Magda Mieśnik, Piotr Mieśnik , 17 stycznia 2020

Najpierw kasa, niuniuś

Prostytutki na wysokich obcasach oczekują na klientów, Miguel Tovar, Getty Images

Jestem estetką, hotel musi być. Czysta pościel, pachnąco. Ale czasem w samochodzie też mogę. Nauczyłam już tych starszych, żeby używali dezodorantu. Żeby - zanim do mnie podjadą - zatrzymali się choćby na stacji benzynowej i umyli. Albo niech chociaż mają ze sobą butelkę wody. Ja nie ruszam się bez chusteczek nawilżanych. Stoję tu od dwudziestu lat. Trzeba mieć klasę, coś sobą reprezentować. Inaczej nikt tu dobrze nie zarobi.

Od redakcji: tekst jest fragmentem książki dziennikarzy WP, Magdy i Piotra Mieśników - "Prostytutki: Tajemnice płatnej miłości". Materiał publikujemy za zgodą autorów i wydawnictwa WAB.


Krótkie jasne włosy, gęsto przetykane siwizną. Spod tuniki wystają legginsy.

- Nigdy nie miałam nóg do miniówek. Zresztą mam takie powodzenie, że nie muszę się aż tak bardzo stroić.

Buty na bardzo niskim obcasie sięgają kolana. Są jasne, żeby było widać je z nadjeżdżającego w nocy samochodu. Duża torba na ramieniu. Na szyi barwna apaszka. Usta delikatnie pociągnięte jasnoczerwoną szminką. W świetle latarni z bliska paznokcie błyszczą beżowym lakierem. Dyskretnie się rozgląda. Wygląda, jakby czekała na znajomego, który ma ją gdzieś podwieźć.

Ma sześćdziesiąt cztery lata. Niedawno przeszła na emeryturę. Kilka razy w tygodniu stoi na skrzyżowaniu Wspólnej i Emilii Plater w samym centrum Warszawy. Czeka pośrodku chodnika, tuż przy przejściu dla pieszych. Za plecami ma mały skwerek z plenerową siłownią. Pięćdziesiąt metrów na lewo między drzewami przebijają się mury kościoła św. Barbary, z którego o równych godzinach rozlega się bicie dzwonów.

Najczęściej stoi tu w soboty i niedziele od dziewiątej do południa. Rzadziej w piątkowe i sobotnie wieczory. Bez względu na pogodę. Nawet mróz nie jest przeszkodą, bo teraz zimy są dużo cieplejsze niż kiedyś. Wystarczy włożyć grubsze legginsy.

– Dobry wieczór! Pani Bożena?

– Nie, nie… (szeroki uśmiech)

– Podobno stoi tu pani Bożena.

– Nie, tam dalej… O, ale czuję od ciebie ładną perfu- mę…

– Chyba Gucci.

– Nie wiem, nie znam się. Mówię, że ładna.

– A pani jak ma na imię?

– Nooo, Małgorzata.

– Pani Małgorzato, piszę książkę. Może moglibyśmy chwilę porozmawiać?

– A książkę o tym tutaj? O tej ulicy czy o seksie?

– Ogólnie, o seksie.

– No pewnie, że mogę porozmawiać… A zapłaci pan za mój czas?

– Jeśli to jest warunek, to możemy się tak umówić.

– Ale jak za francuza czy za numerek?

– Nie wiem, a jak pani chce?

– Jak za numerek.

– Ile to będzie?

– Stówka, kochanie.

– To tylko żonę zawołam, bo my razem działamy. Nie będzie pani przeszkadzało?

– Nie ma problemu. Z parami też mi się zdarzyło chodzić. Macie czterdzieści minut. To i tak dłużej niż zazwyczaj.

Pani Małgorzata ma jedną zasadę: najpierw klient musi zapłacić

Autor: Linda Davidson / The Washington Post

Źródło: Getty Images

Siadamy na ławce tuż obok miejsca, gdzie Małgorzata czeka na klientów. Kilka metrów dalej siedzi chłopak z dziewczyną. Małgorzata w ogóle się nie krępuje.

Głośno i wyraźnie wykłada najważniejszą zasadę w tym biznesie.

- Najpierw kasa, niuniuś - mówi z uśmiechem i wyciąga rękę. Szybkim gestem sprawdza banknot i chowa do dużej torby.

Kasa to podstawa. Najpierw pieniądze, potem przyjemność. Małgorzata ma stały cennik. Seks oralny, nazywany przez nią francuzem, w prezerwatywie 50 złotych. Bez - 100. Komplet, czyli seks oralny i klasyczny - 150. Jeśli klient chce ją zabrać do hotelu, musi zapłacić od 200 złotych w górę i do tego 50 złotych za pokój.

- Jak jest ciemno albo ktoś ma w samochodzie przyciemniane szyby, to tutaj wszędzie praktycznie można. W dzień zawsze znajdzie się ustronne miejsce, jakiś parking. Ale ja wolę do hotelu. Mam taki jeden zaprzyjaźniony. Daję pracownikowi pięćdziesiąt złotych i wpuszcza na godzinę do pokoju. Potem może go normalnie na dobę wynająć zwykłemu turyście.

Raz ma jednego klienta dziennie, innym razem trzech, czterech. Dla niej nie liczy się to, ilu ich jest, ale ile z tego ma. Średnio miesięcznie potrafi dorobić do emerytury 2–3 tysiące złotych.

Gdy jeden ze stałych klientów, taksówkarz, jej nie zapłacił, szybko się zemściła. Tłumaczył, że żona zabrała mu wszystkie pieniądze. Małgorzata nie uwierzyła i następnego dnia poszła do jego kolegów, którzy stali w pobliżu na postoju taksówek.

– Powiedziałam im, że mu nie staje. Po kilku godzinach pieniądze przyniósł w zębach i długo mnie przepraszał.

W jej rejonie stoją młode narkomanki. Gdy są na głodzie, zaniżają ceny.

– Wtedy francuza robią i za trzydzieści złotych. Pijaczki tak samo. Nie szanują się, niczego sobą nie reprezentują. Tfu! Mało jest ciekawych osób tutaj. Jest tu jeden mężczyzna, który przebiera się za kobietę. Robi facetom francuza i oni nawet się nie orientują, co ma między nogami. Odjeżdżają zadowoleni.

Jak to się zaczęło? Tak jak to często bywa. Przez przypadek. Był koniec lat osiemdziesiątych. Gdy mąż uderzył Małgorzatę po raz pierwszy, nie czekała na drugi. Dała wybór: zacznie się leczyć albo ona zabiera córkę i odchodzi. Wniosła pozew o rozwód. Był dobrym ojcem, ale na męża się nie nadawał. Znowu była wolna. Znowu zaczęła wychodzić z koleżankami.

- Chodziłyśmy po knajpach. Miałam mocno rude włosy. Zwracałam uwagę. Włoch się zainteresował. Oni lubią takie oryginały. Ja ani słowa po włosku, on ani sło- wa po polsku, ale jakoś się dogadaliśmy. Było miło. Na koniec nagle wyciągnął pieniądze. Byłam zaskoczona, ale wzięłam, bo dlaczego nie? I potem, jak już chodziłam po knajpach, to zaczęłam dorabiać. Koleżanki nie miały pojęcia, że wychodząc gdzieś z mężczyzną, biorę od niego pieniądze. Myślały, że to tylko dla zabawy, dla towarzystwa. Jak sobie nagoniłam jakiegoś klienta, to super, jak nie, to się przynajmniej wybawiłam.

Dzięki temu dorabiała do pensji. Pracowała w sklepie odzieżowym, ale dodatkowe pieniądze, zwłaszcza samotnej matce, zawsze się przydadzą. Wieczór zaczynała w Złotej Kaczce przy ulicy Tamka. W czasach PRL-u to była jedna z najlepszych knajp z dansingiem w Warszawie.

– Znajdowałam tam kogoś do towarzystwa i szybko przenosiliśmy się na kwaterę. Miałam zaprzyjaźnioną starszą panią. Mieszkała samotnie i wynajmowała mi pokój na godziny za niewielką opłatą. W tamtych czasach sporo było takich mieszkań. Ludzie dorabiali, jak mogli - wspomina.

W poszukiwaniu kolejnych klientów szła do Gastronomii, która mieściła się naprzeciwko ówczesnego Domu Partii KC PZPR. Restauracja początkowo działała w kamienicy znanego przedwojennego kamienicznika Izraela Przepiórki, stojącej w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się pomnik Partyzanta, u zbiegu Smolnej i Nowego Światu. Elegancki lokal zaczął tam działać w pierwszych latach dwudziestego wieku. Tuż przed pierwszą wojną światową stracił renomę, głównie z powodu pojawiających się tam prostytutek. W czasie drugiej wojny światowej kamienica została zniszczona. Po wojnie Gastronomię otwarto na nowo około stu metrów dalej, w pobliskim budynku między Alejami Jerozolimskimi i Smolną. Restauracja działała do lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu mieszczą się tam zmieniające co kilka lat nazwę kluby ze striptizem.

Z Gastronomii Małgorzata szła do Kaukaskiej.

- Mieściła się na wyższym piętrze Domów Towarowych Centrum. Już dawno nie istnieje, ale wspomnienia pozostały. Była jeszcze Odra przy Marszałkowskiej. Jeśli trafił się klient, to zawsze w pobliżu dało się znaleźć kwaterę wolną na godzinkę czy dwie - mówi Małgorzata. - Teraz kwater już nie ma. Starsi ludzie, którzy pod- najmowali pokoje na godziny, poumierali, a ich krewni sprzedali lub wynajęli mieszkania długoterminowo.

Lata PRL-u Małgorzata wspomina z odrobiną nostalgii w głosie.

– Tych czasów nie da się porównać. Wtedy było zdecydowanie lepiej finansowo. No i można było pracować w knajpach, a nie na ulicy. Każdy facet pracujący na średnim szczeblu miał pieniądze na dom, dla żony, miał za co wypić i za co z dziewczynami się pobawić. Teraz już tak nie ma. Są albo biedni, których rzadko kiedy stać, albo bogaci, a oni tu nie przyjeżdżają. Zamawiają sobie dziewczyny do swoich mieszkań.

Warszawa, ul. Marszałkowska. Widok na Pałac Kultury i Nauki nocą

Autor: Dawid Żuchowicz

Źródło: Agencja Gazeta

Miniona epoka miała jednak także wady.

– W PRL-u najgorsze były prezerwatywy. Strasznie grube, wstrętne. Ale wtedy nie było jeszcze HIV, AIDS i często wszystko robiło się bez gumy.

Teraz bardzo rzadko zgadza się na seks bez zabezpieczeń. - Moje pokolenie nienawidzi gumek. Francuza to owszem. Za dopłatą zrobię bez. Przychodzą tu do nas na ulicę pracownicy fundacji czy innej organizacji i dają kondomy. Badają też na różne choroby. - Małgorzata klepie się po torbie. Ma w niej zapas prezerwatyw, które niedawno dostała. - Od początku zabezpieczałam się sprężynką, więc o ciąży nie było mowy. Założyłam sobie i miałam spokój. Raz złapałam rzęsistka, ale nie tu, tylko na basenie. Oglądałam go, fajny był. Takie skaczące kuleczki - śmieje się.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych coraz trudniej było o pieniądze z chodzenia po knajpach. Każdy chciał zarobić, każdy chciał działkę od Małgorzaty za to, że może w lokalu łowić klientów.

- Przestało mi się to opłacać, dlatego przeniosłam się na ulicę. I stoję tu już dwadzieścia lat. Agencja mi niepotrzebna. Tam też trzeba się dzielić, a tutaj sama decyduję o tym, kiedy i jak długo stoję. Tam trzeba dużo oddawać za ochronę i takie tam - mówi.

Ma teraz kilkunastu stałych klientów. Dawniej było ich około trzydziestu. Podjeżdżają po nią na róg Wspólnej i Emilii Plater, ale też umawia się z nimi telefonicznie.

- Byle komu nie daję numeru - zapewnia. Sama niezbyt dobrze umie obsługiwać telefon, dlatego poprosiła córkę, by zapisała jej najważniejsze kontakty. - Nie mogłam jej podyktować za dużo, żeby się nie zorientowała.

Mieszka ze mną i wnuczką, ale nie wiedzą, co tu robię. Ona pracuje w urzędzie, nie zarabia dużo. Ja mam emeryturę, ale muszę dorabiać, bo jej były były mąż nie płaci alimentów – mówi Małgorzata.

Poza stałymi klientami są jeszcze przypadkowi. Z Warszawy, ale i z okolic. Przeczytają na forum o prostytutkach, gdzie można je znaleźć, i podjeżdżają głównie wieczorami. Są trzydziesto-, czterdziestolatkowie z prowincji, których interesuje tradycyjny seks, ale i rówieśnicy Małgorzaty - głównie wdowcy i rozwodnicy. Ci wolą seks oralny, bo - jak zauważa Małgorzata – od żony tego nie dostają.

- Najstarszy ma osiemdziesiąt siedem lat. I dalej może. Wszystko u niego działa, jak trzeba. Kilku innych starszych się już popsuło, ale dalej się ze mną spotykają. Mam takiego jednego faceta. Mówi, że u niego już kaput, więc głównie się przytula. Zależy mu na rozmowie. Dlatego w tej pracy trzeba coś sobą reprezentować. Klienci mówią, że wolą mnie niż jakąś młodą, bo o czym z taką dyskutować? Jak ktoś nie ma nic do powiedzenia, jest nieciekawy, to klientów nie znajdzie. A przecież wielu chce się wyżalić, zwierzyć. Nawet francuza nie chcą, tylko konwersacja ich interesuje - wykłada swój pogląd. Co jakiś czas zerka na zegarek. Sprawdza, czy nie przekroczyliśmy tak cennego dla niej czasu.

Wśród stałych klientów miała księdza. Ukrywał to, czym się zajmuje. Raz zapomniał zdjąć koloratkę.

- Zobaczył, że to zauważyłam, szybko zdjął i wrzucił do bagażnika. Dobry był. Oj, dobry. Teraz mam dwóch policjantów. Szychy. U obu wiele razy byłam w pracy. Jeden ma kanapę w biurze, więc nawet jest wygodnie - mówi Małgorzata.

Może dlatego policjanci nie robią jej problemów, gdy stoi na ulicy. Skupiają się raczej na młodych narkomankach. Gdy była z klientem w samochodzie, nagle ktoś zapukał w szybę. Policja. Na wpół rozebrany mężczyzna wyciągnął coś z kurtki i powiedział: "Pokaż im to przez szybę". To była policyjna blacha. Funkcjonariusze tylko zasalutowali, skinęli głowami i odeszli.

Małgorzata nie chodzi z kobietami.

- Bo ja, proszę pani, mam zdrowe skłonności - krzywi się. - Wiadomo, zdarzyło się, że szłyśmy we dwie z klientem, ale wtedy się po prostu udawało - dodaje.

Praca na ulicy sprawiła, że nic nie jest w stanie jej zdziwić. Widziała już wszystko. Ma wielu klientów, którzy pod garniturami noszą damską koronkową bieliznę i pończochy, siateczkowe kombinezony czy skórzane majtki charakterystyczne dla wielbicieli BDSM.

– Jest jeden, który uwielbia wąchać skórzane buty. Gdy mamy się spotkać, wkładam takie długie. On tam wsadza nos i już jest rozkosz. Są też tacy, których trze- ba poniżyć, uderzyć. Płaczą wtedy jak dzieci. Przytulam do piersi, pogłaszczę i są szczęśliwi.

Jest kilka zasad, których Małgorzata się trzyma, ale są też od nich wyjątki.

- Z pijanymi i nieumytymi nie chodzę. Od razu odmawiam. Tych po alkoholu się po prostu boję. Poza tym z upitym nic nie wyjdzie. Mówię im: "Mnie umęczysz, siebie umęczysz, a i tak nic z tego nie będzie". Czasem, jak ktoś jest wypity, to od razu robi się ręką, bo przecież buzią tam się nic nie poradzi. Nie wszyscy dają radę. Niektórym nie chce stawać. Wtedy przechodzę na ręczny, ale w niektórych przypadkach można godzinę tak jechać, a i tak nic z tego nie wyjdzie. Mam jednak swoje sztuczki, by wszystko szybko i gładko poszło. Ale o takich rzeczach to już nie będę opowiadać. Niektórych wystarczy pocałować i od razu szybciej kończą – mówi onieśmielona.

Pani Małgorzata opisuje, jak zmieniły się warunki jej pracy wraz ze zmianą ustroju i upadkiem PRL-u (zdjęcie ilustracyjne)

Autor: katarzyna bialasiewicz

Źródło: iStock.com

Nie całuje się z palaczami.

- Mówię im, że z popielniczką nie będę się całować. Z nowymi też się nie całuję. Tylko z tymi, co przychodzą do mnie dłuższy czas. Znamy się, przyjaźnimy, więc im pozwalam.

No i najważniejsze: od nowych klientów pieniądze zawsze bierze z góry. Stali mogą płacić po wszystkim.

Dzięki temu przez tyle lat udało jej się uniknąć wielu niebezpiecznych sytuacji. Raz tylko klient przyłożył jej nóż do gardła.

- Zdarzają się wywózki, choć teraz dużo rzadziej. Podjeżdża jeden facet i ona zgadza się z nim jechać w nocy w krzaki. A tam czeka dwóch, trzech kolejnych. Na koniec zostawiają ją tam nagą, zmasakrowaną. No ale jak głupia się zgadza na takie ryzyko, to czemu się potem dziwi?

Gdy jeden z mężczyzn próbował ją wywieźć do lasu, w porę się zorientowała i na światłach wyskoczyła z samochodu. Od razu ostrzegła inne pracujące w pobliżu kobiety, by z nim nie jeździły.

W czasie naszej rozmowy o pełnej godzinie zaczynają bić kościelne dzwony.

– Jestem wierząca, w coś tam wierzę. Ale do kościoła nie chodzę, no bo jakby to było? Jest tu taka jedna, co jak idzie ksiądz albo zakonnica, to ona pierwsza do nich "Szczęść Boże!". No jak tak można?! - oburza się kobieta.

Po rozwodzie unikała stałych związków. Trafił się jeden. Kilkuletni. Mimo że miała partnera, dalej zarabiała na ulicy.

- On o niczym nie wiedział. A po co miałam mu mówić? Dużo wyjeżdżał. Taką miał pracę. Nie zorientował się. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Wiecie, że tu się nawet śluby zdarzały? Kilka dziewczyn poszło z klientami żyć. Też miałam propozycje, ale odmawiałam. Dobrze mi tak, jak jest.

Czasem musi się mierzyć z wyzwiskami. Zaczepiają ją młodzi podpici mężczyźni.

- Ale tylko, gdy idą w grupie. Wtedy czują się silniejsi. Wyżyją się, ulżą sobie i koniec. Raz przyczepili się do mnie jacyś młodzi i mówią: będziesz nam płacić pięć dych dziennie. Powiedziałam, żeby poszli do diabła i przeniosłam się kilka ulic dalej. Nigdy nikomu się nie opłacałam. Dobrze się prowadziłam, nie piłam, to tak zwani ludzie z miasta mnie szanowali. Dawali mi spokój - mówi Małgorzata. I dodaje, że unika Rosjan. - Są chamscy, bardzo agresywni. Jest ich dużo, bo tu zaraz obok jest hotel - mówi, wskazując na jeden z sieci Hiltona. - Co innego Ukraińcy. Przemili. No i Włosi są super. Dżentelmeni. Zarzucają kobietę komplementami, aż się ciepło robi na sercu – dodaje.

Piotr Mieśnik i Magda Mieśnik, autorzy książki \

Autor: materiały wydawnictwa

Źródło: Wydawnictwo WAB

Znów zerka na zegarek.

– No, wasz czas minął. Ale odwiedźcie mnie z książką, jak już wyjdzie. Dużo czytam.

– Jak długo będzie tu pani pracowała?

– To zajęcie wciąga. Lubię tu przychodzić. Mam przyjemność z tego, co robię z klientami. Inaczej bym tego nie robiła. Ile jeszcze będę stała? Dopóki będę miała powodzenie. Na razie nie narzekam.