Anna Kalita, PAP
Magda Kazikiewicz, Wirtualna Polska: W styczniu, gdy twój mąż był już w ciężkim stanie, napisałaś na Facebooku, że jego ostatnie dni mogłyby wyglądać inaczej, gdyby zażywał medyczną marihuanę.
Anna Kalita: Gdy zaczął brać morfinę, nie mógł już mówić. Pokazywał tylko, gdzie go boli, a bolało go koszmarnie. Lekarze mi powiedzieli, że w momencie, gdy morfina będzie podawana bez przerwy, nie będzie już z nim kontaktu. I tak się stało. Sześć dni przed śmiercią Tomuś powiedział ostatnie słowo. Zaczął wymiotować po tym, jak podano mu morfinę. Zapytałam, czy wezwać pomoc. Odpowiedział: tak. I już nic więcej. Morfina jest legalna, a jest dużo mocniejsza od medycznej marihuany. Aż boje się tak mówić, bo zaraz jej zakażą. Przecież my nie chcemy dawać ludziom narkotyku, by się nim upalali, tylko żeby im przynieść ulgę.
Co ten lek zmieniłby w przypadku Tomka?
Są badania naukowe, które dowodzą, że olej z marihuany sprawia, iż komórki nowotworowe przestają się namnażać, a wręcz mogą się cofać. Ten lek poprawia też apetyt. Gdy Tomek miał podawaną chemię, czasem wypijał odrobinę mleka i zjadał pół ogórka. Skąd miał brać siłę, by walczyć? Zażywał też leki neurologiczne, które miały go uspokajać, a mimo tego był tak zestresowany, że wyrywał sobie brwi. Wiedział przecież, że umrze. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak się czuł. A marihuana pomaga uśmierzyć nie tylko stres, ale i ból. Zgodnie z prawem możesz iść do sklepu i kupić butelkę wódki, jeśli jest ci źle, i państwo na tym jeszcze zarabia, a nie możesz wziąć leku, który może uratować twoje życie.
Po śmierci twojego męża politycy zapowiadali, że medyczna marihuana zostanie zalegalizowana. Do tej pory jednak do tego nie doszło.
Jest mi bardzo przykro. Kiedy Tomek zachorował, stał się na chwilę twarzą walki o medyczną marihuanę. Wówczas nawet ministerstwo zdrowia mówiło, że już za moment zmienią przepisy i umożliwią chorym zażywanie tego leku. Tomka to niesamowicie cieszyło. Mówił wtedy: „nie będąc posłem, będę miał swoją ustawę". Ta nadzieja niosła go w chorobie. Dawała mu siłę, poczucie szczęścia i sensu. Uważał, że to będzie najważniejsza rzecz, jaką doprowadzi w swoim życiu do końca.
Nie udało się.
Teraz widzę, że to była mrzonka. Że to, co mu dawało siłę, było nieprawdą. Po śmierci Tomka politycy organizowali konferencje, chcieli odwoływać ministra zdrowia za to, że nie ma projektu w sprawie medycznej marihuany. Przyszły kamery, nagrały ich. Ludzie zobaczyli, że oni chcą pomóc chorym. Ale na tym temat się skończył. Teraz nikt już się tym nie zajmuje. Ten problem nikogo nie interesuje, bo chodzi o zbyt małą grupę ludzi. Tak uważają politycy, ale tak naprawdę to liczne grono chorych. Chodzi o 120 tysięcy osób z lekooporną padaczką, do tego dochodzą chorzy na raka. Rządzący dobrze wiedzą, że oni się nie zbuntują, nie przyjdą pod Sejm, żeby protestować. Jestem ogromnie rozczarowana i może dobrze, że Tomek miał cały czas przeświadczenie, iż uda się zalegalizować lek z oleju konopi. Lepiej, że nie dowiedział się, jak to się skończyło. Że nikt nie wywiązał się ze składanych obietnic.
Prezydent z pierwszą damą poruszeni chorobą Tomka zaprosili was na spotkanie do Pałacu Prezydenckiego. Jaki był efekt tej rozmowy?
Od czasu spotkania i wspólnych zdjęć Andrzeja Dudy z Tomkiem w mediach nikt z Kancelarii Prezydenta się z nami nie kontaktował. Nic nie zrobili. Tomek napisał też list do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, ale nie nadeszła żadna odpowiedź.
Dlaczego politycy nie chcą zalegalizować medycznej marihuany?
PiS uważa, że ich konserwatywny elektorat spojrzałby na to, jak na ukłon w stronę ćpunów. Apeluję do tej partii, by nie bała się tego leku. Z sondażu wynika, że zdecydowana większość Polaków popiera legalizację medycznej marihuany. Ludzie potrafią się wczuć w historię matki, której dziecko ma 200 ataków padaczkowych dziennie, a każdy z nich zabija kolejne komórki nerwowe i przybliża dziecko do śmierci. Nam nie chodzi o to, by chorym żyło się przyjemniej, to sprawa życia i śmierci. Dosłownie. Ludzie umierają bez tego leku.
W walce o legalizację leku Tomka wspierała jego partia. Nie baliście się, że zostaniecie wykorzystani przez polityków?
Tomek zawsze powtarzał, że za to płacimy politykom i partiom politycznym, by zajmowali się realnymi problemami ludzi. Kiedy zachorował na najgorszego raka na świecie, było mu bardzo miło, że jego partia zorganizowała konferencję i pozwoliła mu o tym opowiedzieć.
Część chorych na własną rękę, nielegalnie sprowadza lek. Czy Tomek też go zażywał?
Był legalistą i nie chciał kupować leku na czarnym rynku. Mimo że miał okazję. Za każdym razem, gdy spotykaliśmy się na przykład z dziennikarzami, reporter czy operator dawał nam numer telefonu do dilera, który mógł załatwić olej z konopi. Podziemie jest ogromne, lek dostępny na telefon, ale wszystko jest kwestią pieniędzy. Terapia Tomka kosztowałaby osiem tysięcy złotych miesięcznie. Rodzice dzieci z lekooporną padaczką muszą wyłożyć połowę tego. Masz pieniądze, masz leczenie. Kobieta, której mąż chorował na raka i zażywał medyczną marihuanę, powiedziała mi, że w pewnym momencie zapytał ją, za co kupuje dzieciom jedzenie, skoro stać ją na ten lek. To banał, ale w Polsce dzieli się ludzi na biednych i bogatych. Stać cię, to kupisz sobie olej z marihuany, ataków padaczkowych będzie mniej, komórki nowotworowe będą zanikać, będzie cię mniej bolało. Nie masz pieniędzy, to masz pecha. Umierasz w cierpieniu.
Szukaliście innych sposobów leczenia niż tradycyjne?
Dzwoniło do nas mnóstwo osób, które oferowały uleczenie święta wodą, jadem skorpiona, witaminą C. Zadzwonił nawet mężczyzna, który za cztery tysiące euro chciał wyleczyć Tomka przez telefon miłością. To okrutne, ile jest osób, które zarabiają na nieszczęściu innych, bo zdesperowany człowiek próbuje wszystkiego w takich sytuacjach. Tomek chciał iść do bioenergoterapeuty. Skorzystaliśmy z usług jednego z nich. Ale oczywiście nic to nie pomogło. Można chodzić na pielgrzymki, można pić świętą wodę, ale glejak wielopostaciowy to wyrok śmierci i – póki co – nie ma na to lekarstwa.
Miałaś moment, w którym powiedziałaś: dość, nie dam już rady?
Przy Tomku nie, teraz już tak. Nie radzę sobie. Zaczynam dopiero chodzić do psychologa. Chyba tylko cudem pracodawca mnie jeszcze nie zwolnił. Staram się wstawać rano, chodzić na spacer z psem, potem do pracy, ale są też takie dni, że nie jestem w stanie. Ciągle słyszę od ludzi formułki: życie toczy się dalej, czas leczy rany, musisz być silna. Nic nie muszę. Poza tym, wygłaszający je ludzie zaraz wrócą do swoich domów, swoich bliskich, dzieci, a ja do kogo mam wrócić? Nikt, kto tego nie przeżył nie ma prawa się wypowiadać. Dużo ludzi mi mówi, czego Tomek by chciał, co powinnam zrobić, skąd nagle go tak dobrze znają? W chorobie najczęściej byliśmy zupełnie sami.
Nie mieliście wsparcia bliskich?
Rodziny tak, ogromne. Ale zdarzało się, że osoby, które Tomek uważał za swoich przyjaciół, opuściły go w chorobie. Nie potrafię tego do dziś zrozumieć. Pytał co jakiś czas o kilku swoich przyjaciół, zwłaszcza o jednego. Mówiłam mu, że na pewno o nim nie zapomniał. Po powrocie ze szpitala napisałam do niego SMS-a, żeby skontaktował się z Tomkiem. Nie wymagałam, by chodził do szpitala. Przyszedł raz, więcej się nie pojawił, nie odezwał.
Od ciebie też się odwrócili?
Niestety. Część znajomych nie chce się ze mną spotykać. Zresztą nie dziwię się. Co to za przyjemność spędzać czas z chorym czy nieszczęśliwym? Ludzie chcą mieć fajne życie. Kolorowe, szczęśliwe. Chcą wrzucać fajne fotki na Facebooka, że świeci słońce, że jest zabawa. Po co im chorzy na raka albo osoby, którym ktoś umarł. Z nimi nie ma przecież ładnych, uśmiechniętych zdjęć. Na szczęście mam przy sobie osoby, które w tak ekstremalnej sytuacji dają mi siłę. Na początku ludzie mi mówili, że tak świetnie sobie radzę, ale nie wiem na jakiej podstawie. Chyba tylko na takiej, że głowa mi jeszcze nie odpadła. Patrzeć przez pół roku jak najbliższa osoba na świecie czeka na śmierć, a potem być przy tym, jak umiera i zostać z jej marzeniami to koszmar. Tomek bardzo marzył o dziecku. Nie zdążyliśmy. To moje piekło na ziemi.
Co byś poradziła osobom, których bliscy są ciężko chorzy?
Życie trwa. Bez względu na to, jakim koszmarem jest choroba, trzeba się nim cieszyć. Póki jest ta osoba, która kochamy. Ważna jest każda minuta, godzina, wieczór, gdy można się przy niej położyć i powiedzieć: kocham cię. To jest największe szczęście świata. Czerpałam radość nawet z tego, że mogłam Tomka wykąpać, ubrać. Dać mu buzi. Na oddziale paliatywnym tuliliśmy się jak świry, daliśmy sobie tysiąc buziaków. Tysiąc razy powiedzieliśmy sobie, że się kochamy i to było szczęście. Wbrew wszystkiemu. Nieszczęście jest wtedy, gdy człowiek zostaje sam.
W czasie choroby Tomka sporo osób dowiedziało się, że jest wierzący. Był wierzącym człowiekiem lewicy, czy to choroba tak na niego wpłynęła?
Tomek zawsze był wierzący. W Polsce jest takie przekonanie, że jak ktoś wierzy, to musi być katolikiem, przeciw aborcji, za krzyżem. Ale Tomek był wierzący, za aborcją, przeciw krzyżowi i nie był katolikiem. Pochodził z protestantyzującej rodziny i sam był protestantyzujący. Nie obnosił się po prostu ze swoją wiarą. Jednocześnie, miał poglądy lewicowe. Uważał, że prawo państwowe musi być oddzielone od Pisma Świętego. Jego światopogląd w czasie choroby się nie zmienił. Po prostu wiara mu wtedy pomogła. Modlitwa przynosiła mu ulgę i dawała siłę. Kiedy Tomek zachorował, jeden z posłów napisał na Facebooku, że całe życie czekał na takie swoje pięć minut. Zadzwoniłam do niego i zapytałam, czy może na siebie patrzeć. Mam nadzieję, że nie może i nigdy nie będzie mógł.
Jako osoba o lewicowych poglądach Tomek był zwolennikiem eutanazji?
Tak, oboje byliśmy za jej wprowadzeniem.
Chciałby skorzystać z takiej możliwości, gdyby była dopuszczalna w Polsce?
Umierał w strasznych cierpieniach. Nie jadł ponad tydzień, nie mówił, bolało go dosłownie wszystko. Gdy otwierał oczy, był totalnie przerażony. Przez pięć dni wyglądał, jakby już nie żył. To była męczarnia. Gdyby mnie nie było przy nim jednej z ostatnich nocy, to by się udusił. Podano mu tlen i cały ostatni dzień dzięki temu oddychał, choć ciągle się dusił. Bałam się, że albo pękną mu płuca, albo serce. Błagałam go, żeby już umarł. Przekonywałam go, że sobie poradzę, że może już odejść. Kłamałam, ale chciałam, żeby poczuł już ulgę. Nie mogłam na to patrzeć. Chciałabym, żeby mógł umrzeć godnie. On też skorzystałby z takiej możliwości. Nikomu nie życzę, by umierał w taki sposób jak Tomek.
Czy w czasie choroby Tomka dopuszczałaś myśl, że to się skończy źle?
Wiedziałam o tym od początku. Jestem realistką. Gdy profesor, który operował Tomka, powiedział mi, że to glejak wielopostaciowy, to spłynęłam po ścianie w szpitalu, popłakałam się. W tej chorobie nie ma szans na przeżycie. Chory może liczyć na maksymalnie rok. Tomek żył sześć miesięcy. To jest wyrok śmierci, nie ma się co oszukiwać. Strasznie mnie denerwowało, gdy ktoś do nas przychodził i mówił, że świetnie wygląda, będzie dobrze. Może myśleli, że są mu potrzebne takie słowa, ale ja nie lubię takiego oszukiwania siebie, innych. Jeśli człowiekowi zostało kilka miesięcy życia, to powinien mieć tego świadomość, by wykorzystać ten czas tak, jak uważa.
Mimo „wyroku śmierci” zdecydowaliście się na ślub.
Po operacji Tomek mnie zapytał: co to jest? Bardzo dopytywał, co stwierdzili lekarze. Nie powiedziałam, że to najgorszy rak świata. Przyznałam tylko, że to glejak. Ale on już wiedział, że ten nowotwór kończy się śmiercią. Przekonywałam go, że jeszcze tyle zrobimy, wrócimy do domu, spędzimy razem czas. Popłakał się i powiedział, że chce mieć takich rodziców, jak moi. Bardzo ich kochał. Pobraliśmy się i to były najpiękniejsze chwile.
Po pogrzebie podeszła do ciebie kobieta i powiedziała, że jesteś młoda, ułożysz sobie życie z kimś innym. Jak to przyjęłaś?
Dużo osób mi to mówi. Szlag mnie wtedy trafia. Oczywiście, że człowiek może się jeszcze zakochać, ale takie pocieszanie to nieporozumienie.
Gdy Tomek na konferencjach opowiadał o swojej chorobie, widać było, że jest silny, że chce walczyć. A jak było w domu? Miał chwile słabości?
Po jednym z wywiadów spał od godziny 16 do 7 rano. Tak go to męczyło. Ale nie skarżył się. Tylko po co to było? Tomek wiele poświęcił. Był przystojnym, pięknym mężczyzną. Wiesz, ile go kosztowało, żeby pokazać się publicznie w czasie choroby? Nie mógł sprawnie chodzić, spuchł od sterydów, włosy mu wypadły. Oddał mnóstwo czasu dla sprawy medycznej marihuany. Robił to, bo był politykiem i uważał, że to najważniejsza walka w jego życiu, że komuś pomoże. Był bohaterem. Gdy po świętach Bożego Narodzenia powiedziałam mu, że ma nowe guzy w głowie, to oczywiście się przeraził. Powiedział krótko: no to już po mnie. Ale po chwili złapał mnie za rękę i zaczął pocieszać.
On ciebie, a nie ty jego?
Tak. Na oddziale paliatywnym, gdy mieszkałam z nim kilkanaście dni, w pewnym momencie zaczęłam płakać. Powiedział: daj mi chusteczkę. Myślałam, że też będzie płakał, ale on zaczął mi wycierać oczy z łez. Był niesamowitym bohaterem. Niezwykle dobrym, pogodzonym z losem. Nigdy nie zadał pytania: dlaczego ja? To ironia losu, że akurat z naszej dwójki umarła ta lepsza, bardziej przydatna osoba.