Getty Images
W debacie, podczas której Trump nie dał dojść do głosu prowadzącemu i usiłował zakrzyczeć swojego rywala Joe Bidena – a ten w końcu nazwał amerykańskiego prezydenta "klaunem" i kazał się mu zamknąć, padły również takie słowa:
"Za każdym razem, gdy widzicie [Bidena], ma maskę. Może być 200 stóp od was, a i tak jest w największej masce, jaką w życiu widziałem”.
Kilka dni później życie okrutnie zakpiło z prezydenta USA. Biały Dom potwierdził: Donald Trump i Pierwsza Dama są zakażeni koronawirusem. Jakie mogą być tego polityczne konsekwencje?
CHOROBA W KLUCZOWYM MOMENCIE KAMPANII
W najlepszym dla urzędującego prezydenta scenariuszu - czyli lekkiego przebiegu koronawirusa - czekają go teraz mniej więcej dwa tygodnie samoizolacji w politycznie kluczowym, ostatnim miesiącu kampanii wyborczej.
Nie można jednak wykluczyć, że Trump przejdzie chorobę ciężko. A to może mu nawet uniemożliwić pełnienie prezydenckich funkcji. Co wtedy?
Możliwy jest nawet najgorszy scenariusz - zbliżający się do osiemdziesiątki Trump jest przecież w grupie ryzyka. Ewentualna ciężka choroba albo nawet śmierć prezydenta w takim, a nie innym momencie oznaczać będą co najmniej polityczny, a w najgorszym wypadku wręcz konstytucyjny kryzys.
Pewne jest, że i tak już niezwykle ciężki społecznie, gospodarczo i politycznie dla Stanów rok nie zakończy się lekko. Mocarstwo jest najsilniej dotkniętym przez pandemię krajem świata. Na koronawirusa zachorowało ponad 7,3 miliona osób, zmarło już 208 tysięcy. Między lutym a kwietniem co czwarta dorosła osoba straciła pracę. Połowa z tych bezrobotnych ciągle pozostaje bez zatrudnienia.
TRUMP NIE UNIKNIE TRUDNEGO TEMATU
Osobista walka z chorobą czasem pomaga demokratycznym przywódcom. Nic nie wskazuje, by tak miało być w tym wypadku. Nawet bezobjawowe zakażenie politycznie może tylko zaszkodzić amerykańskiemu prezydentowi. Nie chodzi przy tym tylko o wszystkie spotkania z wyborcami, które Trump teraz będzie musiał odwołać – choć to też ważne. Bardziej politycznie niebezpieczne jest dla prezydenta coś innego: jego infekcja umieści temat pandemii w centrum politycznej debaty za oceanem. A to nie pomoże szansom Trumpa na reelekcję.
W ostatnich miesiącach Trump robił wszystko, by uniknąć rozmowy o pandemii i przenieść ciężar politycznej debaty gdzie indziej, głównie na kwestie "prawa i porządku". Podsycał obawy wielu Amerykanów, wywoływane przez często przybierające gwałtowny wymiar protesty przeciw policyjnej przemocy i niesprawiedliwości rasowej. "Albo ja zaprowadzę porządek i twardą ręką powstrzymam zamieszki, albo Demokraci pogrążą kraj w całkowitym chaosie i zniszczą amerykański sen" - tak można streścić alternatywę, jaką Trump chciał narzucić amerykańskim wyborcom w tych wyborach.
Trudno dziwić się Trumpowi, że nie chce rozmawiać o walce z pandemią, jego administracja wyłożyła się tu bowiem na całej linii. Prezydencka administracja zmarnowała pierwsze kluczowe tygodnie, gdy służby ostrzegały polityków, że wirus z Chin może okazać się globalnym zagrożeniem. Wtedy można było względnie niskim kosztem przygotować państwo na walkę z wirusem.
Tymczasem, gdy wirus dotarł do Stanów, w pierwszych tygodniach osoby z symptomami miały problem z wykonaniem testów, brakowało maseczek i innych środków ochronnych. Ludzie z symptomami bali się iść do lekarza, bardziej niż potencjalnie śmiertelną chorobą przerażeni wysokością rachunków medycznych. Epidemia wpędziła amerykańską gospodarkę w kryzys, przy którym ten sprzed dekady wydaje się lekką zadyszką.
Prezydent konsekwentnie bagatelizował wirusa i zagrożenie, jakie stwarza. Przekonywał, że zaraza sama ustąpi wiosną, najpóźniej latem. Ostentacyjnie nie nosił maski, organizował masowe spotkania ze swoimi sympatykami, lekceważył zalecenia sanitarne. Lekceważył wskazania naukowców. Publicznie zastanawiał się, czy dobrym lekiem na wirusa nie byłoby wstrzyknięcie sobie detergentu - gdy wywołało to powszechne oburzenie, zaczął tłumaczyć, że przecież "wypowiadał się sarkastycznie".
Czy sam w to wszystko wierzył? Niekoniecznie. Legendarny amerykański dziennikarz Bob Woodward ujawnił niedawno w swojej książce, że prezydent doskonale od początku, już w lutym, wiedział, jak zabójczy jest koronawirus. Wówczas jednak publicznie przekonywał, że nie ma czym się przejmować, a wirus zaraz sam ustąpi.
Prezydent po ujawnieniu rewelacji Woodwarda twierdził, że po prostu starał się zapobiec wybuchowi paniki. Krytycy zarzucają, że wizja zarazy nie pasowała mu do narracji o wielkim sukcesie jego ostatnich czterech lat i z przyczyn politycznych postanowił zlekceważy zagrożenie. Podobnie jak później z przyczyn politycznych puszczał oko do środowisk negujących istnienie pandemii. We wspomnianej debacie atakował Bidena, że chce zamknąć całe Stany i amerykańską gospodarkę w twardym lockdownie, a on, Trump, chce, by wszystko wróciło do normy. Przywrócenie pozorów "normalności" wyraźnie było ważniejsze dla prezydenta, niż realna walka z epidemicznym zagrożeniem.
W trackie debaty Trump zapowiadał, że już przed listopadowymi wyborami Amerykanie dostają szczepionkę na koronawirusa – choć wszyscy eksperci i same pracujące nad szczepionką laboratoria stoją na stanowisku, że pierwszy realny termin to początek 2021 roku. Obecny prezydent nie pierwszy raz zachowywał się, jakby żył w jakimś równoległym wymiarze, gdzie wszystko, co sobie zamarzy, staje się rzeczywistością. Dla wychowanego w kokonie bogactwa i przywileju Trumpa w pewnym sensie tak było. Przez całe dekady udawało się mu unikać konsekwencji własnych działań. Jego nieudane biznesy ratował ojciec. Banki wolały rolować mu długi, niż spisać swoje wielkie wierzytelności na straty. Nawet taśma, na której biznesmen chwalił się tym, jak molestuje kobiety, nie przeszkodziła mu w wygraniu wyborów cztery lata temu.
Teraz ten złoty chłopiec amerykańskiego establishmentu, który obwołał się trybunem ludowym, po raz pierwszy twardo może zderzyć się z rzeczywistością. Jak zareagują na to jego zwolennicy? Czy nie będzie to początek końca mitu Trumpa jako niepowstrzymanej siły natury, większej niż życie postaci, pana żyjącego w telewizji życiem jak z bajki, który dostaje wszystko, czego chce i gdy mówi, że znów uczyni Amerykę wielką, to na pewno tak zrobi?
WSZYSTKIE KRYZYSY PREZYDENTA
Jak chyba nigdy w historii przyszłość amerykańskiej polityki zależy teraz od tego, jak jedna osoba przejdzie chorobę, która równie dobrze może mieć przebieg łagodnego przeziębienia, jak i skończyć się tragicznie. Po drodze Stany czeka co najmniej kilka możliwych politycznych i konstytucyjnych kryzysów. Nie tylko w kontekście wyborów.
Amerykańscy komentatorzy już zastanawiają się, co będzie, jeśli w wyniku choroby Trump okażę się fizycznie niezdolny do rządzenia – bo np. trafi pod respirator. Kadencja obecnego prezydenta upływa dopiero 20 stycznia 2021 roku. Niezależnie od wyniku listopadowych wyborów przez ponad kwartał Trump będzie musiał sprawować prezydenckie obowiązki. To okres, w którym przez samą skalę pandemii i kryzysu gospodarczego od prezydenta będzie wymagana pełnia mocy przerobowych. Do tego - jeśli przegra - jego administracja będzie musiała dopełnić proces sukcesji - przekazać obowiązki nowej ekipie. A przecież w ciągu tych trzech miesięcy może jeszcze wydarzyć się niejedna nieprzewidziana katastrofa.
Formalnie kwestie te reguluje 25. Poprawka do amerykańskiej konstytucji, przyjęta w 1967 roku. Jej art. 3 stanowi, że prezydent, w sytuacji, gdy nie jest w stanie sprawować urzędu, może czasowo przekazać władzę wiceprezydentowi – tak robili Ronald Reagan i George W. Bush, gdy poddawali się operacjom wymagającym całkowitego znieczulenia. Gdyby prezydent nie wydał takiego dokumentu, a jego stan zdrowia uległby zapaści uniemożliwiającej pełnienie funkcji, podobną decyzję mogą podjąć wiceprezydent i większość gabinetu.
Taki scenariusz może jednak stać się zarzewiem politycznego konfliktu. Co, jeśli Trump będzie upierał się, że - wbrew fizycznej i umysłowej zapaści, jaka może być efektem niektórych terapii związanych z Covid-19 - jest w stanie rządzić? Czy gabinet prezydenta znajdzie odwagę, by pójść z nim na konfrontację? Co, jeśli sfanatyzowani zwolennicy Trumpa - a takich naprawdę w USA nie brakuje - mogą uznać, że administracja próbuje odebrać władzę "ich prezydentowi" i nawet wyjść na ulice?
CZARNY SCENARIUSZ
Wreszcie, nie da się wykluczyć scenariusza, gdy ciężka choroba albo zmusi Trumpa do wycofania się z wyścigu o Biały Dom albo nawet zakończy się dla prezydenta tragicznie. Co wtedy? Władze Partii Republikańskiej mogą wyznaczyć jeszcze nowego kandydata - choć kart do głosowania nie będzie się dało zastąpić w wielu stanach, a głosowanie pocztowe trwa już jakiś czas.
Oficjalnie Amerykanie nie wybierają prezydenta, tylko po kilku elektorów z każdego stanu. To oni 14. grudnia dokonają ostatecznego wyboru przywódcy USA. Z reguły nowy prezydent znany jest po ogłoszeniu wyników tego powszechnego głosowania, ponieważ każdy elektor deklaruje, na kogo będzie głosował. Ale nie mają takiego obowiązku. Teoretycznie mogą wybrać dowolnego kandydata, zupełnie wbrew wynikowi wyborów.
W normalnych warunkach to skrajnie nieprawdopodobne - ale jeśli Trump z jakichkolwiek przyczyn wypadnie z wyścigu, (zwłaszcza już po zliczeniu głosów) znajdziemy się zupełnie poza sferą normalności. Nie trzeba chyba dodawać, że wyłoniony w wyborach niby przez obywateli, ale tak naprawdę przez dalekie od zwykłych ludzi kolegium "wybrańców" prezydent to kolejna recepta na wielki polityczny kryzys - być może prowadzący nawet do ustrojowego przesilenia i dyskusji nad zniesieniem konstytucyjnego anachronizmu, jakim jest wybór prezydenta przez elektorów, a nie głosami większości obywateli.
Odpadnięcie Trumpa z wyścigu, czy nawet jego ciężka choroba uniemożliwiająca prowadzenie kampanii, zapewne uniemożliwi Republikanom zwycięstwo. Jednocześnie taki scenariusz zradykalizuje zwolenników obecnego prezydenta, wzmocni krążące wśród nich teorie spiskowe. Według sondażu Daily Kos/Civiqs poll 56% Republikanów wierzy, że jest przynajmniej część prawdy w teorii spiskowej znanej jako QAnon: głosi ona, że Trump prowadzi walkę na śmierć i życie ze skupioną w Partii Demokratycznej, Hollywood i amerykańskich służbach sekretną grupą rządzących zza kulis światem i oddających cześć diabłu pedofili (sic!).
Takim osobom łatwo będzie uwierzyć w spisek, który „otruł” Trumpa, by powstrzymać jego drugą kadencję. Amerykańska polityka może stać się jeszcze bardziej szalona i toksyczna. Paradoksalnie także przeciwnicy prezydenta powinni więc trzymać kciuki za jego szybki powrót zdrowia i scenariusz, w którym człowiek, o którego przegranej marzą od czterech lat, staje do walki z Joe Bidenem w pełni sił.