Trwa ładowanie...
Dziennikarze demonstrujący po śmierci Javiera Valdeza pokazują legitymacje kolegów, którzy zostali zamordowani za opisywanie przestępczości narkotykowej i korupcji
Dziennikarze demonstrujący po śmierci Javiera Valdeza pokazują legitymacje kolegów, którzy zostali zamordowani za opisywanie przestępczości narkotykowej i korupcjiŹródło: Getty Images, fot: Leonardo Alvarez
07-01-2022 07:48

Kula w głowę. To nie jest kraj dla dziennikarzy

"Niech już nas wszystkich zabiją, skoro za pisanie o tym piekle grozi śmierć" – pisał meksykański dziennikarz Javier Valdez Cárdenas. Był wstrząśnięty zabójstwem Miroslavy Breach Velducei, swojej koleżanki po fachu. Krótko potem płatni mordercy dopadli i jego.

- Po zabójstwie Javiera i ja obawiałam się odwetu ze strony gangsterów. Jednak nie tych, o których pewnie myślisz, i których cały świat kojarzy z serialu "Narcos". Mówię o podrzędnych funkcjonariuszach działających na zlecenie rządu – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Griselda Triana Valdez, wdowa po zamordowanym dziennikarzu.

Griselda Triana Valdez ze zdjęciem zamordowanego męża: "Wojna z kartelami nic nie dała, ale to nie znaczy, że dajemy przyzwolenie na ich zbrodnie"
Griselda Triana Valdez ze zdjęciem zamordowanego męża: "Wojna z kartelami nic nie dała, ale to nie znaczy, że dajemy przyzwolenie na ich zbrodnie"Źródło: WP, fot: Jakub Stasiak

Griselda tłumaczy, że w przypadku większości zabójstw miejscowy system sprawiedliwości zawodzi, a lokalni politycy nie kiwną nawet palcem, jeśli o ofiarę nie upomni się opinia publiczna.

d1h5t8u

Zmieniają się nazwiska, zostaje motyw

Od 2000 roku w Meksyku zginęło ponad stu dziennikarzy. Dziesiątki kolejnych zostały uznane za zaginione. Kraj - poza strefami wojen, które toczą się w innych państwach - jest dla dziennikarzy najbardziej niebezpiecznym miejscem na Ziemi.

Meksykańscy reporterzy, do których dotarła WP, wskazują zgodnie, że statystyki są mocno zaniżone. Dzieje się tak głównie dlatego, że ludzie uznawani są za zaginionych, dopóki nie odnajdzie się ich ciał. Do tego czasu, choć nikt nie wierzy, że ktokolwiek zobaczy ich jeszcze żywych, nie są wliczani do bilansu ofiar.

Według raportu Media Watchdog w 2021 roku na świecie zginęło w sumie 45 dziennikarzy, z czego najwięcej, bo ośmiu, w Meksyku.

Gustavo Sánchez Cabrera, reporter portalu informacyjnego Panorama Pacífico. Data śmierci: 17 czerwca 2021 roku. Okoliczności: podczas motocyklowej przejażdżki z 15-letnim synem zostaje staranowany przez samochód osobowy. Do leżącego podchodzi dwóch niezidentyfikowanych mężczyzn. Oddają 15 strzałów. Prawdopodobny powód zamachu: publikacje o korupcji wśród lokalnych urzędników z Santo Domingo Tehuantepec w stanie Oaxaca.

Joaquin „El Chapo” Guzmán po swoim pierwszym zatrzymaniu w 2014 roku
Joaquin "El Chapo" Guzmán po swoim pierwszym zatrzymaniu w 2014 rokuŹródło: Getty Images, fot: Susana Gonzalez

Jacinto Romero Flores, reporter rozgłośni radiowej Ori Stereo FM. Data śmierci: 19 sierpnia 2021 roku. Okoliczności: niezidentyfikowany sprawca oddaje do niego dwa strzały na bulwarze w Ixtaczoquitlán. Prawdopodobny powód zamachu: tematyka audycji "Dígalo Sin Miedo" ("Powiedz to bez strachu"), do której ludzie dzwonili, aby mówić o przestępczości, korupcji oraz domniemanych nadużyciach władz lokalnych.

Ricardo Domínguez López, założyciel i redaktor serwisu informacyjnego InfoGuaymas. Data śmierci: 22 lipca 2021 roku (dzień jego 47. urodzin). Okoliczności śmierci: niezidentyfikowany napastnik strzela do niego na parkingu sklepu spożywczego w Guaymas w stanie Sonora. Prawdopodobny powód: publikacje na temat przestępczości i bezpieczeństwa w regionie.

d1h5t8u

Na liście zamordowanych w 2021 roku są jeszcze: Benjamin Morales Hernández, Enrique García, Manuel Gonzalez, Fredy Lopes Arevalo, Alfredo Cardoso.

Zmieniają się nazwiska, ale prawdopodobne powody zlecenia zabójstw są niemal identyczne: tropienie narkobossów i korupcji.

Spacer po niewidzialnej linii

Javier Valdez Cárdenas był meksykańskim dziennikarzem śledczym, który latami opisywał zorganizowaną przestępczość i handel narkotykami w Meksyku. Za swoją działalność otrzymał szereg nagród i wyróżnień, m.in. prestiżową the International Press Freedom Award of the Committee to Protect Journalists.

– W Culiacan, Sinaloi, Mexico żyje się niebezpiecznie, bo zajmując się dziennikarstwem, chodzisz po niewidzialnej linii oznaczonej przez złych ludzi, którzy zajmują się handlem narkotykami i są w rządzie – mówił Valdez, odbierając nagrodę w 2011 r.

Po czym dodał: - Nawet jeśli masz zbroję i eskortę, to oni decydują, kiedy cię zabiją. Dziennikarze, z racji swojego zawodu, znajdują się na czarnej liście.

Pamiątki po mężu przechowywane przez Griseldę Trianę Valdez
Pamiątki po mężu przechowywane przez Griseldę Trianę ValdezŹródło: WP, fot: Jakub Stasiak

Sześć lat później, 15 maja 2017 roku, Javier został zastrzelony w pobliżu redakcji pisma Ríodoce, którego był współzałożycielem. Sprawcy działali na zlecenie kartelu Sinaloa. Zaczaili się na niego na pobliskim parkingu. Zaatakowali, gdy Javier chciał podejchać po pieczonego kurczaka dla żony. Podbiegli do auta Valdeza, wyciągnęli go na chodnik i dokonali egzekucji z zimną krwią.

Sicarios, czyli ,,zabójcy", w przeciwieństwie do złoczyńców z hollywoodzkich superprodukcji, nie zadają pytań, nie obchodzi ich to, kogo zabiją. Liczy się tylko wykonanie zlecenia.

Valdez podpisał na siebie wyrok śmierci, bo nie zaprzestał opisywania walki o schedę po Joaquínie "El Chapo" Guzmánie. Gdy 9 stycznia 2017 roku na Long Island lądował samolot z wydanym Amerykanom królem narkotyków, w Meksyku trwała już krwawa walka o kontrolę nad biznesem "El Chapo".

d1h5t8u

Podczas gdy inni pisali jedynie o liczbie zastrzelonych i o tym, kto został aresztowany, Valdez publikował szczegóły: o tym, jak konkurują ze sobą Chapitos, czyli synowie Guzmána i Dámaso López, jego była prawa ręka.

To dlatego w południe 15 maja pierś Valdeza przeszyło aż 12 kul.

Na miejscu zbrodni szybko zjawił się tłum gapiów, a zdjęcia martwego dziennikarza, z kapeluszem kowbojskim, z którym się nie rozstawał, obiegły cały kraj.

W tym, że jego ciało przez kilka godzin leżało na placu, było jeszcze przesłanie: "Widzicie pismaki? To spotka każdego z was".

Wyrok w zawieszeniu

Kiedy Griselda Triana Valdez mówi o mężu, żywo gestykuluje, a na jej twarzy widać głębokie przejęcie. Gdy wracamy do egzekucji jej męża, nie ucieka od tematu, tylko opowiada w szczegółach. Przyjechali samochodem takim a takim, broń mieli taką a taką.

W gablocie za nią stoi butelka whisky, której Javier nigdy nie dokończył, a obok zalega sterta notatek, okulary i słynny kapelusz.

– Każdy pamięta falę terroru, jaka zalała Meksyk za kadencji prezydenta Felipe Calderona [2006-2012 – red.]. Kiedy ten wypowiedział wojnę gangom i wyprowadził wojsko na ulice, te spłynęły krwią - mówi Griselda.

- Ktoś spoza Meksyku może uznać mnie za paranoiczkę, ale prawda jest taka, że choć rząd grał swoją rolę, to w wielu przypadkach morderstw i porwań urzędnicy działali ramię w ramię z kartelami.

Po latach Calderon, mimo że oficjalnie wydał walkę kartelom, był oskarżany o przyjmowanie od nich pieniędzy. Zeznania członków kartelu Sinaloa sugerują, że i on, i jego następca, Enrique Peña Nieto, mieli brać łapówki, żeby działania militarne armii i policji skierowane były w konkurencyjne kartele.

W sprawie Javiera ujęto dwóch sprawców - Heriberto Picosa Barrazę "El Koala" oraz Juana Francisco Picosa Barruetę "El Quillo" (trzeci z morderców, niejaki Luis Idelfonso Sánchez Romero "El Diablo" sam został zamordowany).

Z kolei odpowiedzialny za zlecenie zabójstwa Dámaso Lópeza Serrano nie stanie prawdopodobnie nigdy przed meksykańskim wymiarem sprawiedliwości - został świadkiem koronnym w Stanach Zjednoczonych.

Policjanci przy ciele jednej z ofiar wojny narkotykowej w Juarez
Policjanci przy ciele jednej z ofiar wojny narkotykowej w JuárezŹródło: Getty Images, fot: Spencer Platt

Gdy pytam, jak jej mąż radził sobie ze stresem, Griselda się uśmiecha. Dodaje po chwili, że dziennikarz to w Meksyku zawód "chorowitych". Dziennikarze czują się permanentnie osaczeni, obserwowani. Dlatego odreagowania szukają w alkoholu, narkotykach, a wielu z nich cierpi na depresję. Nic dziwnego -  co rusz otrzymują pogróżki, że ich dni są policzone.

d1h5t8u

– Mąż szukał ratunku w antydepresantach i spotkaniach ze znajomymi - mówi Griselda. - Wszyscy, którzy zdecydują się pisać o kartelach, wiedzą, że nigdzie nie będą w pełni bezpieczni. Podobnie było z Javierem. Czuł, że dla takich jak on koniec zawsze jest taki sam. Nie wiedział tylko, kiedy zostanie wykonany wyrok – dodaje.

Książki jej męża to do dziś prawdziwa skarbnica wiedzy o miejscowych Narcos, kartelach, ich działaniach i związkach z politykami.

To dlatego, jeśli ktoś przyjeżdżał do Meksyku z Azji, Ameryki czy Europy i chciał się dowiedzieć, jak wygląda przemyt narkotyków, odzywał się do Javiera. On nigdy nikomu nie odmawiał spotkania.

Seryjne morderstwa kobiet

Jestem w Juárez. Miguel Perea przyjmuje mnie w skromnym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Już przy wejściu moją uwagę zwraca ławka do podnoszenia ciężarów. Emerytowany fotoreporter z uśmiechem tłumaczy, że choć nie wygląda, nadal pozostaje w dobrej formie.

Miguel Perea. Fotoreporter mówi, że najtrudniej było wtedy, gdy na miejscu zbrodni zjawiał się przed policją. Kilka razy zdarzyło mu się minąć z płatnymi zabójcami
Miguel Perea. Fotoreporter mówi, że najtrudniej było wtedy, gdy na miejscu zbrodni zjawiał się przed policją. Kilka razy zdarzyło mu się minąć z płatnymi zabójcamiŹródło: WP, fot: Jakub Stasiak

O ile sam Meksyk słynie w świecie z przemocy i przestępstw, to Juárez skupia te problemy niczym w soczewce. Miasto nazywane jest stolicą korupcji i przemocy. Jak wylicza mój gospodarz, w latach 1993-2005 zamordowanych zostało 370 kobiet – tyle ciał udało się odnaleźć. Obecnie szacuje się, że rzeczywista liczba zamordowanych może być nawet dwukrotnie większa.

Przestępczość była tak duża, że ulice były patrolowane przez 7 tysięcy żołnierzy i policję federalną. W latach 2008–2012 to liczące 1,3 mln ludności miasto uznawano za najniebezpieczniejsze na świecie. W najgorszym roku doszło do ponad 3,7 tys. zabójstw.

- W porównaniu z tamtym czasem obecnie mamy względny spokój – mówi mi Miguel Perea, który przez blisko 40 lat obserwował wszystko to, co mroczne w Juárez. Od zabójstw, poprzez wypadki samochodowe, gwałty - po samobójstwa. Najtrudniej było wtedy, gdy na miejscu zbrodni zjawiał się przed policją. Kilka razy zdarzyło mu się minąć z płatnymi zabójcami.

d1h5t8u

- Latami nasłuchiwałem przez policyjne radio, co i gdzie się dzieje. Zawsze chciałem być pierwszy. W końcu za to mi płacono. Na pewnym etapie stało się to jednak zbyt niebezpieczne, zabójstw było tak wiele, że ofiarą mógł stać się każdy. Lata 2006-2012 to była prawdziwa jatka. Miejscowi dziennikarze skrzyknęli się, by wspólnie tworzyć specjalne "kordony", tak to nazywaliśmy. Nie ruszaliśmy się nigdzie w pojedynkę, na robotę zawsze jeździliśmy razem, nawet jeżeli prywatnie się nie lubiliśmy.

Biała gołębica

W ,,ekipie" Miguela znajdował się także Luis Torres, nadal aktywny fotoreporter. Kiedy go spotykam, wita mnie szerokim uśmiechem – to znak firmowy większości mieszkańców Meksyku - i uchyla przede mną kaszkiet – to już znak rozpoznawczy Miguela. Następnie stawia na kawiarnianym stole swój aparat.

- To proste zajęcie, jeśli kochasz moment, gdy widzisz w rogu rozkładówki swoje nazwisko – mówi mi. – Nie chodzi o zgrywanie twardziela, w tym wieku trzeba mieć nie po kolei w głowie, by traktować się zbyt serio. To o ludzi chodzi. Nigdy nie wiesz, czy dane ujęcie nie zmieni czyjegoś życia. Gdyby nie my, fotoreporterzy, o przemocy w tym mieście, uprowadzeniach kobiet i narkotykach nikt by nie mówił. Nie wszystko da się oddać obrazem, ale próbujemy – tłumaczy dalej.

Luis Torres: "Gdyby nie my, fotoreporterzy, o przemocy w tym mieście, uprowadzeniach kobiet i narkotykach nikt by nie mówił. Nie wszystko da się oddać obrazem, ale próbujemy"
Luis Torres: "Gdyby nie my, fotoreporterzy, o przemocy w tym mieście, uprowadzeniach kobiet i narkotykach nikt by nie mówił. Nie wszystko da się oddać obrazem, ale próbujemy"Źródło: WP, fot: Jakub Stasiak

Kiedy pytam go o najważniejsze zdjęcie, uśmiecha się i bierze do rąk telefon. W końcu pokazuje mi obraz z 2013 r. Zrobił to zdjęcie krótko po tym, gdy ustała największa w nowoczesnej historii kraju fala terroru. Na fotografii widać białą gołębicę, która zajmuje pierwszy plan. W tle dostrzegam Katedrę Matki Boskiej z Guadelupe, najstarszy budynek sakralny w mieście.

- Może to ckliwe, ale ma to dla mnie szczególne znaczenie, symboliczne. Zginęło wtedy tylu ludzi, że na samo wspomnienie o tym przechodzą mnie ciarki. Podobnie mam, gdy myślę o swoim synu. On też jest fotoreporterem, zdarzało się nawet, że pracowaliśmy razem. Nie ma nic lepszego dla ojca – mówi Miguel.

Porzucone ciała zabitych

Kiedy rozmawiamy, w kuchni uwijają się jego żona, córka i wnuczka. Pytam go, co kobiety jego życia czuły w momencie, gdy znikał na całe dnie i noce, kiedy wokoło tyle mówiono o przemocy.

- Zaczynałem w wieku dwudziestu ośmiu lat. Kiedy byłem nieco młodszy, po pracy szwendałem się po barach. Rodzina o tym wiedziała, więc żona nie musiała zachodzić w głowę, czy jestem bezpieczny. Jakoś rozumieli, że muszę odreagować cały ten stres. Nie jestem z tego dumny, ale co innego miałbym powiedzieć. Ta praca uzależnia – mówi Miguel.

Ofiarą może zostać każdy, kto narazi się przestępcom lub interesom skorumpowanej władzy. W 2020 roku zamordowana została Isabel Cabanillas, która walczyła o prawa kobiet
Ofiarą może zostać każdy, kto narazi się przestępcom lub interesom skorumpowanej władzy. W 2020 roku zamordowana została Isabel Cabanillas, która walczyła o prawa kobietŹródło: Getty Images, fot: Pablo Monsalve

- To uczucie, kiedy jesteś pierwszy, masz świetne ujęcie, ciężko zastąpić. Gdybym obawiał się wtedy, że coś może mi się stać, nigdy nie zrobiłbym zdjęcia, które potem kupiłby ode mnie na przykład ,,New York Times". Choć ja robiłem to tyle lat i przeżyłem, wielu nie miało podobnego szczęścia. Myślę, że najgorzej mają ci, którzy piszą.

Fotoreporter widzi to tak: - Zdjęcia to jedno, ale gdy w gazecie ukaże się nazwisko członka gangu albo nazwa kartelu, wtedy w nocy mogą zapukać do twoich drzwi. Raz, drugiego nie będzie. Każdy zna reguły, dlatego bycie dziennikarzem tutaj nigdy nie będzie zbyt popularne. No, chyba że ktoś tak bardzo nie może usiedzieć na tyłku, jak ja.

W czasie wojen narkotykowych dziennikarze z Juárez wydali okolicznościowy album, który miał na celu upamiętnienie tamtych mrocznych dni. Część zdjęć zrobił sam Miguel. Jak opowiada, był to ich wyraz niezgody na to, co dzieje się w mieście i w całym kraju. Kiedy otwiera książkę, na co drugim zdjęciu widać kordon policyjny lub porzucone martwe ciała.

– Robiłeś to z pasji czy poczucia obowiązku? – pytam.

Gdy przestaje zanosić się śmiechem, odpowiada: – No, raczej nie dla pieniędzy. To bardziej ekscytujące od bycia policjantem czy strażakiem. Ktoś kiedyś użył określenia ,,służba" i bardzo mi się ono spodobało. Jeżeli chcesz, żeby mieszkańcy twojego miasta wiedzieli, co dzieje się u nich za rogiem, czy ktoś bliski nie został porwany, albo ciekawi go, kiedy ostatni raz w Juárez miała miejsce jakaś jatka, wtedy sięga po gazetę. A żeby ktoś ją przeczytał, potrzebujesz do tego dobrych zdjęć. I po to miejscowym byłem potrzebny ja - mówi dalej, kiedy siadamy do obiadu.

Przez długie lata Juárez zajmowało pierwsze miejsce w rankingach miast o najwyższym wskaźniku przestępczości na świecie. O to, co podkusiło go, by pracować w miejscu, w którym dziennikarze stają się zwierzyną łowną, zapytałem również Luisa Torresa.

- Jeśli ryzykować, to po coś. Mój syn jest bardziej bezczelny ode mnie i nieraz zresztą dostał za to po nosie. Raz nawet od policjanta. Po trzech tygodniach w szpitalu wrócił do roboty i nadal robi to, co wcześniej. To trochę jak w micie o Syzyfie, szukasz tych najlepszych ujęć, ktoś cię przegania, ty wracasz, czasem się uda, raz rozbiją ci kamerę, innym razem nos - opowiada Luis.

Popijając sok z granatu Torres opowiada o tym, jak poznał swoją partnerkę, która przyszła z nim na wywiad. To dziennikarka ze Stanów Zjednoczonych. Mieszka po drugiej stronie granicy w El Paso. Kiedy kończy ten osobisty wątek, przypomina sobie ostatnie pytanie.

- Czy zamierzam to robić aż do śmierci? Nie znam innego życia, więc co to za wybór. Przywykłem do ryzyka i byłbym hipokrytą, gdybym teraz stwierdził, że jestem na to za stary albo że to zbyt niebezpieczne. Jest piękny dzień, robię to, co kocham, a reszta jest nieważna - kończy, osuszając szklankę.

Zaczęło się w Juárez

Roberto Sanchez się spieszy, bo w domu czeka na niego dwuletnia córeczka. Zawsze niecierpliwi się, gdy tata każe na siebie czekać.

Roberto Sanchez został postrzelony już w czasie, gdy był stażystą w redakcji. Towarzyszył swojemu szefowi, na którego wydano wyrok
Roberto Sanchez został postrzelony już w czasie, gdy był stażystą w redakcji. Towarzyszył swojemu szefowi, na którego wydano wyrokŹródło: WP, fot: Jakub Stasiak

- W trzecim tygodniu w gazecie zostałem postrzelony. Napastników było dwóch - bo zazwyczaj jest ich dwóch. Wychodziłem na parking ze swoim szefem, nie miałem wtedy nawet aparatu, jak to stażysta, robiłem to, co mi kazali. Z jakiegoś powodu mój szef naraził się miejscowym gangsterom, ja oberwałem przypadkiem. Zostałem trafiony w bark, udo i trzeci raz na wysokości nerek. Podobno miałem duże szczęście. Byłem osiemnastoletnim gówniarzem i rodzina pukała się w głowę, gdy miesiąc po wyjściu ze szpitala oznajmiłem wszystkim, że nadal chcę być dziennikarzem. Nie wiem, jak jest w Europie, ale to chyba po prostu zawód dla niestabilnych emocjonalnie, przynajmniej u nas. Jedenaście lat później nadal tu jestem, więcej nikt mnie nie postrzelił i mam się dobrze.

Roberto, jak to stażysta, w pierwszych miesiącach pracy nie pobierał pensji. Koledzy śmiali się potem z niego, że jako chyba jedyny dziennikarz w kraju prawie przypłacił życiem noszenie za kimś teczki.

- Niektórzy pewnie mogą mówić, że robią to z pasji. Bo żeby utrzymać się w Meksyku, robiąc zdjęcia, trzeba się łapać dorywczych prac. Zdarza mi się zresztą pojechać na jakieś wesele albo zrobić fotki na potrzebę reklamy. Więc chyba tak, wydaje mi się, że było mi to przeznaczone. Wygodniej byłoby przecież zostać nauczycielem czy kimś takim. Pytał pan o najważniejsze zdjęcie. Przypominam sobie sytuację, gdy przed Bożym Narodzeniem robiliśmy reportaż w mało zamożnej dzielnicy. W Juárez oznacza to życie w skrajnym ubóstwie. Rodzina, z którą rozmawialiśmy, mieszkała w domu z kartonu i dykty, a dzieci bawiły się na gołej ziemi, bo podłogi też nie było. Niedługo później wydrukowaliśmy obszerny materiał, a lokalne władzy przydzieliły im lokal komunalny. Właśnie takich chwil szukam w zawodzie.

W śmierci nie ma miejsca na sprawiedliwość

Według oficjalnych statystyk każdego roku w Meksyku ginie lub zostaje uznanych za zaginionych kilkunastu dziennikarzy.

- Te liczby nie oddają rzeczywistości. Nikt nie mówi o blogerach, youtuberach, wszystkich tych, którzy mają niewyparzone języki i chcą mówić o gangach i narkotykach - mówi mi wdowa po dziennikarzu. Jak dodaje, twórcom internetowym grozi takie samo niebezpieczeństwo, jak pozostałym dziennikarzom.

Griselda: - Od śmierci Javiera nie czułam się bezpiecznie w domu, starzy znajomi obawiali się kontaktu, a ludzie szeptali za mną na ulicy: "Patrz, to ta wdowa po Valdezie"
Griselda: - Od śmierci Javiera nie czułam się bezpiecznie w domu, starzy znajomi obawiali się kontaktu, a ludzie szeptali za mną na ulicy: "Patrz, to ta wdowa po Valdezie"Źródło: WP, fot: Jakub Stasiak

- Parę lat temu w San Fernando odkryto setki ciał. Reporterzy z całego kraju zaczęli tam ściągać, dopytywać miejscowych, czy ktoś o czymś słyszał, skąd pochodzą ofiary. Chwilę później okazało się, że telefony dziennikarzy były namierzane, a oni sami inwigilowani. Tak się działo, bo w tym kraju równie wielkim problemem, co kartele, jest rząd. Kartele opłacają kampanie wyborcze części polityków, a na kolejnych mają haki - mówi Griselda.

Gdy pytam, jak rząd pomagał w sprawie jej męża, tłumaczy, że długimi miesiącami nie otrzymała żadnej pomocy.

- Od śmierci Javiera nie czułam się bezpiecznie w domu, starzy znajomi obawiali się kontaktu, a ludzie szeptali za mną na ulicy: "patrz, to ta wdowa po Valdezie". Dopiero później, po interwencji Dziennikarzy Bez Granic, rząd przydzielił mi ochronę i przeprowadził mnie z Sinaloa do Mexico City, gdzie nikt mnie nie kojarzy.

Od śmierci męża Griselda działa na rzecz ochrony dziennikarzy i zmiany prawa, która umożliwiłaby służbom objęcie ich parasolem bezpieczeństwa. Jak tłumaczy, tym, na czym jej najbardziej zależy, jest sprawiedliwość. Choć nie czuje, by była ona do końca wymierzona w sprawie śmierci Javiera, nie zamierza składać broni.

- Mam na imię Griselda Valdez i przed czterema laty z zimną krwią zamordowano mi męża. Jeśli nie chcemy, by Meksyk kojarzył się całemu światu z "Dzikim zachodem", gdzie gangsterom wolno wszystko, a zło zawsze zwycięża, potrzebujemy do tego dobrych polityków. Wojna z kartelami nic nie dała, ale to nie znaczy, że dajemy przyzwolenie na ich zbrodnie - mówi. Valdez patrzy spokojnym wzrokiem na żonę z oprawionego w ramkę zdjęcia na ścianie.

Na głowie ma swój ulubiony kapelusz.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów