Janusz Panasewicz / fot. Wojciech Stróżyk, East News

Jeśli jesteś odważny i przekonany co do swoich racji, to wstań, wyjdź na ulicę i o tym mów. Tu nie ma znaczenia, ile kto ma lat. I ja zauważam, że jest coraz więcej ludzi odważnych – mówi Janusz Panasewicz. Razem z Lady Pank świętuje okrągły jubileusz 40-lecia.

Urszula Korąkiewicz: Tych 40 lat wam minęło w Lady Pank "jak jeden dzień"?

Janusz Panasewicz: Oj zleciało. I to bardzo. Nie odczuwaliśmy tego, bo cały czas mieliśmy co robić. Oprócz początku lat 90., kiedy ja byłem za granicą, a Janek [Borysewicz - przyp. red.] skupiał się na swoich rzeczach, nie mieliśmy dłuższej przerwy. Zresztą, nawet wtedy zespół nie zawiesił działalności. Po prostu chcieliśmy trochę od siebie odpocząć.

A poza tym okresem cały czas graliśmy. Nie tylko w Polsce. Jeździliśmy też po świecie i podczas tego grania przeżyliśmy mnóstwo wspaniałych przygód. I przede wszystkim cały czas robiliśmy to, co kochamy. Kiedy robisz coś, co kochasz, to ten mijający czas jest nie do uchwycenia.

Czyli płyta "LP40" jest tego podsumowaniem?

Oczywiście. Ale na pewno nie chcemy nią nic zamykać! Myślę, że nagramy jeszcze parę rzeczy. Bo, najzwyczajniej, lubimy to robić. I nie tylko dlatego, żeby poszerzyć repertuar. Nie da się grać w kółko tych samych utworów przez 40 lat, ale dla nas jest to szalenie istotne jeszcze z innego powodu.

To ważne dla naszego zdrowia psychicznego i dobrego samopoczucia – zwyczajnie dobrze od czasu do czasu stworzyć coś nowego. Więc prawda jest taka, że nawet gdyby tej rocznicy nie było, to nową płytę i tak byśmy nagrali.

Cztery dekady, a wam się jeszcze chce grać?

Ależ tak! Całą dorosłość spędziliśmy na scenie i w studio. To jest całe nasze życie. Zwłaszcza pandemia uświadomiła nam, jak bardzo za tym tęsknimy. Kiedy nie gramy, w zasadzie nie mamy co ze sobą zrobić. Przecież my od tych 40 lat prawie co weekend zjeżdżaliśmy Polskę, grając koncerty.

Spotkanie z ludźmi na koncercie jest dla nas jak łyk wody. Nigdy nie wątpiliśmy w to, czy warto to robić dalej. Zawsze robiliśmy to, co do nas należało. Zawsze tacy byliśmy i zawsze tacy będziemy.

Ale z rockandrollowym trybem życia przystopowaliście. A krążą o nim legendy.

Faktycznie, zawsze byliśmy bardzo barwnym zespołem. Nasze życie towarzyskie było dla nas często równie ważne, jak muzyka. Ale ile lat tak można ciągnąć?

Autor: LESLAW SAGAN

Źródło: East News

"Tak", czyli jak?

Natury ani wieku nie oszukasz. W końcu trzeba zadbać o zdrowie, zwłaszcza, jeśli wciąż chcesz grać około 100 koncertów rocznie.

Żeby wychodzić co parę dni na scenę, to to barwne życie trzeba było ograniczyć, w pewnym momencie nawet drastycznie. Wszystko po to, żeby zachować kondycję – właśnie dla tych dobrych koncertów.

A jak udało się wam z Janem Borysewiczem utrzymać tak dobrą energię? Wydaje się, że rozumiecie się bez słów, ale jaka jest naprawdę ta wasza wieloletnia przyjaźń?

Mamy za sobą naprawdę długą historię. Przez ten czas nabraliśmy wobec siebie mnóstwo tolerancji, wyrozumiałości, spokoju. Poznaliśmy swoje dobre i złe strony, wiemy, jak reagować na różne sytuacje.

Chwalę to sobie, bo to droga kompromisu i zrozumienia. I oczywiście, łączy nas pasja. Bawimy się tym, co robimy i to się zwyczajnie w naszym przypadku sprawdza. Nie potrzebujemy się spotykać szczególnie poza kapelą.

Przez 40 lat w zasadzie byliśmy bez przerwy razem. W studiu, na scenie, w busie, w samolocie, w hotelu. Te chwile przerwy są nam zwyczajnie potrzebne. Dla nas samych i dla naszych bliskich.

My już siebie po prostu świetnie znamy i przede wszystkim bardzo szanujemy. I to jest najważniejsze. Tego trzeba, żeby utrzymać długą relację na takim poziomie.

Wasz staż jest imponujący. Ale czy młody Janusz Panasewicz dołączając do tego zespołu mógłby przewidzieć, że to wszystko tak się potoczy?

Kompletnie nie. Oczywiście, mogłem nieco przewidywać, że wejście w zespół, o którym już od początku jest głośno, będzie się wiązało z jakiegoś rodzaju popularnością. Ale na pewno nie zakładałem długowieczności.

Nikt nie mógł przewidzieć, że będziemy grać tyle lat. Rock and roll jest nieprzewidywalny i musisz się nauczyć reagować na każdą ewentualność, na wszystko, co się zdarzy. No i oczywiście znaleźć w tym siebie.

A co dzisiaj powiedziałby dziś dorosły Janusz temu młodemu, idącemu w świat z Olecka?

By pamiętał o jednym słowie, które młodzi niespecjalnie lubią. O cierpliwości. Cierpliwość nie jest domeną młodego człowieka, niewiele dla niego znaczy. Wiem, bo sam taki byłem. Ale z perspektywy czasu wiem, że często warto cierpliwie przeczekać, dać sobie czas na zrozumienie, że zawsze jest kilka ścieżek do celu.

I ważne jest, by otaczać się dobrymi, życzliwymi ludźmi, których możesz się poradzić, którzy spojrzą na to, co robisz z boku. Ostatecznie i tak o wszystkim decydujesz, ale to właśnie oni pomogą ci nabrać do wszystkiego dystansu.

A Olecko, z którego oboje pochodzimy, miało duży wpływ na to, kim się stał?

Oczywiście, że tak. To dla mnie bardzo ważne miasto. Zawsze było. Mieszkałem tam wiele lat i od dziecka kręciło mnie, ile tam się działo. A mieliśmy świetne wydarzenia i inicjatywy, mieliśmy teatry na wysokim poziomie, w tym Meluzynę, inicjatywy klubu WSS, przez dom kultury przewinęło się wielu wspaniałych artystów: muzyków, aktorów, malarzy, rzeźbiarzy.

Tu był fantastyczny tygiel. Niby nikt o tym głośno nie mówił, a tu się działo wszystko. Jeśli ktoś był zainteresowany, miał artystyczną duszę, to z tego korzystał. Ja jako dzieciak podpatrywałem tych artystów i cóż, wnieśli do mojego życia naprawdę wiele.

Źródło: WP

A po latach miasto potrafiło docenić – postawić ławeczkę, która stała się niemałą atrakcją, zresztą nie tylko dla fanów Lady Pank.

To był bardzo fajny gest, którego zupełnie się nie spodziewałem. Podobnie nie myślałem o tym, jaki będzie efekt jej postawienia. A dzieją się z nią sympatyczne i zabawne rzeczy, ludzie jeżdżą zrobić sobie na niej zdjęcie. To też jest promocja miasta, a ja się z tego cieszę.

Olecko jest tak bliskie całemu zespołowi?

Ależ oczywiście. Wszyscy nasi muzycy je znają. Nasze pierwsze koncerty 40 lat temu graliśmy w pierwszym składzie właśnie tutaj. Zaczynały się o 18.00 czy 20.00, a potem szło się spotkać ze znajomymi do kawiarni, ówczesnej Zamkowej.

W obecnym składzie graliśmy w Olecku wiele razy. Wracamy chętnie, bo mamy związane z tym miejscem dobre wspomnienia i znajomych. Zdarza się nawet tak, że gdy tylko zbliżają się wakacje, to koledzy pytają, czy będziemy grać w Olecku.

I jeśli tylko nas zaproszą, to zagramy zawsze!

Widzicie wśród waszej publiczności sztafetę pokoleń? Na waszej muzyce wyrosło już niejedno.

Dokładnie. Naprawdę, na koncerty przychodzą całe pokolenia. Zresztą, coraz młodsze. Widok dzieciaków w naszych koszulkach jest naprawdę niesamowity.

I bardzo nam jest miło, że to się dzieje na naszych oczach – widzimy, jak ci ludzie się zmieniają, jak dorastają. Każde spotkanie z nimi to też okazja do rozmowy, dowiadujemy się, co robią, często jak potoczyły się ich historie. I to nas spotyka nie tylko w Polsce, ale i zagranicą.

Zobaczenie starego fana w tłumie to jak zobaczenie starego kumpla. Cieszymy się z tego.

Na nowej płycie nie unikacie poruszania problemów, które dotykają dziś wszystkich pokoleń. Piosenka "Drzewa" opowiada o depresji.

Na powstanie tego utworu duży wpływ miały czasy, w których obecnie żyjemy. Obserwujemy, co się dzieje, śledzimy media społecznościowe i widzimy, z czym mierzą się także nasi znajomi.

Wszyscy znamy ludzi, którzy mierzą się z depresją, tymczasem wciąż pokutuje zamiatanie jej pod dywan. A przecież to jest poważna choroba. Zwłaszcza teraz, kiedy ludzie tracą pracę, obawiają się o swoją przyszłość, nie są w stanie niczego zaplanować. Depresja będzie coraz bardziej widoczna.

Izolujemy się już przeszło rok, to będzie się tylko pogłębiało, zwłaszcza wśród młodych ludzi, którzy dorastają, rozwijają się, dla których kontakt z otoczeniem jest podstawą egzystencji. Spotkanie, spojrzenie sobie w oczy, rozmowa, to wszystko jest dla młodego człowieka niezwykle ważne.

To relacje kształtują ich na przyszłość. To szczególnie istotne właśnie teraz, kiedy widzą beznadzieję i mają wrażenie, że nie mają na nic wpływu i pogłębia to u wielu poczucie izolacji.

W "Pokoleniach" z kolei mówicie o tym, że "tu nic się nie zmienia" i "każde pokolenie o życie gra". To nawiązanie do protestów w których bierze udział mnóstwo młodych ludzi, takich jak np. Strajk Kobiet? Możemy powiedzieć, że jest w nich analogia do waszego buntu z lat młodości?

Zdecydowanie. Z tym, że nasze bunty w latach 80. miały też kontekst historyczny – w grę wchodziła zmiana systemu, zmiana ustroju, wtedy wszystko na siebie się nałożyło.

A teraz mamy przed sobą sprawę egzystencjalną, konflikt światopoglądów. Ludzie mają prawo się buntować. Dziwiło mnie, że tak długo tego nie robili, ale widzę duży postęp w tym kierunku.

W ostatnich latach było naprawdę spokojnie, cicho, nikt się w zasadzie nie wychylał. Może to wynikało z zachłyśnięcia wolnością, technologią, pędem…

A teraz zauważam, że zwyczajnie jest coraz więcej ludzi odważnych. Odwaga jest niezwykle istotna – trzeba ją mieć, żeby powiedzieć głośno, to, co czujesz.

Jeśli jesteś odważny i przekonany co do swoich racji, to wstań, wyjdź na ulicę i o tym mów. Tu nie ma znaczenia, ile kto ma lat.

Ale rzeczywiście, to młodzi muszą dziś poukładać swoje życie. A skoro chcą, żeby było dobrze, to muszą to wywalczyć. Muszą się buntować przeciwko temu, co jest nie w porządku. Koniec kropka. Tak powinno być zawsze.

Ten bunt mocno zarysował się w muzyce. W tekstach.

Ogromnie mnie cieszy, że jest coraz więcej artystów i młodych ludzi, którzy mają odwagę wyrażać swoje zdanie i mówić o tym, co naprawdę ich boli. Napawa mnie to wielkim optymizmem. To właśnie tych ludziach jest siła.

Autor: Jacek Poremba

Źródło: Materiały prasowe, Agora Muzyka

Zapał jest, ale na razie nic nie osiągnęli.

Ale tu już mleko się rozlało. To poszło za daleko. Teraz zobaczymy, co się wydarzy dalej. Zobaczymy, co ludzie z tym zrobią. Ale podjęli kroki, walczą o swobodę wyrażania opinii, życia w zgodzie ze swoimi przekonaniami.

To zupełnie oczywiste i naturalne – każdy ma prawo zachowywać się tak, jak czuje i żyć tak, jak czuje. Dla mnie swobodna wypowiedź i możliwość powiedzenia tego, co czuję, jest podstawą do funkcjonowania w normalnym społeczeństwie. Ja nigdy z tej drogi nie zszedłem.

W Lady Pank zawsze mocno wyrażaliście swoje zdanie.

Zawsze pisaliśmy o tym, co nas otacza. To były obrazki z tego, co widzimy, przez okno, na ulicach. Niczego nie wymyślaliśmy i nie wymyślamy. Obserwujemy to co się dzieje i o tym mówimy. To po prostu do nas należy.

A macie poczucie, że ta młodość wam depcze po piętach?

Tak naprawdę, to takie poczucie mieliśmy już nawet 40 lat temu. Nie nazwałbym tego konkurencją, ale od początku obserwowaliśmy i nasłuchiwaliśmy, co się dzieje w muzyce. To naturalne, skoro chcieliśmy pokazać cząstkę siebie. Słuchaliśmy Maanamu, Dżemu, Perfectu, Republiki, Oddziału Zamkniętego.

Cały czas w muzyce buzowało. Tak osłuchani wchodziliśmy do studia. Wiedzieliśmy, że nie chcemy robić niczego podobnego, chcieliśmy robić swoje, ale wiedzieliśmy, na jakim to musi być poziomie. Wiedzieliśmy, na jakim są inni.

To wszystko pod względem pisania tekstów, komponowania, aranżacji, twórczo nas napędzało, motywowało, by być coraz lepszym. Każdy mógł wybrać swoją drogę, my wybraliśmy drogę Lady Pank.

I nawet dziś śledzimy, co się w muzyce dzieje, sprawdzamy, co jest nowe i świeże. Wciąż pojawiają się kolejne zespoły, które świetnie grają. A my wciąż jesteśmy na swojej drodze i konsekwentnie zmierzamy nią do przodu.

Ostatnio oglądałem jeden z koncertów Rolling Stones, grali na Kubie. Jagger powiedział przy okazji do swoich muzyków: "takich kapel jak my, które grają rock’n’rolla, na świecie jest mnóstwo. I jakie mam do nich przesłanie? Grajcie - tyle ile możecie. Nic lepszego w życiu wam się nie przydarzy. Tak samo jak nam".

I ja wychodzę z tego samego założenia.