Jan Pelczar , 2 sierpnia 2019

Ile kosztuje (NIE)ekologiczne?

Młodzieżowy Strajk Klimatyczny w Warszawie., Agencja Gazeta

Wejście na tereny zielone jest jeszcze darmowe, za oddychanie czystym powietrzem musimy już płacić. Podobnie jak za wodę, jeżeli jakość tej, która płynie w naszym kranie, pozostawia wiele do życzenia. Czas na naprawę klimatu dobiega końca, a zaniechania już teraz sporo nas kosztują. Sprawdziłem, ile.

Klara ma trzy lata i sporą część każdego dnia spędza w naturalnym przedszkolu. To prywatna placówka, która daje rodzicom gwarancję, że ich dzieci codziennie spędzą znaczną część dnia w ogrodzie, parku lub na działce. Mama Klary, po czasie spędzonym razem z córką w trakcie adaptacji, była zachwycona otoczeniem.

– Myślałam: jak cudownie, że może większość dnia biegać, wspinać się na drzewa, bawić patykami i błotem, beztrosko skakać w kałużach. Bez zbędnych komentarzy: "nie wolno", "pobrudzisz się".

Później przyszła gorzka refleksja: dlaczego to, by dzieci spędzały czas w zgodzie z naturą, nie jest normą. Reakcja niektórych koleżanek zdziwiła Małgorzatę. Komentowały, że powinna być wdzięczna, że żyje we Wrocławiu, bo to w dużym mieście są takie możliwości, a przede wszystkim: że stać ją na "alternatywy".

- Poczułam, że świat stanął do góry nogami, skoro za zabawę na świeżym powietrzu trzeba dodatkowo płacić - mówi.

W dodatku wysokość tych opłat zależy od miejsca zamieszkania. Naturalne przedszkole we Wrocławiu kosztuje 1200 złotych miesięcznie. Do tego trzeba doliczyć 14 złotych dziennie za jedzenie, przygotowywane w wersjach wegańskiej i mięsnej. Drogo? W Warszawie ekologiczne przedszkole wycenia się trzy razy drożej.

Wejście do parków jest wciąż darmowe dla wszystkich. Ale Małgorzata wylicza, że już płaci za: nieprzetworzone jedzenie, prawdziwe warzywa, oczyszczacz powietrza.

Jak drogie może być życie w zgodzie z naturą i dobre dla środowiska? Jakie są realne koszty tego, co szkodliwe?

Problem globalny postanowiłem zbadać ekologicznie, czyli lokalnie. Bez licznych wyjazdów i pozostawiania śladu węglowego. U ekologów z Wrocławia.

Patyczki z plastiku

Krzysztof Smolnicki, prezes Fundacji EkoRozwoju, aktywny lider Dolnośląskiego Alarmu Smogowego, sadza mnie przy biurku, kładzie na nim pojemnik pełen brązowych, grubaśnych patyczków. Niby drewno, ale jakieś plastikowe. Jak sztuczne, udające kostki przysmaki dla psów.

– Pellet, który pan widzi, kosztuje czterysta złotych za tonę, połowę mniej niż drzewny. Można wyczuć tworzywa sztuczne, śmierdzi okrutnie. Cena nie uwzględnia kosztów środowiskowych, czyli tych, które musimy później ponieść, by oczyścić powietrze lub leczyć się z chorób przez nie spowodowanych. Każdy mógłby kupić taki pellet i palić nim u siebie w domu. Nasze prawo dopuszcza podobne sytuacje, instytucje kontrolne ich nie wyłapują.

Podobnie jak palenia podkładami kolejowymi, flotokoncentratami, miałem niskiej jakości, węglem brunatnym, którego w innych krajach naszego regionu nie można już wprowadzać do obrotu. Wystarczy wejść na portale aukcyjne i zobaczyć, co jest sprzedawane.

Ceny są rozmaite, zdaniem Smolnickiego oszczędności sięgają 50% miesięcznie, a mogą być nawet większe. Powołuje się na przykład znanej mu wsi, w której do pieców dorzuca się głównie bele używanej odzieży, sprzedawane oficjalnie jako czyściwo. Paleniska nie są kontrolowane, nikt nie prowadzi badań i nie gromadzi danych dotyczących dokładnego zużycia zakazanych paliw.

Ponadto, według ekologów, z którymi rozmawiałem, każdy rodzaj węgla powinien być już właściwie spalany tylko w elektrowniach i elektrociepłowniach, bo spalanie paliwa węglowego w indywidualnych kotłach albo piecach to przeżytek technologiczny.

– Taka energetyka nie uwzględnia też kosztów zdrowotnych i kosztów globalnego ocieplenia. Gdybyśmy zaczęli je uwzględniać, ekonomia i ekologia byłyby bardzo blisko siebie – mówi Smolnicki.

Teoretycznie za zanieczyszczone powietrza powinien płacić zanieczyszczający. W praktyce trudno znaleźć odpowiednie rozwiązanie prawne, a odpowiedzialny w największym stopniu za zanieczyszczenia obecny system energetyczny jest wysoce nieopłacalny, bo paliwa niższej jakości trzeba zużyć więcej, powodując coraz większe zanieczyszczenia. Jak duże? Polski system energetyczny odpowiada za emisję ok. 9% PM10 (szkodliwego pyłu zawieszonego, który zawiera rakotwórcze metale ciężkie) i 2% rakotwórczego benzopirenu w skali kraju.

Kleszczów. Największa w Europie elektrownia cieplna i kopalnia odkrywkowa wytwarzająca energię elektryczną z węgla brunatnego.

Kleszczów. Największa w Europie elektrownia cieplna i kopalnia odkrywkowa wytwarzająca energię elektryczną z węgla brunatnego.

Źródło: Agencja Gazeta

Ekologia to dla Smolnickiego długoterminowa ekonomia. – W krótkim terminie opłaca nam się kupić śmieciowe paliwo, taniej zapłacić. Jeśli uświadomimy sobie, że będę miał problemy zdrowotne, podobnie moja rodzina, dzieci będą chorowały, to może się okazać, że oszczędność będzie znikoma.

Wydana przez Dolnośląski Alarm Smogowy, Krakowski Alarm Smogowy i Polski Alarm Smogowy książka "Wpływ zanieczyszczeń powietrza na stan zdrowia" opisuje powikłania na ponad stu stronach. Według Smolnickiego wyniki badań pomogły przekonać niektórych polityków czy lekarzy, którzy wcześniej nie chcieli uwierzyć w skalę problemu smogowego.

W książce powołano się na wyniki badań i przykłady, by wiedzą naukową podeprzeć znaną opinię, że "zanieczyszczenie powietrza jest jednym z najważniejszych szkodliwych czynników środowiskowych wpływających na rozwój i funkcjonowanie układu oddechowego". Wśród chorób, które może wywołać, są astma oskrzelowa, przewlekła obturacyjna choroba płuc, infekcje dróg oddechowych, zapalenie płuc, rak płuca, inne choroby nowotworowe, choroby układu krążenia, zaburzenia działania centralnego układu nerwowego.

Coraz więcej osób próbuje się bronić przed smogiem na własną rękę. Ceny domowych oczyszczaczy powietrza zaczynają się od tysiąca złotych, dobrej jakości maseczka z filtrem węglowym to kosz od stu złotych wzwyż

A ile płacimy za działanie pieców? Smolnicki powołuje się na raport Ministerstwa Cyfryzacji dotyczący kosztów zdrowotnych zanieczyszczenia powietrza. W Polsce jest 4,5 mln piecy-kopciuchów. Koszt zdrowotny każdego z nich w skali roku to 30 tysięcy złotych. W sumie 135 miliardów rocznie na leczenie zachorowań związanych ze smogiem. Resort obliczył te wydatki wg metodyki firm ubezpieczeniowych, które koszty związane z utratą zdrowia wyceniają według algorytmów uwzględniających wiele zmiennych, np. populację na danym obszarze, przeciętną liczbę dni grzewczych, średnie poziomy zanieczyszczeń.

– Tymczasem politycy myślą kadencjami, a nie wieloletnimi strategiami. Za dzisiejsze zanieczyszczenia zapłacimy nawet za 30 lat. Lepsze od zainstalowania w każdym żłobku oczyszczacza byłoby usunięcie problemu. Potrzeba skutecznego docieplenia budynków i przejścia na ogrzewanie bez paliw stałych. Komisja Europejska popiera to rozwiązanie nie od niedawna, jak podała zimą polska prasa, a od kilku lat – twierdzi Smolnicki, powołując się na doświadczenia z komitetu monitorującego Regionalne Programy Operacyjne województwa dolnośląskiego.

– Ktoś, kto pisał program "Czyste powietrze", nie sprawdził faktów. Komisja odejście od węgla spalanego indywidualnie rekomenduje od lat. Tej skali problemu, jaką ma Polska z zanieczyszczeniem powietrza, nie ma w innych krajach UE. Tam się myśli z innej perspektywy, w kontekście globalnego ocieplenia. Mamy sieć elektryczną w całym kraju, możemy instalować pompy ciepła. Potrzebujemy zmiany prawa, żeby ktoś mógł wykonać pierwszy ruch.

Ekonomista Marek Zuber podpowiada kierunek. – Posiadaczom domów można zaoferować fotowoltaikę na kredyt. Pieniędzy na taką inwestycję najczęściej nie mają. Zmianę mogłoby zainicjować zbilansowanie wysokości rat na poziomie miesięcznych opłat za prąd. W okresie spłaty nikt nie ponosiłby dodatkowych kosztów, wydatki równałyby się dotychczasowym rachunkom. Po spłacie kredytu ludzie byliby do przodu, bo mieliby fotowoltaikę i nie musieli już płacić za prąd - mówi.

Sucha Beskidzka. Panele fotowoltaiczne w Szpitalu Rejonowym.

Sucha Beskidzka. Panele fotowoltaiczne w Szpitalu Rejonowym.

Źródło: Agencja Gazeta

Próbujemy wspólnie obliczyć koszt, ale zależy on de facto od wielu zmiennych: czy dom jest dobrze ocieplony, czy ma energooszczędne oświetlenie i ogrzewanie. Przyjmując, że tak i że na prąd są też wszystkie sprzęty kuchenne, Zuber wylicza dla metrażu 150-200 metrów kwadratowych rachunki za prąd rzędu 3 tysięcy rocznie. Fotowoltaika to zaś inwestycja około 25 tysięcy złotych. W ciągu 7-8 lat można spłacić kredyt.

Zauważamy też paradoks: energooszczędne i przyjazne klimatowi domy projektuje się w oparciu o panele solarne. Dojechać do nich mamy samochodami elektrycznymi. Jako kierunek ekologicznych zmian wskazuje je także polski premier, który na europejskiej scenie… broni potem polskiego węgla.

– Nawet milion samochodów elektrycznych niewiele zmieni, skoro 82% polskiej energii pozyskiwane jest z węgla. Można do nich zachęcać, ale bez zmiany struktury ich wprowadzenie będzie oznaczało zmniejszenie szkodliwej emisji w jednym miejscu, ale znaczne zwiększenie w innym. Samochody elektryczne w Polsce na masową skalę zyskają sens, gdy prąd do ich napędzania będzie pochodził z fotowoltaiki – mówi Zuber.

Polska gospodarka opiera się jednak na węglu, chociaż Smolnicki, geolog z wykształcenia, twierdzi, że polskie zasoby są na wyczerpaniu.

– Już teraz palimy węglem z Donbasu. Budowa gospodarki bazującej na energii odnawialnej to budowa niezależnego i niepodległego państwa. Obecne symulacje pokazują, że może nam zabraknąć prądu. Ale lepiej kupmy go z dużych farm wiatrowych na Morzu Północnym, a nie trujący węgiel. To wymaga przestawienia, ten proces potrwa nawet 30 lat, ale musimy kiedyś zacząć, a nie powtarzać, że się nie da - radzi.

Zacząć albo wrócić. W PRL-u nie było w sprzedaży detalicznej odpadów węglowych.

– Palono dobrej jakości węglem. Niektórzy palili koksem, który się dość czysto spala. Poza tym generowaliśmy mniej odpadów. Opakowania były zwrotne, zużyte meble trafiały do innych członków rodziny lub znajomych - mówi prezes Fundacji EkoRozwoju.

Ile będzie kosztowało porzucenie węgla? Ekonomistom trudno na to pytanie odpowiedzieć. Choćby dlatego, że pod koniec roku na giełdzie w Amsterdamie to paliwo kosztowało 100 dolarów za tonę, a latem cena spadła poniżej 60 $. Do tego trzeba doliczyć koszty związane z limitami emisji CO2. Równolegle spada koszt wytwarzania prądu z wiatraków w związku z rozwojem technologii i efektem coraz większej skali.

Zdaniem Marka Zubera obecnie koszt prądu uzyskiwanego z węgla i farm wiatrowych jest porównywalny, a w ciągu 10-15 lat może zmienić się na korzyść farm wiatrowych. – W ciągu ostatnich pięciu lat o 40% potaniała zaś fotowoltaika, która jest bardziej stabilna i mniej widoczna w krajobrazie – mówi Zuber.

Zdrowie kosztem osieroconym

Radosław Gawlik ma na sobie kolorowy sweter, żywo gestykuluje i często się śmieje, chociaż wiadomości nie ma dobrych. Współtworzone przez niego zapisy z Okrągłego Stołu o energetyce i odnawialnych źródłach energii mają 30 lat i wciąż są aktualne.

– Zapomnieliśmy w czasie naszej wolności o ochronie środowiska i ekologii. Uznaliśmy, że bogate kraje mogą sobie na to pozwolić. Teraz powinniśmy inwestować w systemy energetyczne krajów rozwijających się. By nie wywoływać fal migracji. By nie powielały błędów Zachodu, ale działały nowocześnie. Indie zorientowały się, że są w pasie słonecznym i nie potrzebują węgla – tłumaczy.

Smolnicki i Gawlik zgadzają się, że myślenie krótkoterminowe zaprowadziło nas na krawędź istnienia cywilizacji jaką znamy. System ekonomiczny, który preferuje szybkie zyski kosztem jakości, potraktował nasze zdrowie jako koszt osierocony, nieuwzględniany w rachunku. Według Europejskiej Agencji Środowiska w latach 2008-12 koszty zdrowotne złego powietrza wyniosły w Europie od 329 mld do przeszło 1 bln euro.

Nie tylko w kwestii energetycznej. Równie słono płacimy za wyhodowanie dotowanego rolnictwa przemysłowego.

– Gdybyśmy taki koszt zewnętrzny doliczyli do rachunku, połowa albo 2/3 produktów wyleciałoby z marketów. Upadłyby firmy, które produkują śmieciową żywność. Nie oszczędzamy, gdy kupujemy produkt pięciokrotnie tańszy od żywności wysokiej jakości, ale naszpikowany samą chemią. Część takiego jedzenia powinna być zakazana – ocenia Gawlik.

Całodobowy i samoobsługowy sklep z żywnością eko w Poznaniu.

Całodobowy i samoobsługowy sklep z żywnością eko w Poznaniu.

Źródło: Agencja Gazeta

Dziś w sklepach oznakowane muszą być ekologiczne warzywa, a nie te, które mają w sobie metale ciężkie i pestycydy, ale w dopuszczalnych przez Unię Europejską dawkach, dzięki czemu nie są szkodliwe. Masowa produkcja żywności doprowadziła do tego, że produkt ekologiczny, bez dodatku pestycydów, jest produktem luksusowym. Ale jednocześnie bardziej wymagającym od klienta, bo na przykład szybciej więdnie.

W lipcowe popołudnie jadę do najbliższego sklepu dużej sieci, która działa w całej Polsce. Wybieram produkty na śniadanie, obiad i kolację. Zwyczajne i ich droższe bio odpowiedniki. Na liście mam: masło, płatki musli, bazylię w doniczce, paczkę ryżu, pół litra oliwy z oliwek, szynkę, kilogram kurczaka (tu wersją bio jest mięso z oznaczeniem "chów bez antybiotyków"), litr mleka, jogurt owocowy oraz po kilogramie: cytryn, ogórków gruntowych, marchewki i cukinii.

Rachunek wynosi 78 złotych 13 groszy. Rachunek za takie same zakupy, ale złożone wyłącznie z produktów oznaczonych "bio": 135,93. Drożej o ponad 70%.

Co zrobić, by częściej wybierać produkty od lokalnych gospodarzy? Trzeba współpracować z rolnictwem wspieranym społecznie.

Sceptyczny co do szybkich efektów jest przewodniczący wrocławskich Zielonych. Według Pawła Pomiana najpierw musi się zmienić podejście wielu z nas, by odwrócić system, który jest, zdaniem ekologów, postawiony na głowie. Bo to, co zdrowe i lokalne, kosztuje najwięcej.

– Obecnie skupy niechętnie odbierają niewielkie ilości owoców czy warzyw. Trzeba około trzech lat, żeby uprawy agroekologiczne zaczęły działać, aby udało się wykorzystać teren pod uprawę różnych roślin, wykorzystać zależności między gatunkami, wrócić do gospodarstw tradycyjnych – mówi Pomian.

Niestety, to może wpłynąć na dostępność i cenę żywności, bo gospodarstwa ekologiczne są mniej wydajne – z każdego hektara rolnicy zbierają mniej plonów niż rolnicy "przemysłowi".

Zdaniem Pomiana zmiany systemowe mogłoby zapoczątkować wykorzystywanie żywności ekologicznej w miejscach masowego żywienia: stołówkach szkolnych, więzieniach, szpitalach. Skoro jednak mamy problem ze sfinansowaniem jakiegokolwiek systemu żywienia w takich placówkach, trudno sobie wyobrazić, by udało się w nich od razu przestawić na droższą żywność ekologiczną. W takiej sytuacji zmianę można zacząć od siebie, ale indywidualni odbiorcy też potrzebują zachęty – większej dostępności targowisk, zmiany postępowania wielkich sieci.

Mało sapiens

Sami możemy zaoszczędzić na wodzie. Kiedyś była chlorowana, a chlor jest pierwiastkiem reaktywnym.

Gawlik: – Za komuny rzeki były czarne i śmierdziały fenolem. Gdy ktoś złowił rybę i ją usmażył, miał na talerzu małą koksownię.

Dziś sytuacja się zmieniła, a ponadto możemy głośno mówić, że coś nam szkodzi. Poprawiła się też jakość wody w rzekach. Dlatego część ekologów wydawanie pieniędzy na wodę mineralną w plastikowych butelkach uważa za nonsens.

Posłuchał ich Michał, trener personalny z Wrocławia, który prowadzi kameralną siłownię tylko dla klientów zapisanych na indywidualne zajęcia. Tygodniowo na sali wyrzucano 200 plastikowych butelek po wodzie mineralnej. Każda dostawa kosztowała 225 złotych. Po zmianie na szklane butelki koszt to 375 złotych, ale na jej wprowadzenie trzeba było poczekać.

– Dystrybutorzy mówili, że nie każdy producent ma szkło w ofercie, bo huty nie nadążają z produkcją butelek. W Polsce przydałby się działający na szeroką skalę system szklanych butelek zwrotnych – mówi Michał.

U jednego z producentów litr wody w opakowaniu szklanym kosztuje cztery złote, w plastikowym poniżej trzech. Trener postanowił zmienić producenta po pierwszym miesiącu używania szklanych butelek: okazało się, że metalowe nakrętki mają plastikowy element. – Wybrałem inną markę, która ma w ofercie szklane butelki z całkowicie metalową nakrętką – tłumaczy Michał.

Jego siłownia znajduje się przy ulicy, której zdjęcie stało się w czerwcu hitem internetu. Ślężna usłana została plastikowymi kubeczkami, wyrzucanymi przez biegaczy podczas Nocnego Półmaratonu. Opakowania były tanie, około 2,5 grosza za sztukę. Nie pomogły tłumaczenia, że miasto i tak musiało zużyć to, co zalegało w magazynach. Oraz fakt, że przy odpowiedniej segregacji taki plastik da się wykorzystać ponownie. Zdjęcie stało się symbolem bezmyślności w obliczu ekologicznej katastrofy. Organizatorzy biegu wciąż czekają na wyliczenia, ile kosztować będą ekologiczne opakowania na kolejne imprezy.

Start wrocławskiego Nocnego Półmaratonu.

Start wrocławskiego Nocnego Półmaratonu.

Źródło: Agencja Gazeta

Wrocław od ponad dwóch lat ma "Zielony Departament" odpowiedzialny za zrównoważony rozwój. To w jego gestii jest wprowadzanie rozwiązań "zero waste" – bez powiększania odpadów. Pod tym hasłem, kilka dni przed Nocnym Półmaratonem, zorganizowano X edycję największej w mieście imprezy kulinarnej – Europy na Widelcu. Wszystkie talerze i sztućce użyte podczas biesiady na Rynku były albo jadalne, albo w całości biodegradowalne. Na domową imprezę zastawę z otrębów można zamówić po 1,19 za sztukę. Talerzyki plastikowe kosztują po dwanaście groszy. By przyjęcie dla dziesięciu osób było przyjaźniejsze dla środowiska, trzeba wydać 10 złotych 70 groszy więcej.

Na zniknięcie plastiku z miejskich imprez Wrocław wciąż czeka. Trwający do 4 sierpnia Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty jest krytykowany przez część uczestników za produkowanie sporych ilości odpadów - szczególnie w klubie festiwalowym - oraz rozdawanie plastikowych gadżetów promocyjnych przez sponsorów i partnerów. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że organizatorzy chcą odpowiedzieć na głosy festiwalowej publiczności. Wzorem ma być Berlinale, gdzie napoje można dostać jedynie w butelkach zwrotnych. Darmowa kawa od sponsora i woda z wszechobecnych dystrybutorów nalewane są jedynie do własnych termosów i kubków. Można je wypożyczyć za drobną opłatą na czas festiwalu.

Według promotorów "zero waste" takie praktyki pokazują, że unikanie plastiku w codziennej konsumpcji jest stosunkowo proste. Wystarczy kupić (ceny od 30 złotych w górę) swoją butelkę wielokrotnego użytku i do niej nalewać wodę z dystrybutorów, bez korzystania z plastikowych kubeczków. Można też napełniać ją w kranach.

Gawlik mówi, że często woda sprzedawana w sklepach ma gorszą mineralizację i mniej korzystnych substancji niż nasza z kranu. Jak to sprawdzić?

– Można zafundować sobie badanie na różne substancje: zawartość azotu, fosforu, metale ciężkie. To właściwie powinien być obowiązek dostawcy wody, raz na rok zrobienie solidnych badań ponadstandardowych, aby się upewnić, że woda nie zawiera substancji niedozwolonych, które np. mogą spłynąć z nielegalnych składowisk odpadów po ostatnio częstych pożarach – uważa Gawlik.

Jego zdaniem mamy bardzo słabe organizacje konsumenckie. – Powinny przetestować wodę z różnych ujęć i przedstawić konsumentom informacje, bo oparcie się na wodzie z kranu to wielokrotna oszczędność. 1,5 litra przyzwoitej wody mineralnej, która ma jonów powyżej siedmiuset czy tysiąca, kosztuje około od złotówki do dwóch złotych. U mnie metr sześcienny wody, czyli tysiąc litrów, to cena kilku złotych. Pozostaje też ślad węglowy z transportu i opakowań plastikowych i wożenie tysięcy ton "mineralnej" po kraju - wylicza.

Pierwsze źródełko z warszawską kranówką zainstalowane w przestrzeni miejskiej. Działa od czerwca br.

Pierwsze źródełko z warszawską kranówką zainstalowane w przestrzeni miejskiej. Działa od czerwca br.

Źródło: Agencja Gazeta

Transport w opinii ekologów i ekonomistów, z którymi rozmawiałem, jest zbyt tani. W paliwo nie wlicza się kosztu środowiskowego i zdrowotnego ludzi. Normy emisji zanieczyszczeń są zaniżone. Gdyby wliczać koszty niszczenia klimatu, nie mielibyśmy tak tanich lotów, łatwo dostępnych na półkach towarów z innej półkuli.

Gawlik: – Ludzie muszą zacząć to rozumieć. Powinniśmy opierać się na produktach z naszej strefy. Miło zjeść granata, ale produkcja i transport bardzo obciążają klimat. Ludzkość stoi przed wyborem, czy chce przetrwać, czy przejdzie do historii. Homo sapiens może się okazać mało sapiens.

Małgorzata wciąż wierzy w zmianę sposobu myślenia: – Wymienianie ubrań, hodowanie własnych warzyw, otaczanie się mniejszą ilością przedmiotów.

Ostatnie wakacje spędziła z rodziną w Berlinie, gdzie zdecydowaną większość czasu poświęcili na korzystanie z placów zabaw.

– Uwielbialiśmy je. Były naturalne, zbudowane z fragmentów drzewa, sensoryczne, pełne kamieni, błota i wody… Nie spotkałam na ulicy żadnej mamy z nowym wózkiem, mimo że pewnie każdą byłoby stać. Wszystko zależy od otwartości i decyzji, co jest istotne i czy biorę pod uwagę naturę.

Klara zimę spędziła w naturalnym przedszkolu na tyłach parku. W czasie smogu dzieci bawią się tam w domu. Na willowym osiedlu poranki z przekroczonymi normami pyłu w powietrzu nie zdarzają się rzadko.

Choć wydawałoby się, że rodzice dzieci z naturalnego przedszkola będą bardziej dbali o środowisko, większość z nich dowozi dzieci do placówki samochodami. Zdaniem Krzysztofa Smolnickiego to efekt złej polityki przestrzennej: – Pozwalano na budowanie całych osiedli w polu. Ludzie nie mają możliwości dojazdu transportem publicznym. Było oczywiste, że będą jeździć wszędzie samochodami. Nie wszyscy przesiądą się na rowery.

Nawet w Kopenhadze kierunkiem było miasto dla samochodów, dopiero w pewnym momencie rozpoczęto rozmowy o innej strategii.

– Zastanowiono się, czy ważniejszy jest szybki przejazd, czy jakość życia. Strategię rozpisywano na kolejne dekady. Miejsc parkingowych nie likwidowano za jednym zamachem, ale stopniowo. Nie chodziło o to, by ludzie wyprzedawali samochody, ale by nie kupowali następnych, by zmieniały się potrzeby - przypomina Smolnicki.

Według Marka Zubera to jeden z najistotniejszych elementów proekologicznej układanki.

– Lubimy się porównywać zamożnością i etapami rozwoju z Portugalią, ale spójrzmy, jak działa komunikacja w Lizbonie, a potem na Polskę. Mamy jedno miasto, które ma metro, w dodatku szczątkowe. W całym kraju, delikatnie mówiąc, daleko nam do doskonałości w transporcie publicznym. Bez systemowej poprawy nie mamy jak przekonywać ludzi, by przesiadali się do autobusów i pociągów - zauważa.

Jak zatem zbudować nową politykę mobilności i sprawną komunikację publiczną? Według Smolnickiego odpowiedzi wymagają planowania projektów i rozmów z ludźmi, przechodzenia kolejnych etapów. Zuber mówi, że najprościej fantazjować o dodatkowej złotówce podatku ekologicznego od paliwa, ale nikt nie znajdzie polityków, którzy to zaproponują i społeczeństw, które to zaakceptują.

Smolnicki: – Nałożenie podatku, uzyskanie pieniędzy i wydanie ich na zieloną transformację wydaje się szybsze, ale nie zadziała. Trzeba dać alternatywę, na którą ludzie się zgodzą. Chyba że chcemy żyć w totalitarnym państwie.

Optymizm ekolodzy czerpią z… wielu dekad, których było trzeba, aby naukowo udokumentować szkodliwość papierosów. Jeszcze niedawno lobbyści koncernów tytoniowych starali się wmówić, że to wymysł. Podobnie jest z jakością powietrza. Nawet lekarze zmieniali zdanie na temat smogu, gdy przeczytali bibliografię w wydanym przez alarmy smogowe raporcie o wpływie zanieczyszczeń powietrza na zdrowie.

Haczyk polega na tym, że papierosy to decyzja indywidualna, smog – zbiorowa. I nie jest tak, że na sto osób żyjących w smogu sto choruje. Według Zubera "obserwowanie rosnącego procenta zachorowań" nikomu nie działa na wyobraźnię.

– Wciąż każdy z nas ma nadzieję, że nie znajdzie się w tej grupie, którą to dotknie. Dopiero, kiedy zachorujemy, zaczynamy się uświadamiać. I wtedy rozumiemy, że największy problem polega na tym, że samo nasze działanie i wydawanie pieniędzy na ekologiczne rozwiązania nie sprawi, że przestaniemy chorować. Trzeba jeszcze mieć gwarancję, że wszyscy zrobią to samo. Jeśli zainwestuję w piec ekologiczny i fotowoltaikę, a tysiące moich sąsiadów tego nie zrobią, to efekt mojego działania nie zmieni znacząco prawdopodobieństwa, że sam zachoruję.

Smog w Poznaniu. Tego dnia zanieczyszczenie powietrza w mieście zostało przekroczone o 400 procent.

Smog w Poznaniu. Tego dnia zanieczyszczenie powietrza w mieście zostało przekroczone o 400 procent.

Źródło: Agencja Gazeta

Cały wysiłek ma zaś sprawić, że wciąż będziemy przejmować się swoimi indywidualnymi losami, a nie wizją zagłady. W maju IPBES, czyli działająca pod auspicjami ONZ Międzyrządowa Platforma ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemu, wszczęła alarm: milion gatunków jest zagrożonych wyginięciem. Więcej niż kiedykolwiek wcześniej w historii ludzkości. To bezpośredni wynik działalności człowieka.

Ludzkość sama zacznie stąpać po czerwonej linii w 2050 roku. W czerwcu naukowcy z Melbourne w Australii wyliczyli, że od 2031 roku około 55% światowej populacji będzie przez dwadzieścia dni w roku narażone na śmiercionośne warunki, poza progiem ludzkiej przeżywalności. Wizje te działały na wyobraźnię szczególnie podczas fali upałów. Ale nie na wszystkich. Polska, Czechy, Estonia i Węgry zablokowały decyzję Unii Europejskiej o zaostrzeniu przepisów dotyczących emisji gazów cieplarnianych do 2050 roku.

Dzień po głosowaniu 13- letnia Inga Zasowska z Grodziska Mazowieckiego rozpoczęła samotny "Wakacyjny strajk klimatyczny" pod Sejmem – co piątek do końca lipca protestowała wzorem Grety Thunberg. 16-letnia szwedzka aktywistka, nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla, poparła protest Ingi.

"Jest prawdziwą bohaterką, która walczy o przyszłość każdego. Za te działania spłynęła na nią fala nienawiści. Proszę, udzielmy jej – i wszystkim innym w jej sytuacji – pełnego wsparcia" – napisała na Twitterze.

Protesty klimatyczne dotyczą dalekiej perspektywy, ale wpisywane są w doraźne polityczne spory. Z przyczyn ideologicznych, ale i ekonomicznych. – Można promować zachowania ekologiczne, ale w naszym, relatywnie wciąż biednym społeczeństwie, myślenie w perspektywie kosztów wciąż jest najbardziej powszechne – twierdzi Zuber.

Na poprawę klimatu musielibyśmy zaś wydać dzisiaj, by skutek osiągnąć w dalekiej przyszłości. I musiałoby to być zjawisko powszechne. Działania jednostkowe nie wpłyną na zmianę. Ich brak może ją uniemożliwić. Czy ludzie są w szybkim tempie odrobią zaległości ze współpracy i wza-jemnej odpowiedzialności? Czy najmądrzejsza okaże się kapusta z wiersza Jana Brzechwy?