Mateusz Waligóra podczas podróży szlakiem Wisły. Alina Kondrat
Julia Theus: 1200 km przez Polskę wzdłuż Wisły w środku pandemii. Nie bał się pan?
Początek wyprawy przypadł na pierwsze, piękne słoneczne trzy tygodnie września. Druga fala pandemii rozpoczęła się pod koniec wyprawy. Przechodząc przez Ciechocinek zobaczyłem ludzi z zasłoniętymi przez maseczki ochronne twarzami, co było dla mnie dużym zaskoczeniem. Potem dowiedziałem się, że właśnie byłem w "czerwonej strefie".
Jako pierwszy człowiek przeszedł pan samotnie mongolską część pustyni Gobi. Skąd nagle ta Wisła?
Bo żyję w Polsce prawie 34 lat, a tak naprawdę nie znam tego kraju. Do tej pory kierunkiem moich podróży były odludzia, pustynie, wysokie góry. Pandemia zmusiła mnie do przełożenia kolejnej wyprawy – chciałem przejść przez interior Australii z północy na południe. Zrozumiałem, że to moment, aby zrobić coś w Polsce.
W mediach pojawiały się wtedy dwa tematy – koronawirus i grożąca nam susza. Tematu suszy nie rozumiałem, bo zza okna cały czas słyszałem szum padającego deszczu. Uznałem, że pójdę wzdłuż Wisły, aby zrozumieć jej problemy i o nich opowiedzieć. Zamiast szukać kolejnego pustkowia postanowiłem posłuchać historii, które mają do opowiedzenia ludzie.
Co opowiedzieli?
Pan Zygmunt mieszka tuż nad rzeką w Niepołomicach. Przez wiele lat chodził wieczorami posiedzieć nad Wisłą. Marzył, aby spłynąć z jej nurtem od swojego domu aż do ujścia w Bałtyku.Pewnego dnia, kiedy jak zwykle obserwował nurt rzeki, zobaczył drewnianą łódź płynącą Wisłą z Krakowa. Okazało się, że osoby, które się na niej znajdują, zmierzają aż do Bałtyku.
Wsiadł do tej łodzi?
Przekonanie żony i spakowanie się zajęło mu 15 minut. Po powrocie do domu pan Zygmunt kupił własną drewnianą łódź. Potem przepłynął kanałami i rzekami do Orleanu we Francji. Jego historia uświadomiła mi, że jeżeli bardzo czegoś chcemy i jesteśmy zdecydowani, to możemy to osiągnąć, a los prawdopodobnie będzie nam sprzyjał.
98-letnia pani Maria Mostowska, którą spotkałem przechodząc przez Warszawę, opowiedziała mi, jak zdobywała w Wiśle kartę pływacką. Kiedyś pływania ludzie nie uczyli się w Aquaparkach, tylko w rzekach. To nad nimi toczyło się życie. Teraz dramatycznie odwróciliśmy się od Wisły. Podróże Polaków ograniczają się do dwóch kierunków - północy i południa, czyli morza i gór, jakby między nimi znajdowała się próżnia.
Pani Maria opowiedziała mi również, że w trakcie okupacji Niemcy nie urządzali łapanek nad rzeką. Tuż po wojnie Polacy przez zamarzniętą Wisłę przechodzili z centrum Warszawy na Pragę, aby zobaczyć zniszczenia po drugiej stronie miasta. Takich historii niebawem nie będziemy mieli okazji już usłyszeć.
Te spotkania były przypadkowe?
Jestem dosyć egzotycznym widokiem. Mam dwa metry wzrostu, długie dredy, australijski kapelusz i spodnie z rozpiętym rozporkiem. Moje wejście do sklepu przypomina stop klatkę w filmie. Robienie zakupów przestaje mieć na chwilę znaczenie, a wzrok osób, które znajdują się w środku, momentalnie skupia się na mnie.
Pod Sandomierzem zadałem w takiej sytuacji prowokacyjne pytanie ekspedientce. "Dzień dobry, widzę, że śmieci pod sklepem, pewnie będą dzisiaj zabierać" - rzuciłem. Potwierdziła, że to dzień wywożenia odpadów. "A wie pani, że oni te śmieci zbierają, a następnie wyrzucają do Wisły?" - zapytałem. Tak zaczęła się rozmowa. Pytanie o odpady nie było zresztą przypadkowe, bo to właśnie widok zaśmieconych brzegów Wisły bolał mnie podczas wyprawy najbardziej.
Szedł pan z namiotem, materacem do spania, śpiworem i kuchenka gazową w wózku.
Miałem też zapas żywności liofilizowanej, którą wystarczy zalać niewielką dużą ilością gorącej wody, aby stała się pełnowartościowym posiłkiem. Ten bagaż dawał mi możliwość wyboru. Decydowałem o tym, kiedy chcę być sam na sam z rzeką, a kiedy chcę się od niej oddalić, zbliżyć do ludzi żyjących w pobliskich miejscowościach. Wisła była dla mnie jedynie osią podróży, kompasem wskazującym drogę.
Piękną drogę, prawda?
Wisła urzeka od samego początku, czyli od Białej Wisełki, jej źródła w Beskidzie Śląskim u szczytu Baraniej Góry. Z nieodległego Beskidu Żywieckiego pochodzą moi dziadkowie, dlatego podróż w to miejsce, była dla mnie w pewnym sensie powrotem do korzeni.
Spektakularny jest odcinek między Nowym Dworem Mazowieckim a Płockiem. To szeroka, pełna piaszczystych wysp rzeka zachwycająca swoją dzikością. Dech w piersiach zapierają również miejsca na południe od Sandomierza. Tu z kolei moją uwagę zwróciła sytuacja rolników, suche lata, które nie przynoszą plonów.
Przez postępujące zmiany klimatyczne. Wyprawa miała o nich przypomnieć.
Tak. Klimat zmienia się na tyle, że niebawem nie będziemy mieć w Polsce śnieżnych zim, a tym samym wody roztopowej. Kiedy przechodziłem przez Warszawę, stan Wisły wynosił 50 cm. To bardzo mało. Zrozumiałem, że susza nie wynika z tego, że mniej pada, bo prognozowana roczna suma opadów pozostaje na podobnym poziomie. Chodzi o to, że opady są coraz bardziej gwałtowne, a susze coraz bardziej intensywne.
Problemem jest również sposób gospodarowania wodą w Polsce. Powinniśmy ją zatrzymywać, aby dostawała się do wód gruntowych. Tymczasem betonujemy co się da, regulujemy rzeki, a wodzie pozwalamy błyskawicznie odpływać do morza. Ze skrajnymi zjawiskami atmosferycznymi będziemy musieli mierzyć się przez najbliższe lata. Z tego powodu tak ważna jest dla mnie edukacyjna misja tego marszu, tłumaczenie, jak możemy pomóc środowisku.
Czy był moment, gdy stracił pan wiarę, że ukończy podróż?
Tak, to był moment, w którym rozchorował się mój syn. Zastanawiałem się wtedy nad powrotem do domu, aby się nim zaopiekować. Dzięki pomocy moich rodziców udało się jednak opanować tę trudną sytuację. Zmęczenie czy warunki atmosferyczne nie były jednak na tyle dotkliwe, abym musiał z ich powodu myśleć o przerwaniu marszu.
Co się czuje na mecie takiej wyprawy?
Zawsze czuję to samo - pustkę i ulgę. Ulgę, że to koniec. Takie uczucie pojawiło się pod koniec wyprawy przez pustynię Gobi, podczas której straciłem 24 kg w ciągu 58 dni marszu. Idąc wzdłuż Wisły zrzuciłem 12 kg.
Pustka pojawiła się, bo do podróży przygotowuję się przez wiele miesięcy, a potem ta podróż kończy się w jednym momencie. Chcę jednak, aby przygoda z Wisłą trwała dalej. Wyruszając w tę podróż nie planowałem napisania książki, ale teraz już wiem, że powstanie. Wydajemy ją wraz z dziennikarzem Dominikiem Szczepańskim na własną rękę. Każdy może pomóc nam w jej wydaniu, wystarczy zamówić swój egzemplarz w przedsprzedaży na www.mateuszwaligora.com.
Przejście wzdłuż Wisły jest w zasięgu każdego z nas. Mogę to zrobić ja, może to zrobić pani, może to zrobić osoba, która czyta tę rozmowę.
To wielka przygoda, która niczym nie ustępuje tym, które przeżywałem na wysokogórskich płaskowyżach w Ameryce Południowej, kiedy jechałem przez kontynent na rowerze. Nie trzeba jej szukać na drugim krańcu świata. Mamy ją w zasięgu ręki.
Do kogo pana doprowadziła ta przygoda?
Do wielu spotkań z drugim człowiekiem. Zaskoczeniem było to, że wszystkie były pozytywne. Twarzą w twarz stajemy się prawdziwi i szczerzy.
A my, Polacy, jesteśmy dla siebie życzliwi, cierpliwi i troskliwi. Dostawałem tak wiele propozycji noclegów, wspólnych posiłków, spotkań na kawę czy herbatę, że musiałem odmawiać. Jeżeli bym tego nie robił, do ujścia Wisły w Bałtyku doszedłbym pewnie po świętach Bożego Narodzenia.
Mateusz Waligóra. podróżnik, dziennikarz, fotograf. Jako pierwszy człowiek w historii przeszedł samotnie i bez wsparcia z zewnątrz mongolską część Pustyni Gobi. Pokonanie trasy liczącej 1785 km zajęło mu 58 dni. W maju 2020 roku miał rozpocząć wyprawę "Walk Across the Australia", której celem było pierwsze polskie przejście blisko 3500 km z północy na południe Australii. Z powodu pandemii wyprawa została przełożona. Mateusz Waligóra ruszył wzdłuż Wisły od gór do morza. W 46 dni pokonał 1160 km. Historie ludzi, których spotkał na swojej drodze, chce opisać w książce.