Grób Kamilka na cmentarzu w Częstochowie, Agencja Wyborcza pl., Archiwum prywatne

Dramat 8-letniego Kamilka wstrząsnął Polską. Ojczym posadził dziecko na piecu węglowym i polewał wrzątkiem. Chłopiec zmarł 8 maja 2023 r. Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie o podejrzenie niedopełnienia obowiązków przez pracowników instytucji publicznych i pomocowych. - Nie mam słów, by skomentować tę decyzję - mówi Wirtualnej Polsce Magdalena Mazurek, siostra przyrodnia Kamilka.

Decyzję o umorzeniu śledztwa Prokuratura Regionalna w Gdańsku ogłosiła w poniedziałek 13 stycznia 2025 r. "Ustalenia śledztwa w zakresie osób będących funkcjonariuszami publicznymi wykazały, że co do zasady, powierzone im obowiązki wykonywali prawidłowo, a uchybienia były incydentalne" – uzasadniono.

- Nie wiem, co oznacza, że "uchybienia były incydentalne". Wszyscy wokół musieli widzieć, że bratu dzieje się krzywda - mówi Wirtualnej Polsce Magdalena Mazurek, siostra przyrodnia zakatowanego chłopca. - Jest we mnie złość i żal. Wszyscy wokół musieli widzieć, że mojemu bratu dzieje się krzywda. Twierdzenie prokuratury, że matka Kamila wszystko tuszowała, po prostu się nie klei.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kamilek zmarł w szpitalu. Ekspert o tym, co zawiodło

Michał Janczura, Dariusz Faron, Wirtualna Polska: Co pani czuje po komunikacie prokuratury o umorzeniu śledztwa?

Magdalena Mazurek, przyrodnia siostra Kamilka: Nie wiem, co odpowiedzieć. Po prostu nie mam słów. Zadzwonił do mnie Piotr Kucharczyk z fundacji To Ja – Dziecko im. Kamilka i powiedział o umorzeniu. Jest we mnie złość i żal. W pracy się popłakałam. Bardzo mi przykro, że sprawę brata potraktowano jak coś, co można już zakopać w archiwum.

W komunikacie prokuratury czytamy, że sędziowie, prokuratorzy, policjanci i kuratorzy sądowi "powierzone im obowiązki wykonywali prawidłowo, a uchybienia były incydentalne".

Nie wiem, co oznacza dla prokuratury to określenie. Jeśli Kamil chodził do szkoły poobijany i uciekał z domu, to chyba trudno mówić o "incydencie". Było wiele sygnałów, że dzieje się bardzo źle.

Swoich braci przyrodnich Kamila i Fabiana poznałam 29 stycznia 2023 r. Tata przyprowadził ich do mojej pracy. Fabian był trochę wycofany, a Kamil od razu do mnie przylgnął. Tata zaczął opowiadać, że ma na rękach ślady po przypaleniach papierosem. Podciągnął nawet jego rękawy i mi je pokazał. Widziałam po Kamilku, że się boi. Zapytałam, czy to prawda, że Dawid, czyli jego ojczym, go bije. Potwierdził ze łzami w oczach. Obiecałam mu, że razem z tatą coś zrobimy. "Skoro jest wam źle, wyrwiemy was z tego domu". Ale nie miałam wtedy świadomości, że jest tak maltretowany.

Magdalena Mazurek z Kamilkiem

Magdalena Mazurek z Kamilkiem. "Ciągle jest we mnie żal, że spędziliśmy ze sobą tak mało czasu" - mówi przyrodnia siostra zakatowanego chłopca

Źródło: archiwum prywatne

Co się działo później?

Powiedziałam tacie, żeby pojechał na policję i do MOPS-u. Zgłosił sprawę, co potwierdza dokumentacja. Zadzwoniliśmy do szkoły i przedszkola chłopców w Olkuszu. Opowiedzieliśmy dyrektorkom o całej sytuacji. Rozmawialiśmy też z kuratorem, który sam do nas zadzwonił. Mówiłam mu o śladach. Mówiłam, że gdy wspominamy przy dzieciach o Dawidzie i Magdzie, mamie chłopców, panicznie się boją. Zdarzało się, że kiedy mieli do nich wracać, ze strachu załatwili się do majtek. Raz przytrafiło się to Kamilowi, a raz Fabianowi.

Jak zareagował kurator?

Wysłuchał mnie i obiecał, że sprawdzi, jak wygląda sytuacja. Ale nie wykazał większego zainteresowania. Nie poczułam z jego strony determinacji, żeby faktycznie pomóc Kamilowi i Fabianowi. Chyba wpuścił moje słowa jednym uchem i wypuścił drugim. Powtarzałam ojcu, że trzeba działać. "Jeśli nic z tym nie zrobisz, może dojść do tragedii". Prawda jest taka, że bał się jechać do nich do domu, bał się postawić ojczymowi Kamilka. Niemniej, jak mówiłam, tata zgłosił sprawę do MOPS-u. A do tragedii i tak doszło.

Nie miała pani wątpliwości, że rany, które zobaczyła pani na ciele Kamilka podczas waszego pierwszego spotkania, były po przypaleniach papierosem?

Policjant pytał na przesłuchaniu, czy to nie mogą być ślady przebytego świerzbu. Bo chłopcy na to chorowali. Ale ja też przechodziłam tę chorobę. Potrafię odróżnić strupy po świerzbie od ran po papierosach. Poza tym widziałam zdjęcia Kamila ze szkoły [Wirtualna Polska dysponuje kilkunastoma zdjęciami, na których widać obrażenia na ciele chłopca - sińce pod oczami, ślady po przypalaniu papierosem, złamana ręka. Pochodzą one z różnych, odległych od siebie okresów - red.]. Nie pojmuję, jak nauczycielka nie dostrzegła siniaków na jego ciele. Wszyscy wokół musieli widzieć, że bratu dzieje się krzywda. I nikt nie reagował. Jak mogą teraz z tym żyć?

Prokuratura stwierdza w uzasadnieniu, że Magdalena B., matka Kamilka, "perfekcyjnie pozorowała współpracę z instytucjami publicznymi" i "kreowała fałszywy, idealistyczny obraz rodziny".

Uważam, że to kobieta, która cierpi na jakieś zaburzenia. Jeśli widziała, co się dzieje i nie reagowała, nie potrafię sobie tego wytłumaczyć inaczej. Sama wymagała pomocy. Taka rodzina powinna być pod szczególną lupą. A nie kontrolowana w ten sposób, że ktoś wpadnie raz na jakiś czas.

Tłumaczenie prokuratury, że matka Kamilka uknuła wielki spisek i wszystko tuszowała, się nie klei. To naprawdę nie jest osoba, która przy dobrze działającym systemie jest w stanie ukryć przemoc. Poza tym przecież MOPS w Olkuszu pisał do sądu pisma o zabranie dzieci. Zauważyli, że coś jest nie tak. Magda podobno błagała sędziego, żeby dał jej szansę. A on z niezrozumiałych dla mnie przyczyn to zrobił.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że niedawno była pani przesłuchiwana przez sąd i nie jest to dla pani miłe wspomnienie.

Byłam przesłuchiwana w sprawie dotyczącej praw rodzicielskich do Fabianka, mojego drugiego przyrodniego brata. Sędzia stwierdziła, że według niej w jakimś stopniu jestem współwinna śmierci Kamila. Mówiła, że wiedziałam, co się dzieje, a nie interweniowałam i według niej powinnam za to odpowiedzieć. Zapytałam, co mogłam więcej zrobić? Porwać dzieci i wywieźć? Skoro po naszych rozmowa tata zgłosił sprawę do MOPS-u, jakie jeszcze kroki powinnam podjąć?

Pomyślałam, że skoro nagle się pojawiłam, próbuje się na mnie zrzucić odpowiedzialność. Nie znaliśmy się z Kamilem długo, ale wiem, że dałam mu odrobinę bezpieczeństwa, ciepła i miłości. Teraz buduję relację z Fabianem, który przebywa w domu dziecka. Spędził u mnie Święta Bożego Narodzenia. Staram się, by przyjeżdżał do mnie na przepustki.

W jaki sposób pojawiła się pani w życiu Kamila i jego brata?

Zacznijmy od tego, że z tatą nie miałam kontaktu od urodzenia. Partner mamy codziennie pił i nas bił. Zdarzało się, że rzucał mną o szafę. Miałam trzy, cztery lata, więc w pamięci zostały jedynie migawki. Ale nasza sąsiadka, kwiaciarka, pamięta, jak uciekałam boso w piżamie. Biegłam na komisariat. Później sama trafiłam do domu dziecka, w którym przebywałam do 2013 r.

Już jako nastolatka pewnego dnia zobaczyłam, jak tata idzie za rękę z Kamilkiem i prowadzi w wózku Fabianka. Wiedziałam, że ma nową rodzinę. Było mi przykro, że mnie odsunął. Nie mieliśmy żadnych relacji. Aż w 2020 r. znalazłam profil taty na Facebooku. Napisałam mu wiadomość: "Pamiętasz mnie? Jestem twoją córką". Rzadko sprawdzał skrzynkę odbiorczą, odpisał po pół roku. Zaczęliśmy korespondować. Tak dowiedziałam się, że mam przyrodnich braci.

W styczniu 2023 r. doszło do spotkania, o którym pani już mówiła.

Pamiętam to jak dziś. Kamil powiedział, że ma ochotę na gorącą czekoladę. Dałam mu drobne, żeby sam mógł ją zamówić. Gdy mijam w pracy stolik, przy którym siedzieliśmy, coś mnie w środku ściska. Wspomnienia wracają.

Jak dowiedziała się pani, że doszło do tragedii?

Byłam w pracy na drugiej zmianie, gdy zadzwonił tata. Był roztrzęsiony i płakał. Opowiedział, co się stało. Dostałam zdjęcie z helikoptera z zabandażowanym Kamilkiem. Wiedziałam tylko tyle, że jest połamany i poparzony wrzątkiem. Dopiero z mediów dowiedziałam się, że został skatowany. Że rzucano go na rozgrzany piec. Poparzony leżał w domu przez pięć dni i nikt mu nie pomógł. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak bardzo cierpiał.

Kiedy uświadomiła sobie pani, jak bardzo jest źle?

Gdy przyjechałam do szpitala do Katowic, gdzie przetransportowano brata. Ordynator powiedział, że najpierw wejdą on i tata, a potem po mnie wrócą. Kiedy opuścili salę Kamilka, ojciec był zapłakany, a ordynator też miał w oczach łzy. "Nie mogę pani zaprowadzić do Kamilka, bo jego serce się zatrzymało. Właśnie go reanimują". Na korytarzu dosłownie padłam na kolana i prosiłam Boga, żeby go uratował. Słyszeliśmy, że ma kilka procent szans. Mimo to wierzyłam, że brat przeżyje. Czekałam na cud. Ale cud nie nastąpił. 8 maja nad ranem zadzwoniła partnerka taty, że Kamil nie żyje.

Rozłączyłam się, bo praktycznie jeszcze spałam. Dziesięć minut później znowu otworzyłam oczy. I zastanawiałam się, czy ta rozmowa faktycznie się odbyła, czy tylko mi się śniła. Sprawdziłam połączenia. Zrozumiałam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Chwilę później dostałam powiadomienie na telefon. Media pisały, że Kamilek odszedł. Pamiętam, jak na pogrzebie podeszłam do jego trumienki. Szepnęłam do ojca: "tato, to nie jest Kamil". Był tak skatowany, że go nie poznałam. Tata powiedział: "to nasz Kamil, tylko jest cały opuchnięty od respiratora".

Dramat Kamilka przeżywała cała Polska. To utrudniało przeżywanie straty czy pomagało w cierpieniu?

Nie było to łatwe. Po pierwszym wystąpieniu w mediach czytałam komentarze, że po śmierci brata chcę zabłysnąć. Ludzie nie zdają sobie sprawy, co przeżyłam. Gdy Kamil odszedł, przez dwa miesiące ze strachu nie wychodziłam z domu. Pisali w internecie, że też "powinnam zgnić, bo jestem winna". Że "ktoś powinien sprzedać mi na mieście kosę". W pracy starałam się nie myśleć o tragedii, ale gdy wracałam do czterech ścian, codziennie wyłam w poduszkę. Nadal chodzę na spotkania z terapeutką.

Rzecznika Praw Dziecka, Monika Horna-Cieślak, mówi na łamach Wirtualnej Polski, że sprawa Kamilka jest fundamentalna w kwestii ochrony dzieci przed przemocą.

Już po śmierci Kamila przemocy doznało wiele dzieci. Niektóre zostały skatowane tak jak mój brat. Instytucje nie kontrolują rodzin 24 godziny na dobę. Robią to raz na jakiś czas. A sąsiedzi nie są już ze sobą tak blisko, jak kiedyś. Nikt nie chce się wtrącać. Powstała ustawa lex Kamilek [została uchwalona 28 lipca 2023 roku, a jej głównym celem było wzmocnienie systemowej ochrony dzieci przed skrzywdzeniem - red.], ale nie mam poczucia, że rzeczywistość dzieci doznających przemocy się zmieniła. Gdy widzę w mediach historię kolejnego pobitego dziecka, nie chcę o niej czytać. To dla mnie za trudne. Ale wiem, że takie przypadki były, są i będą.

Wybaczy kiedyś pani ojczymowi Kamilka i jego matce?

Po śmierci Kamila powiedziałam, że nigdy tego nie zrobię. To aktualne.

A pogodzi się pani kiedyś z tym, co się stało?

Z jednej strony jestem losowi wdzięczna, że mogłam poznać brata. Z drugiej - ciągle jest we mnie żal, że spędziliśmy ze sobą tak mało czasu. Wspólnych chwil mogło być dużo więcej. Zostało mi po nim kilka zdjęć i dwa krótkie filmiki z przedszkola.

Mam jeszcze jego buty. Czarno-zielone adidaski na rzepy. Założył je, gdy ostatni raz był u ojca. Tata mi je oddał, bo przypominały mu o tragedii. Chcę je zatrzymać. Gdy na nie patrzę, serce wcale nie bije mi mocniej. Najwyraźniej już dawno pękło.

Dariusz Faron i Michał Janczura są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl