Trwa ładowanie...
Protest rolników w Hrubieszowie. W tle ukraińskie wagony do transportu zboża przy polsko-ukraińskim przejściu granicznym
Protest rolników w Hrubieszowie. W tle ukraińskie wagony do transportu zboża przy polsko-ukraińskim przejściu granicznymŹródło: East News, fot: Beata Zawrzel/REPORTER
18-04-2023 06:18

Kryzys zbożowy to nie tylko pieniądze. "Rząd powinien przyznać, że zawalił sprawę"

- Kryzys zbożowy może mieć poważne konsekwencje dla relacji między Polakami a Ukraińcami - mówi Wirtualnej Polsce prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego. Rozwiązanie? Rząd Prawa i Sprawiedliwości musiałby przyznać się do błędu.

Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Kryzys zbożowy to nie tylko kryzys gospodarczy? To dotychczas największy zgrzyt na linii Polska-Ukraina?

Prof. Maciej Duszczyk, Ośrodek Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego: W wymiarze społecznym? Tak. Potencjalnie - może mieć poważne konsekwencje dla relacji między Polakami a Ukraińcami.

Do tej pory hasła typu "Stop ukrainizacji Polski" nic za sobą nie niosły. Co one konkretnego mówiły? Nic. Ktoś to rzucał, bo widział ukraińskie flagi w Polsce, albo napisy w języku ukraińskim, ale… żadnej treści to mieć nie mogło, bo było problemem wymyślonym.

dcg307f

Rolnicy widzą problem tak: cena na płody rolne spadła, nie ma gdzie ich sprzedać, a magazyny są pełne. Dla nich problem ma wymiar finansowy.

Otóż to. Problem ze zbożem jest inny niż te, które w debacie publicznej były obecne do tej pory, bo dotyka bezpośrednio konkretnej grupy społecznej - rolników. To grupa liczna i - co wiemy doskonale - wcale nie wyjątkowo zamożna. Dla nich kwestia ukraińskiego zboża na polskim rynku to rzeczywiście ogromny problem finansowy. A gdy dodamy do tego, że wielu Polaków ma rodzinę na wsi, związaną z rolnictwem, to widzimy jak jeden temat, który dotyka najbardziej podstawowej kwestii, czyli bezpieczeństwa, rozlewa się na cały kraj. Stał się wyjątkowo namacalny, bliski każdemu.

I na poziomie społecznym będzie wyjątkowo trudno odróżnić odpowiedzialność polskiego rządu - a o takiej w tej sprawie mówimy - od odpowiedzialności zwykłych Ukraińców, którzy w Polsce szukają schronienia i normalnego życia.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Recepta na klęskę głodu. Nie groźna mu susza i zmiany klimatu

Łatwiej byłoby oddzielić odpowiedzialność, gdyby odpowiedzialni sami się przyznali.

Oczywiście, że przekaz ze strony rządowej powinien być jasny: to my zawaliliśmy, Ukraińcy robili to, co mogli robić, dopełnili wszelkich formalności, które zostały zaproponowane przez UE i poparte przez polski rząd.

Trudno się takiego przekazu jednak spodziewać.

Tak wyrażonego? Nie będzie. Jakimś komunikatem jest oczywiście dymisja ministra rolnictwa i rozwoju wsi Henryka Kowalczyka, bo dymisje w tym rządzie to rzadkość. Jednak rezygnacja była uzasadniona tym, że na poziomie Unii Europejskiej nie udało się rozwiązać jednej z obietnic, które złożył ledwie kilka dni wcześniej sam Kowalczyk.

Nieodpowiedzialność rządu nigdy nie uchodzi płazem - ktoś za to zawsze zapłaci. W tym wypadku cierpią finansowo rolnicy, a dopiero kształtujące się relacje polsko-ukraińskie są wystawione na bardzo kosztowną próbę.

dcg307f

Mam też wrażenie graniczące z pewnością, że rząd zrobi wszystko, aby odpowiedzialność zrzucić na Komisję Europejską. Jednostronna decyzja o zakazie importu nie tylko zboża, ale i wielu innych produktów rolnych musi się spotkać z reakcją UE. Na zniesienie cła zgodziły się przecież wszystkie państwa członkowskie. W UE muszą mieć niezły ból głowy, bo z jednej strony polski rząd cały czas naciska na zwiększanie pomocy dla Ukrainy, a z drugiej wprowadza pewnego rodzaju sankcje, które przecież muszą uderzyć w Ukrainę. Wiarygodność Polski nawet w kwestii Ukrainy właśnie została bardzo mocno nadszarpnięta.

I łatwo dalej rozpalać takie demony - robaki w żywności, zagrożenie, zarabianie na polskim rolniku.

Z pewnością już jest kolejka chętnych, by robić na tym kampanię wyborczą. A przypomnę: nikt nie powinien mieć pretensji o to, że polski rząd pozwolił na transport ukraińskiego zboża. Decyzja ta była podejmowana w zupełnie innym momencie konfliktu - przy pełnej blokadzie portów morskich Ukrainy. To była dobra decyzja, tylko trzeba było zrobić po prostu mądrzej. Jeżeli jednak u kogoś dalej funkcjonuje zasada, że nie słuchamy się ekspertów, bo oni nie realizują linii partyjnej, to powinien pamiętać, że takich kryzysów będzie więcej.

Na całe szczęście takimi zaklęciami antyukraińskimi można byłoby częściej czarować Polaków, gdyby mieli inne podejście. Badania pokazują, że od 60 do 75 proc. jest cały czas za pomocą uchodźcom wojennym z Ukrainy. I dlatego można mówić śmiało o przyjaźni pomiędzy naszymi narodami. To wyjątkowo wysoki wskaźnik, a przecież sami mieliśmy rok szalejącej inflacji i życiowe problemy.

Wielu wskazywało - w tym i ja, do czego się przyznaję - że tak zwany wskaźnik compassion fatigue, czyli właśnie zmęczenie i rozczarowanie pomocą, wystąpi szybciej. Nie występuje. To dobry znak, choć dopiero najnowsze badania pokażą, jak kryzys zbożowy wpłynął na stosunek do Ukrainy i Ukraińców. Obawiam się, że odsetek Polaków opowiadających się za dalszym wspieraniem Ukrainy spadnie.

dcg307f

Mentalnie sobie z tym poradzimy, bo obecność Ukraińców tutaj jest dla Polski korzystna. I jestem przekonany, że większość osób to dostrzega. A czy będą ci, którzy będą się sprzeciwiać? Będą. Czy będzie elektorat, który będzie wrogo reagował na obcych? Już jest. Do kryzysu zbożowego uważałem, że kwestia Ukraińców w Polsce nie będzie tematem kampanii wyborczej. Teraz już wiem, że będzie. I to bardzo niedobrze. Mam tylko nadzieję, że politycy nie nadwyrężą jeszcze bardziej coraz silniejszych więzi społecznych pomiędzy Ukraińcami i Polakami.

A co utrzymuje te więzi?  

Z jednej strony one się wykształciły w wyniku wsparcia udzielanego przez Polaków Ukraińcom. Z drugiej strony mamy wspólnego wroga. I to jest niewątpliwie korzystne i cały czas zapobiega wielu konfliktom społecznym.

Konwencja PiS - prezes Jarosław Kaczyński obiecał natychmiastowe rozwiązanie problemów zbożowych
Konwencja PiS - prezes Jarosław Kaczyński obiecał natychmiastowe rozwiązanie problemów zbożowychŹródło: East News, fot: Marek Maliszewski/REPORTER

Zapobiega, ale napięcia i tak będą?

Oczywiście, że jakieś będą. Czy w Wielkiej Brytanii lub Niemczech nie było napięć? Były. Czy nie było nieuczciwych oskarżeń o to, że ktoś komuś zabiera pracę? Były. Tak wśród polityków, którzy na tym chcieli zbijać kapitał, tak i wśród ludzi na ulicy.

Polityka państwa polega na tworzeniu środowiska dla utrzymania się pozytywnych relacji pomiędzy narodami i zarządzania różnicami. Ukraińcy nie staną się Polakami, ale mogą w Polsce funkcjonować jak Polacy. Kluczowe jest tylko to, na jakim tle się pojawią się napięcia i jak państwo będzie im przeciwdziałać. Są rzeczy, które trzeba zrobić dziś, by nie płacić gigantycznej ceny za kilka i kilkanaście lat. Mamy ogromny przywilej w tym, że migracje do Polski zaczęły się lata później niż do krajów Zachodu - Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwecji.

Ten przywilej to nauka na ich błędach. Jest tylko jeden warunek: nie można zamykać oczu na to, przed jakimi wyzwaniami stanęła Polska.

dcg307f

A przed jakimi wyzwaniami stanęliśmy?

Polska stała się państwem imigracyjnym, a to oznacza, że ludzi będzie jeszcze przybywać. Rządzący powinni myśleć nie tylko o takich prostych działaniach, jak systemy wizowe czy polityka rynku pracy i pozwolenia na zatrudnienie - ułatwiające osobom zza granicy znalezienie legalnego miejsca pracy. Dziś trzeba myśleć i planować procesy integracji tych osób.

W Polsce jest około dwóch milionów Ukraińców, w sumie mamy blisko trzy miliony obcokrajowców - jeżeli uwzględnimy wszystkie inne narodowości. Do 2030 roku w Polsce będzie blisko 3,5 mln obcokrajowców. Co dziesiąty członek polskiego społeczeństwa będzie cudzoziemcem, a to oznacza, że będziemy mieć społeczeństwo wielokulturowe.

Połowa Ukraińców i Ukrainek to są ci, którzy przyjechali przed 24 lutego 2022 roku, a druga połowa to są uchodźcy wojenni. I tu warto się zatrzymać, bo z tych dwóch milionów osób można wyodrębnić kilka podgrup. Ci, którzy dotarli do Polski wcześniej, są aktywni zawodowo - 90 proc. pracuje, bo po to do Polski przyjechało. Mówimy o grupie niemal milionowej, ale inaczej wyglądają losy drugiego miliona Ukraińców w Polsce.

Drugą podgrupę stanowią ci, którzy mieli kontakt z Polską, Polakami, bo mieli tutaj pracującego członka rodziny lub sami przyjeżdżali do pracy. To głównie kobiety z dziećmi, ale również osoby starsze. W Ukrainie nie mają już gdzie mieszkać, więc są tutaj. Aktywność zawodowa wciąż jest wysoka, ale już na innym poziomie - wynosi około 50 proc. Trzecia podgrupa to ci, którzy w Polsce ze względu na wojnę pojawili się pierwszy raz.

I dlaczego to istotne rozróżnienie?

Ci, którzy znaleźli się u nas bez żadnych sieci kontaktów, bez żadnej wiedzy, bez rodziny i znajomych, są zwykle w gorszej sytuacji niż ci, którzy mieli do kogo przyjechać. Aktywność zawodowa tej grupy to około 20 proc. To wciąż wynik wysoki na tle innych krajów Unii Europejskiej, ale wyraźnie niższy niż w pozostałych grupach.

I tu pojawia się wyzwanie - trzeba zrobić wszystko, by te osoby nie zostały wykluczone społecznie.

Nie każdy znajdzie pracę w swoim zawodzie. Może to jest problem?

W przypadku migracji taki rodzaj degradacji zawodowej jest naturalny. Ktoś był menadżerem lub menadżerką, dziś jest sprzedawcą lub sprzedawczynią. Ktoś pracował w restauracji, dziś jest sprzątaczem lub sprzątaczką. Nigdy to nie jest sytuacja "jeden do jednego". Polski rynek pracy jest inny niż ukraiński i innych kwalifikacji potrzeba. Dla tych ludzi to będzie proces: przekwalifikowania, zdobycia nowych umiejętności, szukania nowych okazji. Dla Polaków - np. na Wyspach - też był, choć w ich wypadku wyjazdy były dobrowolne, nie uciekali przed wojną.

dcg307f

Jeżeli ktoś się wykaże determinacją, to z pewnością na polskim rynku pracy będzie mógł zająć wyższą pozycję.

Pana zdaniem państwo zamyka oczy na niemal 10 proc. mieszkańców?

Można odnieść takie wrażenie. Być może wielu polityków nie rozumie rozmiaru wyzwania i potencjalnych problemów, albo wydaje im się, że jakoś to będzie. Oczywiście, że bliskość kulturowa i językowa pomaga w integracji, ale to nie wszystko. Ukraińcy, którzy są w Polsce, nie są grupą jednorodną, jeżeli chodzi o religię i język - a to przecież wpływa na ich sposób funkcjonowania wśród nas.

Chcę wyraźnie podkreślić, że pierwszy test człowieczeństwa został przez Polaków zdany w momencie, gdy rozpoczął się drugi etap inwazji Rosji na Ukrainę. Zaangażowaniem, wsparciem finansowym i - przy dość ograniczonych możliwościach - bardzo rozległa grupa ludzi pokazała, że warto pomagać i chce pomagać. Europejskie i chrześcijańskie zobowiązanie zostało spełnione. Teraz jednak czas na wszystkie systemy polityki publicznej: edukację, służbę zdrowia, mieszkalnictwo, komunikację. Zapotrzebowanie na nie będzie rosło. I nikt nie powinien być ani wykluczony, ani uprzywilejowany.

Protest rolników w Gdańsku - tematem import zbóż z Ukrainy i ich wpływ na krajowy rynek
Protest rolników w Gdańsku - tematem import zbóż z Ukrainy i ich wpływ na krajowy rynekŹródło: East News, fot: Piotr Hukalo

Mam wrażenie, że w każdym z tych systemów polityki publicznej do zrobienia jest więcej niż mniej.

Dyplomatyczne określenie.

Edukacja dzieci i młodzieży z Ukrainy - nie mam wątpliwości, że to jest główne wyzwanie i wciąż główny problem związany z obecnością uchodźców wojennych w Polsce.

Mamy mniej więcej 400 tys. dzieci z Ukrainy w Polsce. Połowa z tego trafiła do polskich szkół. A to oznacza, że mamy dziś 200 tys. ukraińskich dzieciaków, które są poza naszym systemem edukacji i kompletnie - jako państwo - nie wiemy, co się z nimi dzieje.

Z tymi dziećmi, które podjęły edukację, jest raz lepiej, raz gorzej, jak to w polskich szkołach. Młodsi szybciej się integrują, starsi mają większe problemy. Wiemy o nich jednak sporo: chodzą na lekcje, znamy ich rodziców, znamy ich oceny. Kolejne 200 tys. ukraińskich dzieci powinno uczyć się - zgodnie z ukraińskim programem nauczania - zdalnie.

Uczą się?

Nie wiemy.

Nie uczą się?

Nie wiemy.

I to prosty przepis na ogromne problemy w przyszłości. Skoro nie wiemy, gdzie są, co robią, jak się uczą, jakie mają wyzwania i przede wszystkim, jakie mają problemy, to w przyszłości możemy mieć grupę kilkudziesięciu tysięcy sfrustrowanych młodych osób, ze wszystkimi konsekwencjami takiej sytuacji.

Takimi jak?

Takimi jak drobne kradzieże, przemoc, przestępczość, narkomania. I tu nie ma znaczenia, że są to akurat dzieci z Ukrainy - dokładnie te same problemy spotykają wykluczoną i sfrustrowaną młodzież we wszystkich państwach europejskich i szerzej - świata. Stracone pokolenie naprawdę nie jest nikomu potrzebne.

Wiele razy w ostatnich miesiącach można było usłyszeć, że migracja Ukraińców do Polski jest bezproblemowa. To przekonanie wynika jednak z tego, że przyjezdni znaleźli swoje miejsce na rynku pracy, a jednocześnie - dotychczasowa, czyli przedwojenna, skala tych przyjazdów nie była wcale tak duża. Interakcje migrantów z otoczeniem są dziś po pierwsze częstsze, a po drugie - wchodzimy na zupełnie inne ich obszary. Jeżeli nie zajmiemy się kwestią edukacji kilkuset tysięcy osób w Polsce, to o bezproblemowej przyszłości możemy zapomnieć.

Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w Gdańsku odwiedzał ukraińskich uczniów w szkołach
Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w Gdańsku odwiedzał ukraińskich uczniów w szkołachŹródło: East News, fot: Wojciech Strozyk/REPORTER

Państwo nie wie, bo wiedzieć nie chce, czy nie wie - bo nie ma sposobów, by cokolwiek wiedziało?

Wystarczyłoby, żeby polskie Ministerstwo Edukacji i Nauki wystąpiło do swojego ukraińskiego odpowiednika o realizację obowiązku szkolnego przez ukraińskie dzieci w systemie ukraińskim na terytorium Polski. Wtedy byłyby podstawy prawne, żeby sprawdzać, co się z nimi dzieje, tworzyć system monitorowania.

Mam takie wrażenie, że Ministerstwo Edukacji i Nauki kompletnie nie jest zainteresowane tymi dzieciakami, które są poza polskim systemem szkolnym. 

Nie jest zainteresowane, bo są poza polskim systemem szkolnym. Jednak są w Polsce.

Dokładnie.

Czyli nie korzystamy z tych istniejących mechanizmów, bo jest nam wygodnie?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że nie ma woli politycznej, żeby cokolwiek w tej sprawie zrobić. Nikt nie widzi w tym problemu i nikt nie widzi ewentualnych konsekwencji zaniedbań.

Kraje Zachodu, kraje Unii Europejskiej, w polityce migracyjnej popełniły podstawowe błędy. W wielu miejscach politycy żyli w przekonaniu, że ludzie, którzy przyjechali do pracy, są tylko na chwilę, że wrócą do siebie. Tak się nie stało na Zachodzie, tak się nie stanie też w Polsce. Powinniśmy zacząć rozumieć, że ci ludzie z nami zostaną.

A tak deklarują?

Ich dzisiejsze deklaracje zmieniają się dość dynamicznie.

Proces funkcjonowania obcokrajowców w danym kraju można podzielić na trzy etapy. Pierwszy to etap recepcji - ktoś trafia do nowego kraju, znajduje jakieś mieszkanie, organizuje sobie wyżywienie i najczęściej podejmuje pracę. Mówiąc w skrócie: uczy się danego kraju.

Dopiero później następuje powolne włączenie takiej osoby do społeczeństwa - najczęściej nie jest już tylko pracownikiem, ale zaczyna funkcjonować w danym miejscu: dzieci tej osoby idą do szkoły, ona sama chodzi do lekarza, być może ma już jakiś majątek i nie wynajmuje sobie mieszkania, a je kupuje.

Dopiero gdy te dwa procesy się udają, to integracja, czyli trzecia faza, przebiega sprawnie. W Polsce powielamy schemat, który był testowany w państwach zachodnich i o którym wiemy doskonale, że nie skończył się szczęśliwie. A mówimy o Francji, Niemczech, częściowo również krajach skandynawskich.

Dla wielu te kraje to przykłady samych porażek na tle migracyjnym.

Nie powielajmy tych bajek o zamkniętych dzielnicach w Sztokholmie czy Goteborgu, do których nikt nie ma wstępu, a policja boi się tam wchodzić, bo nie są prawdą. Prawdą jest jednak to, że pierwsze pokolenia dzieci migrantów trafiły do gorszych szkół, a stamtąd do gorszych miejsc pracy. Prawdą jest, że w wielu krajach funkcjonujący system zasiłków w zasadzie zniechęcał do podejmowania pracy, bo ona się nie opłacała. Prawdą jest też, że w wielu krajach wydawało się, że integracja obcokrajowców może przebiegać tylko poprzez rynek pracy - są, pracują, wszystko się udało.

Jest moment, gdy specjalna służba zdrowia, specjalny system mieszkalnictwa i specjalny system dla każdej potrzeby uchodźców jest potrzebny - w przypadku Polski był to moment rozpoczęcia wojny. Wtedy trzeba działać szybko, bo łatwo można było sobie wyobrazić sytuację, gdy przyjeżdżający do Polski po prostu lądują na ulicy, w kryzysie bezdomności. Ponad rok później jesteśmy w innym miejscu: specjalne systemy powinny być wygaszane lub znacznie ograniczane.

A konkretny przykład?

Zmienia się perspektywa: mieszkający w Polsce obcokrajowcy mają się powoli stawać elementem tkanki społecznej. Skupiamy się na Ukraińcach, ale te same mechanizmy można zastosować w stosunku do przyjezdnych z Azji: Indii, Bangladeszu, Pakistanu. Ich też przybywa w Polsce.

Łatwo mi sobie wyobrazić zorganizowanie w urzędach godzin, w których dla tych osób będzie dostępny tłumacz, który pomoże im przejść przez wszystkie procedury administracyjne. Z tych grup można zresztą wyselekcjonować osoby, które będą w stanie - po krótkich albo dłuższych przygotowaniach - same zostać urzędnikami.

Z jednej strony mówi pan "mniej specjalności", z drugiej pojawiają się "specjalne godziny" z tłumaczem.

Skala tej "specjalności" jest zupełnie inna. Co innego opieka ad hoc, co innego regularna, stała pomoc dla danej grupy. To trochę jak z tym popularnym hasłem "nie rybę, tylko wędkę".

A gdy ta skala specjalności jest zbyt duża?

To z jednej strony rodzą się napięcia - bo ktoś czuje się niesprawiedliwie traktowany, z drugiej strony pojawiają się ci, którzy chcą je politycznie wykorzystywać.

Najłatwiej jest zrobić oddzielne systemy i powiedzieć, że problem jest rozwiązany. Tymczasem w tym wszystkim chodzi o najzwyklejsze na świecie włączenie przyjezdnych w istniejący system. Przykład? W pierwszym momencie wojny komunikacja miejska dla obcokrajowców była bezpłatna. Dziś już nie jest i to dobry ruch. Ktoś nie ma pieniędzy? Może zostać objęty opieką pomocy społecznej, tak jak każdy Polak. Ktoś chce korzystać ze służby zdrowia? Powinien uaktywnić się zawodowo, odprowadzać składki. Tak jak każdy inny. A jeżeli nie jest aktywny zawodowo, to może być zarejestrowany jako bezrobotny, a bezrobotny jest zachęcany do pracy.

W takim układzie włączamy obcokrajowców na każdym poziomie funkcjonowania społecznego. I tylko tak możemy uniknąć wielu problemów. Wiemy doskonale, że osoby długotrwale niepracujące, ale otrzymujące liczne świadczenia socjalne, darmowe jedzenie, darmowe mieszkanie, darmową komunikację i wiele innych, niestety nabywają wtórną bezradność. Skoro można tak żyć do końca życia, to po co coś zmieniać? To nie jest problem obcokrajowców, a ludzka natura.

I powiem teraz coś, co wielu niestety może źle interpretować. Polska jest dziś krajem dwunarodowym - z bardzo dużą przewagą narodu polskiego, ale również z istotnym udziałem narodu ukraińskiego. To znaczy, że Ukraińców spotykamy codziennie - w bardzo różnych aspektach naszego życia. 

Dlaczego wielu to źle zinterpretuje?

Bo wielu może uznać, że to deklaracja polityczna, a to najzwyklejsza diagnoza społeczna. Spotykamy Ukraińców w wielu miejscach: w pracy, w sklepie, w urzędzie. I - potencjalnie - mamy wszystkie przesłanki do tego, żeby te relacje ułożyły się bardzo dobrze.

Dziś mówimy o Ukraińcach przebywających w Polsce. Jeżeli zdecydują się zostać - będą Ukraińcami mieszkającymi w Polsce. Zanim jednak staną się Polakami ukraińskiego pochodzenia, miną całe dekady. Dopiero za 30-40 lat pojawi się w Polsce pierwsze pokolenie osób, które powiedzą o sobie, że są Polakami, ale o ukraińskich korzeniach - będą wiedzieć, że ich rodzice lub przodkowie przyjechali tutaj podczas wojny ukraińsko-rosyjskiej lub niedługo przed nią.

Tak samo działo się z Polakami w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii. Cały czas mówimy o Polakach mieszkających w Wielkiej Brytanii, chociaż od ich wyjazdów minęły lata, a nawet dekady. Dopiero ich wnuki będą Brytyjczykami o polskim pochodzeniu.

To jakie zmiany wprowadzać np. w obszarze zatrudniania?

Tak jak niemiecka inspekcja pracy ma komórki, które zajmują się pracą przyjezdnych z Polski lub Turcji, tak polska inspekcja pracy mogłaby mieć komórkę zajmującą się pracą przyjezdnych z Ukrainy, Bangladeszu, Indii.

I tutaj znów nie chodzi o specjalne traktowanie. Tu chodzi o prosty mechanizm - nie możemy dopuścić do sytuacji, gdy ci ludzie wpadną w łapy przestępców i na ich rzecz będą wykonywać niewolniczą pracę. To nie są jednak i nie powinny być zmiany robione "pod kogoś", a w reakcji na inne wyzwania. Ostatecznym celem jest to, by migranci funkcjonowali w Polsce tak jak Polacy. Ale nie udawajmy, że ich znajomość prawa i pewna stabilność życiowa w pierwszych miesiącach w nowym kraju są takie same.

Cały czas wyzwaniem jest zorganizowanie opieki nad małymi dziećmi. Tak, aby ich matki mogły poszukiwać pracy i podejmować zatrudnienie. I powiedzmy sobie wprost, że to temat, który jest ważny i dla Polek, i dla Ukrainek. Konieczne jest również stworzenie intensywnych kursów języka polskiego, a można to robić nawet w ramach sieci wsparcia samych Ukraińców.

I trzeci element - baza kursów nabywania kwalifikacji pożądanych na polskim rynku pracy. Już ustaliliśmy, że one są inne niż na rynku ukraińskim. Jeżeli marzymy o tym, że obecność większej liczby migrantów pozwoli Polsce wejść na wyższy poziom gospodarczy, to twórzmy do tego warunki.

Mówiliśmy też o innych systemach, które trzeba rozbudować i przygotować. Tych bardzo kosztownych.

Wyzwaniem jest służba zdrowia i kolejki, czyli nieco utrudniona dostępność do lekarzy, szczepień i badań ze względu na większą grupę zainteresowanych. O ile dostęp do leczenia specjalistycznego się nie zmienił, o tyle w okresie jesiennym i zimowym mieliśmy problemy z dostępnością do lekarzy. Z jednej strony nałożyły się na to poepidemiczne wyzwania zdrowotne, z drugiej po prostu było więcej osób do obsłużenia. Byłoby łatwiej, gdyby lekarze mieli np. pomoc tłumaczy.

I znów - na tym tle należy się spodziewać dodatkowych napięć pomiędzy Polakami i Ukraińcami. Można się do tego przygotować? Można. Kolejna jesień, kolejny sezon grypowy dopiero przed nami. To, że zdaliśmy pierwszy test - z człowieczeństwa - nie oznacza, że zdamy każdy kolejny. Matura z polityki migracyjnej wciąż przed nami. I wcale nie mam pewności, że skończy się sukcesem. Przykład panicznej reakcji rządu na kryzys zbożowy jest przykładem oblanego egzaminu, chyba tak naprawdę pierwszego w toku nauczania. Oby nie było ich więcej.

Obecnie rządzący akurat nie chcą pokazywać, że polityka migracyjna ich w ogóle interesuje.

I zamiast tego używamy jeszcze retoryki uchodźczej w negocjacjach pomiędzy Warszawą a Brukselą. Polska - i trzeba to powiedzieć wprost - ma wszystkie instrumenty, żeby uzyskać wsparcie z budżetu Unii Europejskiej. Tutaj mechanizm jest dość prosty: jeżeli nie składasz wniosku, to nie dostajesz pieniędzy.

Z jednej strony nawet nie staramy się o to, co leży na stole, a z drugiej nie podejmujemy prób, by przekonać Unię Europejską, że kwestia migracji ze Wschodu jest kluczowa - zwiększenie budżetu na rzecz wsparcia uchodźców wojennych w UE byłoby w naszym interesie, ale wątek ten nie jest w ogóle podnoszony przez Polskę.

W ostatnich konkluzjach Rady Unii Europejskiej na ten temat jest jeden, krótki, enigmatyczny zapis. Czytając takie dokumenty, ma się wrażenie, jakby przedstawiciela Polski w ogóle przy tych rozmowach nie było. Nie padają ani razu słowa takie jak "wsparcie finansowe dla uchodźców" czy "wsparcie dla państw, które przyjęły ich największą liczbę". Można troszkę zmienić bardzo popularny żart o grze w Totolotka. Dostaniecie pieniądze, tylko złóżcie wniosek.

Ile mamy czasu?

Jeżeli chodzi o działania, o których mówiłem wcześniej, to już jesteśmy spóźnieni. Jednak to można jeszcze nadrobić, ale przecież wybory, zboże i kolejne kolejne problemy. Jak ja tego nie znoszę!

Mateusz Ratajczak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów