Kopytkowo, 8 maja 2020 roku. W tym rejonie dwa tygodnie wcześniej szalał pożar / fot. Tomasz Kaczor, East News
Wielkanoc w Biebrzańskim Parku Narodowym była w tym roku tragiczna. Już w połowie kwietnia pożar strawił 200 hektarów cennego przyrodniczo terenu. Kilka dni później ogień się rozprzestrzenił, zajmując aż 6 tys. hektarów. Dogaszanie trwało niemal tydzień. Dziś pracownicy BPN mówią, że są umiarkowanymi optymistami, ale nie chcą kwietniowych wydarzeń nazywać “katastrofą”.
* Tekst ukazał się pierwotnie na portalu SmogLab.*
Katarzyna Kojzar: Jak dziś, trzy miesiące po pożarze, wygląda Biebrzański Park Narodowy?
Andrzej Sikora: Zniszczeń nie widać, przyroda radzi sobie bardzo dobrze. Obecnie jedynym widocznym znakiem tego, co przeżyliśmy, są osmolone pnie drzew. Natomiast korona jest zielona, ściółka jest zazieleniona, wszystko wygląda ładnie, trzeba się przyjrzeć, żeby zobaczyć ślady po pożarze. Turyści wracają ze szlaków i często nas pytają, gdzie był ten pożar, bo przeszli kawał drogi i nic nie zobaczyli.
Pytam wtedy, czy byli na wieży widokowej? Byli. Przechodzili przez wydmy? No tak. A to właśnie one częściowo się spaliły. Wystarczy przyjrzeć się wierzbom i brzozom, które wciąż są osmolone. Jeszcze w maju ten widok był przerażający, bardzo przykry. Dziś można odetchnąć z ulgą. Natura ma olbrzymie możliwości regeneracyjne, z których skorzystała.
Ptaki wracają?
Tak, był już czas przylotów. Część ptaków, które założyły gniazda, przystąpiła do drugiego lęgu – bo ten pierwszy niestety straciła.
W czasie walki z pożarem internet obiegły zdjęcia orła bielika, który miał zginąć, broniąc swojego gniazda. Później słyszałam, że to tylko legenda. Wiemy coś na pewno?
Tak, wiemy na pewno, że orzeł bielik nie ucierpiał. Informacja nie została podana przez pracownika parku, nie wiemy, skąd się wzięła ta infografika. Ktoś ją zamieścił, dopisał legendę i historia się poniosła. W tamtym miejscu rzeczywiście jest gniazdo bielika, ale pożar przeszedł dalej. Ogień w ogóle tam nie dotarł. Bielik żyje.
A co z większymi zwierzętami?
Nie rehabilitujemy żadnego, choć byliśmy na to przygotowani. Większość dużej zwierzyny zdołała uciec przed ogniem. Mieliśmy kilka przypadków zaczadzenia, ale żadne zwierzę, z tego, co wiemy, nie ucierpiało od bezpośredniego uszkodzenia związanego z pożarem. Zginęła część drobnych gryzoni tj. ryjówki, karczowniki – im nie byliśmy w stanie pomóc.
Cały czas patrolujemy teren, sprawdzamy skutki pożaru, jeśli nie wychwyciliśmy czegoś w pierwszym etapie obserwacji pożarzyska, to na pewno zobaczylibyśmy to teraz. Zresztą to jest obecnie teren spenetrowany jak nigdy wcześniej.
Mamy dużo instytucji, które prowadzą tutaj badania, monitorują siedliska, owady i skutki całego zdarzenia. Jest kilka uczelni, które dostały zgodę na ekspertyzy po pożarze. Ale prawdziwe straty poznamy nie za tydzień, nie za miesiąc – najszybciej za rok.
Dopiero wtedy?
To był pożar powierzchniowy, mógł punktowo pójść po szyjach korzeniowych w głąb. Tak dzieje się często – te drzewa, przez które przeszedł pożar, pierwszego roku jeszcze nie wykazują oznak osłabienia, a później zaczynają wymierać. Nie wiemy, czy tak się nie stanie u nas. Nikt nie może powiedzieć, że jest dobrze albo bardzo dobrze. Ale nie powiem, że jest katastrofalnie.
Co jeszcze może się stać po pożarze?
Pożar może wpłynąć w dłuższym okresie na zmianę siedlisk. Boimy się, czy nie wejdzie nam topola osika, bo może kompletnie zmienić mikroklimat i będzie trudna do zwalczenia. Nie chcemy być świadkami wejścia drzewostanu na łąki, bo przez to ucierpiałyby wszystkie gatunki ptaków związane z łąkami otwartymi.
Obserwacje wskazują na zdecydowanie mniejszą liczebność wodniczki, ale nie wiemy, czy to przez ostatnie wydarzenia, czy to tendencja wieloletnia. Naukowcy, którzy pracują na pożarzysku, mówią, że pojawiła się w warmińsko-mazurskim.
Ale czy to wpływ pożaru? Możliwe, że wodniczka przyleciała tutaj, zobaczyła, że nie ma jej siedliska, więc zaczęła szukać nowego miejsca. Ale możliwe też, że przez odczuwalny od dawna brak wody, wcześniej “zaplanowała” przeprowadzkę. Żeby na to odpowiedzieć, potrzebne są badania kilkuletnie.
Przyroda mogła się zmieniać wcześniej, bez względu na pożar. Od dawna obserwujemy zmianę i degradację siedlisk oraz gleb torfowych.
Przez suszę.
Tak, staramy się to hamować, mamy projekty retencji. Ale nie unikniemy wszystkich skutków braku wody opadowej.
Na przykład kolejnych pożarów?
Pod względem przeciwpożarowym sytuacja jest stabilna, wszystko się ładnie odbudowuje. Zagrożenia nie ma. Wyciągamy wnioski, choć nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie będą przyszłe lata – suche, mokre, czy zimą spadnie śnieg. Musimy się jednak przygotować na najgorsze.
Będą nowe zabezpieczenia przeciwpożarowe?
Tak, choć nie chcemy budować dojazdów czy betonowych dróg. Chcemy utrzymać naturalną formę parku, nie ingerować w przyrodę zbyt mocno. Nie jest łatwo, bo działamy na obszarze największego parku narodowego w Polsce, najwyższej formy ochrony przyrody, więc musimy tak dobrać całe zabezpieczenie przeciwpożarowe, żebyśmy nie uszkodzili procesów naturalnych.
Żebyśmy nie przecięli Parku siecią dróg, wież obserwacyjnych, bo wtedy straci swoją dzikość. Nie możemy chronić kulika wielkiego, jednocześnie robiąc drogę przez stanowisko sasanki otwartej. To wszystko jest bardzo trudne, ale mamy ambitne plany przeciwpożarowe i wiem, że uda nam się je zrealizować.
Trauma zostaje? Kiedy przez kilka dni nie pada, ma pan z tyłu głowy, że pożar może się powtórzyć?
Staram się być optymistą. Umiarkowanym, ale optymistą. Nie chcę, żeby pożar się powtórzył. Trzeba pamiętać, że opiekujemy się tysiącami hektarów, ogromnym terenem, na którym wszystko jest możliwe. Będziemy o niego walczyć, bo chcemy utrzymać go w takiej formie, jaką od lat chronimy.
Pomagacie przyrodzie? Potrzebna jest ingerencja człowieka po takim pożarze?
Zaczęliśmy tracić siedliska dla gatunków siewkowatych oraz obszarów żerowych dla ptaków drapieżnych, więc pracujemy nad tym, żeby je utrzymać. W naturze nie istnieje constans, ona zawsze idzie w kierunku lasu. A jeśli urosną tu drzewa, ptaki nie będą miały się gdzie osiedlać lub polować.
Nie możemy pozwolić, żebyśmy stracili matecznik ptactwa w tym cennym przyrodniczo miejscu. Jeśli natura będzie potrzebować pomocy, to jej pomożemy. Po to jesteśmy.
Andrzej Sikora – od kilkunastu lat pracuje w Biebrzańskim Parku Narodowym, jest Konserwatorem Obrębu Ochronnego Basenu Środkowego Północ.