Ewa Stusińska opisała realia polskiego porno biznesu w latach 90., East News
Tomasz Pstrągowski: Skąd wzięło się twoje pisanie o pornografii?
Ewa Stusińska Z niesmaku wobec polskiej literatury pornograficznej. Bo to właśnie o literaturze pornograficznej napisałam doktorat i prowadzę stronę porno-grafia.pl. Uderzało mnie, że nie mamy we współczesnej Polsce dobrej literatury porno. Są tylko dość nieudane klony Greya – obojętne czy to będzie Ilona Felicjańska, czy Blanka Lipińska. Szukałam odpowiedzi, dlaczego nie umiemy lepiej pisać i rozmawiać o seksie.
I dlaczego?
Pierwsze, co samo nasuwa się na myśl, to hipokryzja. Gdy analizowałam lata 90. w polskiej pornografii zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Z jednej strony pornografia była wtedy powszechna, z drugiej – bardziej bezwstydna. Polskie, kościółkowe, normatywne społeczeństwo zachłysnęło się pornografią dzięki aurze zachodniości. Organizowano seanse filmów porno dla dużych grup, zapraszano znajomych na spotkania przy filmie. Nauczyciele z małego miasteczka oglądali wspólnie pornografię. Generalnie pornografia była dyskutowana a ludzie bardziej otwarci. Na przykład chętnie przesyłali swoje zdjęcia do magazynów.
To się oczywiście łączyło ze zniesieniem cenzury i ogromnym głodem na towary wcześniej przez PRL zakazane, w tym zachodnie kino. W 1989 r. w Polsce było zaledwie około miliona magnetowidów. Sprzęt do odtwarzania filmów posiadało mniej więcej 4 proc. społeczeństwa. Gdy GUS zapytał Polaków, gdzie oglądają filmy 67 proc. badanych odpowiedziało, że u kogoś. Na filmy chodziło się do znajomych. Także na filmy erotyczne.
Dzisiaj mamy komórkę, a w niej natychmiastowy dostęp do ogromnej ilości pornografii. Wtedy, jeżeli chcieliśmy obejrzeć porno, musieliśmy iść albo na seans do tego domu kultury, albo do znajomego. Ludzie wymieniali się kasetami czy świerszczykami, oglądali je w większych grupach. I wydaje mi się, że było to w pewnym sensie… zdrowsze. Bo nie budowano wokół pornografii takiego tabu i tajemnicy. Można było sobie o seksie zwyczajnie porozmawiać.
Sytuacja zaczęła się zmieniać w drugiej połowie lat 90. Emblematyczna była sytuacja z 1996 r. Para sprzedała materiał magazynowi "Peep Show". Normalne zdjęcia pornograficzne. W akcji. Dostała za nie pewnie jakieś pieniądze, ale to nie były duże sumy, motywacją było raczej pokazanie się, pochwalenie. Ta para znalazła się w "Super Expresie", bo ktoś na nich doniósł. Że jakaś pani z magla i pan z firmy xyz występują nago w magazynie pornograficznym. A wielka ogólnopolska gazeta podjęła wątek.
Potem to wzmożenie moralne wykorzystały najróżniejsze prawicowe organizacje, aż wreszcie za rządów Jerzego Buzka podjęto próbę prawnego zakazu pornografii. W rezultacie chociaż pornografia nie zniknęła, to wszelkie publiczne rozmawianie o seksie stało się czynnością wstydliwą. Po pierwszych latach względnej swobody uczyniono z seksu temat, który stygmatyzuje.
To paradoks, że gazety tabloidowe żerujące na najniższych emocjach – karmiące się pornografią przemocy, umieszczające na ostatniej stronie przysłowiową "gołą babę" – oczekują od Polaków purytańskiego stylu życia.
Okazało się, że święte oburzenie się dobrze sprzedaje. Krzysztof Garwatowski z Pink Press na pytanie o to, co najbardziej zmieniło jego branżę, odpowiedział, że po pierwsze wejście Axel Springer na polski rynek. Pod naporem "Faktu" cała prasa poszła w prawo. Na cenie zyskały wartości rodzinne i konserwatywne. A wyśmiewanie seksualności i rozwiązłości stało się dochodowe.
A po drugie?
Śmierć Jana Pawła II, po której nastąpiło kilkumiesięczne załamanie na rynku porno.
To ataki z prawej strony. Ale lewica też wpada w pułapkę piętnowania pornografii. Lewicowy dyskurs dopuszcza tylko rozmowę o nadużyciach w przemyśle porno – przemocy, seksizmie etc. A przecież jak podkreślasz w książce pornografia to znacznie szersze zjawisko.
Po lewej stronie wpadamy w konflikt między Scyllą przemocy wobec kobiet a Charybdą wolności słowa. Tak samo, jak trudno wyobrazić sobie pornografię katolicką, tak samo trudno wyobrazić sobie progresywno-lewicową. Jak miałaby wyglądać pornografia, która spełnia wszystkie normy politycznej poprawności? Czy ona pozostałaby dla kogokolwiek podniecająca?
Tkwimy w imadle. Z jednej strony prawica szykanuje wszelkie przejawy otwartej seksualności. Z drugiej lewica przedstawia cała listę szczegółowych wymogów, a seks czyni elementem różnych polityk tożsamościowych. Nie ma przestrzeni na zwykłą rozrywkę dla dorosłych ludzi.
Zobacz wideo: Blanka Lipińska: "Mam trzy worki gadżetów erotycznych"
Piszesz szerzej o dwóch wielkich gwiazdach polskiego porno: Teresie Orlowski i Klaudii Figurze. Pamiętamy dziś o nich w Polsce?
Gdy szukałam materiałów o Teresie Orlowski, dębiczance, okazało się, że pamięć o niej jest wciąż żywa. Na forach internetowych toczą się zawzięte dyskusje. O tym, jaka była i jakie predyspozycje miała, by odnieść sukces. Po premierze książki w lokalnym czasopiśmie pojawił się materiał w stylu "piszą o dębiczance". Jakiś rodzaj ukrywanej dumy jest. Wszyscy ją kojarzą, ale pomnika jeszcze Orlowski nie postawiono.
Z Klaudią Figurą jest inaczej. Sednem problemu jest chyba to, że działała w Polsce i to tu odniosła sukces. Polacy są dumni, gdy dziewczyna z Polski robi karierę na Zachodzie. Mamy kilka takich przykładów. Natasha i Natalia Starr, siostry z Ostrowi Mazowieckiej, które podpisały kontrakt z Brazzers. Angelika Wild z Katowic. Vivian Schmitt z Bydgoszczy. Sukces za granicą sprawia, że aktorki są traktowane serio. Podobnie było, gdy do Polski przyjechała Cicciolina, słynna włoska aktorka. Na spotkaniach ludzie składali jej hołdy, dosłownie padali na kolana. Ale Polka w Polsce?
Próbowałaś się z skontaktować z Figurą.
Przez pośrednika. Nie zgodziła się na rozmowę. Nie dziwię się jej, że przy takim slut-shamingu, jaki w Polsce jest powszechny, nie chce znów przykuwać do siebie uwagi.
To kolejny przejaw hipokryzji, o której mówiłaś. Tak popularna aktorka, gwiazda dziesiątek filmów, która w błysku fleszy biła seksualny rekord świata, odmawia rozmów, bo boi się reakcji.
Tacy jesteśmy.
W książce piszesz, że chciałbyś się spotkać z Figurą, by zapytać ją o łzy, które uroniła w trakcie bicia rekordu.
To ciekawa scena z nagrania bicia seksualnego rekordu świata w 2002 r. Jesteśmy przyzwyczajeni do konwencjonalnych przedstawień branży pornograficznej. Seks powinien wywoływać ekstazę radości. Natomiast Klaudia Figura po pobiciu rekordu, czyli zaliczeniu 621 mężczyzn w sobie, w chwili przerwy po prostu się popłakała. Przez pewien czas nie mogła się uspokoić. Na pytanie operatora, dlaczego płacze, odpowiedziała, że ze szczęścia.
Klaudia Figura nigdy nie miała w Polsce możliwości, by wypowiedzieć się na neutralnym gruncie. Bez oddechu producenta na karku albo paska na oczach w programie szukającym sensacji. Ja chciałabym wiedzieć, czy to wydarzenie było dla niej pozytywne, czy nie? Czy była zadowolona, a może nawet dumna? Pobiła rekord, pewnie zarobiła duże pieniądze. A może czuła się wykorzystana, zmuszona, zmanipulowana, tak jak podpowiadają to różne narracje na temat pracownic przemysłu pornograficznego?
Podważasz w książce te narracje. Przywołujesz amerykańskie badania, z których wynika, że znikomy procent aktorów i aktorek porno znalazło się w tym przemyśle nie z własnej woli.
Gwiazdy pornograficzne traktuje się jak dzieci, które nie potrafią decydować za siebie i najprawdopodobniej zostały zmuszone do pracy w tej okropnej branży. Same przecież na pewno by się na to nie zdecydowały! Odbiera się dorosłym ludziom głos i decyduje za nie. Tymczasem według badań, które są dostępne – tak jak mówisz, amerykańskich - trauma czy przymus, jako powody wejścia w pornobiznes, prawie się nie zdarzają.
Oczywiście trudno amerykańskie badania przekładać bezpośrednio na polski grunt. By mówić o motywacji polskich aktorów i aktorek trzeba by ich po prostu spytać. I wysłuchać. A tego nikt nie robi.
To chyba niewykonalne w naszych warunkach. Tak samo, jak nie wyobrażam sobie, by w dzisiejszym klimacie można było zorganizować taką imprezę jak bicie seksualnego rekordu świata. Sprzeciw byłby na wszystkich poziomach. Protestowaliby politycy z pierwszych stron gazet, lokalni działacze, a właściciele hali nie zgodziliby się jej wynająć.
Masz racje. Dzisiaj to jest nie do wyobrażenia. Ale w 2002 r. jeszcze było. Na imprezie akredytowało się wiele redakcji, że wspomnę tylko o "Wprost", "Polityce" czy Radiu dla Ciebie. Pobicie rekordu było ogólnopolskim newsem.
Powiem więcej. Od 1995 r. w Polsce odbywały się targi erotyczne Erotica. Zwyczajna impreza, jak w przypadku każdej innej branży. Na zdjęciach z tych wydarzeń przewija się plejada polskich celebrytów. Witold Pyrkosz – głowa rodu Mostowiaków z "M jak miłość", Trubadurzy, Ewa Gawryluk, piosenkarka Danuta Stankiewicz, Tadeusz Drozda. Szereg postaci, które fotografowały się przy wpół ubranych lub wręcz rozebranych hostessach i nikt nie miał z tym problemu. Więc nie tylko media, politycy czy samorządowcy, ale również świat celebrycki traktował początkowo biznes erotyczny w Polsce jak każdy inny biznes.
Stajemy się coraz bardziej purytańskim społeczeństwem?
Tak uważam.
Co dzisiaj robią Orlowski i Figura?
Teresa Orlowski ukrywa się przed niemieckim urzędem skarbowym w Hiszpanii. Wyjechała na początku XXI w. Słuch po niej zaginął. Nie pracuje w branży. Dotarłam tylko do jednego zdjęcia – zrobionego przez fana lub paparazzi – na którym spaceruje z pieskiem. Wygląda świetnie.
Klaudia Figura wyjechała ze swoim partnerem do Wiednia i tam prowadzą klub.
Jak obecnie wygląda polski przemysł pornograficzny? Został całkowicie zepchnięty na margines przez wielkie zachodnie korporacje w stylu MindGeek (właściciela m. in. serwisów PornHub, YouPorn i RedTube czy firmy producenckiej Brazzers)?
Niewiele polskich firm z branży pornograficznej dobrze sobie radzi. Jest Ledapol z Lublińca, który produkuje gadżety erotyczne. Firma świetnie funkcjonuje, choć 99 proc. produkcji kieruje na rynek zachodni. Jest Pink Press, który cały czas działa poza internetem, wydaje w Polsce 6 magazynów i prowadzi 11 seks-shopów. Są biznesy kamerkowe, ale duża część z nich jest zarejestrowana w Czechach. Jest też kontynuacja biznesu Podrywacze, dzisiaj nazywa się to Xes. Artur Bauman, jeden z inwestorów, twierdzi, że szalenie trudno jest się przebić z promocją polskich treści. Nie sposób konkurować z takimi gigantami światowego hardcore’u jak PornHub czy xVideos. To strony o nieskończenie większych możliwościach marketingowych i kapitałowych. To one zawsze wyświetlą się pierwsze w przeglądarce Google, nawet jeżeli szuka się treści "z Polski" czy "z Polkami".
Paradoksem jest, że Polak szuka dzisiaj polskiej pornografii na stronach kanadyjskiego czy francuskiego giganta.
A może po prostu nie potrzebujemy własnego przemysłu porno w Polsce?
Z oficjalnych danych wynika, że pornografia jest w Polsce masową rozrywką. Co drugi Polak i co trzecia Polka przyznają się do regularnego sięgania po pornografię. A jednocześnie liczba przestępczych procederów powiązanych z rozpowszechnianiem pornografii czy przemocowych sytuacji jest na tyle duża, że warto by było te treści lepiej regulować. A my oddajemy to pole zachodnim gigantom.
Nie możemy wprowadzić ograniczeń dostępu do pornografii, tak by skutecznie chronić małoletnich. Wielka Brytania próbowała, pornografia miała być dostępna tylko dla zweryfikowanych, pełnoletnich użytkowników. To się nie udało ze względu na ochronę prywatności.
Jedyną opcją jest edukacja seksualna – przygotowująca człowieka do rozumienia pornografii, odróżniania jej od rzeczywistości – i stworzenie polskich firm, które normalnie będą funkcjonowały w naszym kraju, rozliczały się z fiskusem i korzystały z ochrony prawnej państwa polskiego. I które będziemy mogli kontrolować.
Wydawałoby się, że w porno najważniejsza jest akcja a nie kontekst. Skąd pociąg do szukania produkcji z Polski i z Polkami?
Na początku lat 90. przeżywaliśmy zachwyt sztucznością, którą wiązaliśmy z Zachodem. Podobały nam się poprawione chirurgicznie, farbowane blondynki z doprawionymi rzęsami. Przez krótki czas ten model piękna przeważał. Ale szybko okazało się, że konsumenci pragną lokalnych treści. Przysłowiowej dziewczyny z sąsiedztwa, bo jest bliska, wiarygodna i prawdziwa. I znacząco różni się od swojej amerykańskiej odpowiedniczki.
Nie dziwi mnie fenomen polskich magazynów pornograficznych i filmów. One nie musiały być dobrze zrealizowane. Wystarczyło, że pojawiał się półkotapczan, meblościanka, typowe polskie scenerie i typowo polskie aktorki.
Przejrzałaś olbrzymią ilość anonsów erotycznych z lat 90. Mogłabyś z tego zbudować obraz przeciętnego poszukiwacza wrażeń?
Nie można mówić o żadnej przeciętności. Anonse były niezwykle zróżnicowane i publikowały je dziesiątki tysięcy osób. Od kobiet określających się jako "typ Krystyny z Klanu"i szukających "partnera na stałe" po osoby z bardzo rzadkimi preferencjami seksualnymi, które dzięki anonsom mogły w końcu znaleźć kogoś dla siebie.
To co mnie zaskoczyło w anonsach to, że Polacy potrafili się wtedy bawić słowem i seksem. Na przykład ogłoszenie w stylu "srogi miś ze spalskich lasów szuka miłośniczki klapsa" albo pani, która "kocha seks, jak koń owies" i jest w stanie "zrobić wiele rzeczy w obecności tolerancyjnego męża". Serce rośnie!
Porównaj to z tym, jak nieudolnie rozmawiamy o seksie dziś. Nawet na serwisach randkowych nie pojawiają się prawie żadne teksty. Ot, wrzucamy zdjęcie i tyle. A wtedy, z powodu braku technologii, ludzie musieli przemyśleć, co mają do zaproponowania i czego skrycie pragną. Czym innym jest cyknąć fotkę, a czym innym opisać, jak się wygląda i kogo się szuka wśród tysięcy innych podobnych osób. Słowo pisane zmusza do większej świadomości.
Boom lat 90. zaowocował ambitniejszą pornografią?
Niekoniecznie ambitniejszą, ale powstało kilka rzeczy, które sentyment każe docenić. Opowiem o jednej.
Do wydawnictwa Pink Press odezwała się grupa swingersów ze Śląska. Dwie pary i cztery osoby bez stałych partnerów. Z prośbą, by wydawnictwo przysłało ekipę, która może utrwalić ich sposób życia. Tak powstał "Śląski karnawał" - jeden z pierwszych polskich filmów pornograficznych. Nie była to ambitna produkcja, nie pojawiły się tam piękne ciała czy profesjonalni aktorzy. Ale ważne okazało się coś innego. Zarejestrowano zwykłych ludzi w średnim wieku, którzy nie tylko nie wstydzili się przed innymi, ale wręcz chcieli pochwalić się swoją otwartością i radością z seksu. Zwykłe Polki i zwykli Polacy, cieszący się, że spotkali innych ludzi chętnych do seksu. Takie rzeczy warto doceniać.
Czym się różniło porno lat 90. od współczesnego?
Scenografiami. Ze względu na oszczędności i brak sprofesjonalizowanej branży produkcje powstawały zazwyczaj w dwóch sceneriach. Po pierwsze, w lesie, na łonie natury - tak było najtaniej i najprościej. Drugą przestrzenią było małe, fotograficzne studio, w którym za pomocą pomysłowego gadżetu budowano całą fabułę. Stąd popularność różnych foto-story, np. opartych na temacie jedzenia (owoce, eklerki, pączki na Tłusty Czwartek) albo sytuacji biurowej (rekrutacja, nowa stażystka, niesprawny dziurkacz). I tym podobnych.
Drugie co się rzuca w oczy to, że ówczesne ciała – zwłaszcza męskie – nie były jeszcze gotowe na zainteresowanie obiektywu. Polacy bardzo różnili się od zachodnich mężczyzn. Brak obrzezania, owłosienie, brak muskulatury. Można było z łatwością zgadywać, który model był Polakiem, a który nie.
Trzecia sprawa to cała masa rzeczy zapisanych na ciele aktorów i aktorek jak odgnioty ubrań, nieudolne tatuaże, wąsiki, blizny. Dziś w produkcjach pornograficznych coraz trudniej zobaczyć naturalne ludzkie ciało.
Po czwarte, produkowane wtedy treści pornograficzne nie były być może profesjonalne, ba, często wyglądały na siermiężnie, ale zawierały w sobie humor. Humor z wąsem oczywiście, ale humor otwierający, pokazujący, że pornografia i otwarte praktykowanie przyjemności seksualnej są rozrywką dorosłych ludzi, do której każdy powinien mieć prawo.
Fascynujący jest wątek magazynu "Pan". Pierwszej polskiej podróbki "Playboya". Jak to możliwe, że taki magazyn ukazywał się w Polsce jeszcze w czasach istnienia cenzury?
W latach 80. społeczeństwo zaczęło się burzyć. Solidarność, strajki, realne ryzyko utraty władzy przez PZPR. By temu przeciwdziałać, komuniści wprowadzali różne wentyle bezpieczeństwa, mające rozładować nastroje społeczne. Pod koniec lat 70. dopuszczono kabarety. Początek lat 80. to festiwale muzyczne – m.in. słynny Jarocin. A gdy i to nie pomagało zezwolono na erotykę. I stąd wziął się pierwszy polski świerszczyk – "Pan. Magazyn Poradniczo-Hobbistyczny dla Mężczyzn".
Jak mocny był to magazyn?
Dosyć słaby. W "Panie" zawsze była tak zwana "Dziewczyna Pana", czyli po prostu dziewczyna na rozkładówce. Oczywiście rozebrana z widocznym owłosieniem łonowym, choć nigdy nie było widać warg sromowych – to taki języczek u wagi, który przez długi czas pozwalał rozróżniać polskim wydawcom erotykę od pornografii.
Obok grzecznych sesji z nagimi kobietami: publicystyka, porady sprzętowe, instruktarze dotyczące konstruowania pawlacza czy przygotowania dobrego drinka i wywiady z prominentnymi działaczami PZPR, którzy w otoczeniu nagich pań wypadali znacznie korzystniej. W zasadzie kalka amerykańskiego "Playboya" z uwzględnieniem polskich treści, produktów i standardów.
W gruncie rzeczy "Pan" był dość zachowawczy na tle ówczesnej głównonurtowej produkcji filmowej, w której nagminnie pojawiały się roznegliżowane aktorki.
Istnieje granica między erotyką a pornografią?
To jest miejsce na okropnie długi naukowy wywód na temat tego, jak na przestrzeni wieków kształtowały się definicje erotyki i pornografii. Generalnie problem sprowadza się do tego, że uprzywilejowana grupa ludzi - zazwyczaj mężczyzn - stawiała granicę mówiąc, czego nie wypada oglądać kobietom, klasom robotniczym i dzieciom. Czyli każdemu, kogo elegancki pan z wyższej klasy określał jako gorszego od siebie. Te treści określano jako pornografię i udostępniano tylko mężczyznom. Z czasem, gdy do przyjemności seksualnej zdobywały dostęp również kobiety i osoby z mniejszym kapitałem kulturowym poprzednia granica była wymazywana i wyznaczano nową.
Pytanie brzmi: po co nam granica między erotyką a pornografią i czemu ona służy? Mam wrażenie, że dziś wykorzystana jest przede wszystkim do stygmatyzowania danych grup społecznych. Bardzo łatwo powiedzieć, że ładnie nakręcony stosunek heteroseksualny to erotyka, a chałupniczo zmontowany stosunek homoseksualny to pornografia.
Oczywiste jest, że pocałunek jest ok, bo dopuszczamy go w przestrzeni publicznej. Ale już pokazywanie seksu jest przeznaczone dla dorosłego widza. Każdego.
A czy scena miłosna pokaże penetrację czy nie? Dorosłemu widzowi to rozgraniczenie nie powinno być potrzebne. Niech sam decyduje, co chce oglądać!
Ewa Stusińska (ur. 1984) – doktor nauk humanistycznych. W 2018 r. ukazał się jej doktorat "Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku". Publikowała m.in. w "Dwutygodniku", "Twórczości", "Kulturze Liberalnej", "Res Publice Nowej". Jest współzałożycielką magazynu "Nowa Orgia Myśli". Prowadzi stronę i fanpage porno-grafia.pl. Książka "Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity" ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne. Książka została także zaadaptowana na serial audio przez Audiotekę.