Arek Markowicz, PAP
*Grzegorz Burtan: Kim jest człowiek stojący za "Porażką"? *
Kamil Fejfer: Szukającym pracy.
*Nie najlepsza rekomendacja. Ile ci zeszło? *
Dziewięć miesięcy. To i tak krócej niż średnia z GUS, bo w czasach moich poszukiwań było to 13 miesięcy, ale dłużej niż średnia dla mojego wieku i wykształcenia.
*Strasznie długo. *
Niestety, a trzeba pamiętać, że większość bezrobotnych, jakieś 85 proc., nie ma zasiłku. Ja znalazłem pracę dzięki wymuszonej umowie śmieciowej.
*U kogo to było? *
U wydawcy prasy regionalnej. Na start otrzymałem 1237 złotych na rękę. Ale pracowałem cztery dni w tygodniu. Za pięć byłoby pewnie z 1700. Pracowałem tam przez jakiś czas, mamiony obietnicą stałej umowy, ale otrzymywałem klasyczne wymówki: "później", "zła koniunktura" lub wreszcie kultowe już "wiesz, jak jest". Później dostałem podwyżkę, ale umowy o pracę nigdy. Zamiast niej wypowiedziano mi w końcu umowę o dzieło. I zostałem z niczym, bo zarabiałem tyle, że nie dało się tego odłożyć.
*Nie przesadzasz? Według branżowych magazynów nie ma takiej kwoty, z której nie da się odłożyć. *
Jestem przekonany, że to piszą ludzie, którzy doskonale wiedzą, że to nieprawda. Ale są media workerami, więc to ich praca, żeby takie rzeczy pisać.
*Czyli jest to tak samo bezużyteczne, jak przykład z twojej książki? Napisałeś, że artykuły pod hasłem "siedem rzeczy, które poprawią widoczność twojego CV" to pic na wodę. *
Oczywiście. Rekrutujący tego nie sprawdzają, bo dostają kilkadziesiąt CV. Nikogo nie obchodzi, jakie masz hobby lub zainteresowania. Takie właśnie są doświadczenia jednej z bohaterek mojej książki.
Co więc według ciebie przesądza o znalezieniu pracy?
Kluczowe jest wstrzelenie się w kryteria. A jeśli okazuje się, że więcej osób spełnia wymagania, to dokonuje się selekcji według stereotypów. Czyli najlepiej mają młodzi mężczyźni, a jeśli budżet jest mniejszy, czyli niewystarczający nawet dla nich, to następne w kolejności są młode kobiety. Im płaci się przecież mniej.
*Wracając do mediów, co było po twoim rozstaniu z regionalnym wydawcą? *
Organizacja pozarządowa, czyli tzw. grantoza. To praca przy projektach, które mogły powstać dzięki otrzymanym grantom.
*I było lepiej niż u wydawcy? *
Praca bardzo miła, dobre pieniądze. Do tego bardzo fajni ludzie - uczciwi, mądrzy. Wiele się od nich nauczyłem. Wszystkim życzę takiego miejsca pracy. Ale z "grantozą" jest tak, że któregoś dnia źródełko wysycha (śmiech). Tak było również w moim przypadku. Na szczęście tym razem coś odłożyłem i zrobiłem sobie dwa miesiące wakacji. Jak odpocząłem, zacząłem szukać pracy i trwało to dziewięć miesięcy. Wiesz, z czym to się je – wysyłanie CV-ek rano w południe i wieczorem. A ponieważ nie jestem wykwalifikowanym robotnikiem, to wysyłałem do redakcji, aplikowałem też na stanowisko analityka, a w pewnej chwili próbowałem się nawet przekwalifikować na stolarza. Myślałem o marketingu, ale jednak go nie lubię. Chociaż nie wiadomo, co się stanie w życiu.
W "Zawodzie" opisałeś historię chłopaka, który wszedł w biznes MLM [marketing wielopoziomowy – przyp. red.]. Mój kolega, który przeczytał książkę, stwierdził, że sam się tak wkopał mamiony wizją megazarobków.
Tak działa wolny rynek. Sam również wpadłem w MLM na jakiś czas, choć nie musiałem tego robić. A mój bohater w to uwierzył, bo jest z małej miejscowości, jak ja zresztą, bo jestem z Ełku. Tam się najlepiej takie schematy przyjmują, bo jest bieda i małe zrozumienie tego mechanizmu. Awansować nie sposób, a przecież każdy chce jakoś żyć. Więc te pierdoły na ulotkach w stylu "nigdy już nie będziesz pracował" czy opisy finansowego raju padające w rozmowach, są bardzo kuszące. Wracając do mechanizmu MLM. Jeśli wchodzisz w to jako pierwszy, to jesteś ustawiony, bo pracują na ciebie inni. Ci inni myślą, że znajdą się na twoim miejscu, jeśli zwerbują wystarczająco dużo osób "pod siebie". Ale z matematycznego punktu widzenia to niemożliwe. Jednak pragnienie jakiejś stabilizacji – bo tym przecież ma być dochód pasywny – jest ogromne. Nie chcę mówić, że osoby, które się za to biorą, są naiwne – po prostu brak im wiedzy. Tak jak nam o mechanice kwantowej.
*Pojawiły się artykuły o twojej książce i o tobie. Niektórzy uznali, że promujesz bycie "przegrywem" i niewychodzenie ze strefy komfortu. *
Oczywiście, bo nie warto wychodzić ze strefy komfortu.
*Przecież milionerzy nie pracują od 9 do 17. *
Nie muszą, bo mają kasę. Ale jeśli sprawdzi się ścieżki awansu, to dużo zależy od tego, czy mieli kapitał kulturowy, ekonomiczny, społeczny czy wreszcie intelektualny. To się bardzo często wynosi z domu.
*Lubisz wrzucać na Facebooka fragmenty z książki włoskiej ekonomistki Mariany Mazzucato. Jej zdaniem, to państwo jest bardziej innowacyjne od korporacji. A przecież wszyscy powtarzają, że państwo właśnie hamuje rozwój. *
To oczywista bzdura. Za ogromną większością innowacji, powstałych w XX w., stoją pieniądze publiczne. Co nie jest takie dziwne, bo państwo może sobie pozwalać na wkładanie miliardów dolarów w inwestycje, które nie przynoszą zysku w perspektywie do 10 lat – co w korporacji jest dalekim horyzontem. Państwo wymyśliło GPS, ekrany LCD i dotykowe. Odkryło podwójna helisę w DNA. Są wykresy, które pokazują, że w takich USA na inwestycje więcej wykłada kapitał prywatny, ale na badania i rozwój ogromną większość daje już państwo. Przykładowo, Boston Dynamics [firma projektowa zajmująca się inżynierią i robotyką – przyp. red.] jest sponsorowane przez DARPA – państwową instytucję. Korporacje zazwyczaj nie są innowacyjne, tylko komercjalizują pomysły. A potem nie dzielą się zyskami, a jeśli już to rzadko.
*Jednak prywatne firmy ciągle mają opinię lepszą od publicznych. Pokutuje przekonanie, że są bardziej innowacyjne, lepiej zarządzane, wydajniejsze i nie produkują niepotrzebnej biurokracji, tylko maksymalizują efektywność. *
To wynika z tego, że żyjemy w neoliberalnym świecie. Siatka pojęciowa również została przez to zdominowana. To trwa już od czasów Thatcher i Reagana. Najpierw pojawiło się na uniwersytetach, później w wersji prostszej trafiło do dyskusji publicznych. I przez ostatnie 30 lat dominowała właśnie taka siatka. Ale nie jest niezmienna i nie można przywrócić bardziej prawdziwego mówienia o świecie.
Skoro o języku neoliberalizmu mowa. Czy artykuły o rozpijaniu i załatwianiu się na wydmach przez 500+ to coś w rodzaju łabędziego śpiewu tego systemu?
To jest raczej jakiś potworny klasizm. Główny problem z 500+ to argumenty przeciw. Rzeczywiście według Instytutu Badań Strukturalnych 50 tys. kobiet odeszło z pracy przez program. Głównie tych nisko opłacanych. Ale czy to naprawdę źle, że kobiety odchodzą z gównianych prac? Pewnie jest źle w kontekście tego, że może utrwalać patriarchalny model rodziny, w którym to mężczyzna dysponuje przewagą ekonomiczną. Z drugiej strony wiemy, że nie rozpijają się, tylko dbają o dom i dzieci. Nie wiem, czy trzeba płakać po słabych miejscach pracy, gdzie za godzinę dostajesz 10 złotych.
Na pewno płacze się, że brakuje rąk do pracy.
W Polsce jest bardzo duży kłopot z ludźmi, którzy są zdezaktywizowani zawodowo. O tych ludziach zaczęto mówić, kiedy pojawił się program. Ogromna większość z nich to osoby o ograniczonych kompetencjach społecznych na skutek długiego bezrobocia, w depresji, czy właśnie osoby zajmujące się domem. Ale też przyjmuję taki scenariusz, że jakaś bardzo mała część z nich ma niskie potrzeby bytowo-konsumpcyjne. Po prostu. I co z nimi zrobisz? Zamkniesz w więzieniu? Rysiek Riedel śpiewał, że grał za piwko i chleb i za to go zamykali do puszki. Chcesz takiego świata? Ja nie.
Ale takie niebieskie ptaki są solą w oku dla wielu.
Nie mam problemu z tym, że istnieje jakaś bardzo mała grupka ludzi, którzy wybrali takie życie. To jest cena za dobrobyt – zawsze będzie jakiś procent ludzi, którzy jak strasznie by to nie brzmiało – będą się obijać. Niech się obijają, ja też lubię się czasem obijać.
*Bo podobno socjal psuje, rozleniwia ludzi. *
Nie ma na to dowodów. Spójrz na Holandię, Szwecję, Norwegię czy Niemcy, gdzie jest spory socjal. I co zobaczysz? Tam jest znacznie mniej osób zdezaktywizowanych zawodowo. W Polsce, gdzie ten socjal jest mniejszy, jest gorzej pod tym względem. Jeśli państwo prowadzi mądrą politykę, to pomaga matkom, niepełnosprawnym czy cierpiącym na depresję wejść na ten rynek pracy. W zasadzie socjal działa odwrotnie, niż się powszechnie myśli – wyciąga ludzi ze zdezaktywizowania zawodowego. Pewnie też nie zawsze działa, ale tutaj wchodzi polityka – narzuca pewne rozwiązania, sprawdza jak działają, ale jeśli jest coś nie tak, to koryguje swoje działania.
*OK, w takim razie kolejny żelazny zwrot ze słownika liberała: jeśli jesteś niezadowolony z pracy, zmień ją. *
To opcja tylko dla małej części ludzi. Ponieważ w gospodarce jest limitowana liczba dobrze płatnych miejsc pracy. W Polsce nie ma zbyt wielu podmiotów, które chciałyby zmonetyzować potencjał ludzi, którzy chcą zmienić swoją pracę. To po co zmieniać pracę, skoro w nowej będzie się robić to samo za podobne pieniądze? Ten wybór jest dla większości iluzoryczny.
*Czy możemy pozwolić sobie na większe wydatki socjalne? Może lepiej gonić Zachód? *
Wtedy, kiedy Niemcy były na naszym poziomie PKB per capita, to mieli już zabezpieczenia socjalne. Państwa zachodnie rozwijały się i dzieliły. To nie jest tak, że większy egalitaryzm prowadzi do wzrostu, ale sprawia, że ludziom jako społeczeństwu lepiej się żyje.
*Powtarzasz, że Polska to kraj, gdzie dobrze się żyje tylko "zielonym strzałkom", bo do góry nie idą pensje czy zadowolenie z życia, tylko wskaźniki ekonomiczne. *
Ten akurat bon mot ukuł chyba Łukasz Komuda. Tak, w Polsce żyje się dobrze zielonym strzałkom. I gwiazdom. Żeby w Polsce żyć na godnym poziomie musisz pracować w IT, albo tata musi ci kupić dwa mieszkania. Ewentualnie zostajesz celebrytą. Wtedy ci się dobrze żyje. A inni bujają się od pierwszego do pierwszego.
*Dlaczego żyje się dobrze ludziom, którzy mają znikomy wkład w społeczeństwo? *
Wolny rynek wycenia rzeczy w dość losowy sposób. Wydaje się, że Robert Lewandowski – z całym szacunkiem dla jego umiejętności – jest jednak mniej przydatny niż chirurg dziecięcy albo ratownik medyczny. Ale system foruje właśnie jego. Zauważ, że w pewnym momencie system wymyślił żołnierzy wyklętych. A czemu nie wymyślił ratowników wyklętych? Albo wyklętych rezydentów? System może wymyślić wielu bohaterów, ale akurat trafiło na Lewandowskiego. Fajnie, ale to nie jest normalne, żeby wyceniać go na tyle milionów.
*Naszemu pokoleniu mówiono, że ma zmienić świat. Uwierzyłeś w to? *
Trochę tak, ale to chyba właśnie sprawa pokoleniowa. Oczywiście, że będąc młodszym wierzyłem w to, że uda się zmienić świat. Może "Zawodem" faktycznie uda się, chociaż w jakimś stopniu to spełnić.
Woś, Gitkiewicz oraz ty – rynek obfituje w książki o pracy. Jakie są twoje wrażenia po tamtych książkach, jeśli oczywiście zajrzałeś?
Niestety, jeszcze nie zajrzałem do książek, ale są bardzo wysoko w moich priorytetach rzeczy do przeczytania. Spotkałem się natomiast z Olgą Gitkiewicz [autorka reportażu "Nie hańbi" – przyp. red.] w radiowym studiu i miałem wrażenie, że to co mówi i jak mówi, świadczy jak najlepiej o jej książce. Odniosłem też wrażenie, że jest przemiłym człowiekiem.
To jakiś sygnał zmian? Pojawią się twój "Zawód" o różnych branżach z perspektywy pracujących, "To nie jest kraj dla pracowników" Wosia o perspektywach makroekonomicznych czy dekonstrukcyjne samo pojęcie pracy "Nie hańbi". Czy to chwilowa koniunktura wydawnicza? A może dorośliśmy jako społeczeństwo, by mówić o tym bez liberalnego dogmatu?
Możemy mieć do czynienia z chwilową koniunkturą, z wydmuszką, w której dyskusja tocząca się wokół rynku pracy po prostu stała się modna. Oczywiście wierzę, że mówienie o tym jest ważne, ale uważam również, że politykę w państwach demokratycznych robi się w parlamencie, gdzie się wykuwa się nudna, ale istotna dla ludzi polityka publiczna. Bo co z tego, że na przykład media często poruszają tematykę pracy, a same zatrudniają na śmieciówki? Przecież to nie są organizacje charytatywno-misyjne, to przedsiębiorstwa, których zadaniem jest przynoszenie zysku właścicielom. Więc będą wykorzystywać sposoby, żeby ten zysk zwiększać. Takim sposobem może być na przykład prekaryzacja pracowników. I nie ma raczej co się łudzić, że same zdecydują się ten zysk ograniczyć. Dlatego tak ważne jest państwo, które ma pilnować praw pracowniczych. I coś się przecież w ten sprawie dzieje – obraduje Komisja Kodyfikacyjna Prawa Pracy.
Obecnie władza majstruje przy umowach, aby było mniej śmieciowych oraz stopniowo zakaże handlu w niedziele. Intencje niezłe, ale co z wykonaniem?
Zobaczymy, co stanie się z projektami przygotowywanymi przez Komisję Kodyfikacyjną. Kibicuję im, między innymi próbom uwolnienia polskiego rynku od wszędobylskich śmieciówek. GUS szacuje, że na umowach o dzieło i zleceniach pracuje 1,3 mln osób. Pojawiają się głosy, że tę plagę pomogłoby zlikwidować wzmocnienie PiP. Jak to mówią, po owocach ich poznacie. Widać, że coś zaczyna się ruszać w tematyce pracy, jednak trudno jednoznacznie rozstrzygnąć czy nie są to ruchy pozorowane.
A wolne niedziele?
Jestem ich gorącym zwolennikiem. Dość paradoksalnie, bo sam często robię zakupy w ten dzień. Jednak wychodzę z pragmatycznego założenia, że jeśli nie pójdę do hipermarketu w ostatni dzień tygodnia, to z pewnością w ten sposób nie poprawię work-life balance kasjerek i kasjerów, a przecież głównie o to chodzi. Oczywiście strona konserwatywna będąca za wprowadzeniem zakazu powołuje się na argumenty religijne. Mnie osobiście one w ogóle nie interesują; uważam jednak za ważne, żeby osoby pracujące w tych dość ciężkich warunkach miały możliwość usystematyzowania swojego życia prywatnego. Dziecko kasjerki nie weźmie wolnego w środę, żeby pójść z mamą na spacer.
Ale czy nie ucierpi na tym zatrudnienie?
Mówi się o tym, że może zniknąć ileś miejsc pracy. Rzeczywiście istnieje takie ryzyko, ale niemal każde zmiany na rynku niosą ze sobą ryzyka. Ważne jednak, żeby balansować wartości – warto postawić np. na zasiłki dla osób bezrobotnych (których w Polsce de facto nie ma) i monitorować, czy osoby, które straciłyby pracę nie wpadną w długotrwałe bezrobocie, bo to ono jest problemem.
Rozmawiał Grzegorz Burtan, WP Tech