Marcy Borders - 11 września 2001 r., Stan Honda, East News
Od redakcji: materiał ukazał się pierwotnie w WP Magazyn 6 września 2019 roku.
W południową wieżę World Trade Center uderza samolot pasażerski. Jest 11 września 2001 roku. Z głośników na 81. piętrze jednej z bliźniaczych wieży płynie łagodny, choć stanowczy komunikat: “Zostańcie na miejscach“.
Ale Marcy Border czuje, że zostać nie może. Ucieka. Gdy dociera na parter, słychać tylko huk tłuczonego szkła i składających się w harmonijkę belek. Bach. Bach. Bach. Dudni jej w uszach. Poza traumą na resztę życia, do Marcy przylgnie tytuł "Dust Lady".
"Nie chcę umierać. Nie chcę umierać. Nie chcę umierać"
Życie Marcy Borders dzieli się na dwa okresy. Przed i po zamachu. Spontaniczna, towarzyska, ambitna. To przed. Przed pnie się w górę. Szczęście się do niej uśmiechnęło - 11 września mijają 4 tygodnie odkąd pracuje na 81. piętrze World Trade Center. Jest kasjerką w Bank of America. Dla dziewczyny z Bayonne to nie byle co.
Wszystko trafia szlag tamtego wtorkowego poranka.
- Stałam przy kopiarce, gdy "to" się stało - mówi dziennikarzowi "Times of London", Timowi Teemanowi.
Jest godzina 8:47. W północną wieżę wbija się porwany przez terrorystów samolot. Ledwie kilka kondygnacji nad głową 28-latki.
- Świst. Budynek zatrząsnął się w posadach. Padam na kolana - wspomina Marcy.
Koledzy pomagają jej wstać. Sadzają na krzesło. Jeden, klęcząc przed nią, mówi: "Spokojnie. Oddychaj". Razem słuchają komunikatu: "Nigdzie się nie ruszajcie. Czekajcie na strażaków".
Marcy patrzy na pęknięcia w ścianach. Przeczucie podpowiada: "Z budynku nic nie zostanie", a głos w głowie dodaje: "Uciekaj". Kasjerka ignoruje prośbę przełożonych, wstaje i pędzi w stronę klatki schodowej wypełniającej się ludźmi.
- Kątem oka dostrzegam kartki białego papieru za oknem. Za nimi lecą krzesła. Komputery. I ludzie. Myślę, że przecież to nie mogą być ludzie, ale słyszę krzyki. Widzę rannych. Martwych. Płonące czaszki - opisuje niemal minuta po minucie.
Słowa wyrzucane jak seria z karabinu. Ledwo dociera do schodów, gdy południowa wieża zaczyna się walić. Robi się ciemno od pyłu. Kobieta dusi się, ale nie przestaje biec. Momentami wydaje się jej, że przeskakuje całe piętra. Adrenalina robi swoje. Krew pulsuje w żyłach. Serce bije jak szalone. W takich chwilach włącza się instynkt przetrwania.
- To był koniec świata, a ja dostałam miejsce w pierwszym rzędzie - wspomni. Na parter dotrze 3 minuty przed upadkiem wieży północnej. Świat dosłownie zwala się na głowę ponad 2 tysiącom osób. Ona żyje. Pamięta wdzierający się do ust dym. Trudno złapać jej dech.
- Chcę oddychać. Nie mogę, bo moje płuca są wypełnione pyłem - zrelacjonuje i zaraz dorzuci: - Jest tak cicho, jakby wszyscy na świecie sprawdzali, czy nadal żyją. Nie widzę mojej dłoni przed sobą. Na cały głos krzyczę: "Nie chcę umierać. Nie chcę umierać. Nie chcę umierać". Wyciągam rękę, ale jej nie widzę. Wtedy znikąd pojawia się ten mężczyzna. Pamiętam go. Jest bez koszulki. Chwyta mnie i ciągnie. Boję się. "Co mi zrobisz? Dokąd mnie zabierasz?". A on ratuje mi życie.
Właśnie w tym momencie, w holu jakiegoś budynku powstaje słynne zdjęcie. Stan Honda zrobił materiał życia, a Marcy, jak każdego wieczora, wchodzi na prom do domu. Tyle że to nie jest zwyczajny wieczór. Całą drogę trzęsie się ze strachu. - W głowie mam jedno: wszyscy umrzemy, w tę łajbę trafi pocisk - nawet nie kryje swoich myśli przed Timem Teemanem.
"Dust Lady"
Następnego dnia Borden na zdjęciu w gazecie rozpoznaje przyjaciółka jej matki. Wybiera numer telefonu i z ekscytacją informuje o swoim odkryciu.
– Jak ona się domyśliła?
- Przez nos - odpowiedziała mi matka - doda "Dust Lady". Zdjęcie trafia nie do jednej gazety, ale tysięcy na całym świecie.
- Nawet tych arabskich. Zaczęłam sądzić, że Osama Bin Laden po mnie przyjdzie – mówi Borders dziennikarzowi. - Szalone myśli - doda. I szczerze przyzna: - Najpierw się wściekłam. Dlaczego ten fotograf mi najpierw nie pomógł? Jak mogę być sławna, a zarazem wciąż biedna? Nazywają mnie "Dust Lady". Nie podoba mi się to. Lepiej brzmiałoby: "Kobieta pokryta pyłem, która nie wie, co robić". Wiesz, że przebierają się za "Dust Lady" na Halloween? - zauważy zdenerwowana. Kostium z tamtego dnia zachowa do końca życia.
Trzecie uderzenie
Marcy słyszy słowa lekarza, ale nie chce w nie wierzyć. Rak żołądka w zaawansowanym stadium. Nikłe szanse na wyzdrowienie. Szlag. Czyżby za mało już w życiu wycierpiała?
Z gabinetu wychodzi na miękkich nogach i kieruje się w stronę domu stojącego w biednej dzielnicy New Jersey - Bayonne. Widzi dzieci bawiące się na chodnikach, ich matki próbujące nad nimi zapanować. Będzie musiała zadzwonić do rodziny. Będzie musiała im powiedzieć. Tylko jak?
Wieczorem Marcy myśli o ostatnich latach swojego życia. Terapeuci mówili coś o depresji. Chodziła od jednego do drugiego, a diagnoza wciąż była ta sama. Nie mogła spać, cały czas miała przed oczami ludzi, którzy w 2001 roku wypadali z wieży północnej przez okno. Słyszała rozdzierające krzyki. Do dzisiaj czasem je słyszy.
Po kilku tygodniach od zamachu zwolnili ją z pracy. Nie rozumie, czemu dziwiło ich, że przestała przychodzić. A ona bała się. Zwyczajnie bała się, że to się powtórzy, że zamachowcy ich znajdą. Wolała zostać w domu. Tam czuła się bezpiecznie.
Krótko po zwolnieniu zaczęła usypiać emocje alkoholem, potem wódka nie wystarczyła. Doszły narkotyki. Lubiła niczego nie czuć. Wyłączyć się. Uzależnienie ciągnęło się za nią latami. W końcu wyszła na prostą. Zaczęła pracę, terapię, poczuła, że da sobie radę.
Teraz wszystko runęło po raz trzeci. Jakby zawaliła się trzecia wieża. Przeznaczenie, któremu uciekła 11 września dogoniło ją. Lekarz nie ma wątpliwości. Po serii badań jasne jest, że raka wywołał pył w przewodzie pokarmowym. Ten sam pył, który przyniósł jej "sławę". Który pokrywał jej włosy, ramiona i garsonkę.
Marcy musi podjąć leczenie. Zaczynają się sesje chemioterapii, naświetlań, dziesiątki różnych badań. Rodzina się modli, ale ona podświadomie czuje, że jej przeznaczeniem jest umrzeć. Że taki los był jej pisany już w 2001 roku. Przyjmuje kolejne wlewy, traci włosy, przechodzi następny zabieg. Bez przekonania.
26 sierpnia 2015 roku. Po 14 latach od ataku na WTC Marcy umiera w otoczeniu najbliższych. "Dust Lady" zostaje zniszczona przez swój własny przydomek. Media huczą o jej śmierci, przypominają słynne zdjęcie. Nikomu jednak nie przychodzi do głowy, żeby napisać to jedno zdanie: "Marcy jest kolejną ofiarą terrorystów".
Stan Honda – autor słynnego zdjęcia Marcy Borders:
Zatrzymałem się na chwilę, żeby zrobić zdjęcie wieży, kiedy ta zaczęła się walić. Słychać było rumor, podobny do pędzącego pociągu. Z góry spadała na nas chmura kurzu. Ludzie uciekali od tej chmury, próbowali się ratować. Tak zawaliła się pierwsza wieża. Policjanci wciągali ludzi do pobliskich sklepów i lobby, żeby uchronić ich przed pyłem. Wtedy ją zobaczyłem.
Kobieta. Stała pod budynkiem cała pokryta kurzem. Krzyczała z rozpaczy. Widziałem, że jest pięknie ubrana, musiała pracować w WTC. Zrobiłem jej jedno zdjęcie zanim policjant kazał jej się ewakuować.
Kiedy dym i pył opadł, wszystko wyglądało, jakby padał śnieg. Było bardzo cicho, ludzie uciekali, policjanci ewakuowali ostatnie osoby. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Kobieta, której zrobiłem zdjęcie okazała się Marcy Borders, pracująca w Bank of America w jednej z wieży. Jej przyjaciel zadzwonił do mojego biura, żeby zdradzić mi jej tożsamość. Razem z Michelem Moutotem pojechaliśmy do New Jersey tydzień później, żeby zrobić z nią wywiad. Tak ją poznałem.