Na składowisku można nadal znaleźć rozbite kontenery i wymieszane ze sobą chemikalia
Nawet grymas ust, towarzyszący potwornemu bólowi brzucha, wyglądał komicznie. Krzysiek przerażony chwycił za telefon i zaczął pisać do dziewczyny. "Źle. Czuję się źle" - wstukał, myląc kilka razy litery. Zdążył tylko dopisać, że był z kolegą na "gejzerach". Chwilę później osunął się nieprzytomny pod umywalkę.
\\\*
"Gejzery" to składowisko odpadów poprodukcyjnych i niebezpiecznych po Zakładach Produkcji Barwników w Zgierzu. Krzysiek Wojtalik to miejscowy aktywista, twórca proekologicznej inicjatywy Zielony Zgierz. Od lat interesował się tematem wysypiska.
Tego dnia, w poszedł na Miroszewską (ulica, przy której znajduje się wysypisko), by sprawdzić, czy nie pojawiły się nowe osuwiska, powstałe w wyniku gwałtownych reakcji, które zachodziły pod powierzchnią. I czy nikt nie zwozi na miejsce nowych odpadów.
Miał pecha.
Podmuch wiatru skierował chmurę gazów wprost na niego. Jak sami mówi "niespodziewanie weszło za mocno". Gdy znalazł się w szpitalu, stwierdzono u niego krwotok wewnętrzny.
- Wyniki badań były fatalne, krew miałem rzadką, jak woda – wspomina. – Do tego częściowy paraliż prawej części twarzy.
Kolejna odsłona afery z Dworczykiem. "Powinna być dymisja"
Minęły dwa lata, a Krzysiek nadal nie doszedł do siebie. Jest często osłabiony, skarży się na bóle głowy, dużo gorzej widzi, ma wahania ciśnienia krwi i mimowolne skurcze mięśni. Bartek, kolega, z którym wspólnie badali tzw. kwaterę pierwszą składowiska, również znalazł się w szpitalu. Zatrucie przeszedł nieco lżej, ale na wysypisko nie chce wracać.
To właśnie dzięki Bartkowi i Krzyśkowi, bohaterom reportażu Ewy Żarskiej z 2018 roku, Polacy dowiedzieli się o istnieniu zgierskich "gejzerów", czyli ukrytego płytko pod powierzchnią ziemi składowiska toksycznych odpadów. W kilku warstwach zakopano tu ponad 200 tys. beczek z niebezpiecznymi odpadami. W większości są zniszczone i skorodowane. Badania próbek ziemi wykonane przez reporterkę wykazały, że w glebie znajduje się ponad 200 substancji w tym rtęć, azbest, a nawet składniki gazów bojowych. Dużo jest z nich muta i kancerogennych. Wyciekają one z pękniętych i zardzewiałych beczek wchodząc ze sobą w reakcje.
- Tam się wszystko po prostu gotuje. Gazy powstałe z beztlenowego rozkładu odpadów (m.in. metan) strzelają spod ziemi, tworząc efektowne słupy dymu. Skojarzenie z gejzerami było więc naturalne – wyjaśnia Krzysiek. - Z bliska słychać jak syczy, puszcza dymki, czuć bijące ciepło. Podchodzenie do nich, to szczyt głupoty, za który już z Bartkiem zapłaciliśmy.
Gejzery znajdują się 1500 metrów od centrum miasta i zaledwie 1000 metrów od osiedla, na którym mieszka blisko 20 tys. osób. W raporcie z 2019 roku Najwyższa Izba Kontroli uznała je za jedną z największych bomb ekologicznych w Polsce. Badania wykazały, że pod ziemią znajdują się m.in. siarczany i chlorki, fenole, cyjanki, metale ciężkie a na jej powierzchni niezabezpieczony eternit. Do dziś nikt nie pali się, by bombrozbroić.
\\\*
Dwa lata po wypadku Krzyśka stoimy z nim przed bramą składowiska. Jest początek listopada. Chcemy sprawdzić, czy wysypisko nadal "pracuje".
Czytaj też: Donald Tusk wyróżniony. Najbardziej wpływowy "zakłócacz" w Europie
- To, co zakopano pod ziemią, czyli
- To, co zakopano pod ziemią, wchodzi ze sobą w reakcje – wyjaśnia Wojtalik. – Wiemy, że są tam pestycydy i substancje zawierającej rtęć, ołów, wanad, chlorki, siarczany i inne groźne pierwiastki i związki. Gdy ostatnim razem mierzyliśmy temperaturę pod powierzchnią, urządzenia wskazywały pomiędzy 95 a 105 st. C. Mogę tylko współczuć temu, kto nieopatrznie stanie w pobliżu. W najlepszym przypadku trafi do szpitala tak jak ja. Takich osób może być sporo. Składowisko jest nieogrodzone. Łażą tu dzieci, grzybiarze, rodziny. Przecież dookoła jest las. Tu się chadza na spacery. Brak zabezpieczenia to skrajna nieodpowiedzialność. Ale to dopiero preludium do tragedii. To, co się tam gotuje, trafia do wód gruntowych i do powietrza. Strach tu korzystać ze studni czerpalnej i wszyscy tym oddychamy - dodaje.
Przechodzimy z Krzyśkiem przez niewielki zagajnik. Szeleszczące pod nogami żółte liście aż proszą się, by schować, choć kilka z nich do albumu. Po krótkim spacerze wychodzimy na niedużą polanę. Wysokie do piersi trawy rozhulały się właśnie w podmuchach wiatru, a ciepłe jesienne słońce odbija się przyjaźnie od lustra wody, które widzę w oddali.
- To nie woda – mówi twardo Krzysiek. – To odpady płynne i to, co wycieka ze składowiska. Zobacz, że trawy są suche i to wcale nie dlatego, że jest teraz jesień. Chodź, pokażę ci coś - wtrąca nagle.
Idziemy betonowym podjazdem kilkadziesiąt metrów dalej. Krzysiek wskazuje rozprute kontenery, które stoją w kałuży po lewej. To, co brałem za wzgórze, jest wałem zabezpieczającym składowisko. Odór jest taki, że ciężko wytrzymać.
- Załóż maseczkę – mówi Krzysiek. – Nie uchroni cię przed niczym poza pyłami, ale i to dobre.
Czytaj też: Co z amantadyną? Ministerstwo Zdrowia podjęło decyzję
\\\*
- Ten smród to chloroamina, (środek stosowany do odkażania m.in. wody) - mówi Wojtalik. – Ta tłusta kałuża, obok której stoisz, to mieszanina różnych substancji, które wyciekają ze składowiska. Kiedyś były odprowadzane kanalizacją. Ale zamurowano ją, bo spółka Eko-Boruta, która zarządzała terenem, nie miała pozwolenia wodno-prawnego na odprowadzanie ścieków. Zresztą i tak za nie, nie płaciła. Geomembrana (folia, lub specjalna tkanina, znajdująca się pod ziemią i oddzielająca składowisko od niższych warstw gruntu), która miała to zabezpieczać, jest zniszczona. Teraz wszystko wsiąka w glebę. Nikt nie wie, jak głęboko.
Słowa Krzyśka znajdują w większości potwierdzenie w raporcie Najwyższej Izby Kontroli, który ukazał się latem 2019 roku, niedługo po reportażu Ewy Żarskiej. "Odcieki ze składowiska pierwotnie były odprowadzane do kanalizacji przemysłowej i za jej pośrednictwem do oczyszczalni ścieków. Jednak po upadku zakładów odpływ do oczyszczalni został odcięty". Jak można przeczytać dalej, przywrócono go w 2017 roku. Jednak brak odpowiedniej izolacji składowiska oraz zamknięcie odprowadzenia do oczyszczalni ścieków spowodowały, że "odcieki zaczęły wypływać i gromadzić się w obniżeniu terenu u podnóża północnej skarpy składowiska".
Szkodliwość związków, które przedostają się w głąb ziemi, również została potwierdzona w raporcie NIK: "badania prowadzone przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska (WIOŚ) w Łodzi od 2016 r. wskazują na wzrost zanieczyszczenia wód gruntowych w rejonie składowiska". W kolejnym raporcie z grudnia 2020 Najwyższa Izba Kontroli roku wskazuje już dokładniej, że wykonane badania płynów z rozlewiska, przy którym stanęliśmy, wykazały, że stężenia "chlorków - przekraczały ok. 6.000 razy normy, siarczanów - ok. 4 razy oraz azotanów - ok. 10 razy".
Czytaj też: Obowiązkowe szczepienia na COVID-19. Jest w Polsce firma, która to wprowadziła. Oto efekty
\\\*
Ruszamy na gejzery. Krzysiek, niczym wprawny przewodnik, prowadzi mnie bezdrożem pod potężną hałdę.
- Wejdziemy na górę. Uważaj, żeby nie wpaść w rozpadlinę. Jak zobaczysz dym, nie podchodź za blisko – ostrzega. – Wiesz, czym to się kończy.
Po kilku minutach wspinaczki pod strome zbocze jesteśmy na szczycie. Widok daleki jest od sielskiego obrazka, który zobaczyliśmy po wyjściu z zagajnika. Gdzie nie spojrzeć widać wzniesienia poprzecinane osuwiskami i rozpadlinami.
- To odpady przykryte ziemią i warstwą popiołów – mówi Wojtalik. – Jest ich tak dużo, że teren podniósł się o 14 metrów w stosunku do stanu pierwotnego.
Badania, które wykonano na zamówienie Ewy Żarskiej, jak opowiada dalej Krzysiek, wskazują, że pod ziemią jest dosłownie wszystko: od miedzi, cyny i niklu począwszy, na kadmie, ołowiu, rtęci i molibdenie skończywszy. Kwaterę, (tak nazywa się miejsce składowania odpadów), na której są gejzery, otworzono w 1995 roku z myślą o składowaniu odpadów niebezpiecznych. Początkowo trafiały na nią odpady pochodzące z ZPB Boruta. Później zwożono tu chemikalia z całego kraju i Europy. Do wykopanych w ziemi mogilników trafiało wszystko: od odpadów komunalnych, przez ziemię skażoną pestycydami, aż po beczki wypełnione toksycznymi substancjami.
W tym czasie terenem zarządzało przedsiębiorstwo, Gaz-Region (jak informuje NIK, w 2006 roku połączyło się z firmami Eko-Boruta i Med-Seriws w spółkę Eko-Boruta). Firma w 2001 roku otrzymała z Wojewódzkiego Funduszu Środowiska 1,5 mln zł na wykup kwatery pierwszej i pozostałych dwóch, które wchodzą w skład wysypiska. Jednak ostatecznie nigdy terenu nie wykupiła (nadal należy on do Skarbu Państwa), pieniędzy również nie odzyskano. Jak można przeczytać w kolejnym raporcie z NIK, który powstał w grudniu 2020 roku, "w 2013 r. cofnięto Spółce zezwolenie na prowadzenie odzysku, zbierania i transportu odpadów innych niż niebezpieczne. Mimo to jeszcze w kwietniu 2015 r. na teren składowisk przy ul. Miroszewskiej wwożono i składowano odpady".
- Pamiętam to, nikt wtedy nie badał, co tu zwożą i w jakich ilościach – mówi Wojtalik. – Na terem składowiska podjeżdżały ciężarówki wypełnione pod dach odpadami. To właśnie wtedy wspólnie z Bartkiem i innymi społecznikami zaczęliśmy się przyglądać działalności składowiska i Eko-Boruty. Teren patrolujemy do dziś.
Po kilku minutach rozmowy Krzysiek łapie mnie za rękaw. Pokazuje słup dymu oddalony o około 200 metrów.
- To jest właśnie gejzer, czyli opar gazu pochodzący z rozkładu odpadów znajdujących się pod ziemią. Tam jest drugi – pokazuje trochę na prawo. – Gdy kilka lat temu zobaczyliśmy je pierwszy raz, wezwaliśmy straż pożarną. Do pewnego momentu wzywaliśmy strażaków za każdym razem, gdy coś zobaczyliśmy. Wreszcie, zaczęli nas podejrzewać, że sami podpalamy śmieci, co oczywiście było nieprawdą.
Jak podaje NIK w raporcie z grudnia 2020 roku między styczniem 2017 a lipcem 2019 roku straż do "gejzerów" wzywano 23 razy. Później strażacy przestali przyjeżdżać. Było zbyt niebezpiecznie. Kontrola przeprowadzona przez nich w 2019 r. potwierdziła, że na terenie obiektu znajdują się liczne zapadliska, co może stwarzać poważne zagrożenie dla życia i zdrowia osób wchodzących na teren oraz prowadzących działania ratowniczo - gaśnicze. Jak informowali strażacy w opinii przekazanej na potrzeby raportu Najwyższej Izby Kontroli "zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi występuje również ze względu na obecność wielu substancji, które mogą negatywnie wpływać na zdrowie ludzi np. siarczany i chlorki, fenole, cyjanki, metale ciężkie i inne." W tym niezabezpieczone odpady eternitowe – doprecyzowuje raport NIK.
Czytaj też: Wygrał z Kaczyńskim. Dziwi go jedna rzecz
Gdy stoimy na skarpie, Krzysiek opowiada historię innego wysypiska tak zwanej "kwatery za Bzurą", która jest również częścią składowiska, którym zarządzała Eko-Boruta. Na terenie, który niemal przylega do ciasno zabudowanej domkami ulicy, składowane są od ponad stu lat odpady poprodukcyjne (NIK szacuje, że powstało między 1905 a 1915 rokiem). Jak mówi Krzysiek, nikt nie wie, co się tam dokładnie znajduje i nikt nie chce mierzyć się z ich badaniem. Nie ma gejzerów, nic pod ziemią się nie gotuje. Nie ma więc sensu.
Po kilkunastu minutach rozmowy zaczynają drętwieć nam języki. Czuję, że zaczyna piec mnie twarz. Krzysiek decyduje, że czas wracać.
Niech wszystko spłonie
Zgierskie gejzery, stały się głośne dzięki reportażowi Ewy Żarskiej. Choć materiał ukazał się w 2019 roku, dziennikarka Polsatu badała sprawę przez blisko dwa lata. W nagłośnieniu problemu tzw. kwatery pierwszej pomógł też szum medialny, który powstał po gigantycznym pożarze składowiska śmieci, do którego doszło w maju 2018 roku również na terenie po Zakładach Produkcji Barwników Boruta w Zgierzu. Na działce, znajdującej się o kilkaset metrów od kwatery pierwszej, o której piszemy, stanęły w ogniu tysiące ton śmieci zwożonych tam i składowanych przez prywatną firmę, niezwiązaną w żaden sposób ze spółką Eko-Boruta. Pożar przez 7 dni gasiło ponad 250 strażaków.
Sprawy kwatery pierwszej i pożaru, poza bliskością terenu na pierwszy rzut oka łączy więc niewiele. W rzeczywistości jednak oba zdarzenia ukazują bezradność i brak kontroli administracyjnej nad działającymi w kraju składowiskami i sposobami zabezpieczeń i utylizacji znajdujących się tam odpadów.
Miażdżąca kontrola NIK
Pierwsze sygnały, które powinny uczulić urzędników i inspektorów ochrony środowiska, na ewentualne problemy związane z wysypiskiem odpadów niebezpiecznych w Zgierzu pojawiły się już w 2001 roku, podczas przyznawania pożyczki na wykup kwater, o którym pisaliśmy powyżej. Jak się okazało firma Gaz-Region, przed przyznaniem środków nie prowadziła (w latach 1999-2000) żadnej działalności zarobkowej. 1,5 mln zł pożyczki przyznano bez analizy jej perspektywy finansowej a w dodatku niezgodnie z przepisami.
Naczelna Izba Kontroli w raporcie z 2020 roku zauważyła, że: "Zgodnie z prawem środki Funduszu mogły stanowić jedynie uzupełnienie środków własnych wnioskodawcy. Co więcej, wartość pożyczki nie powinna była przekroczyć połowy wartości całej inwestycji, której koszt oszacowano na 1,65 mln zł. "Kwota udzielonej pożyczki (1,5 mln zł) w obiektywny sposób przekraczała dopuszczalny próg dofinansowania ze środków WFOŚiGW" - podsumowuje NIK.
Czytaj też:Ponieważ zlecenie przyszło za późno, robotnicy w Wielkopolsce kosili... śnieg
Pieniędzy nie odzyskano, mimo tego przedsiębiorstwo, które po 2006 roku przekształciło się w spółę Eko-Boruta, działało nadal. Firma, która dzierżawiła teren od skarbu Państwa, nie wnosiła opłat za użytkowanie powierzchni, nie podjęła również żadnych prac związanych z rekultywacją składowiska. Rosła za to hałda odpadów. Dopiero w 2013 roku, jak pisze NIK w swoim raporcie "cofnięto Spółce zezwolenie na prowadzenie odzysku, zbierania i transportu odpadów innych niż niebezpieczne". Niewiele to jednak zmieniło, bo transporty opadów trafiały jeszcze przez kolejne dwa lata. NIK
W podsumowaniu raportu z grudnia 2020 NIK wskazuje, że starosta Zgierza nie starał się skutecznie rozwiązać prawa użytkowania wieczystego terenów składowisk "mimo nieregulowania przez Spółkę Eko-Boruta zobowiązań z tytułu wieczystego użytkowania gruntu, a także niewykonywania m.in. rekultywacji składowiska przy ul. Miroszewskiej, czy zabezpieczenia przed negatywnym oddziaływaniem składowiska "za Bzurą" na środowisko, do końca 2019 r.".
NIK zauważa też, "że w dziesięcioletnim okresie objętym kontrolą kolejni Marszałkowie Województwa Łódzkiego (mimo prawnego obowiązku) nie egzekwowali obowiązków nałożonych decyzjami administracyjnymi wydanymi w latach 2006, 2007 i 2013, dotyczącymi rekultywacji składowisk oraz ograniczenia negatywnego oddziaływania na środowisko. Konsekwencją braku przeprowadzenia postępowania egzekucyjnego decyzji dotyczących składowisk pozakładowych była niemożność zastosowania wykonania zastępczego, tj. zlecenia innemu zewnętrznemu podmiotowi do wykonania za zobowiązanego i na jego koszt działań wskazanych w decyzjach administracyjnych. Marszałek Województwa Łódzkiego nie podjął też działań zmierzających do zmiany wydanych decyzji administracyjnych, w celu ich dostosowania do aktualnego stanu faktycznego na terenie składowisk, który ulegał zmianie, także w związku z nielegalnym gromadzeniem odpadów".
W związku z powyższym kontrolerzy NIK skierowali dwa zawiadomienia do prokuratury o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Pierwsze dotyczyło osób pełniących funkcje Marszałka Województwa Łódzkiego, którzy nie wszczęli wobec spółki Eko-Boruta postępowania egzekucyjnego, działając na szkodę interesu publicznego. Drugie zaś dotyczyło osób wchodzących w skład Zarządu Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej i związane było "z niedopełnieniem obowiązków poprzez niedochodzenie wierzytelności przysługujących Funduszowi od członków zarządu spółki i wyrządzenie szkody majątkowej w kwocie nie mniejszej niż 1,6 mln zł". O zawiadomieniach informowały lokalne media i telewizja Polsat. Sprawy są w toku.
Co dalej?
Spółka Eko-Boruta jest w trakcie likwidacji a umowa użytkowania wieczystego terenu wygasła i wyrokiem sądu z dnia 19 stycznia 2021 roku działka formalnie wróciła do Skarbu Państwa. Mimo tego teren składowiska nadal nie został nawet dobrze ogrodzony. Starostwo powiatowe w Zgierzu, które występuje w imieniu państwa, zarzeka się w korespondencji z Wirtualną Polską, że nic nie może zrobić, bo teren nadal nie jest w ich władaniu.
Jak się okazuje, składowisko chcieliby przejąć miejscy samorządowcy. Władze Zgierza od lat starają się poddać teren rekultywacji. Droga do celu zdaje się jednak daleka.
- W dniu 12 czerwca 2019 r. podpisany został protokół uzgodnień w sprawie przejęcia przez Gminę Miasto Zgierz od Skarbu Państwa darowizny prawa własności nieruchomości położonych w Zgierzu przy ul. Miroszewskiej 54-60 (…) – wyjaśnia Renata Karolewska z UMZ w Zgierzu w obszernym piśmie, przesłanym do redakcji Wirtualnej Polski. - Niestety z przyczyn formalnych tj. wobec stwierdzonego przez notariusza braku możliwości zastosowania drogi cywilno-prawnej dla nabycia przez Miasto Zgierz prawa własności przedmiotowych nieruchomości (…) akt notarialny nie został przez ww. strony zawarty.
Czytaj też: Oburzenie po wpisie posła Konfederacji. "Nie dojrzał"
***
Jest początek lata. Późny wieczór. Upał nadal daje się we znaki. Powietrze stoi. Ania, emerytowana nauczycielka mieszkająca na 2. piętrze 4-klatkowego bloku na Osiedlu 650-lecia, chciałaby uchylić okno, ale się boi. Gejzery w ten upał mocno pracują. Smród, który się od nich roznosi po mieście, budzi odruch wymiotny. Ten odór był tutaj, od kiedy pamięta. Dopiero po reportażu tej Żarskiej w telewizji dowiedziała się, skąd może się brać. Ania się boi. Boi się o dwie wnuczki. Mieszkają z córką i zięciem trzy bloki dalej. U nich też śmierdzi. Sąsiad mówi, że te całe chemikalia z wysypiska przenikają do wód gruntowych, a stamtąd dalej, do ujęć. Ania nie pije wody z kranu, filtruje ją w specjalnym dzbanku, który kupił jej zięć. Ale wnuczki piją. Inne dzieci pewnie też. Co to będzie z nimi za 15, 20, 30 lat? Ania nie wie. Boi się.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl