WP
Dzwonek telefonu, Borkowski odbiera. "Długo nie wychodzi" - słyszę fragment rozmowy. Odkłada słuchawkę i od razu mówi: "jedziemy".
"Nie oddycha, trzeba działać"
Wsiadamy na motoambulans i w deszczu na sygnale kluczymy ulicami warszawskiej Pragi. W parę minut docieramy do pustostanu, przy którym stoi kilka osób. Między jednym a drugim łykiem piwa kierują nas do jednego z dawnych sklepów, w którym zajmowano się renowacją mebli.
Podnosimy starą żaluzję antywłamaniową, przechodzimy przez wybite okno do ciemnego pomieszczenia pełnego szkła i drewna. "Borkoś" od razu rusza znajdującymi się w rogu schodami. Na piętrze stoi mężczyzna. Jest mocno zdziwiony naszą wizytą. Tu nikt nie potrzebuje pomocy. Fałszywy alarm? Nie wiadomo, jest też piwnica.
Znajdujemy w niej młodego mężczyznę. Leży we wnęce, obok kilka strzykawek. Przedawkował. - Nie oddycha, trzeba działać – słyszę. Borkowski od razu wyciąga worek samorozprężalny i zaczyna z jego pomocą oddychać za chłopaka. Gdy ten odzyskuje przytomność, od razu rzuca się na "Borkosia". "Zaje... cię!" - krzyczy. Dzięki zimnej krwi i doświadczeniu Borkowskiego bójka kończy się po kilku chwilach.
– Co brałeś?
– Helupę.
– Chcesz, żebym wezwał policję?
To wystarczyło, żeby narkoman się uspokoił i uciekł. Wychodzimy z budynku.
Ostatnio, jak tu byliśmy, to przykryliśmy kogoś czarną folią. Przyjechalibyśmy 10 minut później i chłopak by nie żył - mówi Borkowski. - Oni się pilnują, wiedzą, po co ktoś tam wchodzi i jeśli długo nic się nie dzieje, to dzwonią po pomoc.
Nie wiadomo, czy karetka by zdążyła. Gdyby nie motoambulans i człowiek, który nim jeździ - po pracy, za własne pieniądze - dla uzależnionego od heroiny człowieka mogłoby być za późno.
Ratownik w pracy, ratownik po godzinach
Zatrzymujemy się na jednej z praskich stacji benzynowych. Borkowski zrobił sobie tu "bazę" - miejsce w którym może chwilę odetchnąć między interwencjami. Wszyscy pracownicy go tam znają i wspierają. - Zobacz, co ma w ręku - mówi, wskazując na popijającą kawę kasjerkę Anię - kubeczek ze mną. I faktycznie, patrzę, a na kubku podobizna "Borkosia".
Dzień Borkowskiego zaczyna się o 7:00 rano w karetce pogotowia. Na koniec dyżuru pod odblaskowe spodnie i kurtkę zakłada ubranie motocyklowe i kontynuuje pracę jako ratownik medyczny, tylko już za własne pieniądze. Wzoruje się na służbach za granicą, ale też ratownikach na motocyklach z innych polskich miast. Kilka miesięcy temu stwierdził, że takich osób brakuje w Warszawie.
Na skuterze można dojechać do zdarzenia dużo szybciej. Napis "first 4 minutes" (ang. "pierwsze cztery minuty") na jego piaggio to nie jest przechwałka. Zdarza się też , że na miejscu okazuje się, iż pomoc medyczna wcale nie jest potrzebna i można odwołać jadącą tam karetkę - jej załoga w tym czasie zdąży pomóc komuś innemu. Ale jest też problem: w trakcie swojego prywatnego patrolu Borkowski nie jest oficjalnym ratownikiem na służbie, tylko zwykłym obywatelem, nie może więc np. podać leków. Dlatego walczy, by miasta miały swoje oficjalne motoambulansy.
Piaggio na sygnale po Warszawie
Skuter kupił i zmodyfikował za własne pieniądze. Dlaczego tak nietypowy, z dwoma kołami z przodu?
- Mam prawo jazdy kategorii B i C, ale nie A - tłumaczy Borkowski - a kierowcy samochodów mogą jeździć trójkołowcami. Zdecydował się zatem na piaggio MP3 500 z silnikiem o mocy 44 KM. Praktyka szybko pokazała, że wybór był trafny. W działalności "Borkosia" trójkołowiec sprawdza się lepiej. Przede wszystkim ma bagażnik, w którym ratownik wozi profesjonalny defibrylator. Inne zalety?
- Stabilność w zakrętach i podczas hamowania, ale przede wszystkim to, że można go zaparkować na każdym podłożu, nawet grząskim, rozmoczonym po deszczu: na pasie zieleni czy na plaży nad Wisłą - tłumaczy.
Ma uprawnienia do jazdy na sygnale, co czyni jego działania bardziej profesjonalnymi. Jednak całość to jego własna inicjatywa, którą promuje, publikując filmy na YouTubie. Nie tylko pokazuje tam swoje interwencje, ale w ich trakcie tłumaczy zasady pierwszej pomocy.
- Kanał nazwałem "Borkoś", od mojej ksywy, i obiecałem swoim widzom, że dopóki dam radę, będę publikował codziennie jeden film.
Po skończonym dyżurze na motoambulansie siada jeszcze do komputera, gdzie ma trzeci "etat". Z niemałą satysfakcją zauważa, że jego praca przynosi efekty. Kanał ma już ponad 60 tys. subskrybentów. Widzowie wspierają go dobrym słowem, ale nie tylko. - To wszystko dał mi sponsor - ten kask z oklejeniem, ubranie z ochraniaczami i ten interkom - mówi, pokazując nowe wyposażenie. W serwisie Scootracer zapłacił tylko za części, na pracę mechaników nie wydał ani grosza. Ma też konto w serwisie Patronite, który niedawno umieścił go na samej górze strony jako "autora tygodnia".
Nie ukrywa, że zależy mu na rozgłosie. Ma nadzieję, że dzięki temu uda się uruchomić w Warszawie zawodową grupę motoambulansów. Rozpoznawalność pomaga: od czterech miesięcy działa na Pradze-Północ i już wielu ludzi wie, kim jest i co robi.
- Mam informacje od ludzi, którzy są wrośnięci w krajobraz Pragi. Mówię o osobach, które stoją sobie w różnych miejscach nawet przez cały dzień i widzą wszystko. Są takimi moimi oczami – tłumaczy Borkowski. Dostaje też informacje od taksówkarzy, autopomocy, dowiaduje się też o wypadkach z takich aplikacji jak Yanosik.
Brudny Harry z Pragi
Po zmroku ruszamy na patrol po Pradze. - W nocy budzą się demony - mówi Borkowski, gdy odjeżdżamy ze stacji.
Nasza trasa przebiega przez całą dzielnicę i jej najciemniejsze zakamarki. - O, tu uratowałem życie kolesiowi - "Borkoś" pokazuje ukryte w półmroku miejsce obok Dworca Wschodniego. Jedziemy powoli, zaglądając w każdą uliczkę i bramę. Pada deszcz, więc ludzi nie ma za wielu. - Przy takiej pogodzie jest spokojniej, wszyscy się pochowali - tłumaczy przez ramię.
Na jego patrolowej liście są stacje benzynowe, dworce (Wschodni, Wileński i Stadion), parking centrum handlowego, kościoły, pętle autobusowe. Przy okazji pozdrawia mijane osoby, daje się zapamiętać. Gdy zauważa w deszczu bezdomną kobietę, zatrzymuje się i pyta, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebuje pomocy. Jeździmy na skuterze po miejscach, w które wielu nie chciałoby się zapuszczać samemu. Dopytuję, czy ktoś mu czasem towarzyszy. - Jeżdżę sam, jestem Brudny Harry z Pragi – śmieje się.
Szybszy od karetki
51-letnia kobieta przewróciła się na stacji metra. Borkowski unieruchamia jej złamane przedramię. Jeszcze przed przyjazdem karetki mierzy ciśnienie, puls i natlenienie krwi, przeprowadza wywiad medyczny i tłumaczy poszkodowanej, co się jej stało. Żartuje, rozmawia o dzieciach, uspokaja.
Wracamy na stację benzynową, Borkowski zamawia czekoladę i kanapkę i zaczyna mówić. Facet, który zdobył tytuł najlepszego ratownika medycznego Europy, ratowaniem życia ludziom zajmuje się od 30 lat.
- Na początku lat 90. było dużo postrzałów i eksplozji, bo wtedy Pruszków walczył z Wołominem. Jak trafiłem do BOR-u, miałem już odpowiednie doświadczenie - tłumaczy. W Biurze Ochrony Rządu zajmował się medycyną pola walki. Tam nauczył się, jak sobie radzić z agresywnymi osobami, takimi jak naćpany chłopak, który się na niego rzucił na naszym patrolu.
Raz na moście Poniatowskiego zaatakowała go grupa pijanych mężczyzn z zagranicy.
- Wkurzyli się, że ich oślepiłem sygnałami. Sytuacja była gorąca, bo mnie otoczyli. Broniłem skutera i przez to dałem się oskrzydlić. Tłumaczyłem im po angielsku, że jestem ratownikiem. Jeden mnie pchnął. Wtedy przybiegło z sześciu wytatuowanych kafarów i ich pogonili.
Ale żyje nie tylko swoimi patrolami i pracą. - Jestem wykładowcą na Uczelni Techniczno-Handlowej im. Chodkowskiej, mam armię studentów - mówi i szybko dodaje, że to wszystko to nie tylko praca, ale też pasja, z której czerpie przyjemność.
Wyciąga telefon, pokazuje filmy i zdjęcia. - To mój synek z żoną na basenie. O, będzie chciał skakać do wody. A to jest mundur z BOR-u. Jak się tam dostałem, to na mnie pasował i dalej pasuje.
Znajomy strażak podchodzi się przywitać. Jakiś czas później - inny ratownik. I kolejne "dzień dobry". - Witam serdecznie – odpowiada Borkowski. Po chwili do mnie: - Widzisz, poznał mnie, a ja nie znam człowieka. Znają mnie jako Borkosia.
Miłe słowa, które słyszy na ulicy i czyta w internecie dają mu energię do działania. Ale cały czas problemem jest brak wsparcia ze strony władz. Utworzenie oficjalnej grupy warszawskich motoambulansów oznaczałoby nie tylko, że Borkowski nie musiałby za swoje działania płacić z własnej kieszeni, ale - jeżdżąc w takim zespole - mógłby korzystać z całej swojej wiedzy i doświadczenia, np. podając poszkodowanym leki. Niedawno wydawało się, że pojawiła się szansa.
- Poszła informacja, że spadł autobus na moście Grota. Jeszcze wtedy nie było wiadomo gdzie, ale ja ruszyłem Jagiellońską. Wiedziałem, że jeśli coś się stało, to będzie korek, a na jego przedzie wypadek. Byłem pierwszym medykiem na górze, gdzie została tylna część autobusu.
O motoambulansie dowiedziały się media.
- Były autografy, telefony, wizyty w zakładach pracy – żartuje. Liczył wtedy na to, że inicjatywa motoambulansów się rozwinie. - Wiązałem nadzieje z listami pochwalnymi od włodarzy Mazowsza, wojewody Radziwiła i marszałka Struzika – mówi smutno Borkowski.
Niestety jedyne, co mu zostało, to właśnie te dwa listy. Wtedy zaczął pokazywać w sieci, co robi po godzinach na skuterze.
Zawsze jest komu pomóc
Jeździ o różnych porach, tyle samo, co w pogotowiu, gdzie ma etat. Czyli średnio 190 godzin w miesiącu. Na ogół ma od dwóch do sześciu interwencji podczas każdego patrolu.
Na koniec zatrzymujemy się przy stacji ratowników. Borkowski wchodzi po swoje rzeczy. Nagle wybiega. - Wypadek!
Wsiadamy na skuter. "Borkoś" włącza sygnał. Na miejscu jesteśmy przed karetką. Chłopak przejeżdżał na rowerze przez przejście dla pieszych, potrącił go samochód. Widzi Borkowskiego. "Wczoraj oglądałem pana na YouTubie".
Na szczęście potrąconemu nic poważnego się nie stało, ale "Borkoś" przeprowadza wywiad i dokonuje pierwszego badania. W końcu karetka zabiera rowerzystę na dokładniejszą kontrolę w szpitalu, a my możemy kończyć wieczorny dyżur.
Chwilę po dotarciu do domu dostaję od Borkowskiego zdjęcia. Po drodze trafił na kobietę, która wpadła samochodem w rząd zaparkowanych hulajnóg. Dyżur motoambulansu jeszcze się nie skończył.