Stado żyraf w Tanzanii / fot. Wolfgang Kaehler, Getty Images
Żyrafy wyginęły już w siedmiu krajach Afryki, a ich populacja tylko w ciągu ostatnich trzydziestu lat skurczyła się o 30 procent. Najwyższym zwierzętom lądowym naszej planety grozi wyginięcie.
Teraz, gdy turyści opuścili parki narodowe i rezerwaty przyrody, ratowanie żyraf stało się trudniejsze niż przed pandemią - to kłusownicy poczuli się bardziej bezkarni niż dotychczas.
I bez koronawirusa ratowanie żyraf było karkołomnym zadaniem. Julian Fennessy, współzałożyciel Giraffe Conservation Foundation (GCF) – jedynej na świecie międzynarodowej organizacji zajmującej się ratowaniem dziko żyjących żyraf - robi to już od 20 lat.
Zjadł na tym zęby i dosłownie złamał kilka kości.
Fennessy, Australijczyk mieszkający w Namibii, wraz ze swoim zespołem mocuje na głowach żyraf nadajniki GPS.
To duże wyzwanie w przypadku ssaka, którego znajdującej się na wysokości ok. 6 metrów głowy człowiek może sięgnąć co najwyżej, wchodząc po drabinie.
Fennessy i jego zespoły mają na to sposób. Robią to nie tylko w Namibii. Ich celem jest zwiększenie populacji żyraf również w innych krajach Afryki
Minuta i giniesz
Przez sawannę pędzą dwie terenówki wypełnione ludźmi w mundurach. Dr Robert Aruho z ugandyjskiego departamentu ochrony przyrody nie kryje podekscytowania. Celem jest złapanie pięciu żyraf, które mają zostać przewiezione do rezerwatu przyrody Pian Upe.
Kilkadziesiąt lat temu w rezerwacie żyła największa populacja żyraf w Ugandzie. W kraju spustoszonym przez nieustające konflikty i przewroty ostatnia z nich została zabita ponad 20 lat temu. Teraz z pomocą Julian Fennessy i GCF Pian Upe znów ma stać się ich domem.
W oddali widać stado. Terenówki rozjeżdżają się w dwie strony. Przez lornetkę Fennessy typuje zwierzę, które ma zostać uśpione w pierwszej kolejności.
Samochód skacze na wybojach, a snajper zaczyna przygotowywać broń pneumatyczną, z której ma zostać wystrzelony ładunek etorfiny. Strażnik przyrody ewidentnie igra ze śmiercią – etorfina to związek chemiczny tak silny – szacuje się, że tysiąc razy silniejszy niż morfina – że w wielu krajach jego stosowanie w medycynie jest zakazane.
Już minimalne dawki są dla człowieka śmiertelne. W weterynarii etorfinę wykorzystuje się jednak do unieruchomienia największych ssaków – słoni, nosorożców i właśnie żyraf.
Broń gotowa. Słychać cichutkie "puk" i trafiona żyrafa podskakuje do góry. Po tak ogromnym zwierzęciu trudno spodziewać się tak efektownego wyskoku.
Środek zacznie działać dopiero po chwili, ale to najważniejszy moment całej operacji – strażnicy przyrody muszą dogonić zwierzę, zanim zniknie im z oczu.
Przestraszona żyrafa może uciec za daleko i umrzeć wskutek nieotrzymania leku znoszącego działanie etorfiny. Fennessy przyznaje, że takie sytuacje miały miejsce, ale nie było ich wiele.
Jeżeli dawka została właściwie dobrana, żyrafa szybko zacznie się słaniać na nogach i upadnie. Zanim to się stanie, mały, często tylko dwuosobowy zespół musi wyhamować potężne zwierzę za pomocą mocnej liny. To osłabi impet, z jakim upadnie ono na ziemię.
To również niebezpieczny moment – nigdy nie ma pewności, gdzie zwali się ważące około tony ciało. I nigdy nie wiadomo, czy za chwilę nie poderwie się gwałtownie na nogi. Zdarzają się wypadki.
- Taką niespodziankę mieliśmy w Zimbabwe. Żyrafa nam się niespodziewanie wyrwała, wstała, a potem zwaliła się prosto na mnie - mówi Julian Fennessy w rozmowie z Magazynem WP. - Miałem złamane trzy żebra i zwichnięte ramię. Brakowało mi tchu, nie mogłem mówić. Ale chwilę odpocząłem, odzyskałem oddech i poszliśmy złapać jeszcze kilka żyraf. Dopiero po kilku dniach zorientowałem się, że nie było to może najmądrzejsze. Ale cóż, biolog terenowy nie zawsze musi być mądry – śmieje się Australijczyk.
Gdy żyrafa pada, trzeba jej szybko zakryć oczy i zatkać uszy, np. watą. To ograniczy docierające do niej bodźce. Cały proces ma być dla niej jak najmniej stresujący. Kiedy to się uda, weterynarz szybko podbiega, wyciąga strzałkę, w której była etorfina, i podaje antidotum.
To kolejna groźna sytuacja. Trzeba uważać, żeby podczas wyciągania etorfina nie zaczęła pryskać i nie dostała się do krwi człowieka. Wystarczy drobne zadrapanie.
- Człowiek, jeśli nie otrzyma antidotum, umrze w ciągu minuty. Jak się nad tym zastanowić, to naprawdę przerażające – mówi Fennessy.
Na koniec, kiedy żyrafa już leży bez ruchu, w jej głowę, konkretnie w któryś z ossikonów – wyrostków przypominających rogi, których samce używają do walk – wwierca się nadajnik GPS. Po chwili żyrafa wstaje i odchodzi. Cała akcja trwa kilkanaście minut.
Pierwszy nadajnik zespół Fennessy’ego założył na początku wieku i była to pionierska operacja. Obecnie nadajników jest już 200, a w najbliższych latach ma ich przybyć drugie tyle.
- GPS pozwala lepiej poznać życie żyraf, sposoby korzystania z habitatu i zakres migracji – tłumaczy Fennessy. – Dzięki temu odkryliśmy na przykład, że żyrafy przemieszczają się pomiędzy Etiopią a Sudanem Południowym. Bez danych z satelity moglibyśmy spędzić na lądzie długie lata i nigdy byśmy się tego nie dowiedzieli.
Fundacja Fennessy’ego szkoli podobne zespoły w całej Afryce. Z dobrym skutkiem – w niektórych regionach populacja tych ssaków rośnie.
W Afryce Zachodniej w połowie lat 90. było już tylko 49 żyraf. Teraz, jak mówi Fennessy, jest ponad 600.
W innych regionach wciąż są jednak problemy. Wtedy, tak jak w przypadku ugandyjskiego rezerwatu Pian Upe, wkracza Giraffe Conservation Foundation.
Problemem są ludzie. I wirus
Żyrafy zdają się być wszechobecne. Widzimy je w ogrodach zoologicznych, stanowią popularny motyw zabawek, gryzaków i ubranek dla dzieci. To, że są gatunkiem zagrożonym, budzi zdziwienie.
- Nawet kiedy rozmawiam z kolegami zajmującymi się ochroną innych gatunków, choćby lwów czy słoni, to słyszę: "Naprawdę żyrafy są tak zagrożone? Żartujesz" – opowiada Fennessy.
Dlatego właśnie zmniejszanie się populacji żyraf określa się jako "ciche wymieranie". Na świecie zostało ok. 111 tys. żyraf. Wydaje się, że to dużo, ale w ostatnich 30 latach ich populacja skurczyła się o 30 procent. W pewnej części jest to efekt działalności kłusowników, którzy zabijają je dla mięsa - z mogącego ważyć nawet półtorej tony zwierzęcia można wykarmić wioskę.
Większym problemem jest jednak to, że dla żyraf zwyczajnie zaczyna brakować miejsca.
- Nasza populacja się rozrasta i wkracza na tereny żyraf – mówi Fennessy. – Na przykład w Kenii od 1970 roku liczba ludności zwiększyła się czterokrotnie. Do 2050 r. ma się jeszcze podwoić. Dla żyraf i innych zwierząt oznacza to fragmentację i utratę habitatu. Słowem - im bardziej nasz świat się rozrasta, tym bardziej ich się kurczy.
Nieustanne próby poszerzenia go, które podejmuje Fennessy, w ostatnich miesiącach zostały zawieszone.
- COVID-19 miał wpływ na naszą pracę w całej Afryce. Zespoły są uziemione, podróże wstrzymane, działania przełożone. Planowaliśmy w tym czasie złapać i przenieść żyrafy z RPA do Malawi, ale trzeba było to przełożyć do momentu, w którym wszystko zostanie pootwierane. Mieliśmy też założyć kilka nadajników GPS w Afryce Wschodniej. Wszystko zostało wstrzymane – mówi Australijczyk.
Do tego dochodzą problemy finansowe. Fundacja działa między innymi dzięki wpłatom darczyńców. Fennessy mówi, że w dobie kryzysu część z nich musi bardziej myśleć o utrzymaniu swojego biznesu. Dlatego niektóre źródła finansowania mogą wyschnąć.
- Szczególnie w ogrodach zoologicznych nie ma teraz gości, a właśnie dzięki ich wizytom niektóre ogrody mogą nas wspierać – wyjaśnia.
Dodał, że w tej sytuacji konieczne jest ograniczenie części działań. Przynajmniej na jakiś czas.
Karabiny w dłoń. Ewakuacja nosorożców
Żyrafy nie są jedynym gatunkiem, którego walkę o przetrwanie utrudniła pandemia. W Botswanie ogłoszono alarm dla nosorożców czarnych. Białych zostało w Afryce ok. 20 tys., a więc i tak o kilka razy mniej niż żyraf. Ale sytuacja nosorożców czarnych jest jeszcze gorsza. Zostało ich zaledwie ok. 4,5 tysiąca.
Pandemia koronawirusa wyhamowała turystykę praktycznie do zera, ale nie powstrzymała kłusowników. Ci, wiedząc, że nie ma turystów, a więc jest mniej oczu, które ich obserwują, z większą śmiałością zaczęli wchodzić na tereny, na których żyją nosorożce.
Zabijają je głównie dla rogów, które nadal cieszą się popularnością w tradycyjnej medycynie w niektórych częściach Azji. W Chinach np. niektórzy wierzą, że róg nosorożca może pomóc w zbiciu temperatury. Z kolei w Omanie z rogów robi się rękojeści sztyletów.
Cudowne właściwości rogom nosorożców przypisywano także w Europie, gdzie wierzono, że mogą służyć do oczyszczania wody i wykrywania zatrutych płynów. Dziś fascynację budzą głównie w Azji. Szczególną popularnością cieszą się w Wietnamie, gdzie za jeden róg średniej wielkości można dostać nawet ćwierć miliona dolarów.
Problem urósł do tego stopnia, że niektórzy proponowali w ostatnich latach legalizację handlu rogami. W części regionów Afryki próbuje się wyprzedzić działania kłusowników i zawczasu ucina się nosorożcom rogi, żeby kłusownicy zostawili zwierzęta w spokoju.
Jest też inna metoda – zatruwanie rogów. Robi się to przy użyciu m.in. akarycydów, tj. środków roztoczobójczych, które mają być nieszkodliwe dla nosorożców, ale u ludzi mogą powodować nudności, bóle brzucha i biegunkę. Niektórzy, jak brytyjska organizacja Save the Rhino, krytykują tę metodę jako niemoralną.
Ale podczas ratowania nosorożców na moralność czasem nie ma miejsca. Części terytoriów, na których żyją nosorożce, strzegą uzbrojeni w karabiny strażnicy. Zdarza się, że tej broni używają i kłusownicy giną.
Jak w przypadku żyraf, tak i w przypadku nosorożców pandemia wszystko utrudniła. W delcie Okawango w Botswanie w marcu kłusownicy zabili co najmniej sześć nosorożców. Przy okazji zginęło też sześciu kłusowników. Aby zapobiec dalszemu dramatowi, tamtejsze ministerstwo środowiska podjęło decyzję o ewakuacji zwierząt.
- Ministerstwo jest bardzo świadome tego, że kłusownicy mogą próbować korzystać z lockdownu i braku turystów na odleglejszych obszarach, aby prowadzić swoje nielegalne działalności – oświadczyło ministerstwo pod koniec kwietnia.
Ewakuacja, utrudniona przez podtopienia na lokalnych drogach, stanowiła wyścig z czasem. Strażnicy chcieli zdążyć przed pełnią Księżyca. Dla kłusowników pełnia to czas łowów. Łatwiej im wtedy w nocy odnaleźć i zabić nosorożce, bo nie potrzeba do tego nawet latarki.
Zawsze, kiedy w Afryce jest pełnia albo tzw. krwawy Księżyc, wszyscy zaangażowani w ochronę zwierząt zaczynają drżeć – tłumaczył w rozmowie z "National Geographic" Dereck Joubert z organizacji Rhinos Without Borders.
Zagrożenie dla ludzkości
Żyrafy i nosorożce to zaledwie dwa spośród setek gatunków zagrożonych wyginięciem. Trwa właśnie szóste masowe wymieranie w historii Ziemi. Na początku czerwca 2020 roku w "PNAS", czasopiśmie amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk, ukazała się praca autorstwa prof. Gerardo Ceballosa, prof. Paula Ehrlicha i dr. Petera Ravena.
Autorzy stwierdzają, że trwające wymieranie "może stanowić największe środowiskowe zagrożenie dla trwałości cywilizacji, ponieważ jest nieodwracalne".
Stwierdzają, że przyspieszyło ono stukrotnie względem ubiegłego wieku. Wnioskują, że o ile w przeszłości wymieranie następowało np. na skutek erupcji wulkanu czy uderzenia asteroidy, o tyle teraz główną przyczyną jest człowiek – rozrost ludzkiej populacji i proporcjonalnie rosnące zapotrzebowania konsumpcyjne.
- Bazując na naszych badaniach i na tym, co obserwujemy, możemy stwierdzić, że kryzys ten jest na tyle poważny, że to, co zrobimy w ciągu najbliższych 10 do 50 lat, zdeterminuje przyszłość ludzkości – komentował dla BBC prof. Gerardo Ceballos z Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego Meksyku.
Obawy o losy cywilizacji nie wydają się przesadzone. Trudno o lepszy dowód na wagę korelacji ludzi z innymi gatunkami zwierząt niż pandemia koronawirusa.
Jej dokładne źródło nadal pozostaje zagadką, ale środowisko naukowe w większości jest zgodne, że SARS-CoV-2 to wirus odzwierzęcy, który "przeskoczył" na człowieka na skutek ludzkiej ingerencji w ekosystem.
Prof. Ceballos i spółka nie pomijają czynnika koronawirusowego. Zaznaczają w swoim badaniu, że handel dzikimi zwierzętami stanowi "gigantyczne zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, a także ochrony dzikich gatunków".
Nawołują do całkowitego zakazu takiego handlu, szczególnie w Chinach, Wietnamie, Indonezji i innych krajach Azji.
Prof. Ceballos i współpracownicy przenalizowali 29,4 tys. gatunków żyjących na lądzie kręgowców. Zidentyfikowali 515 gatunków, które znajdują się na skraju wyginięcia. To znaczy, że pozostało mniej niż tysiąc osobników.
Na ich tle położenie, w którym znajdują się duże ssaki, takie jak żyrafy czy nosorożce, nie wydaje się złe. Ale to pozór. Pytany o wpływ pandemii na ratowanie żyraf, Julian Fennessy odpowiada, że sytuacja finansowa stała się "mocno niepewna".
To słowa, którymi można by też podsumować perspektywy wielu gatunków zwierząt na przetrwanie. Nawet jeśli do tej sytuacji doprowadził człowiek, to człowiek wciąż jeszcze może coś zrobić, żeby ją poprawić. Zadanie nie jest proste.
W kurczącym się świecie, zmagającym się z palącymi, coraz to nowymi i coraz bardziej zagrażającymi samym ludziom problemami, takimi jak koronawirus, trzeba pogodzić interesy człowieka i innych zwierząt. Trzeba naprawić zaniedbania ostatnich dekad. I już teraz myśleć o problemach, jakie przyniosą kolejne.
Ale pierwszy krok wydaje się względnie prosty – trzeba dostrzec problem, przyznać, że jeśli będzie się pogłębiać, po świecie, jaki znamy, pozostanie wspomnienie. A jest to wciąż świat niezwykle bogaty, zapierający dech w piersiach.
- Mamy tutaj w Namibii największy w kraju program edukacyjny, co roku zabieramy na wycieczkę w teren ok. 3 tysiące dzieci. I kiedy dzieci po raz pierwszy w życiu widzą żyrafę, ich oczy szeroko się otwierają w zachwycie - mówi Julian Fennessy.
Trzeba więc postawić ten pierwszy krok i usłyszeć ciszę wymierania.
Łukasz Dynowski - dziennikarz i wydawca w Wirtualnej Polsce. Poeta, publikował m.in. w czasopismach "Wizje", "Ha!art", w biBLiotece Biura Literackiego, a także w antologiach poetyckich "Wiersze i opowiadania doraźne 2019" i "Dzieci wolności. Antologia przełomu".