Pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej na Placu Piłsudskiego w Warszawie, Paweł Supernak, PAP
Przedziwny paroksyzm historii spiął ze sobą największe od II wojny światowej egzystencjalne zagrożenie polskiego społeczeństwa – pandemię koronawirusa – i finał dekady polsko-polskiej wojny: dziesiątą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Rocznicę, która przebiegnie 10 kwietnia w cieniu okrutnej – dla obywateli, których zdrowie dla władzy nic nie znaczy – walki o majowy termin wyborów prezydenckich.
Termin, którego przeforsowanie niezależnie od formy przeprowadzenia głosowania oznacza, że kapitan polskiego Titanica ustawił kurs na górę lodową i dał maszyny na "cała naprzód".
Wynurzymy się z tej dekady walki polityków ze zdezintegrowanym społeczeństwem obywatelskim, z przetrąconą przez co najmniej sześć lat psucia prawa demokracją, z rozedrganymi emocjami ludzi zamkniętych w domach całymi miesiącami, z gorzką złością wszystkich na siebie nawzajem, bo jedni krzyczą - na Marszu Niepodległości, głośno, do kamer, raz w roku - "My chcemy Boga!”, inni – na śmieciówce, po cichu, do siebie, co miesiąc - "pracy i chleba!", a jeszcze inni chcieliby jednego i drugiego.
Wynurzymy się z gospodarczego i społecznego dna, na które – jeśli się nic nie zmieni - szybko w warunkach pandemii i domowego quasi-aresztu pójdziemy, z wysokim bezrobociem, materialnie ubożsi, fizycznie słabsi i psychicznie poobijani.
Nie tak miało być
Pisze mój redakcyjny kolega Marcin Makowski w swoim tekście na 10. rocznicę smoleńskiej tragedii: "nie podźwigniemy Polski rzeszą startuperów, inżynierów, budowlańców, pielęgniarek, kurierów i stewardess". I tu zgodzić się nie mogę. Ależ właśnie dzięki tym ludziom, dzięki ludziom przedsiębiorczym, odważnym, ambitnym, Polska podźwigała się już tyle razy! Za każdym razem, gdy Polacy poza wykłócaniem się o wielkie idee próbowali coś zbudować, dobrze na tym wychodzili.
W latach 20. XX w. politycy wykłócali się do upadłego o wielkie i wzniosłe sprawy, a pracownicy i pracodawcy budowali Gdynię. Po stu latach nikogo nie obchodzi, o co wówczas wykłócali się politycy, za to Trójmiasto - z Gdynią - jest jednym z najważniejszych ośrodków gospodarczych, przemysłowych i turystycznych Polski.
W 1945 roku politycy wsadzali Polaków do więzień, a robotnicy i inżynierowie odbudowywali stolicę. W kolejnych latach politycy dalej wsadzali ludzi do więzień, a inżynierowie i robotnicy budowali drogi, mosty, szkoły i przemysł.
W 1989 roku i przez kolejne kilka lat politycy znów kłócili się do upadłego o wielkie i wzniosłe sprawy, a przedsiębiorcy zakładali firmy. Firmy, które przez następne 30 lat zapewniły polskim pracownikom utrzymanie, a polskiej gospodarce nieprzerwany wzrost PKB, który sprawił, że nigdy w historii tak wielu Polakom nie żyło się tak dobrze.
A potem spadł samolot
Politycy, którym około 2009 roku od ilości ciepłej wody w kranie zaczynało się ideologiczne paliwo wyczerpywać, po tragedii 10 kwietnia 2010 roku zatankowali bak bogoojczyźnianej propagandy pod korek. Pięć lat później wciąż jadąc na tym baku wyprzedzili prawym pasem nowiutkiej polskiej autostrady tych, co jechali środkowym i lewym, po czym zablokowali pasy, wystawili koguta na dach i zaczęli wlepiać mandaty.
Trąby martyrologiczno-patriotycznej tromtadracji zadęły z nową siłą. W sukurs głodnemu idei – jakiejkolwiek – społeczeństwu poszły akademie ku czci, apele ku pamięci, ochrona życia w imięojcasynaducha. Patosem, którym tchnęli w emocjonalnym uniesieniu dorośli, nasiąkały w szkołach dzieci. Dla Polaka małego bowiem przygotowana została historia w szkole w okrojonej, polskocentrycznej podstawie programowej pozbawionej najważniejszej rzeczy - refleksji nad tą naszą polskością. W dekalogu polskiego polityka przed "czcij wodza swego i partię swoją" znalazło się "nie będziesz miał bogów cudzych przed gorącym patriotyzmem". Kultura i sztuka też Polską musiała być podszyta, a kto przeczy, ten kosmopolita. A co złe, to z Europy i od Niemca, który niczym za Gomułki znów miał straszyć polskie dzieci po dobranocce.
Dopóki rozpędzona dekadami wzrostu polska gospodarka wbrew niefrasobliwości budżetowej rządów od prawa do lewa jakoś działała, mało komu przeszkadzało to, że pamięć o powstańcach warszawskich utonęła w czerwonym ogniu kibolskich rac i huku petard. Nie przeszkadzała pamięć o żołnierzach wyklętych zaczadziała od brunatnego dymu. Nie przeszkadzało to, że kto ośmielał się pokazywać ciemną stronę legendy, ten był zdrajca, sprzedawczyk i na pewno komunista.
Dopóki gospodarka działała, większości nie przeszkadzały nawet demony lat 30. XX wieku, które w postaci niechęci wobec Innego, obcego, uchodźców, muzułmanów, wreszcie po awanturze o ustawę o restytucji mienia także w postaci niechęci wobec Żydów - wypełzły z niszy do medialno-politycznego mainstreamu. Polityków nie otrzeźwiło nawet przerażające zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, które pokazało, do czego prowadzi przemoc polityczna.
Rozpędzona gospodarka wytrzymywała nawet jako-tako 500 plus, 300 plus, inne plusy, dziesiątki tysięcy nagród dla rządu i pięciocyfrowe synekury krewnych i znajomych królika w spółkach Skarbu Państwa.
Aż przyszedł koronawirus i wyrównał. I okazało się, że nie mamy jak wspomóc, jak Niemcy, zwalnianych masowo z pracy ludzi, bo nie ma z czego. Flagą, pieśnią i modlitwą głodnej gęby nie nakarmisz.
Dość
Właśnie dlatego jak nigdy od 1989 roku potrzebujemy nowego startu. Inaczej skażemy się na wieczną egzystencję w tej niepodległościowo-powstańczo-martyrologicznej narracji. Jest ona osią polskiej tożsamości i państwowości od ponad 100 lat, dlatego tak zgrabnie wpasowała się w nią żałoba posmoleńska.
Przypomnę jednak, że w ciągu tych stu lat odzyskaliśmy wolność, i to dwa razy. Sto lat temu kompletnie tę wolność spieprzyliśmy. Drugi raz nam nie wolno. W XXI wieku Polska ma ważniejsze problemy na głowie, niż Boga, Honor i Ojczyznę: biedę, wykluczenie, brak praw mniejszości, skandalicznie niskie pensje, rynek pracy przypominający dla pracownika pole minowe, zacofanie technologiczne polskiej szkoły, administracji, nauki, ochrony środowiska.
Pisze Makowski, że "nie da się patrzeć w przyszłość, jeśli przeszłość nadal puka do drzwi. Nie da się normalnie funkcjonować, jeśli nie zaleczy się stale powracającej traumy".
Tyle, że historia pokazuje nam, że to błąd.
Tak długo, jak pozwolimy przeszłości pukać - a obecnie walić łomem - w nasze drzwi, tak długo nie ruszymy z miejsca. Wieczne wyrównywanie rachunków krzywd politycznych nie jest remedium na błędne koło - ono samo jest błędnym kołem.
Dlatego kolejna dekada politycznej walki nie może się powtórzyć. Musimy, jako państwo, jako społeczeństwo pójść naprzód, wymyślić Polskę na czas pokoju, nie wojny. Pierwszym krokiem, by to zrobić, jest ten symboliczny, w którym zostawiamy za sobą Smoleńsk.
Niech za tę historię i wszystkie pozostałe w niej białe plamy – a przecież nikt nie zaprzeczy, że takie są – wezmą się historycy z IPN, zamiast szukać, czyj tatuś był w SB, a czyja mamusia w "Solidarności". Ale niech za Smoleńsk przestaną wreszcie brać się politycy. Dla - cytując klasyka – tej klasy próżniaczej z Wiejskiej kłótnie o to, kto ma historyczną rację, są bardzo wygodne. Pozwalają ukryć niekompetencję, brak wiedzy w sprawach, które powinny być dla polityków najbardziej palące – tych, które są palące również dla społeczeństwa.
Chcemy przecież jako społeczeństwo iść naprzód. Mamy mnóstwo zdolnych ludzi. Projektantów urządzeń, które zmienią nasze życie - ale też projektantów wnętrz, domów, ogrodów, mody. Twórców innowacyjnych rozwiązań naukowych i technicznych - ale też twórców kultury i sztuki, muzyki i literatury, którzy po nowemu próbują nazwać, opisać i przekształcić rzeczywistość. Przedsiębiorców wdrażających nowatorskie rozwiązania - i tych w nowatorski sposób sprzedających towary znane od stuleci.
To na pomoc tym ludziom – pracodawcom i pracownikom – powinna być skierowana teraz cała uwaga państwa. Na pomoc polskiej determinacji, nieustępliwości, pomysłowości, ambicji. Ale nie, wbita głęboko w podłogę sali sejmowej twarda kotwica tożsamościowej, ideologicznej polityki, w której chodzi o to, by przeciwnika zniszczyć, wymazać z kart historii, odsądzić go od wszelkiej czci i wiary, ani drgnie. Kiedy inne kraje płyną statkiem "Postęp", polscy politycy stoją okrakiem na burcie szalupy tego statku - o nazwie "Przeszłość" - i piłują cumy. I nieważne, że nikt "Przeszłości" od "Postępu" odczepiać nie chce. Wolą "polskie ... w polu, niż fiołki w Neapolu". Efekt będzie taki, że chlupną w wodę, w której nie umieją pływać.
A przecież mogłoby być inaczej
Rozumiem emocje Marcina, gdy pisze: "Smoleńsk wgryzł się w nas tak głęboko, ponieważ w przestrzeni traumatycznej oraz mistycznej stopił w sobie politykę, tragedię, patriotyzm, historię, symbolikę i dojmujące poczucie braku sprawczości państwa, które poniosło drugą katastrofę". Nie pierwszy raz zgadzamy się co do diagnozy, różnimy jednak w kwestii lekarstwa, które ma chorobę wyleczyć.
Odpowiedzią Marcina jest budowanie lepszego państwa. Na pewno nam to nie zaszkodzi, ale odpowiedzią, która jest mi bliższa, jest budowanie lepszego społeczeństwa - ponieważ w warunkach nieuchronnej globalizacji to w światowym społeczeństwie obywatelskim, a nie w państwie narodowym widzę przyszłość.
W dziesiątą rocznicę katastrofy smoleńskiej moglibyśmy jako społeczeństwo uczcić pamięć jej ofiar na przykład świecami wystawionymi wieczorem w oknach mieszkań, w których jesteśmy zamknięci dla ochrony przed epidemią.
Kustosz pamięci zmarłego w katastrofie prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, jego brat bliźniak Jarosław, mógłby wystąpić w telewizji i podziękować narodowi za te dziesięć lat niezwykłej pamięci i czci, jaką polskie społeczeństwo 96 smoleńskich ofiar otoczyło.
Legalnie wybrane i przestrzegające konstytucji RP władze państwowe mogłyby wydać stosowny na ten dzień komunikat i wrócić do pracy nad najlepszymi sposobami pomocy polskim lekarzom, pracownikom i pracodawcom w walce ze zdrowotnymi i gospodarczymi skutkami epidemii koronawirusa.
Wszystkie siły polityczne w kraju powinny jednomyślnie uzgodnić takie rozwiązanie ustawowe, aby wybory prezydenckie zostały zgodnie z prawem przeniesione na pierwszy możliwy termin po ustaniu zagrożenia epidemicznego.
A jak już tak dobrze będzie im iść, to potem powinni wziąć się za najważniejsze sprawy.
Za naprawę służby zdrowia i pomocy społecznej. Za przeniesienie polskiego szkolnictwa z XIX w XXI wiek. Za inwestycje w nowe technologie, naukę i gospodarkę opartą na wiedzy. Za ekologię i ochronę środowiska. Za zapobieganie klimatycznej i gospodarczej katastrofie. Bo nie będzie dobrze, jeśli tak jak przez trzydzieści ostatnich politycy jako remedium na kłopoty stosować będą składanie na politycznym ołtarzu kolejnych ofiar z kolejnych grup społecznych. Kolejnych ofiar z ludzi.
Odkreślmy Smoleńsk grubą kreską.
Tekst jest wynikiem redakcyjnej dyskusji Magazynu Wirtualnej Polski na 10. rocznicę katastrofy smoleńskiej. Polemikę z tekstem Michała Gostkiewicza napisał Marcin Makowski. Można ją przeczytać >>>TUTAJ.