Poszukiwania Jacka Jaworka (Borowce, 13 lipca 2021 roku). Do potrójnego zabójstwa doszło trzy dni wcześniej© Agencja Wyborcza.pl | Grzegorz Skowronek

Potrójny morderca pozostaje nieuchwytny. Rodzina ofiar: "Nie można mu odpuścić"

- Nawet wolałabym się dowiedzieć, że nie żyje, bo nie wyobrażam sobie stanąć z tym człowiekiem oko w oko - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską pani Iwona. To jej siostrę, szwagra i siostrzeńca zamordował Jacek Jaworek. Policji od roku nie udało się odnaleźć zabójcy. Żywego lub martwego.

Z czterech stron las. Droga tnie Borowce przez środek niczym nóż. Wzdłuż niej czterdzieści domów. Wśród nich jeden z czerwonej cegły, parterowy. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na opuszczony. Przystrzyżony trawnik, zadbane kwitnące tawuły. Co razi, to odsłonięte okna i niedbale zebrane zasłony.

10 lipca 2021 roku to tu doszło potrójnego morderstwa. Było chwilę po północy, gdy z imprezy wrócił 52-letni Jacek Jaworek. Zaczął awanturę z Januszem, swoim bratem. Padło siedem strzałów. Jacek zamordował brata, jego żonę Justynę oraz Kubę, ich syna. I zniknął. Od blisko 12 miesięcy policja nie trafiła na żaden ślad. Nie wiadomo, gdzie się ukrywa. Nie jest nawet pewne czy nadal żyje.

Dom w Borowcach, w którym rozegrał się dramat
Dom w Borowcach, w którym rozegrał się dramat© WP | Paweł Figurski

"Gianni jest silny. Do tamtego dnia nie wraca"

Masakrę przeżył 13-letni Gianni, drugi z synów Janusza i Justyny – gdy usłyszał strzały, schował się w szafie, a potem uciekł przez okno. To on był jedynym, choć nienaocznym, świadkiem potrójnego zabójstwa.

Dziś chłopak mieszka u swojej cioci Iwony w mieście na Śląsku oddalonym o 100 kilometrów od rodzinnych Borowców pod Częstochową. Iwona jest siostrą pięć lat młodszej zamordowanej Justyny.

- Powiedzmy, że dobrze to przeżył, dobrze się uczy – mówi Iwona. Po blisko roku, który minął od morderstwa, wydają się spokojni, choć można wyczuć zmęczenie powrotem do sprawy. Gdy rozmawiamy, Gianni przychodzi się pożegnać, bo akurat wychodzi do szkoły, by posprzątać salę gimnastyczną po szkolnej imprezie, która odbyła się dzień wcześniej. Idzie sam, nie ma już ochrony policji. Rodzina zrezygnowała z niej kilka miesięcy po morderstwie.

- Z Giannim mieliśmy przyznaną ochronę składającą się z trzech policjantów, którzy nie mogli się rozdzielać, więc wszędzie musieliśmy chodzić razem. Ja zrezygnowałam z niej w sierpniu, Gianni w październiku. To nie było życie, wszędzie trzeba było być z policjantami – mówi Iwona.

- Na początku się baliśmy, nikt nie wiedział, co się może wydarzyć. Nie było jednak efektów poszukiwań, więc ile mielibyśmy tak żyć? Byliśmy tym zmęczeni, strach był coraz mniejszy, prawdopodobieństwo, że Jacek Jaworek jest gdzieś w okolicy, też malało. Uznaliśmy, że jeśli żyje i się ukrywa, to gdzieś daleko stąd – wyjaśnia małżeństwo.

O chłopcu nie chcą mówić zbyt wiele.

- Stracił wszystko: rodzinę, dom, przyjaciół, bo przeprowadził się do innego miasta – zawiesza głos Iwona. - Ale jest silny. Do tamtego dnia nie wraca, nie mówi o tym. To był ciężki rok. Moja matka straciła córkę, wnuka i zięcia. Trzeba się też nią zaopiekować. Nie mogłam pokazywać słabości, a czas wcale nie leczy ran. Na początku jest wiele roboty – pogrzeb, przepisywanie dokumentów, masa spraw, w które człowiek się angażuje. Głowa jest zajęta, ale gdy ten czas mija, zaczyna się myśleć, pytać, dlaczego nie uzyskali pomocy na czas i czy musieli zginąć.

Gdy doszło do zabójstwa Iwona i Ireneusz byli na wczasach. O morderstwie dowiedzieli się dopiero rano 10 lipca.

- Zadzwoniła moja ciocia i powiedziała, co się stało. Wpadłam w panikę. Mówiłam, że mają ich ratować, ale przecież oni już nie żyli od kilku godzin. Szok i nic więcej. Ciocia przekazała, że Gianni czeka na mnie, trzeba było się nim zaopiekować - opowiada kobieta.

Z Niemiec przyjeżdżał mercedesem

Iwona i Jacek Jaworek byli rodzicami chrzestnymi zabitego Kuby. Nie utrzymywali jednak bliskich kontaktów. Iwona określa Jaworka jako specyficzną osobą, konfliktową. We wsi mówią o nim "arogant", "niesympatyczny typ".

Od lat wyjeżdżał do pracy w Niemczech, gdzie układał kafelki. Miał pieniądze, z zagranicy przyjeżdżał mercedesem. Gdy w Borowcach odbywał się festyn, potrafił wyciągnąć 500 zł i dać zespołowi, by grał dłużej. Nie przeszkadzało mu to jednak w niepłaceniu alimentów na trójkę swoich dzieci. Był zresztą za to ścigany, ale gdy w końcu go zatrzymano, wyszedł z aresztu po kilku tygodniach.

Do domu Janusza i Justyny wprowadził się w styczniu 2021 roku. Miał zamieszkać tylko przez chwilę, mówił o dwóch tygodniach. Wizyta się jednak przedłużała, a w domu narastał konflikt. Chodziło o dom i nieuregulowane kwestie spadkowe po rodzicach Jacka, Janusza i ich siostry.

Borowce, 12 lipca 2021 roku. Po roku policja i mieszkańcy wioski diametralnie różnią się w ocenie akcji
Borowce, 12 lipca 2021 roku. Po roku policja i mieszkańcy wioski diametralnie różnią się w ocenie akcji© East News | Kasia Zaremba Agencja SE

- Ta sprawa była w sądzie. Widać było, że Jacek chciał rozsadzić tę rodzinę. Tam wrzało. Mieszkał za darmo, nie płacił żadnego rachunku - mówi Ireneusz.

O tym, co działo się w Borowcach, Iwona dowiadywała się od siostry, z którą rozmawiała niemal codziennie. Justyna skarżyła się na agresję ze strony Jaworka. Mówiła też o tym policji.

- Do morderstwa doszło w nocy z piątku na sobotę. Siostra jeszcze w środę była na policji, by złożyć zeznania o atakach Jacka. Powiedziała mi, że poinformowała policję, że Jacek ma broń. Policja zaprzecza. Twierdzi, że takich zeznań nie ma. Justyna miała też w telefonie zdjęcia broni i tej środy poszła do fotografa, by je wywołać. Przecież po coś to zrobiła. Po to, by komuś je przekazać. Policji? Zdjęcia od fotografa odebrała w piątek jej koleżanka. Justyna miała je od niej wziąć, ale nie zdążyła, bo kilka godzin później została zamordowana. Cała wieś wiedziała, że Jaworek ma broń, a policja nie wiedziała - rozkłada ręce Iwona.

To samo słyszymy w Borowcach

- Jeśli ktoś grozi, że kogoś powystrzela, to znaczy, że musiał mieć czym to zrobić - mówi jedna z mieszkanek wsi. - Wiem, że tych zgłoszeń na policję było więcej. Jaworek wyrywał zamki w drzwiach, wszczynał awantury. Była wzywana policja. Przyjeżdżała, przyjmowania zgłoszenie i odjeżdżała - dodaje.

Wątpliwości co do działań policji jest więcej. Po morderstwie Borowce szybko zapełniły się funkcjonariuszami, jednak - jak ustaliliśmy - decyzja o blokadzie dróg zapadła dopiero o poranku.

- Alert został ogłoszony około godz. 9. Może za dużo filmów się człowiek naoglądał i inaczej sobie to wyobrażał. Ale tam od początku było wiadomo, kto jest sprawcą i kogo należy szukać - mówi Ireneusz.

W Borowcach słyszymy też o rodzinie, która 10 lipca, o godz. 7 rano wyjechała ze wsi do Niemiec, pod francuską granicę, gdzie pracuje. Nikt nie zatrzymał ich samochodu.

- Później, gdy policja się zorientowała, pytała, czy to nie oni wywieźli Jaworka w bagażniku. Wiem to, bo we wsi jest problem z zasięgiem, więc policja ode mnie z domu próbowała się z nimi skontaktować. Pytali ich, czy Jaworek gdzieś się nie skrył. Ludzie kochani, nie chcę źle mówić o policji, ale delikatnie stwierdzę, że ktoś coś przegapił - stwierdza Aleksandra Fuchs, sołtys Borowców. - Nawet niedawno policja do mnie dzwoniła z pytaniem, czy mam kontakt z tą rodziną. Powiedziałam, że oni dopiero w wakacje przyjadą.

Policja: zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy

Według policyjnej wersji, 10 lipca o godz. 0:46, dyżurny komisariatu w pobliskim Koniecpolu otrzymuje pierwszy sygnał o tragicznych wydarzeniach. Najprawdopodobniej dzwoniła Justyna, żona brata Jaworka. Na miejsce ruszył patrol policji. Gdy policjanci byli w drodze, o godz. 0:55 dyżurny w Koniecpolu otrzymał kolejne zgłoszenie. Tym razem od mieszkanki Borowców, do której po ucieczce z domu przybiegł 13-letni Gianni.

Pierwszy patrol na miejscu pojawił się o godz. 1:02. Tak przekazała nam rzecznik częstochowskiej policji podkom. Sabina Chyra-Giereś.

- Decyzja o poszukiwaniu Jacka Jaworka, jako ewentualnego sprawcy zabójstwa i czynności w tym zakresie zostały podjęte niezwłocznie, po dokonaniu na miejscu zdarzenia pierwszych ustaleń. Obecni na miejscu funkcjonariusze dokonywali kontroli pojazdów poruszających się w okolicach miejsca zdarzenia i sprawdzali, czy nie znajduje się w nim poszukiwany – zapewnia rzecznik częstochowskiej policji.

Portrety progresywne, które pokazują, jak może obecnie wyglądać Jacek Jaworek
Portrety progresywne, które pokazują, jak może obecnie wyglądać Jacek Jaworek© Materiały prasowe | Policja

Czy faktycznie działania podjęto niezwłocznie? Jak ujawnił TVN24, policyjny patrol, który pojawił się jako pierwszy, wszedł do domu z ratownikami medycznymi o godz. 1:13. Z kolei policjanci z wydziału kryminalnego przybyli na miejsce ok. godz. 1:25.

"Dziennikarze, którzy pracowali tego dnia w Borowcach, pamiętają, że po drogach można było swobodnie się przemieszczać do godziny 14. Sołtys Borowców - twierdzi z kolei, że kontrole na drogach zaczęły się rano" - podało TVN24.pl.

Policjanci przekonują jednak, że wszystkie działania - podjęte zarówno po otrzymaniu informacji o zabójstwie, jak i w trakcie poszukiwań podejrzanego - od samego początku wykonywane były sumiennie i z najwyższą starannością.

– W dniu zdarzenia wszczęto poszukiwania za Jackiem Jaworkiem w trybie nadzwyczajnym. Policjanci nawiązali również kontakt ze strażą graniczną, informując o prowadzonych działaniach – zapewnia podkom. Sabina Chyra-Giereś.

Pytana przez nas o zgłoszenia agresywnych zachowań Jaworka mówi o dwóch zdarzeniach. Pierwsze miało miejsce w marcu 2021 roku. I dotyczyło bezprawnego wejścia do domu w Borowcach.

- Interwencję zgłaszała żona brata Jacka Jaworka. Przybyły na miejscu patrol ustalił, iż Jacek Jaworek miał prawo zamieszkiwać i przebywać w tym domu. Przemocy wówczas nie stwierdzono – informuje policjantka.

Do drugiego zgłoszenia doszło dwa dni przed zabójstwem. Zgłaszającymi byli brat Jaworka i jego żona. Miał kierować pod ich adresem groźby karalne.

– Zawiadamiający nie przekazali policjantom informacji o tym, że Jacek Jaworek posiada broń palną - mówi rzecznik częstochowskiej policji.

Pytana przez nas o to Prokuratura Okręgowa w Częstochowie również nie potwierdza, że zawiadomienie dotyczyło posiadania przez Jaworka broni, ale równocześnie przyznaje, że "w trakcie śledztwa zabezpieczono od świadka fotografie broni, którą miał nielegalnie posiadać podejrzany".

Śledztwo przedłużone, tak może teraz wyglądać Jaworek

Śledztwo w sprawie zabójstwa trzech osób prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. W ostatnich dniach postępowanie zostało wydłużone o kolejne miesiące – do 10 października.

Od początku przesłuchano blisko 100 świadków, uzyskano kilkanaście opinii biegłych m.in. z zakresu genetyki sądowej, informatyki, daktyloskopii, broni i amunicji, badan chemicznych, fonoskopii i badan poligraficznych.

- Obecnie prokurator oczekuje na uzupełniającą opinię biegłych z zakresu medycyny sądowej, w której odniosą się do ustaleń opinii z zakresu balistyki – mówi nam Tomasz Ozimek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.

W trakcie śledztwa ustalono, że Jaworek wcześniej pracował za granicą nie tylko we wspomnianych już Niemczech, ale również w Szwajcarii i Włoszech. Oprócz telefonu komórkowego, zarejestrowanego na jedną z polskich sieci, używał też szwajcarskiego numeru. Jeździł mercedesem zarejestrowanym na siostrę i mitsubishi carisma. Miał też motocykl honda z 2005 r.

Śledczy potwierdzają, że Jaworek siedział w częstochowskim areszcie za niepłacenie alimentów. Od 20 marca 2021 roku do 17 czerwca 2021 roku. Dlaczego odbywał karę tylko niespełna 3 miesiące? Do tego prokuratura się nie odnosi. Z zeznań świadków wynika, że po wyjściu z aresztu i powrocie do Borowców, konflikt między członkami rodziny zaczął narastać.

- Dotyczył kosztów utrzymania domu, należącego do trójki rodzeństwa – potwierdza Tomasz Ozimek z częstochowskiej prokuratury. Nieoficjalnie Jaworek, mimo iż podejmował się prac budowlanych, na utrzymanie domu płacić nie chciał.

Od lipca ubiegłego roku za Jaworkiem są wystawione list gończy, Europejski Nakaz Aresztowania i Czerwona Nota Interpolu. Ta ostatnia jest informacją dla organów ścigania na całym świecie o konieczności zlokalizowania i tymczasowego aresztowania poszukiwanej osoby. Dodatkowo Komendant Wojewódzki Policji w Katowicach wyznaczył nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych za informacje, które pomogą zatrzymać Jaworka lub odnaleźć jego ciało.

- Te wszystkie elementy sprawiły, że od wszczęcia poszukiwań Jacka Jaworka z komendą miejską i wojewódzką kontakt nawiązało w sumie kilkadziesiąt osób (osobiście, telefonicznie, mailowo). Były to osoby, które twierdziły, że widziały osobę wyglądem przypominającą Jaworka lub wydaje się im, że mają wiedzę gdzie może przebywać poszukiwany. Każdy taki sygnał został sprawdzony, lecz do chwili obecnej żaden nie został potwierdzony - mówi Aleksandra Nowara, rzecznik śląskiej policji.

Kilka dni temu policjanci opublikowali portrety progresywne, które pokazują, jak może obecnie wyglądać Jaworek. Zostały przygotowane przez biegłych z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. To kolejny sygnał świadczący o tym, że śledczy nie wykluczają, że Jaworek żyje. Prokuratura czeka też na materiały w ramach międzynarodowej pomocy prawnej od dwóch państw europejskich. Wniosek o pomoc dotyczy informacji na temat posługiwania się przez Jaworka urządzeniami elektronicznymi na ich terytorium. Poszukiwaniami podejrzanego cały czas zajmuje się Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach.

Po tym, jak śląscy mundurowi nawiązali kontakt z oficerami łącznikowymi oraz służbami krajów Unii Europejskiej, austriacka i niemiecka policja informowały, że Jacek Jaworek może ukrywać się w jednym z krajów niemieckojęzycznych. - To prawdopodobne, bo mężczyzna podejrzany o potrójne zabójstw w Borowcach w przeszłości pracował w Niemczech oraz Szwajcarii i dobrze zna język niemiecki – przekazuje rzecznik śląskiej policji.

A jeszcze niedawno, prokuratura bezradnie przyznawała, że "wyczerpał się repertuar środków możliwych do zastosowania". A poszukiwania żywego lub martwego Jacka Jaworka utknęły w miejscu.

"Niech się w końcu wyjaśni, czy żyje, czy nie"

Iwona: - Nie mogę pogodzić się z tym, że po roku wszyscy się poddają. Nie chcemy zamknięcia sprawy pod hasłem: "Nie ma Jacka Jaworka". Niech się w końcu wyjaśni czy żyje, czy nie. Nawet wolałabym dowiedzieć się, że nie żyje, bo nie wyobrażam sobie stanąć z tym człowiekiem oko w oko.

Ireneusz: - Można tak zabić troje ludzi i rozpłynąć się w powietrzu? On nie wyglądał na typ samobójcy... Jeśliby po pięciu latach powiedzieli, że nic się nie da zrobić, to rozumiem. Ale po roku? Nie daj Boże, że on gdzieś tam sobie żyje i ma się dobrze.

Iwona: - Ja unikam mediów, by chronić Gianniego. Robię wszystko, by miał normalny dom, by go dobrze wychować. Teraz zdecydowałam się na rozmowę, bo chcę, by ta sprawa nie została zapomniana. Jaworek zabił troje ludzi, popełnił bratobójstwo i go nie ma, a wszyscy milczą. To nie daje mi spokoju. Chcemy, by ludzie pamiętali, że rok temu ktoś w Polsce wziął nielegalną broń i zabił troje niewinnych ludzi. Nie chcemy mówić nic złego na policję, ale od października nikt się z nimi nie skontaktował. Chcemy, by śledczy się nie poddawali. Nie można mu odpuścić. Liczę też na sezon grzybobrania, ludzie zaczną odważniej wchodzić do lasów. Dla mnie chwila odkrycia jego zwłok byłaby zamknięciem całej sprawy.

Małżeństwo, pytane o to, czy Jaworka byłoby stać na długotrwałe ukrywanie odpowiada, że mógł mieć poukrywane dochody. W Borowcach słyszymy jednak, że cierpiał na przewlekłą chorobę i bez dostępu do leków długo by nie przeżył.

Borowce się zmieniły

Borowce to zadbana wieś. W deszczowe czerwcowe przedpołudnie nikt jednak nie spaceruje po nowym chodniku, z rzadka przejeżdża samochód. Do płotu podchodzi jedynie starszy mężczyzna wyczekujący na kuriera z gazetkami reklamowymi najbliższego supermarketu.

- Coś trzeba czytać - wyjaśnia. - Jaworek? O czym tu mówić? Tragedia, niezakończona historia.

Po chwili przychodzi kobieta: - Brakuje tej rodziny. Brakuje Justyny, ona była duszą naszej wsi. Jak rano przyjeżdżał samochód z chlebem, to wszędzie ją było słychać. Oni byli dobrą rodziną, dobrze wychowali dzieci. Tego im Jaworek zazdrościł, bo jemu życie się nie udało. Dobrze też, że ten dom nie straszy. To siostra Janusza i Jacka dba o ogródek przed nim.

Sołtys Borowców: - Zmieniła się atmosfera. Wcześniej ludzie wychodzili przed domy, ta ulica żyła, organizowaliśmy wiele imprez. Po morderstwie ludzie się pochowali w domach. Zginął Janusz, Justyna i Kuba, a razem z nimi coś we wsi umarło.

Paweł Figurski i Sylwester Ruszkiewicz są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Napisz do autorów:

Pawel.Figurski@grupawp.pl

Sruszkiewicz@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (242)