Śmigłowiec szturmowy AH-64D Apache. Polska mogłaby zakupić jego zmodernizowana wersję - Boeing AH-64E Guardian© East News | US Army

Od Salamandry do Kruka. Wyboista droga do polskich śmigłowców szturmowych

Wychylić się ponad korony drzew lub wychynąć spoza wzniesienia, odpalić rakiety, zniszczyć cel, zniknąć, czynności powtórzyć - śmigłowce szturmowe są postrachem czołgów wroga. MON właśnie zapowiedział, że nasza armia wreszcie doczeka się nowoczesnych maszyn.

Kwietniowa wizyta ministra Mariusza Błaszczaka w Stanach Zjednoczonych zbiegła się w czasie z kolejnymi groźbami Kremla kierowanymi w stronę NATO. Rozmowy prowadzone z amerykańskimi politykami i przedstawicielami koncernów zbrojeniowych miały na celu, jak przekonywał szef MON, zapewnić skokowy wzrost możliwości obronnych Polski. Przekładając język polityki na konkrety - negocjowano warunki zakupu i dostaw broni.

Na liście znajdują się m.in. wyrzutnie rakiet HIMARS (pol. system artylerii rakietowej wysokiej mobilności), samoloty wielozadaniowe, drony, a także śmigłowce szturmowe. Informacja o tych ostatnich może zaskakiwać, bo oznacza, że odwlekany od lat program modernizacyjny dostał nagłego przyspieszenia.

Mariusz Błaszczak (pierwszy z lewej) podczas spotkania z sekretarzem obrony USA Lloydem J. Austinem
Mariusz Błaszczak (pierwszy z lewej) podczas spotkania z sekretarzem obrony USA Lloydem J. Austinem© Materiały prasowe | MON

Pierwszy śmigłowiec bojowy

Nie potrzebowały pasów startowych, mogły lądować w przypadkowym terenie lub na pokładach okrętów, a do tego mogły latać nisko i wolno, co w wielu przypadkach było pożądane i nieosiągalne dla ówczesnych samolotów. Te zalety śmigłowców dostrzeżono już w czasie II wojny światowej.

Pierwszym użytym bojowo śmigłowcem był Sikorsky R-4. 23 kwietnia 1944 roku porucznik Carter Harmon wylądował nim w Birmie na terenie opanowanym przez Japończyków, aby ewakuować pilota i pasażerów zestrzelonego samolotu.

Z czasem śmigłowce zaczęły być szeroko stosowane, a ich coraz doskonalsze modele, jak amerykański Sikorsky H-34 Choctaw czy rosyjski Mi-4, doczekały się wersji wyposażonych w uzbrojenie.

Latami wojskowe helikoptery były jednak projektowane jako maszyny uniwersalne – mogły transportować ładunki, ludzi, a po uzbrojeniu zapewniać wsparcie oddziałom walczącym na ziemi.

Bell AH-1 Cobra – pierwszy śmigłowiec uderzeniowy

Dopiero w czasie wojny wietnamskiej okazało się, że amerykańskie wojsko potrzebuje czegoś bardziej wyspecjalizowanego: śmigłowca zbudowanego od podstaw do walki, bez kompromisów wynikających z wykonywania innych zadań.

Po odrzuconych przez armię pionierskich propozycjach w postaci maszyn 207 Sioux Scout czy Lockheed AH-56 Cheyenne, odpowiedzią na nowe potrzeby okazał się Bell AH-1 Cobra.

Nie była to konstrukcja całkowicie nowa – helikopter bazował na uniwersalnym modelu Bell UH-1 Iroquois, z którego zapożyczono m.in. układ napędowy. Pod względem zastosowanych rozwiązań, zadań czy nawet wyglądu, maszyna różniła się jednak radykalnie od protoplasty.

Kluczową różnicą był brak przestrzeni ładunkowej i przeprojektowanie kabiny załogi. Wąski (miał mniej niż metr szerokości!) kadłub zmniejszał opory, pozwalał latać szybciej, a zarazem sprawiał, że od przodu śmigłowiec stanowił mniejszy cel, a więc trudniejszy do trafienia.

Bell AH-1 Cobra
Bell AH-1 Cobra © East News | Michał Adamowski

Choć Bell AH-1 Cobra nie był śmigłowcem idealnym, a jego piętą achillesową była niewielka odporność na ostrzał, ustalił kanon, który od dziesięcioleci definiuje śmigłowce szturmowe. Niemal każdy opracowany później model bazował na rozwiązaniach, które zaprojektowano, wdrożono i z powodzeniem przetestowano podczas wojny w Wietnamie.

Ja pilotuję, ty strzelasz

Jakie cechy mają współczesne maszyny szturmowe? Kluczowy jest podział zadań – dwuosobowa załoga zajmuje miejsce w kabinie w układzie tandem. To rozwiązanie, w którym fotele nie są umieszczone obok siebie, ale jeden za drugim. Tylne stanowisko, miejsce pilota, umieszczone jest nieco wyżej.

Poniżej znajduje się miejsce operatora uzbrojenia, odpowiedzialnego przede wszystkim za broń kierowaną. Przede wszystkim, bo choć istnieje podział zadań, wiele funkcji jest wymiennych i obaj członkowie załogi mają do nich dostęp.

Kolejną, ważną cechą jest budowa kadłuba. Ponieważ załoga nie siedzi obok siebie, a wewnątrz zazwyczaj nie ma przestrzeni ładunkowej, kadłub jest znacznie mniej pękaty. Ważna jest także wzmocniona struktura maszyny, pozwalająca załodze na przeżycie po uderzeniu w ziemię nawet przy dużej prędkości.

Jest to możliwe m.in. z uwagi na umieszczenie najcięższych elementów – silnika lub silników – nie bezpośrednio nad pilotami, ale przesunięciu ich do tyłu, co zmniejsza ryzyko uszkodzenia kabiny w przypadku twardego lądowania.

Z kolei wystające elementy maszyny pełnią funkcję stref kontrolowanego zgniotu – dotyczy to nie tylko wyłamywanego w odpowiedni sposób podwozia, ale np. umieszczonej pod kadłubem wieżyczki z uzbrojeniem. W śmigłowcu Apache jest ona zaprojektowana tak, aby uderzenie spodem kadłuba wgniotło ją w przewidziany sposób pomiędzy stanowiska załogi, bez zagrożenia dla życia ludzi.

Rosja, czyli odstępstwo od normy

Bell AH-1 Cobra wyznaczył standardy w swojej klasie, ale nie wszędzie. Własną, odmienną od reszty świata drogą, postanowili podążyć Rosjanie. Rezultatem był śmigłowiec Mi-24.

Choć bywa on nazywany śmigłowcem szturmowym i często jest stosowany w takiej właśnie roli, został zaprojektowany według nieco odmiennych założeń – ma kabinę, w której może się zmieścić nawet 8 osób. Niekorzystnie wpłynęło to na gabaryty – jak na śmigłowiec uderzeniowy Mi-24 jest bardzo duży.

Dodatkową kabinę zachowano także w rosyjskiej maszynie, będącej typowym śmigłowcem szturmowym – Mi-28. W jego kadłubie udało się również wygospodarować niewielką przestrzeń, w której w ciemności i ciasnocie mogą zmieścić się 3 osoby. Komfort jest tutaj zbędny - nie chodzi bowiem o transportowanie żołnierzy desantu, ale o sytuacje awaryjne, np. ewakuację załogi innego, zestrzelonego śmigłowca.

Najbardziej radykalnym odstępstwem od "szturmowego" kanonu są jednak śmigłowce zaprojektowane przez koncern Kamowa, o których głośno zrobiło się w czasie wojny w Ukrainie.

Już na pierwszy rzut oka wyróżnia je odejście od tzw. układu Sikorsky’ego, stosowanego w większości śmigłowców świata i wyróżniającego się zastosowaniem dużego wirnika głównego i niewielkim wirnikiem ogonowym.

W przypadku śmigłowców Kamowa (nie tylko maszyn szturmowych) standardem są dwa duże wirniki umieszczone jeden nad drugim. Wpływa to m.in. na gabaryty maszyny i zmniejsza powierzchnię, potrzebną do bezpiecznego lądowania, co ma duże znaczenie np. dla śmigłowców działających z pokładów okrętów.

To jednak nie koniec nietypowych rozwiązań – Ka-50 i Ka-52 mają bowiem fotele wyrzucane. Zastosowanie tego rozwiązania stało się możliwe dzięki odstrzeliwanym łopatom wirnika – w sytuacji zagrożenia na moment przed katapultowaniem załogi wirnik odlatuje od kadłuba, co pozwala na wystrzelenie w górę foteli z załogą.

Kamov Ka-52 Aligator
Kamov Ka-52 Aligator© PAP | SERGEI ILNITSKY

W przypadku śmigłowca Ka-50 nietypowa była także jednoosobowa "załoga". Rozwiązanie to porzucono w jego wersji rozwojowej - w Ka-52 załoga jest już 2-osobowa i – co stanowi kolejną specyficzną cechę tej maszyny – fotele są umieszczone obok siebie.

Trudno ocenić, czy faktycznie zapewnia to jakąś istotną przewagę – podczas wojny w Ukrainie Ka-52, przez lata przedstawiane w rosyjskich mediach jako superśmigłowce, spadają z nieba jak wszystkie inne.

Śmigłowce szturmowe świata

Wysoką skuteczność śmigłowców szturmowych potwierdziła światu operacja Pustynna Burza. Podczas niej takie maszyny – głównie amerykańskie – miały dogodne warunki do zwalczania irackiej broni pancernej.

Nic zatem dziwnego, że własne konstrukcje tego typu zaczęło projektować wiele państw. Są to m.in.: Agusta A129 Mangusta (Włochy), Bell AH-1Z Viper (USA), Boeing AH-64 Apache (USA), Changhe WZ-10 (Chiny), Denel Rooivalk (RPA), Eurocopter Tiger (Niemcy, Francja, Hiszpania), HAL (Indie), Harbin Z-19 (Chiny), Kamow Ka-50/Ka-52 (Rosja), Kawasaki OH-1 Ninja (Japonia), Mil Mi-24/25/35 (Rosja), Mil Mi-28 (Rosja), TAI/AgustaWestland T129 ATAK (Włochy, Turcja).

Śmigłowiec szturmowy a sprawa polska

Próby zbudowania własnego śmigłowca szturmowego, określanego jako uzbrojony śmigłowiec pola walki, podjęła również Polska. Bazą dla niego miał być śmigłowiec PZL W-3 Sokół. Na początku lat 90. była to konstrukcja nowoczesna, udana i dobrze rokująca – duma polskiego przemysłu, obiekt zachwytu polityków, a zarazem polski produkt eksportowy.

Jednym z założeń, przyświecających twórcom Sokoła, było stworzenie maszyny możliwie najbardziej uniwersalnej, podatnej na modyfikacje i adaptowanie do różnych ról. Przez ponad ćwierć wieku powstało wiele różnych wersji – od ratowniczych, poprzez transportowe, po odmianę pasażerską czy do transportu VIP-ów.

Podjęto także próby zbudowania wersji uzbrojonej, nazywanej wówczas śmigłowcem pola walki. Nazywanie Sokoła śmigłowcem szturmowym byłoby nadużyciem, ale wachlarz przenoszonego uzbrojenia sprawiał, że maszyna mogłaby wypełniać część zadań, stawianych przed maszynami szturmowymi, w tym – przede wszystkim – zwalczanie broni pancernej.

Salamandra, Huzar i Jastrząb – próby uzbrojenia Sokoła

Przymiarki do zbudowania takiej odmiany Sokoła miały miejsce jeszcze w PRL-u, kiedy we współpracy z ZSRR usiłowano przenieść na polską maszynę uzbrojenie stosowane na Mi-24. Efektem tych starań była zbudowana w 1992 roku Salamandra, uzbrojona w stałe, dwulufowe działko GSz-23Ł, niekierowane rakiety S-8 i przeciwpancerne pociski kierowane 9M114 Szturm-W.

W-3PL Głuszec
W-3PL Głuszec © PAP | Marek Zakrzewski

Śmigłowiec zebrał dobre opinie podczas testów, ale na przeszkodzie stanęła polityka – był uzbrojony w broń radziecką, a przecież Polska z coraz większą nadzieją spoglądała na Zachód. Jedyny wyprodukowany egzemplarz został w 1992 roku sprzedany Birmie.

Niepowodzeniem zakończył się także próby budowy uzbrojonego Sokoła we współpracy z RPA (testowano pociski przeciwpancerne HOT), a także program Huzar, zakładający – po etapie testowania różnych rozwiązań – uzbrojenie Sokoła w izraelskie pociski Spike.

Pojawiła się także – tylko w postaci planów – propozycja gruntownej przebudowy Sokoła, który w wersji PZL W-38B Jastrząb miał stać się pełnoprawnym, wąskokadłubowym śmigłowcem szturmowym, porównywalnym z innymi, wyspecjalizowanymi konstrukcjami, rozwijanymi w tamtym czasie na świecie.

Wszystkie te przedsięwzięcia zakończyły się fiaskiem – częściowo z powodów technicznych, ale przede wszystkim z powodu zawirowań politycznych, których ofiarą stały się projekty dozbrojenia polskiego śmigłowca. Ich porzuceniu towarzyszył zamiar modernizacji posiadanych przez Polskę śmigłowców Mi-24, do czego jednak nie doszło.

Głuszec, czyli Sokół w końcu uzbrojony

Lepsze rezultaty przyniósł za to kolejny program uzbrojenia Sokoła – tym razem pod nazwą Głuszec. Program, uruchomiony w 2003 roku, zakłada gruntowną modernizacją eksploatowanych maszyn. Opracowane przez PZL-Świdnik Głuszce mają m.in. zmienioną awionikę (Zintegrowany System Awioniczny – ZSA), układy odpowiedzialne za nawigację i łączność, systemy obrazowania w kabinie załogi, wyposażenie pozwalające na działania w nocy, a także – w końcu – solidny zestaw uzbrojenia.

Składa się na nie ruchomy karabin maszynowy WKM-Bz w wieżyczce pod kadłubem, podwieszane pod wysięgnikami zasobniki strzeleckie, niekierowane pociski rakietowe różnych kalibrów, a także pociski przeciwlotnicze Strzała-2M. Producent przedstawił także wersję wyposażoną w przeciwpancerne pociski kierowane Spike-RL i Spike-NLOS.

Zakładana – dalsza – modernizacja polskich śmigłowców to tzw. Mid-Life Upgrade. To przebudowa przeprowadzana w połowie planowanego cyklu "życia" danej konstrukcji, która ma sprawić, że Sokoły przez lata pozostaną skuteczną, spełniającą wymagania współczesnego pola walki bronią.

Jej elementem jest zastosowanie w Głuszcach przeciwpancernych pocisków kierowanych (integracja z pociskami Spike), co stanowi zwieńczenie niemal 30-letnich prób zapewnienia polskim śmigłowcom możliwości skutecznego zwalczania czołgów przeciwnika.

Program Kruk - przyspieszenie

Rosyjski atak na Ukrainę przyspieszył realizację programu Kruk, zapisanego w planie modernizacji technicznej na lata 2021-2035. Jego celem było pozyskanie śmigłowców szturmowych, które miałyby zastąpić niemodernizowane, polskie Mi-24.

Przez lata program Kruk nie był priorytetem – wśród wydatków na obronność za ważniejsze uznawano m.in. rozwój kolejnych warstw przeciwlotniczego parasola, budowę fregat czy – ostatnio – pozyskanie w przyspieszonym tempie dwóch batalionów czołgów Abrams.

Jeszcze w 2021 roku wiceszef MON Wojciech Skurkiewicz zapewniał, że program nie ruszy przed 2024 rokiem. Zmieniło się to po rosyjskiej agresji. W kwietniu 2022 roku szef MON, minister Mariusz Błaszczak potwierdził, że wśród tematów, poruszanych w rozmowach z amerykańskim sekretarzem obrony, są także dostawy śmigłowców szturmowych dla Polski.

Bell AH-1Z Viper
Bell AH-1Z Viper© Materiały prasowe | Bell

Deklaracja ta ogranicza wcześniejsze spekulacje, dotyczące modelu śmigłowca, który wybierze Polska. Amerykanie produkują obecnie dwa typy śmigłowców szturmowych – Bell AH-1Z Viper i Boeing AH-64E Guardian (zmodernizowana wersja AH-64D Longbow Apache). Pierwszy to daleki krewny Cobry, tej opracowanej jeszcze w czasie wojny w Wietnamie. Drugi – to ikoniczna maszyna, kojarzona z zimnowojenną, natowską przeciwwagą dla sowieckich dywizji pancernych.

Warto jednak podkreślić, że obie konstrukcje są znacznie nowsze, niż przedstawiają to nieraz ich krytycy: zarówno Viper, jak i Guardian zostały zaprojektowane na początku wieku. Około 2005 roku oblatano prototypy, a na początku pierwszej dekady XXI wieku rozpoczęła się ich produkcja seryjna lub modernizacja starszych maszyn do nowego standardu.

Choć pośpiech i tryb pozyskania nowego sprzętu mogą dziwić i budzić kontrowersje, to - niezależnie od tego, który ze wspomnianych modeli zostanie ostatecznie wybrany - mamy pewność, że polska armia zostanie wyposażona w jeden z najlepszych śmigłowców szturmowych świata.