Ćwiczenia ukraińskiej Obrony Terytorialnej. W jej szeregi będą wstępować wracający teraz do ojczyzny© PAP | Sergey Dolzhenko

Wracają, by bić Putina. "Jeśli my nie będziemy walczyć, kto to zrobi?"

Jurij i Taras są nierozłączni. Piją razem wódkę na weselach, płaczą obok siebie na pogrzebach. A teraz dosłownie idą za sobą w ogień. Rzucili pracę w Polsce, żeby się bić za Ukrainę.

Małe Mokrzany to malutka wioska pod Lwowem. Czterysta, może pięćset osób. Teraz trochę więcej, bo niektórzy Ukraińcy przyjechali tu z większych miast po wybuchu wojny. Kiedyś wjeżdżało się do wioski drogą pełną dziur i łat, na szczęście trochę ją połatali. Nie jest tak równa, jak jezdnie w Polsce, tłumaczą Jurij i Taras, ale naprawdę nie ma się czego wstydzić.

Rosjanie raczej nie znajdą tam żadnych strategicznych obiektów - więc bombardować nie ma czego, jest bezpiecznie. Przy wjeździe, po lewej cmentarz i cerkiew. Za nimi dwa białe domy. Ten z brązową dachówką jest Jurija, a w tym pokrytym strzechą mieszkał kiedyś Taras.

Żony najpierw prosiły, potem groziły

Gdy Taras zakochał się w siostrze Jurija, Oksanie, zostali szwagrami. Śmieją się, że spędzają ze sobą więcej czasu niż z żonami. Tłumaczą: u nich wszystko tak samo. Gdzie jeden, tam i drugi. Jurij ma 32 lata, Taras 24.

- Od pięciu lat pracujemy pod Kielcami jako mechanicy. Nigdy nie trzymaliśmy w ręku broni, ale może nas przeszkolą? Mam półtoraroczną córkę, a Taras trzyletniego synka. Są teraz w Ukrainie. Co możesz powiedzieć dziecku, gdy idziesz na wojnę? Przecież ono jeszcze niczego nie rozumie. Pożegnanie z nimi będzie najtrudniejsze – mówi Jurij.

Taras i Jurij jeszcze kilka dni temu byli mechanikami samochodowymi pod Kielcami. Jutro chcą już "bić Putina"
Taras i Jurij jeszcze kilka dni temu byli mechanikami samochodowymi pod Kielcami. Jutro chcą już "bić Putina"© WP | Dariusz Faron

Żony najpierw próbowały ich zatrzymać prośbą ("nie idźcie!"), potem groźbą ("idioci, zabiją was tam!"). Mężowie wytłumaczyli: jeśli my nie będziemy walczyć za Ukrainę, kto to zrobi? Gdy pierwsze emocje opadły, zrozumiały. Przecież nie tylko oni idą. O, proszę! Jurij wskazuje za siebie. Najpierw mija nas starszy mężczyzna, chwilę później chłopak z dziewczyną. Też wracają.

Jurij i Taras nie czują strachu, bo czego tu się bać? W ich regionie w każdej wiosce jest ktoś, kto ucierpiał podczas wojny. Przecież to już osiem lat.

Wyciągają telefony, pokazują zdjęcia.

- Znajomy, dwadzieścia cztery lata. Od ataku Rosjan minął tydzień, a już go nie ma.

- A ten dwa lata walczył w Donbasie. Jest kierowcą ciężarówki w Polsce. Znowu zaciągnął się do wojska.

- O, tu brat Jurija, Wasilij. Studiował z chłopakiem, który na samym początku wojny w pojedynkę wysadził most, żeby Rosjanie nie mogli przejechać. Zrobiło się o nim głośno. Został nawet odznaczony przez prezydenta Zełenskiego. Bohater.

- A to zdjęcie z mediów. Widzieliście pewnie? Matka trzyma umierające dziecko po wybuchu bomby w Charkowie. Jak tak można?! Putin nie jest normalny…

O wojnie dowiedzieli się z Facebooka. Pierwszego dnia trzydzieści kilometrów od ich wioski spadła rosyjska rakieta. Serce zabiło mocniej. Zadzwonili do rodziców, czy w Mokrzanach spokojnie? Czy cali i zdrowi?

Zdrowi. Ulga.

Chcieli ruszyć do ojczyzny od razu, ale usłyszeli od znajomych, że na granicy potworzyły się gigantyczne kolejki. Przeczekali. Teraz nadeszła pora. Jurij się zapala, Taras co chwilę kiwa głową i coś dopowiada.

– W rosyjskiej telewizji mówią, że idą nas wyzwalać. Bo niby my Rusini, a nie Europa. Tyle, że jeśli chcemy do Unii Europejskiej, co Putinowi do tego? To nasze życie, Rosja nie powinna się wtrącać. Tak samo, jak Białorusini. Zdrajcy. Boimy się, że nastąpi efekt domina i skończy się to III wojną światową.

Jurij i Taras czują wdzięczność, bo nikt nie pomaga tak, jak Polacy. Przyjmują rodziny pod dach, przelewają pieniądze, a Jurij ostatnio czytał w internecie, że udostępnią nawet swoje lotniska.

Ich plan jest taki: przejdą w Medyce na ukraińską stronę, potem złapią podwózkę. Jeśli nie, czeka ich 18 km marszu do Mościski, najbliższego miasteczka. Może kursuje jeszcze stamtąd autobus do Lwowa. Jurij i Taras odwiedzą Mokrzany, pożegnają się z rodzicami, żonami i dziećmi. Później wstąpią do obrony terytorialnej. Powinni iść wszyscy Ukraińcy.

– Nie każdy musi przecież strzelać. Niech każdy pomaga, jak umie – tłumaczą.

Zięć będzie walczył. Oleg musi zostać

Tymczasem Oleg od kilkudziesięciu minut tkwi przy samym wejściu do punktu kontrolnego. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany, wzrok wbity w ogrodzenie. Momentami przypomina posąg. Przez chwilę wahamy się, czy w ogóle zaczynać rozmowę. Ryzykujemy. Może ten twardy kamień da się skruszyć.

- W Polsce jestem od sześciu lat. Mieszkam czterysta kilometrów od granicy, w Bielsku-Białej. Pracuję jako spawacz. Na drugą stronę się nie wybieram. Co jeszcze chcecie wiedzieć? – Oleg mierzy nas wzrokiem, a jego mina sugeruje, że nie ma ochoty na dłuższą pogawędkę.

Pytamy, czemu nie idzie się bić za kraj.

– Czekam tu na córkę. Jadą znad Morza Czarnego. Na razie jest tam w miarę spokojnie, ale kto wie, co wydarzy się za chwilę? Zięć odwiezie Olę i mojego trzyletniego wnuka na granicę, a sam zawróci i wstąpi do obrony terytorialnej. Nie mam pojęcia, kiedy przyjadą. Dlatego tak tu stoję – tłumaczy.

I na chwilę się zamyśla: – Myślicie, że to dla mnie łatwe? Że nie poszedłbym na wojnę? Powiem wam coś: moja żona jest w ciąży. Latem znowu zostanę ojcem. Będę tutaj jedynym mężczyzną, głową rodziny. Nie mam wyjścia.

- Ale jestem pewien, że Putin nie wygra. Chłopaki go pokonają, pokażą ukraińskiego ducha – rzuca i lekko się obraca.

Rozmowa skończona.

"Nie pożegnałem się z dziećmi. Tak jest łatwiej"

Wilfried ma do Medyki dużo dalej niż Oleg.

Drapie się po łysej głowie i liczy w myślach. Wyruszył z domu w poniedziałek, podróżował jakieś czterdzieści godzin. Pochodzi z Normandii. Najpierw pojechał pociągiem do Paryża, potem przyjechał autokarem do Polski. O Ukrainie wie tylko tyle, że to spory kraj i że jest tam bardzo zimno. Założył na siebie dwie pary skarpetek, spakował dwie puchowe kurtki.

Ukraińscy znajomi? Nie, nie zna nikogo. Ale będzie się bił za ten kraj.

Wilfried, choć jest Francuzem, chce się bić za Ukrainę: "Cała Europa powinna teraz stanąć jej obronie"
Wilfried, choć jest Francuzem, chce się bić za Ukrainę: "Cała Europa powinna teraz stanąć jej obronie"© WP | Dariusz Faron

– Tu nie chodzi o jedno państwo, tylko o Europę. Putin jest jak Hitler. Mieszkamy niedaleko plaży Omaha, na której w 1944 roku lądowali alianci. Gdy byłem chłopcem, babcia opowiadała o koszmarze wojny.

Samoloty nad głowami. Spadające pociski. Ucieczka. Strach.

– Nikt z mojej rodziny wtedy nie zginął, ale to były traumatyczne przeżycia. A Putin jest jak Hitler. Dlatego uważam, że cała Europa powinna teraz stanąć w obronie Ukrainy. Nie mówię o sankcjach, tylko o walce! A prezydent Macron musi wysłać tu francuskich żołnierzy. Trudno mi patrzeć, jak na ulicach umierają ukraińskie dzieci. Gdy pokazali w telewizji pierwsze obrazki z wojny, byłem w szoku. W najczarniejszym scenariuszu nie zakładałem, że Putin zaatakuje cały kraj – zaznacza Wilfried.

Zostawił w Normandii ośmioletnią Anissę i dwuletniego Iliana. Pokazuje zdjęcie córki, która tuli pluszowego misia. Anissa kocha konie, a Ilian na okrągło bawi się samochodzikami. Wilfried zdążył już zatęsknić.

– Szczerze mówiąc, nawet się z nimi nie pożegnałem. Nie potrafiłbym, zalałbym się łzami. Po prostu wyszedłem. O wyjeździe powiedziałem tylko mamie. Dzieci są jeszcze za małe, by cokolwiek zrozumieć. Zostają pod opieką mamy, czyli mojej byłej żony. Rozstanie z Anissą i Ilianem bardzo boli, ale jestem pewien, że podjąłem słuszną decyzję.

Byłem krótko w wojsku. Mam więc jakieś doświadczenie, potrafię posługiwać się bronią. Nie będę jednak ukrywał, że trochę się boję.

Nie wiem tylko, czego bardziej: śmierci czy rosyjskiej niewoli – kończy Wilfried.

***

W Medyce ciemno, prawie noc. Kilka stopni na minusie. Od kilku dobrych chwil przy punkcie kontrolnym nikt nowy się nie pojawił. Wilfred szeroko uśmiecha się na pożegnanie. Chce dotrzeć do Lwowa albo Kijowa, ale nie wie jeszcze jak.

Będzie, co będzie.

Oleg nadal czeka przy wejściu. Zimno mu niestraszne. Nie ruszy się stąd, póki nie zobaczy córki i wnuka.

Za to Jurij i Taras zastanawiają się, czy kiedykolwiek zobaczą jeszcze Polskę. Na odchodne usłyszeli od szefa, że w każdej chwili mogą wrócić do jego warsztatu.

Zarzucają torby na ramię i znikają za metalowym kołowrotkiem. Na powrót na razie się nie zanosi.