Krystyna Janda / fot. Jacek Domiński, East News
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Ten dramat nie jest jednoaktówką - każdego dnia dopisywane są kolejne części. Premiera: 30 grudnia 2020 roku. Miejsce: Warszawski Uniwersytet Medyczny. Obsada: znamienita.
Fabuła w skrócie: kilkanaście sławnych osób zostaje zaszczepionych poza kolejką przeciwko COVID-19. Kolejne sławy wchodzą na scenę, krótko tłumaczą się (byłem/byłam pewna, że chodzi o akcję promującą szczepienia) i schodzą. W świetle jupiterów pozostaje ona, Krystyna Janda. Osoba wskazywana przez kolegów jako organizatorka przedsięwzięcia.
Sztuka trzyma w napięciu. Publiczność wstrzymuje oddech. W końcu chodzi o jedną z najważniejszych postaci w polskiej kulturze i życiu publicznym ostatnich dziesięcioleci. To prawdziwy okręt flagowy środowiska wywodzącego się z PRL-owskiej demokratycznej opozycji.
W finale będzie się można dowiedzieć, czy – takiego zakończenia chcieliby jej krytycy – zatonie niczym "Titanic" po zderzeniu z górą lodową, czy poobijany popłynie dalej.
To niecodzienne widowisko. Bez względu na zakończenie dla Jandy to jedna z najtrudniejszych ról życia.
Zawsze "gra Jandą"
Gdyby trzymać się morskiej metafory, można powiedzieć, że już samo wodowanie było imponujące. Do polskiej kultury i filmu Krystyna Janda weszła dziarskim krokiem Agnieszki, głównej bohaterki filmu "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy z 1976 roku.
W roli reżyserki, studentki szkoły filmowej, przygotowującej dokument o przodowniku pracy, było dużo z niej samej. Również była jeszcze studentką, też miała mnóstwo energii. I tak jak jej bohaterka, nie bała się podważać reguł i kwestionować narzuconego porządku.
Bezczelna, prowokująca, epatująca żywiołowością - taka była Agnieszka, wiele wskazuje na to, że taka była też Krystyna.
- To było dla nas objawienie. Potwierdzenie, że mamy rację, że nie jesteśmy sami. Ten film i sama Janda to robiło ogromne wrażenie. Nie tylko na nas - wspomina Bogdan Borusewicz, były marszałek Senatu i jedna z najważniejszych postaci demokratycznej opozycji.
- W tamtym czasie w Trójmieście była delegacja Komsomołu, której pokazano "Człowieka z marmuru". Po latach spotkałem się z jednym z członków tamtej grupy, pamiętał szok po tym filmie nawet kilka dekad później. Od razu było też wiadomo, że Janda jest bardzo autentyczna, kiedy gra postać występującą przeciwko systemowi. Nie było tajemnicą, że sama związana jest z działaniami warszawskiego KOR-u – mówi Borusewicz.
Już od pierwszych ról bardzo ważne i widoczne było, że Janda wniosła do polskiego kina zupełnie nowy rodzaj gry. Nowy zwłaszcza dla aktorek, bo wiele lat wcześniej podobne podejście prezentował Zbigniew Cybulski, inny ulubieniec Andrzeja Wajdy.
To do Cybulskiego porównywano młodą aktorkę. Chodziło o zatarcie granicy między grą a życiem. O grę bardzo naturalną, bliską prawdy, uciekającą od aktorskich póz.
Z jednej strony zaowocowało to wieloma wybitnymi kreacjami w kinie polskim i zagranicznym, z drugiej - po latach stało się powodem zarzutów, że "Janda zawsze gra Jandą".
- Zawsze gra podobną, raz stworzoną postać, nadając jej cechy wszystkim swoim rolom – tak ujął to krytyk Jan Kłossowicz.
Ale najważniejsze było to, że taki sposób gry bardzo zbliżał aktorkę do publiczności. Naturalność i szczerość sprawiały, że kolejne pokolenia nie tylko zachwycały się kreacjami Jandy, ale zdawały się mieć poczucie, że dobrze ją znają. Że jest im bliska.
Sama Janda komentowała: - Moją siłą jest prawda. Widzom wydaje się, że jestem podobna do kogoś, kogo znają, albo do nich samych.
To naprawdę działało. Ta prawda niosła ją na falach bardzo wysoko i pewnie.
Z Wajdą bez znieczulenia
Po przełomowym debiucie Janda na dobre związała się z Wajdą i często grała w jego filmach, m.in. w "Człowieku z żelaza" czy "Bez znieczulenia". Ale jej najważniejszym, wręcz symbolicznym osiągnięciem aktorskim z pierwszego etapu kariery, jest rola w filmie Ryszarda Bugajskiego "Przesłuchanie".
To dzieło, które na wielu poziomach jest symbolem roli polskiej kultury i jej upokarzania przez politykę. Opowiada o dramatycznym śledztwie, któremu w czasach stalinowskich - w zasadzie bez żadnego powodu - poddana zostaje popularna piosenkarka.
Janda w dojmujący sposób gra kobietę poniewieraną, upokarzaną, torturowaną, ale nie tracącą godności.
Sam film też poddany był ograniczeniom: wyprodukowany w 1982 roku, na skutek działań cenzury oficjalnie do polskich widzów trafił dopiero po przełomie roku 1989.
Za tę rolę Janda otrzymała jeden z najważniejszych aktorskich laurów świata - nagrodę za główną rolę kobiecą na międzynarodowym festiwalu w Cannes. Otworzyło to też przed nią drzwi do międzynarodowej kariery: zagrała m.in. w oscarowym filmie "Mefisto" Istvana Szabo.
Niezwykle ważnym filmem Wajdy, w którym zagrała Janda, a który właściwie można uznać za ich wspólne dzieło, jest znacznie późniejsza produkcja: "Tatarak" z 2009 roku.
To w zasadzie ekranizacja opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza pod tym samym tytułem, ale Janda i Wajda zadecydowali, żeby poszerzyć ją o bardzo osobisty wątek z życia aktorki.
Kilka miesięcy przed rozpoczęciem realizacji filmu zmarł jej mąż, Edward Kłosiński, operator filmowy, który miał stanąć przed kamerą na planie "Tataraku". Janda zdecydowała się opowiedzieć na ekranie o doświadczeniu utraty kogoś bardzo bliskiego.
To wyjście poza treść ekranizowanego opowiadania, zdjęcie z twarzy aktorskiej maski, zwrócenie się do publiczności jako Krystyna Janda i szczera, osobista wypowiedź, wpuszczenie do własnego życia, było jeszcze jednym ważnym sposobem nawiązania i podtrzymywania więzi z publicznością.
To było jak w słynnym powiedzeniu, o tym, co nie zabija, ale wzmacnia. Choć był to sztorm, który mógł zagrozić temu okrętowi, udało mu się go przetrwać i wypłynąć na spokojne wody.
Na scenie najlepiej sama
Równolegle z karierą filmową Janda budowała pozycję w teatrze. Później miało się to okazać najważniejszym elementem jej zawodowego życia.
Debiutowała w 1976 roku w warszawskim Teatrze Ateneum i z tą sceną była związana przez ponad dekadę. Potem, przez niemal dwadzieścia lat, występowała w Teatrze Powszechnym. I to właśnie tam powstał i umacniał się prawdziwy kult Jandy jako aktorki teatralnej.
Do budynku na Pradze ciągnęły tłumy. Ludzie, często nie patrząc nawet na tytuł sztuki, przychodzili po prostu “na Jandę". Każde przedstawienie kończyło się owacją na stojąco.
Janda była nie tylko ulubienicą publiczności, zgodnie chwaliła ją także krytyka. W wielu spektaklach przysłaniała swoim talentem i żywiołowością całą resztę tego, co działo się na scenie.
Znakomicie wyraził to krytyk teatralny Tomasz Kubikowski, mówiąc o "Medei" w reżyserii późniejszego patrona tej sceny, Zygmunta Hubnera: "Jest ona właściwie jedyną pełną na scenie osobą, zachowującą autonomię wobec kompozycyjnych układów reżysera. Na niej opiera się i przez nią prowadzony jest cały konflikt."
Nic więc dziwnego, że już wtedy aktorka zaczęła szczególnie chętnie występować w monodramach. Do historii polskiego teatru przejdzie ich co najmniej kilka. Na czele tej listy znajdzie się "Shirley Valentine" Williama Russella w reżyserii Macieja Wojtyszki.
To przebój, który zawsze grany jest przy nadkompletach i głośnym aplauzie. Przedstawienie do dziś jest w repertuarze. Janda zagrała je do tej pory 382 razy.
Krytyk Jacek Sieradzki uchwycił fenomen tego spektaklu, ale i całego podejścia Jandy do monodramu. Ocenił: "Aktorka mocno przepracowała przekład Małgorzaty Semil tak, by idealnie leżał w jej ustach z całą potocznością, kolokwialnością, lapidarnością, choć i z wulgaryzmami. Włożyła mnóstwo wysiłku w uplastycznienie Shirley i zjednanie jej sympatii widzów."
Każda żona, każda kobieta
Być może najważniejszą rolą w bogatym dorobku Jandy jest jej kreacja w spektaklu "Danuta W." Janusza Zaorskiego z 2012 roku, opartym na autobiograficznej książce Danuty Wałęsy, który zszedł z afisza po 174 wystawieniach.
Jego specjalną projekcję internetową w czasie pierwszego lockdownu oglądała rekordowa liczba 18 tys. osób (w rzeczywistości było ich znacznie więcej, bo w wielu domach przed ekranem zgromadziło się kilkoro oglądających).
W tym przedstawieniu jednogłośnie uznanym przez krytykę za jedno z najważniejszych dzieł polskiego teatru w ostatnich latach, skupiło się kilka ważnych dla Jandy wątków. Jest więc polityka, rodzina, kobieca siła.
To wartościowe pod względem artystycznym dzieło, które bardzo wymownie przemawia do odbiorców z najróżniejszych środowisk.
Niezależnie od tego, czy jest się profesorką uczelni, pielęgniarką, nauczycielką czy gospodynią domową, doskonale rozumie się dramat kobiety zaniedbywanej przez męża, która musi mieć na głowie cały dom, kiedy on "podbija świat".
Można nigdy wcześniej nie widzieć żadnego spektaklu teatralnego, żeby natychmiast głęboko "wejść" w tę smutną historię i mocno współodczuwać z bohaterką. A także z samą aktorką, bo utożsamienie jednej z drugą w przypadku tego przedstawienia jest niezwykle łatwe.
Janda na scenie po prostu jest Danutą W. - niekoniecznie żoną Wałęsy, raczej każdą żoną, każdą kobietą, która musi sobie radzić sama z całym światem.
Nawet gdyby wcześniej Janda nie zrobiłaby zupełnie nic dla polskich kobiet, już samym tym spektaklem zapracowała sobie na ich głęboki szacunek, zaufanie i sympatię. Jej rejs trwał, a pozycja flagowego okrętu wydawała się zupełnie niezagrożona.
Nic więc dziwnego, że Janda stała się wtedy kimś w rodzaju rzeczniczki, przewodniczki, symbolicznej przyjaciółki, czasem wręcz idolki wielu Polek.
Bo do Polek i wspierających je mężczyzn zwraca się nie tylko ze sceny. Jej poglądy na temat polityki, kultury i życia znane były z felietonów m.in. w "Pani" i "Urodzie", bloga lub książek o charakterze pamiętnikarskim.
Pani dyrektorka
W 2005 roku teatralne życie Krystyny Jandy nabrało zupełnie innego wymiaru. Założyła wtedy jeden z pierwszych prywatnych teatrów w Warszawie. Kierowana przez nią Polonia błyskawicznie stała się jedną z najpopularniejszych instytucji teatralnych stolicy.
Do wybuchu pandemii spektakle, grane prawie codziennie na dwóch scenach stałych i trzeciej letniej, przyciągały prawdziwe tłumy.
Okazało się, że to początek kolejnego bardzo udanego rejsu w życiu Jandy. Prowadzone przez nią przedsięwzięcie szybko okazało się wielkim sukcesem nie tylko artystycznym, ale i biznesowym.
Repertuar Polonii i Och-teatru to przede wszystkim bardzo rzetelnie tworzony teatr środka. Nie brakuje w nim spektakli z udziałem samej założycielki, nie brakuje jej, uwielbianych przez publiczność, monodramów.
Szeroki zakres podejmowanej tematyki rozciąga się od spraw obyczajowych przez ważne kwestie społeczne do polityki.
Dużym uznaniem publiczności i krytyki cieszyły się na przykład spektakle poświęcone: wojnie w Jugosławii ("Ucho, gardło, nóż", monodram Jandy zagrany do tej pory 236 razy), wypędzeniu Żydów z Polski w 1968 roku ("Zapiski z wygnania", inny monodram Jandy, wystawiony 111 razy) czy politycznemu zabójstwu Grzegorza Przemyka w czasie PRL-u ("Żeby nie było śladów").
W czasie pandemii Polonia stała się ofiarą kolejnych lockdownów i zakazów wystawiania sztuk z udziałem publiczności. A sama Janda stała się ważną uczestniczką rozmów z rządem w sprawie rekompensat dla środowiska kultury.
Rozmów, które w przypadku teatrów prywatnych - niedziałających dzięki stałym dotacjom budżetowym - opierających się w dużej mierze na przychodach z biletów, są sprawą życia i śmierci. Janda mówiła o tym obrazowo: - Czołgamy się, by przetrwać.
Występy na scenie i jej prowadzenie łączą się u Jandy w całość. O swoim dorobku mówi: - Mam sukces od prawie 40 lat. I widzę to jako ciężką, ciężką pracę. Ale ta praca to wielka przyjemność, a właściwie namiętność.
Nie wszystkim ta namiętność się podoba. Prawicowe media atakowały Jandę za to, że choć otwarcie krytykuje rządzącą partię, regularnie zwraca się do władz o pieniądze na funkcjonowanie swojego teatru.
Już w 2016 roku portal Niezależna.pl pisał o niej jako "Krystynie, co milionów żądała" i osobie, która "prezentuje postawę roszczeniową i odcina kupony od własnej legendy, oczekując milionowych dotacji na dwa teatry".
Zakazane piosenki w kościołach
Na niechęć ze strony prawicowych felietonistek i felietonistów Janda pracowała długo. Bo od bardzo dawna polityka zajmuje ważne miejsce w jej życiu.
Już w czasie schyłkowego PRL-u aktorka bardzo mocno związała się ze środowiskiem opozycji demokratycznej. 35 lat później mówiła: - Przez moment, tuż przed stanem wojennym, poczułam razem z Solidarnością, co to wolność.
Role w filmach jawnie kontestujących komunistyczny porządek predestynowały ją do pozycji jednej z kobiecych twarzy demokratycznej opozycji. Aktorka chętnie wzięła ją na siebie. Aktywnie występowała na nielegalnych imprezach artystycznych, tam, gdzie tylko się dało.
- Było wiele inicjatyw kulturalnych poza obiegiem oficjalnym: spotkania w prywatnych domach, "obozy pracy twórczej" gdzie cenzura nie interweniowała, spotkania w kościołach, koncerty, wieczory poezji itd. – wspominała po latach.
Symbolicznym podsumowaniem tej części jej aktywności był występ na Przeglądzie Piosenki Prawdziwej, najważniejszej imprezie prezentującej dorobek drugoobiegowej kultury, która odbyła się w Gdańsku w sierpniu 1981 roku.
Zaśpiewała tam słynną balladę o Janku Wiśniewskim, ofierze ataku komunistycznego wojska na robotników w Gdyni w grudniu 1970 roku.
"Klasistowska, pogardliwa rasistka"
Po 1989 roku Janda jeszcze bardziej zaangażowała się w ważne debaty publiczne. Nie raz zdarzało jej się wywoływać kontrowersje i trafiać w ostry ogień krytyki. Zwłaszcza w ostatnich latach.
Aktorka nie kryje niechęci do obecnej władzy, czym wystawia się na celownik hejterskiego "komentariatu" - ludzi, którzy bez pardonu oskarżają ją o antypolskość, żydostwo, sympatie komunistyczne.
Z PiS-em Janda ma na pieńku w zasadzie od momentu, gdy partia Jarosława Kaczyńskiego przejęła władzę i zaczęła przebudowywać Polskę.
W 2017 roku była jedną z sygnatariuszek listu ludzi kultury, którzy domagali się od prezydenta Andrzeja Dudy zawetowania ustaw zmieniających sposób działania sądów. Podczas manifestacji pod Pałacem Prezydenckim czytała wtedy fragmenty konstytucji.
- Zadaję sobie pytanie, po co to wszystko? Do czego ta władza zmierza, jaką wizję państwa mają? - mówiła w wywiadzie dla TVN24. - Chrześcijański, narodowy, zamknięty kraj, żyjący w izolacji od świata? Z Matką Boską na sztandarach i brutalnym terrorem bojówek narodowych? To jest cel? Upaństwowienie na nowo wszystkiego i w związku z tym kontrola wszystkiego, od naszych łóżek po nasze myśli? Boimy się, że tak jak kiedyś był "homo sovieticus", teraz będzie "homo PiS", wychowany w nowej szkole, z nowym programem. A my chcemy być wolnymi ludźmi. Tylko tyle i aż tyle.
Jest za to atakowana, ale często sama nie pozostaje dłużna i nie przebiera w słowach. Coraz częściej okazuje się, że wpłynęła na bardzo burzliwe wody. Prawicowy internet do dziś nie może jej zapomnieć ostrej wypowiedzi na temat ówczesnej posłanki, dziś sędzi Trybunału Konstytucyjnego, Krystyny Pawłowicz.
W 2016 roku w wywiadzie dla tygodnika “Newsweek" Janda mówiła: - Przypuszczam, że ta kobieta ma klimakterium w ostrym stadium. I ja to znam: uderzenia gorąca, nieopanowane ruchy. Tylko ja na to biorę plastry. Jeżeli na Polskę na wpływać klimakterium Krystyny Pawłowicz, to ja przepraszam.
Ostatnio często zdarza się jednak Jandzie narażać także obozowi, który zdaje się uważać za własny. Tak jakby jej okręt płynął między dwiema potężnymi skałami, narażając się na zderzenie to z jedną, to z drugą.
Pokoleniowa i ideowa zmiana, która w nim zachodzi, sprawia, że Krystyna Janda i jej poglądy stają się coraz bardziej niedzisiejsze. Tak jak niedzisiejszy jest język, którym je wyraża, nieakceptowalny przez osoby, które od niedawna wiodą prym w publicznym dyskursie.
Bo z punktu widzenia płynnego definiowania ról płciowych niezbyt dobrze brzmi jedna z wypowiedzi Jandy, w której wyraźnie widać dobre intencje i kompletne rozjechanie się ze współczesnymi pryncypiami:
"Rano decyduję, czy dziś udaję kobietę, czy zostaję facetem, to zależy od trudności, komplikacji dnia. Jeżeli wyjątkowo skomplikowany - wybieram kobietę. Łatwiejszy - spokojnie, jestem facetem i do tego wyjątkowo leniwym i niezależnym."
Dlatego w odniesieniu do Jandy coraz częściej w ustach czy raczej - w komentarzach - młodych lewicujących aktywistek pojawia się określenie "dziaderstwo". Bo wbrew gramatycznym pozorom wcale nie musi ono dotyczyć wyłącznie starzejących się mężczyzn.
Najważniejszym przypadkiem zderzenia poglądów autorki ze współczesną progresywną myślą polityczną, prawdziwym wejściem na mieliznę, była afera z 2019 roku, związana z wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Janda opublikowała wówczas na swoim profilu obecny już wcześniej w internecie przedwyborczy rysunek Tomasza Wiatera. Przedstawiał kobietę przekonywaną za pomocą pieniędzy do głosowania na obecną władzę.
Po tym poście na aktorkę spłynęła fala krytyki zarówno ze strony prawicowych trolli, jak i lewicowych aktywistów.
Feministyczna działaczka społeczna, dziś posłanka Lewicy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk stwierdziła, że w poście Jandy widoczne były: "pogarda, klasizm, obrzydliwe poczucie wyższości i brak jakichkolwiek hamulców w obrażaniu innych".
Z kolei czujny rewolucyjną czujnością aktywista Jan Śpiewak, dziś główny architekt kampanii przeciw aktorce, domagający się dla niej przymusowych robót publicznych, pisał wtedy: “Promowanie uprzedzeń wobec biednych niewiele się różni od promowania uprzedzeń wobec innych narodów. Trzeba to jasno i otwarcie powiedzieć bez owijania w bawełnę: Krystyna Janda jest rasistką. Liczę na reakcje ludzi kultury".
"Nie bij w szczepionkę"
Czy najnowsza afera całkowicie zniszczy nadwątlony w ostatnim czasie autorytet Krystyny Jandy? Czy zderzenie z tą górą lodową zatopi jej okręt?
Na pewno jej zaszczepienie się poza kolejnością będzie ostatecznym argumentem dla atakującej ją egzotycznej koalicji - zwolenników rządzącej partii i postironicznych facebookowych harcowników z lewicowej bańki FB.
Choć w akcji “zaszczepienie celebrytów poza kolejnością" wzięło udział kilkanaście osób, to właśnie na niej skupiła się największa uwaga i najostrzejsza krytyka.
Janda sama sobie nie pomaga tym, jak tłumaczy sytuację. Najpierw, wczesnym popołudniem w sylwestra, napisała: “Tak, jestem jedną z osób zaszczepionych i jestem z tego powodu szczęśliwa i czuję się świetnie. Dziękuję za tę możliwość, bo jestem w grupie ryzyka".
Kiedy wokół sprawy narosło zamieszanie, zmieniła treść posta, dopisując sformułowanie o "propagowaniu szczepień". Nazwała się też "królikiem", w domyśle: doświadczalnym.
Ale afera zataczała coraz szersze kręgi, pojawiały się dalsze znaki zapytania.
Jeden dotyczył listy, którą Janda przekazała rektorowi Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Zbigniewowi Gaciongowi. Najpierw była mowa o liście osób chętnych do szczepienia, co wywołało komentarze o tym, że “rozdawała szczepionki znajomym", potem przepraszała rektora i opinię publiczną, prostując, że chodziło o listę osób już zaszczepionych, chętnych do promowania szczepień.
Komisja powołana w WUM-ie do wyjaśnienia sprawy uznała, że “szczepienia były zorganizowane pod presją czasu w okresie świąteczno-noworocznym, choć planowo Centrum Medyczne WUM Sp. o.o. przygotowywało się do ich rozpoczęcia 4 stycznia 2021 roku".
Zaproponowanie szczepienia celebrytom wynikło "z obawy, że nie uda się wykorzystać w pełni wszystkich dawek szczepionki w okresie świąteczno-noworocznym", ale komisja wytknęła "fakt braku należytego doboru osób, którym zaproponowano i wykonano szczepienia".
W efekcie tych ustaleń pracę straciła dyrektorka CM WUM. W piątek 8 stycznia rektor WUM prof. Gaciong publicznie przeprosił za "nieprawidłowości w organizacji szczepień przeciw COVID-19 przez podległą spółkę Centrum Medyczne WUM".
Co będzie z Jandą?
Wydaje się, że dla wielu Polaków, a zwłaszcza Polek, które wciąż uważają ją za autorytet i symbol kobiecej siły, odporności i samodzielności, ta afera wcale nie musi oznaczać upadku. Może to być tylko kolejna łatka, przyklejona przez wrogów.
I wcale nie musi osłabić ich szacunku wobec aktorki. W ciągu kilku dekad Janda dała im tak wiele nadziei, wsparcia i emocji, że ten jeden gest może nie być w stanie tego przesłonić.