Prezydent Duda i najważniejsi politycy PiS podczas obchodów stulecia niepodległości Polski, Beata Zawrzel/NurPhoto, Getty Images
W historii Polski jeszcze się nie zdarzyło, by rząd tak otwarcie lekceważył sądy. Poza puczem pułkowników w Grecji i zamachem Erdogana w Turcji, Ameryka Północna, ani Europa Zachodnia przynajmniej od II wojny też nie widziały niczego podobnego. Dlatego tak trudno zrozumieć to, co się w Polsce dzieje i nie da się zgadnąć, co PiS planuje, na co liczy, ani co mu się uda.
Nie chodzi o to, że rząd spiera się z sądem. Konflikt między sądami i rządem jest w demokracji zjawiskiem oczywistym. Każdy rząd chce większych uprawnień, a sądy są m.in. po to, by nas przed tym bronić. To jest jasne jak słońce i proste, jak budowa cepa. Spór jest nieuchronny.
Trudno mieć do PiS-u pretensje, że się z sądami spiera i że się im opiera. Ale jak to robi, to jest inna sprawa. Gdy rząd próbuje sobie podporządkować sądy, lekceważy wyroki i sam decyduje, które są ważne, a które nieważne, gdy próbuje odebrać niezawisłość sędziom i stawia wolę polityczną przed prawem, to plasuje się poza zachodnią wspólnotą, do której Polska przez pokolenia dążyła i formalnie wciąż jeszcze należy. Albo ta władza się cofnie i ucywilizuje w sensie europejskim, albo Polska się z Zachodem rozstanie. Bez względu na różne didaskalia, intencje i plany - trzeciego wyjścia nie ma.
Dwa tysiące lat prób i błędów
Innego wyjścia nie ma nie z tego powodu, że ktoś za granicą nas lubi lub nie lubi, ale dlatego, że przecież system, który PiS chce odrzucić, nie spadł z nieba. Dwa tysiące lat prób i błędów. Setki milionów ofiar - zabitych w zamieszkach i wojnach, zmarłych z głodu i chorób, zadręczonych w więzieniach i niesprawiedliwie skazanych. Tak od czasów rzymskich dochodziliśmy do prawa, jakie mamy i do demokracji, którą praktykujemy.
Zachód stworzył rozmaite warianty burzonego przez PiS (i jego odpowiedników w kilku innych krajach) potwornie skomplikowanego liberalno-demokratycznego systemu nie dlatego, że ktoś tak sobie ubzdurał. W całym monteskiuszowskim systemie rozdzielającym trzy władze chodzi tylko o to, by zminimalizować ryzyko zbytecznego cierpienia i masowej, nagłej lub przedwczesnej, śmierci na wojnie, w zamieszkach, z choroby lub głodu.
Z doświadczenia wiadomo, że mimo ciągłych napięć i chwilowych regresów monteskiuszowskie demokracje nie prowadzą między sobą wojen, skuteczniej niż inne systemy chronią prawa jednostek, rzadziej doprowadzają do rewolucyjnych wybuchów i wojen domowych, lepiej chronią rozwój gospodarczy. Stawką nie jest więc sukces lub porażka jednej czy drugiej partii. Jest nią śmierć i życie wielu milionów ludzi, wojna albo pokój, bezpieczeństwo lub chaos, rozwój gospodarczy lub regres. Dlatego Zachód będzie o demokratyczne rządy prawa walczył jak o życie, że to o nie w istocie chodzi.
Ten ustrój z ze swoimi różnymi niuansami nie spadł Europejczykom z nieba. By w takiej formie powstał, przez ponad sto pokoleń łamały sobie głowy, spierały się i osiągały consensus tysiące najwybitniejszych mózgów. To, co powstało nie jest oczywiste, intuicyjne, proste ani łatwe do ogarnięcia. Podobnie jak świat nie jest prosty ani do ogarnięcia łatwy. Ale jeśli konsekwentnie korzysta się z tego dorobku, to żyje się lepiej. Nie zawsze i nie wszędzie, ale w większości przypadków. Najlepszym dowodem jest zwycięstwo monteskiuszowskiego Zachodu w wielkim dwudziestowiecznym starciu z faszyzmem, komunizmem i innymi dyktaturami.
"Demokracja wygra z falą, której częścią jest PiS"
Dwudziestowieczne doświadczenie uczy, że z populistyczną falą, do której należy PiS, demokracja monteskiuszowska też wygra. Ale nie warto liczyć, że pójdzie to bezboleśnie i łatwo. Dopóki tak wielu Polaków wierzy, że ta władza ma rację, nie zbawią nas żadne komisje, ani trybunały. One mogą pomóc przekonać niektórych Polaków, że władza idzie złą drogą, ale mogą także ułatwić napędzanie antydemokratycznych i antyzachodnich emocji. Stabilna demokracja możliwa jest tylko tam, gdzie zdecydowana większość rozumie, że mimo licznych słabości i niedoskonałości jest ona najlepszym systemem.
Historycznie wynik jest przesądzony, chociaż terminu rozstrzygnięcia nie znamy. Nie jest jednak dla nas bez znaczenia, jak się ten proces potoczy. Cztery scenariusze wydają się możliwe zależnie od tego, jakie są prawdziwe intencje obozu sprawującego władzę.
A. PiS dąży do dyktatury bez względu na koszty
To jest prawdopodobne. I może się udać, ale nie da się pogodzić z członkostwem Polski w Unii. Polska jest suwerenna. Może sobie ustanowić ustrój, jaki jej się podoba. Nikt nas nie najedzie, nawet jeśli ogłosimy Jarosława Kaczyńskiego królem lub mesjaszem.
Możemy być, jak przez ostatnie ćwierć wieku, demokratycznym państwem prawa, ale możemy też być monarchią absolutną (jak Arabia Saudyjska), komunistyczną dyktaturą (jak Korea Północna), elektoralną oligarchią (jak Rosja), monopartyjną dyktaturą (jak Chiny), teokracją (jak Iran), Populistyczną dyktaturą (jak Filipiny) etc. Masa różnych politycznych reżimów istnieje na świecie i inni się na to ze współczuciem godzą.
Jeżeli Jarosław Kaczyński chce Polską rządzić tak, jak rządzi partią, to nikt spoza Polski mu tego nie zabroni, ale będzie musiał poszukać sobie innego towarzystwa na świecie. W Unii Europejskiej i w NATO nie obowiązuje Doktryna Breżniewa, więc polska demokracja nie może liczyć na żadną "bratnią pomoc", jakiej Sowieci udzielili Węgrom albo Czechosłowacji, gdy ich "najlepszy" ustrój był tam zagrożony.
Jeśli obozowi władzy cena jest obojętna, to taka dyktatura może trwać parę dekad. Ale może jeszcze w tej kadencji znajdziemy się poza Unią, a faktycznie także poza NATO. Podobnie jak Białoruś. Czyli stopniowo wpadając w rosyjską strefę wpływów. Nie musi to nas szybko prowadzić do nędzy. Inni będą się od nas oddalali stopniowo. Jak teraz, gdy Zachód przechodzi wielką transformację swojej energetyki, a my nie.
Skutki będą trwały lata i zrujnują nas dopiero po jakimś czasie, gdy staniemy się energetycznym skansenem. Ale nikt nie przestanie kupować w Polsce ekologicznej żywności i może nawet wyprodukujemy jakiegoś kolejnego Wiedźmina. A jak całkiem padniemy, to władza się zmieni i znów zaczniemy dołączać do Zachodu.
B. PiS chce mieć tak dużo władzy, ile zaakceptuje Unia
To jest możliwe, choć trudne, bo wymaga sprytnych kompromisów. Prawo unijne nie opisuje minimum demokratycznego w szczegółach, ale każdy rozumie, czym jest niezależność sądów i mediów, czym są uczciwe wybory, czym jest wolność słowa etc. Po to jest TSUE, by ogólne zasady aplikować do konkretnych przypadków. Wybiegi w rodzaju obsadzenia Trybunału Konstytucyjnego "swoimi" mogą spowolnić reakcje, ale ich nie zatrzymają. Dyktatura się w Unii nie ostoi nawet jeśli formalnie będą ją legitymizowały tak czy inaczej wygrane wybory. Ale jakaś forma władzy trochę mniej liberalnej, niż chcieliby obrońcy demokracji, pewnie może się w Unii ostać.
Tylko że to oznacza długotrwałe zmagania. PiS będzie ciągnął w swoją, a instytucje unijne będą ciągnęły w swoją. Jak PiS będzie się cofał albo samo ograniczał, to Komisja prawdopodobnie też. Unia i bez Polski ma dosyć problemów, więc przełknie wszystko, co tylko da się przełknąć. Faktyczne podporządkowanie sądów władzy wykonawczej nie przejdzie bez względu na prawno-formalne sztuczki, bo to by oznaczało faktyczny powrót do systemu, przeciw któremu Unia powstała.
PiS będzie więc musiał nauczyć się rządzić, nie kontrolując sądów. Dawał radę poprzednie cztery lata - może dawać dalej i wygrać następne wybory. Walka z sędziami napędza więcej wyborców rządowi niż opozycji. To by oznaczało permanentny kryzys, ale politycznie PiS na takich kryzysach korzysta. A z czasem - zwłaszcza jeśli pojawią się sankcje - może dzięki nim przekonać wielu wyborców, że Unia jest zła i trzeba się z nią rozstać.
C. PiS chce pełni władzy i wierzy, że Unia to przełknie
To się nie uda. Komisja ma masę kłopotów i wiele zrobi,by z Polską mieć święty spokój, ale będzie twardo stała przy pryncypiach. Po pierwsze dlatego, że parlament będzie ją naciskał, a refren potępiający PiS już wpadł europarlamentarzystom w ucho. Po drugie dlatego, że inne kraje też mają z populistami kłopot i establishment będzie chciał na polskim przykładzie pokazać, że populistyczna agenda nie może być bezkarna.
Jeśli rząd - jak zapowiada - będzie sabotował uchwałę Sądu Najwyższego, to Komisja i TSUE się zradykalizują. Jeśli postanowień TSUE władza PiS nie będzie respektowała, to posypią się sankcje. A nawet Orban nie będzie chciał ginąć za Kaczyńskiego. Jeśli PiS nie zacznie się cofać wierząc, że Bruksela odpuści, popełni zasadniczy błąd. Stanie przed radykalnym wyborem: pełnia władzy czy Unia. Problem polega na tym, że im dłużej PiS będzie wierzył, że będąc w Unii może mieć pełnię dyktatorskiej władzy, tym więcej będzie miał na sumieniu rozmaitych grzeszków i tym trudniej będzie mu oddać władzę. To może być fatalna pułapka. Bo kiedy oddanie władzy oznacza przykre konsekwencje dla jej funkcjonariuszy, rośnie pokusa radykalnych rozwiązań. To może być dla Polski najgorszy scenariusz, bo po paroletnich męczarniach doprowadzi do wariantu A.
D. PiS chce wyjść z Unii i ma pomysł, co potem
Są przesłanki by sądzić, że tak właśnie jest. Nie ma przecież miesiąca, żeby PiS nie zrobił czegoś, co musi rozsierdzić Unię. Trudno jest uwierzyć, że robi to nieświadomie. To może nie być przypadek. Może nie cały PiS ma w głowie taki plan, a tylko jego część, ale skutek może być podobny. W tym wariancie wywoływanie gwałtownych konfliktów z Unią może mieć wspólny ukryty cel: budowanie w wyborcach poczucia, że Unia nas krzywdzi, poniża etc., by ich stopniowo przekonać do Polexitu. Otoczenie Rydzyka, Ziobry i Macierewicza zdaje się dość świadomie w takim duchu działać. Większość europosłów PiS - też. A Jarosław Kaczyński,Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki zdają się w tym kierunku przesuwać.
Tylko jaki to może być plan? Opcje mogą być trzy. Pierwsza, to mocarstwowa Polska rządząca trójmorzem. Druga, to faktycznie 51 stan USA. Trzecia, to wspólnota wschodnioeuropejska pod patronatem Moskwy. Dwie pierwsze opcje to oczywiste mrzonki. Część polityków PiS zdaje się w nie wierzyć, ale Amerykanie ani kandydaci do Trójmorza nie dadzą się przekonać. Trzecia opcja jest najbardziej realna. Teraz wydaje się trudna, ale skoro wspólnym wysiłkiem elit po obu stronach Odry pokonaliśmy straszną polsko-niemiecką przeszłość, to przy odpowiednim wysiłku przeszłość polsko-rosyjska też da się w parę lat ogarnąć. Zwłaszcza gdy PiS przekona Polaków, że Unia jest wrogiem.
Nie da się dziś zgadnąć, który z tych wariantów jest najbliższy prawdy. Ale wojenna machina ruszyła. W takich sytuacja zamiary to jedno, a samonapędzająca się logika wydarzeń to drugie.
Detale trudno pojąć. Istota jest prosta. Chodzi o władzę. Czy ma być absolutna, czy jakoś ograniczona.