Jarosław Kociszewski , 20 lipca 2019

But, w którym chodzi cały świat

Tak zwane "sandały Ho Szi Mina" - zrobione z opon i sprzedawane na bazarach w Wietnamie, Godong/Universal Images Group, Getty Images

Wariacje na temat "japonek" lub "kubotów" z bieżnikiem. Krojone na miarę albo zwyczajny kawał zużytej gumy z paskiem. W wersji luks zapinane na rzepy i ozdobione koralikami. Trzymające piętę lub nie. Byleby były odkryte i prawie nic nie kosztowały. Przecież najpopularniejszy but na świecie musi być dostępny dla każdego.

Z bladoniebieskiego, niemal prześwietlonego podrównikowym słońcem nieba żar leje się na rdzawą, czerwoną ziemię. O cieniu można pomarzyć. Słońce ustawiło się wprost nad głową, a liche akacje wydają się mieć więcej kolców, niż liści. A poza tym każdy skrawek ziemi osłoniętej przed spiekotą już jest zajęty. Pod drzewkami chronią się wychudzone krowy i mały, na oko kilkunastoletni pasterz. W ręku ma dzidę z ostrym grotem wykutym przez lokalnego kowala. Na nogach też ma wyrób lokalny. Uszyty ze starej opony.

Moje sznurowane wysoko za kostkę buty nie tylko chronią nogę przed kamieniami i skręceniami, ale także przed skorpionami i małymi wężami. W porze deszczowej ochronią nawet przed wodą pełną drobnych żyjątek, na samą myśl o których cudzoziemiec może się rozchorować. Właśnie dlatego, gdy wybieram się w busz, nawet do głowy mi nie przychodzi założenie innego obuwia.

Jednak to, co młody pasterz nosi na nogach, ma zasadniczą zaletę. Ja mogę jedynie pomarzyć o komforcie termicznym, który ma on. Mogę jedynie tęsknić za powrotem w miejsce, gdzie przynajmniej na chwilę będę mógł rzucić w kąt buciory i założyć na nogi coś lżejszego – coś, co wszyscy tubylcy na obszarze rozciągającym się od Tajlandii przez Indie aż po Sahel i plaże Brazylii zakładają jako but pierwszego wyboru.

Dzieci w szkole podstawowej w Lome w Togo

Dzieci w szkole podstawowej w Lome w Togo

Autor: GODONG / BSIP/BSIP/East News

Źródło: East News

WITAJCIE W KRÓLESTWIE KLAPKA

Na tym – olbrzymim - terytorium nie ma sensu nosić innych butów. Zwłaszcza w miesiącach ciepłych. Z tym, że najczęściej brutalna różnica między przybyszem z Europy a tubylcem w Indiach czy Afryce polega na tym, że tubylca na inne buty nie stać. Młody pasterz nie ma wyboru. O tym, co założy na nogi, decyduje cena. Klapki wycięte ze starej, zużytej opony kosztują tyle, co nic. W miejscu, gdzie gotówka jest rzadkością, można je "kupić" za ziarna kawy, kukurydzę czy skóry.

Wygodne i bezpieczne buty cudzoziemca kosztują – w przeliczeniu na miejscowe warunki - majątek, za który można przeżyć kilka miesięcy, albo nawet cały rok. Jednak nawet kawałek gumy albo maty przytroczony do pięty jest lepszy od chodzenia boso. Po starożytnych mieszkańcach Bliskiego Wschodu pozostały rzemienne "rzymianki" i skórzane "sandały biblijne" ("jezuski"), których współczesne wersje do dzisiaj kupić można na bazarach choćby w Izraelu. Klapki i sandały sprawdzają się też w warunkach bojowych. Jemeńscy Huti udowodnili to nieraz, goniąc niemal boso, ale z kałasznikowami w rękach, solidnie obutych żołnierzy saudyjskich.

Najprostszy but na świecie – gumowy klapek - jest nieodłączną częścią krajobrazu Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Na bazarze w Tajlandii znaleźć można nawet obuwie w kształcie ryby, które jednak nie pachnie morzem, tylko śmierdzi tanią gumą. Charakterystyczne kłapanie elastycznej podeszwy uderzającej o piętę usłyszeć też można w całych Indiach. Klapki trafiają do wszystkich zakątków świata. Swój żywot kończą na rozrastających się górach plastikowych śmieci lub dryfując po oceanach. A gdzie go zaczynają?

Wszystko wydaje się jasne i przejrzyste. Ropa naftowa wydobywana nad Zatoką Perską jest rafinowana, dzięki czemu powstają paliwa, a cięższe frakcje surowca służą do produkcji tworzyw sztucznych. To nimi właśnie "karmią się" niezliczone manufaktury na Dalekim Wschodzie, od Chin po Filipiny, gdzie źle opłacani robotnicy często w niezdrowych warunkach produkują miliardy par klapek rocznie. Niekiedy są to zupełnie przyzwoite buty, ale te najtańsze od samego początku szkodzą zdrowiu każdego, kto ma z nimi od czynienia, od pracowników producenta, przez handlowców aż po użytkowników.

Niezrażeni tym bliskowschodni, ale też europejscy biznesmeni zamawiają całe kontenery takich butów w modnych w danym sezonie kształtach i kolorach. Frachtowce rozwożą owe gumowe cuda po całym świecie. Najwięksi hurtownicy sprzedają je mniejszym, którzy dalej je eksportują. Każdy dolicza swoich kilka groszy i popchnie towar dalej, aż w rezultacie klapki, wraz z plastikowymi miskami i matami tkanymi z tworzywa sztucznego trafiają na najodleglejsze bazary w Mali, Senegalu czy Etiopii.

Sprzedawczyni klapek z recyklingowanych opon na bazarze Mann Thiri w Mandalaju w Mjanmie (Birma)

Sprzedawczyni klapek z recyklingowanych opon na bazarze Mann Thiri w Mandalaju w Mjanmie (Birma)

Autor: Tessa Bunney/In Pictures

Źródło: Getty Images

Gratką dla miłośników otwartego obuwia są meczety, przed którymi należy zostawić buty. Wejścia do muzułmańskich świątyń wyglądają zadziwiająco podobnie od Indonezji, przez Pakistan aż po Nigerię. Wszędzie, czy to wprost na ziemi, na marmurowej posadzce czy na specjalnych półkach i stojakach królują klapki. One też walają się po ulicach zakrwawionych w następstwie rozruchów czy zamachów w Sudanie czy w Libii.

Zniszczone czy zużyte klapki, ale także takie, które się zwyczajnie znudziły, trafiają w rezultacie na wielkie wysypiska śmieci. Czasem trafią w ręce żyjących tam ludzi i jeszcze chwilę posłużą. Inne palą się i topią, wydzielając trujące wyziewy. Jeszcze inne, zagrzebane w piachu, będą czekać na badaczy, którzy w odległej przyszłości nazwą nas kulturą klapka gumowego, bo przecież żadne inne ślady kultury zapisane na nietrwałych nośnikach po nas nie pozostaną.

Nikt dokładnie nie wie, ile par sandałów i klapek jest na świecie. Szacuje się, że tylko chińskie manufaktury każdego roku wypuszczają kilka miliardów par takich butów. Ale otwarte obuwnicze dzieła sztuki trafiły też na wybiegi. Za sandały najmodniejszych projektantów Amerykanka, Europejka, czy jedna z żon naftowego szejka bądź kochanka narkotykowego barona musi zapłacić kilka tysięcy euro. Pojawiła się też "biżuteria na nogi", bo przecież trudno nazwać butami coś, co zakłada się na stopy, ale jest wysadzane drogimi kamieniami i kosztuje ponad milion dolarów. Badania rynku pokazują jednak, że większość ludzi na świecie, kupując obuwie, przede wszystkim kieruje się względami praktycznymi, a czerpanie z tego przyjemności jest przywilejem świata ludzi bogatych, do których coraz częściej zalicza się Polaków.

Na ludziach bogatych biznes robi Afryka.

Klapki słynnej firmy Havaianas, model zaprojektowany przez Pinel&Pinel - dostępny tylko dla osób z grubym portfelem. Ich cena to 450 euro za parę.

Klapki słynnej firmy Havaianas, model zaprojektowany przez Pinel&Pinel - dostępny tylko dla osób z grubym portfelem. Ich cena to 450 euro za parę.

Autor: Havaianas.com

Źródło: East News

BIEDA-MODA

Samochody, ciężarówki i wszelkie inne pojazdy kołowe są podstawą transportu całego afrykańskiego kontynentu. Czasem trudno uwierzyć, że "coś takiego" jeszcze może jeździć. Standardem jest niewielki pasażerski bus z dwoma osobami obsługi – kierowcą i pomocnikiem. Pomocnik nie tylko pobiera opłaty, ale także przytrzymuje skorodowane drzwi. Albo własnym ciałem podczas jazdy zasłania dziurę, w której kiedyś były. Zdarza się, że dach jest tak przeżarty przez rdzę, że na podróżnych kapie mocz przywiązanej wśród walizek na tym dachu zestresowanej kozy. Samochody osobowe spotkać można raczej w miastach. W wielkich stołecznych metropoliach Afryki mieszkańcy codziennie godziny poświęcają na stanie w korkach. A jeżeli trzeba przemieścić się szybko, to lepiej wynająć motor-taksówkę.

Rezultatem tego motoryzacyjnego szaleństwa jest niewyczerpalne źródło surowca dla szewców - wulkanizatorów i inspiracji dla energicznych projektantów - biznesmenów. Z potencjalnie niebezpiecznych i toksycznych hałd opony trafiają pod noże i obcęgi specjalistów od wycinania podeszw i pasków. A ci nie robią z nich już tylko kosztujących grosze prostokątów nawet nie uformowanych w kształt ludzkiej stopy. Robią modę.

Internetowe aukcje i sklepy, w tym eBay, oferują chętnym na całym świecie luksusowe towary z oponowego recyklingu za dziesiątki dolarów. W kenijskim sklepie, którego nazwa oznacza dosłownie "bieżniki Masajów" (choć po polsku lepiej brzmią raczej "kroki" - przyp. red.) znaleźć można szeroki asortyment butów łączących materiał – opony - z tradycyjną sztuką afrykańskiego ludu w cenach wahających się od równowartości niecałych 30 zł do ponad 100 zł.

To już nie są czarne, brudzące stopę, bezkształtne buciory. To modne sandały z bieżnikowaną gumową podeszwą, obszytą dobrze wyprawioną skórą ozdobioną lokalnymi koralikami. Kupujący, często cudzoziemcy, płacą nie tyle za obuwie, co za świadomość wsparcia afrykańskiego projektanta - biznesmena i utylizacji szkodliwych odpadów. Stąd mówi się już nie tyle o recyklingu, czyli ponownym użyciu odpadów, ale o "upcyklingu" - czyli podniesieniu wartości odrzuconego przedmiotu. Sklep "Odważne Podeszwy" chwali się nawet liczbą przetworzonych przez siebie opon i ilością energii zaoszczędzonej dzięki przyjaznemu dla środowiska zutylizowaniu opon oraz "obuciu" kolejnych klientów z użyciem odpadów, czyli bez potrzeby produkowania nowych butów.

Ale gumowe klapki to tylko część tego, co świat zwany niegdyś pogardliwie "trzecim" recyklinguje z odpadów świata "pierwszego" (przypomnę, "drugi świat" to były kiedyś kraje komunistyczne, w tym Polska).

Uliczni sprzedawcy plastikowych klapek w Egipcie

Uliczni sprzedawcy plastikowych klapek w Egipcie

Autor: Wolfgang Kaehler/LightRocket

Źródło: Getty Images

TROPIKALNY RECYKLING

W rozgrzanym słońcem buszu na głębokim południu Etiopii dzieci proszą o pustą butelkę po wodzie mineralnej. Pusty pojemnik z tworzywa sztucznego, dla białego przybysza z Europy śmieć, ma dla nich wartość. W gorącym klimacie Afryki pod ręką powinna być zawsze przynajmniej jedna pełna butelka. W samochodzie często czeka cała zgrzewka. Z uwagi na higienę każdy ma własny patent na oznaczenie butelki. Ktoś zrywa etykietę, inny zaznacza mazakiem.

Wypija wodę i… no właśnie… co dalej? Tutaj nie napełnia się butelek kranówką. Nawet jeżeli kranówka jest i cieknie czy kapie z kranu, to strach przed pasożytami uniemożliwia nawet umycie w niej zębów. Czyli kolejna butelka. I to po sprawdzeniu, czy na pewno własna albo jeszcze oryginalnie zapieczętowana! Co się więc dzieje z tymi wszystkimi butelkami zostawianymi w hotelach czy zapomnianymi przy nodze plastikowego krzesełka w restauracji?

Nikt ich nie wywozi i nie utylizuje. Nie trafiają też na pacyficzną łachę śmieci i do żołądków wielorybów, tylko na bazary. Wprost na ziemi leży wielka sterta używanych butelek po wodzie mineralnej. Czasem to prawdziwa hałda, wyższa od postawnego człowieka. Tysiące sztuk pieczołowicie zbieranych i znoszonych z całej okolicy. Skoro jest podaż, to znaczy, że ktoś to kupuje.

Taka butelka wcale nie jest tania, choć w przeliczeniu na monety kosztuje grosze. Tu nie chodzi o kwotę. Dla cudzoziemca, czy nawet Afrykańczyka z miasta, to drobiazg, ale już nie dla kogoś z zagubionej w buszu wioski, w której gotówka jest rzadkością, bo w promieniu wielu kilometrów może być zaledwie kilku ludzi, którzy pracują za wypłatę – jakiś urzędnik, nauczyciel, czy lekarz, jeżeli jest.

Taki prozaiczny przedmiot jak pusta butelka, odpad, niekiedy może zadecydować o przyszłym życiu człowieka. Dziecko, które ma butelkę, może nalać do niej wody i iść kilka kilometrów w upale do pokrytej blachą falistą szkoły zbudowanej z patyków (albo do nowoczesnej szkoły zbudowanej przez zagraniczną organizację pomocową). Tam, oprócz posiłku, znowu dostanie półtora litra chemicznie uzdatnionej wody z wielkiego zbiornika deszczówki (dostarczonego przez zagraniczną organizację pomocową). I oczywiście nauczy się czytać, pisać i liczyć, czyli zdobędzie podstawowe umiejętności, które mogą pozwolić mu skończyć podstawówkę, iść do kolejnej szkoły, a nawet na studia otwierające drogę do państwowej posady urzędniczej.

To sytuacja niemal idealna, ale realna. Wielu młodych Etiopczyków, Ugandyjczyków czy Gwinejczyków marzy o przyszłości inżyniera czy lekarza – przynajmniej ci, którzy nie chcą być piłkarzami. Wierzą, że edukacja otwiera im drogę do lepszego życia. Daje szansę na wyrwanie się z biedy. Często pomagają im w tym rodzice, którzy gotowi są odkładać pieniądze na wykształcenie choćby jednego dziecka, aby ono, wykształcone, dobrze zarabiające, w przyszłości wsparło rodzinę.

Lome, Togo. Dzieci w szkole podstawowej

Lome, Togo. Dzieci w szkole podstawowej

Autor: Godong/Universal Images Group

Źródło: Getty Images

ZACHÓD Z ODZYSKU

W okrągłej chacie z patyków oblepionych gliną, w której mieszkają ubodzy ludzie, jest mało przedmiotów, choć zapewne znajdzie się wśród nich telefon komórkowy. Zazwyczaj będzie też maczeta, nóż, żółty baniak na wodę, jakieś aluminiowe talerze, garnki, trochę ubrań i okolicznego rękodzieła, czyli maty czy drewniany moździerz.

Część przedmiotów pochodzi z barteru. Część to znaleziska, które kiedyś ktoś gdzieś wyrzucił. Człowiek ubogi - w przeciwieństwie do tego sytego i bogatego - nic nie marnuje. Wszystko się przydaje. Czasem drugie życie wyrzuconych rzeczy mocno zaskakuje.

Nigdy nie zostałem tak sromotnie rozgromiony w warcaby, jak w remizie strażackiej w etiopskim Gonder. Remiza to nieduży placyk, otoczony dość prowizorycznie wyglądającymi, parterowymi budynkami krytymi blachą falistą. Na środku stoją dwa - nie pierwszej młodości, ale zadbane - wozy strażackie.

W niektórych budynkach zmagazynowano sprzęt. W innych, sądząc po biurkach oraz listach i grafikach przyczepionych do ścian, pracują urzędnicy i kierownicy. Jest też barak socjalny, w którym dyżurują strażacy. Panuje w nim upał i półmrok, więc chłopaki wolą siedzieć w cieniu na zewnątrz, przy kwadratowym stoliku z namalowaną farbą szachownicą. Nikt nawet nie pomyśli o kupowaniu planszy czy pionków, do gry w warcaby służą dwa zestawy starych kapsli, którym nawet nie poświęcamy myśli, otwierając butelki. Tutaj stają się one ważnym elementem życia towarzyskiego. Każdego dnia mężczyźni spędzają długie godziny wokół szachownicy. To warcaby na najwyższym poziomie.

Zasady są tak uniwersalne, że nie trzeba znać wspólnego języka, żeby zacząć grać. Uśmiech i zapraszający gest ręki wystarczą. Podejmuję wyzwanie, a jedna krótka rozgrywka pokazuje, kto jest mistrzem, a kto amatorem. Kilka szybkich, wyćwiczonych ruchów i po sprawie. Szeroko uśmiechnięci widzowie ani przez chwilę nie mieli wątpliwości, że ich gracz z łatwością pokona "farandżi" - cudzoziemca. Co oni tam za granicą wiedzą o warcabach? Miejscowy mistrz ogra każdego. Nie ma przy tym najmniejszego znaczenia, że to cola kontra fanta, a nie białe przeciwko czarnym.

Angola, południowa Afryka. Dziewczynka w zbyt małych klapkach

Angola, południowa Afryka. Dziewczynka w zbyt małych klapkach

Autor: Eric Lafforgue/Art in All of Us/Contributor

Źródło: Getty Images

Przykłady wtórnego wykorzystania niemal wszystkiego można mnożyć bez końca - od drobnych sposobów na poprawienie warunków życia, przez pomysły na biznes, aż po masowy "recykling" gór elektro-śmieci na zachodzie kontynentu, gdzie wypalanie kabli i rozbieranie starych komputerów w celu odzyskania cennych metali stało się niemal dziedziną gospodarki, która zatruwa wielkie połaci ziemi i niszczy zdrowie trudnych do policzenia rzesz ludzi.

I tak ogniwa bransolety starego zegarka, który przywędrował pewnie z Chin, można naszyć na kawałek skóry i ozdobić tradycyjne nakrycie głowy panny młodej. Drugie życie mają też kolorowe zatyczki na igły strzykawek jednorazowych. Organizacje międzynarodowe regularnie organizują wielkie akcje szczepień obejmujące duże połacie Afryki. Niektóre szczepionki są doustne, a niektóre wymagają kłucia. To gratka dla dzieci, bo o ile obawa przed AIDS nakazuje samym pracownikom medycznym zbierać każdą strzykawkę, to jaskrawoczerwone czy błękitne osłonki lądują w piachu.

Wystarczy je pozbierać, a po obcięciu końcówek małe rurki zamieniają się w barwne koraliki: można do woli naszywać i nawlekać, a później sprzedawać. Najpierw więc małe kawałki plastiku pomagają ochronić dzieci przed chorobami zakaźnymi, a teraz, w formie amuletu lub ozdobnej ramki obrazka świętego podwieszonego pod lusterkiem w samochodzie, bronią kogoś przed urokiem lub przynoszą błogosławieństwo podróżnym. No i oczywiście opony z tego samochodu z pewnością posłużą kiedyś jako materiał do wyrobu klapków.

Gdy bogaty "pierwszy" świat załamuje ręce nad górami plastiku i innych śmieci, których wciąż nie umie na odpowiednią skalę zrecyklingować, trudna do wyobrażenia dla Europejczyka bieda i nieprawdopodobna przepaść w poziomie i stylu życia między ubogim Etiopczykiem, Senegalczykiem czy Polakiem bądź Niemcem skutkuje tym, że często to ci bogaci powinni się uczyć od tych biednych, jak przetwarzać i powtórnie używać rzeczy pozornie już niepotrzebne.

Salerno, Włochy. Imigranci czekają w kolejce na identyfikację

Salerno, Włochy. Imigranci czekają w kolejce na identyfikację

Autor: Ivan Romano

Źródło: Getty Images

I trudno, żeby człowiek ubogi nie marzył o dostaniu się tam, gdzie te rzeczy są już niepotrzebne. Bo skoro się tam je wytwarza, to znaczy, że tam jest lepsze życie. Ale pęd bogatej części świata za wygodą, dostatkiem i luksusem nieprzerwanie odbija się na sytuacji tej biedniejszej części. Choć nie można całej winy za nierówności w rozwoju świata lekką ręką zrzucać na kolonializm i późniejsze wykorzystywanie bogactw Afryki i innych dawnych kolonii przez Zachód, do którego my też należymy, to ten proceder w innej postaci trwa do dziś.

Europejskie i azjatyckie tygrysy, a zwłaszcza Chiny, jedną ręką wykładają pieniądze na inwestycje na biednym Południu, ale drugą bez najmniejszych skrupułów zgarniają ogromne zyski z udostępnionych im – często przez skorumpowanych i pozbawionych oporów polityków i urzędników - zasobów. Odpowiedzialność społeczna biznesu jest jedną z metod zaradzenia tym zjawiskom, ale rezultatem ponoszenia nakładów na rozwój krajów afrykańskich jest utrata konkurencyjności. Działania charytatywne, jak wspaniałe i wielkie by nie były, są w stanie pomóc pojedynczym ludziom, czy nawet całym społecznościom, ale nadal nie rozwiążą głębokich problemów gospodarczych uboższych krajów. Dopóki to się nie stanie, ich mieszkańcy nadal będą ruszać w drogę po lepsze życie na północ.

W klapkach na nogach.