaje odznaczony medalem Bohatera Związku Radzieckiego. Przez kolejne lata zbierze całą kolekcję przeróżnych medali i odznaczeń. Sowieci triumfują i zamierzają się swoim triumfem chwalić wszem i wobec. Gagarin wyjeżdża na tournee po świecie. Odwiedza kraje Wschodu i Zachodu, wszędzie ściskając ręce dygnitarzy i uśmiechając się do ich towarzyszek. W dniach 20-22 lipca 1961 roku odwiedza Polskę. Gdy kolumna samochodów wioząca kosmonautę przejeżdża ulicami Warszawy i Katowic, ludzie rzucają kwiaty pod koła, pokazują mu małe dzieci, by je po swojemu "pobłogosławił".
Odwiedza Kubę, gdzie spotyka się z Fidelem Castro, Wielka Brytanię, gdzie przyjmuje go sama królowa Elżbieta II. Monarchini po spotkaniu określa go słowami: odważny i czarujący. Podróżuje po Afryce i Azji, wszędzie budząc zachwyt i szerząc famę wielkiego Związku Radzieckiego. Pozuje do zdjęć z piękną Giną Lollobrigidą i chociaż z pozoru wszystko grało, a portrety uśmiechniętego kosmonauty pojawiały się regularnie w międzynarodowej prasie, coś było nie tak.
Gagarin popadał w depresję, czemu sprzyjało ogromne obciążenie, przebywanie z dala od rodziny i przede wszystkim niekończące się rauty. Przecież nie można było poczęstować bohatera wodą. Alkohol lał się strumieniami, wraz z alkoholem pojawiały się kobiety.
Na szczęście nie były to czasy portali plotkarskich, więc większość tych ekscesów dało się utrzymać w tajemnicy, a w oczach społeczeństwa Jurij zawsze uchodził za przykładnego męża i ojca. Jednak coś musiało być na rzeczy, bo jeszcze wiele lat po śmierci kosmonauty chodziły pogłoski, że to KGB, zmęczone ciągłym tuszowaniem wybryków narodowego świętego, pomogło Gagarinowi zakończyć swe ziemskie istnienie.
UZIEMIONY
- Chcę jeszcze raz polecieć w kosmos. Nie tylko na orbitę ziemską, ale znacznie dalej. Na Marsa i Wenus - mówił w licznych wywiadach Gagarin. Ale jego chęci nie miały znaczenia. Był dobrem narodowym, chlubą ZSRR, ambasadorem i jawnym przykładem szachu, w jakim Związek Radziecki trzymał USA. Ryzykować to wszystko, bo Jurij chce sobie polatać? Nie, partia długo nie mogła się na to zgodzić.
Jurij pracował w kontroli lotów, wspierał innych astronautów, dopracowywał ich trening, ale nie latał. Ani w kosmos, ani nawet po niebie. Wybrał się nawet na studia do Akademii Technicznej Lotnictwa, gdzie obronił pracę o kosmicznych samolotach wielokrotnego użytku. Miał nosa, era promów kosmicznych dopiero miała nadejść, a radziecki Buran miał szansę dorównać amerykańskim konstrukcjom.
Wreszcie się udało. Został pilotem zapasowym w misji statku Sojuz 1. Gdyby Władimir Komarow z jakiegoś powodu odmówił wykonania zadania, jego miejsce zająłby Jurij. Ale 23 kwietnia 1967 roku Komarow wszedł do kapsuły umieszczonej na szczycie rakiety i poleciał. Dobę później Sojuz 1 z Komarowem w środku roztrzaskał się koło wsi Karasuk. Nie otworzyły sie spadochrony mające wyhamować kapsułę i ta z impetem zderzyła się z ziemią. Władze wpadły w panikę, Gagarina, który po latach rautów i przyjmowania orderów chciał wreszcie wrócić do czynnego latania, ponownie uziemiono.
Przepychanki o to, by mógł wrócić na niebo, trwały niemal rok. Wreszcie się udało. 27 marca 1968 roku zaledwie 38-letni Jurij Gagarin, pilot i kosmonauta oraz instruktor lotnictwa Władimir Sieriogin spotkali się na lotnisku. Dzień był mglisty, a widoczność słaba, mimo to obaj wsiedli do treningowego MiGa-15 UTI. Ponoć Jurij z uśmiechem pozdrawiał napotkanych na lotnisku ludzi. Z tym samym uśmiechem, z którym machał tłumom na Placu Czerwonym, z którym witał się z dygnitarzami i pozował do zdjęć z gwiazdami ekranu.
Kolejny raz ten uśmiech pokazywały kroniki filmowe wraz z informacją, że Jurij Gagarin zginął w katastrofie lotniczej 21 km od miasta Kirżacz w Rosji.
Było wiele hipotez. Mówiono, że Gagarin przeszarżował, chciał się popisać i wykonał jakiś niebezpieczny manewr. Niektórzy sugerowali, że mógł być pod wpływem alkoholu. Jedną z najczęściej podawanych wersji było zderzenie z innym samolotem. Gdy odtajniono archiwa radzieckie okazało się, że śmierć kosmonauty była zbiegiem wielu złych okoliczności, ale w teorii o samolocie było ziarno prawdy. Całkiem spore, wielkości radzieckiego myśliwca SU-15.
W słabej widoczności, przy nie działającym radarze wieży kontrolnej dla tego obszaru, wbrew wszelkim procedurom, pilot wspomnianego samolotu zszedł z dziesięciu tysięcy metrów na niższy pułap. Nie zauważył MiGa z Gagarinem i Sierioginem na pokładzie i przeleciał krytycznie blisko niego. MIG wpadł w korkociąg i przy prędkości 750 km na godzinę uderzył w ziemię.
Tak przynajmniej stwierdził w 2013 roku inny kosmonauta i członek grupy badającej katastrofę, Aleksiej Leonow. Inny specjalista z grupy badawczej, pułkownik Eduard Szerszer, wyliczył znacznie więcej błędów. Zwrócił przede wszystkim uwagę na to, że samolot, którym lecieli Gagarin i Sieriegin, był wyposażony w dwa dodatkowe zasobniki paliwa, a przy locie z prędkością około 350 km/godz. MiG z podwieszonymi bakami może bardzo łatwo stracić stabilność. Gdy zaś gwałtownie nabiera prędkości, dochodzi do przeciążeń, przy których dodatkowe zbiorniki mogłyby po prostu urwać się razem z częścią kadłuba.
To wszystko w połączeniu z fatalnymi warunkami atmosferycznymi, niedziałającym radarem i złamaniem przed startem masy procedur było winne śmierci astronauty - przekonywał Szerszer w rozmowach z mediami. Powiedział też, że nie wierzy w zderzenie z innym obiektem, choćby dlatego, że gdy znaleziono ciała pilotów, ręce Gagarina wciąż były zaciśnięte na drążku.
Mimo to w 2011 roku Roskosmos, czyli Rosyjska Agencja Kosmiczna, ogłosiła, że to sam Gagarin spowodował katastrofę, błędnie wykonując standardowy manewr.
Prochy kosmonauty zostały umieszczone w murze Kremla, a w Moskwie pierwszemu człowiekowi w kosmosie postawiono czterdziestometrowy pomnik. Jego imię noszą szkoły, place i ulice na całym świecie. Również on jest patronem Nocy Jurija, międzynarodowego święta kosmonautyki, które zostało ustalone w 40. rocznicę lotu. Teraz, w 60 rocznicę startu Wostok 1, Noc Jurija obchodzona jest w kilkudziesięciu krajach świata, w tym w Polsce, gdzie wydarzenie organizuje Stowarzyszenie WroSpace.
A Jurij, syn cieśli, który wyjadał resztki ze śmietnika nazistowskich żołnierzy, na zawsze zostanie symbolem tego, że tylko śmiałością można wstrzelić się między gwiazdy.
Przygotowując materiał korzystałam m.in. z:
Książki:
Sarah Bruhns - "Yuri Gagarin, a biography"
Artykuły:
- Airspacemag.com: "Święty Jurij" - Saint Yuri
- Jamie Doran, Piers Bizony i inni: "Starman, the truth behind the legend of Yuri Gagarin"