Małgorzata Kujawka, Agencja Gazeta

Wy, Polacy, jesteście dziwnym narodem. Nigdy nie wydaliście żadnego wartościowego człowieka, tylko nienawiść – usłyszałem kiedyś od kolegi ze studiów w Jerozolimie. Słowa te padły dawno temu. Po latach walki z izraelskim stereotypem Polaka-antysemity wydawało się, że nic takiego się już powtórzyć nie może. Nagle, w ciągu kilku dni, dekady budowania normalnych relacji legły w gruzach. Co więcej, w izraelsko-polskiej burzy wcale nie chodzi o historię.

Instytut Yad Vashem, najważniejsze miejsce upamiętnienia zbrodni Holokaustu, sąsiaduje z wojskowym cmentarzem na Wzgórzu Herzla w Jerozolimie. Tam pochowano tysiące żołnierzy poległych w wojnach toczonych przez Izrael, a w alei zasłużonych spoczywają przywódcy państwa. To sąsiedztwo symbolizuje koszmar historii Żydów w Europie i nieustanną walkę o przetrwanie na Bliskim Wschodzie.

Porośnięte niewysokimi drzewami wzgórze, rzędy prostych, wojskowych nagrobków i niedalekie pomniki ofiar Holokaustu, muzeum i aleja upamiętniająca sprawiedliwych, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów, w dużej mierze definiują Izraelczyków. U podnóża wzgórza znajduje się też kamienny labirynt z wyrytymi nazwami zgładzonych wspólnot żydowskich. Wielu Izraelczyków znajdzie tutaj nazwy z opowieści babć i dziadków. To buduje bliską, niemal namacalną więź, która nie zanika pomimo upływu czasu.

Odpocząć i pozbierać się psychicznie

Każdą opowieść o czasach minionych można rozmieniać na drobne, zastanawiać się nad szczegółami. Profesorowie nieraz skarżyli się na pobieżną znajomość historii wśród młodych Izraelczyków, dla których druga wojna światowa jest wydarzeniem gdzieś na peryferiach Holokaustu. Nawet fakty dotyczące Zagłady nie są szczególnie dobrze przyswajane. Jednak dla zwykłego człowieka na ulicy Jerozolimy, Hajfy czy Berszewy to bez znaczenia. Ważne jest tylko proste stwierdzenie, że Izrael musi być silny i walczyć, by zbrodnie na Żydach nigdy się nie powtórzyły.

To jest też podstawowe założenie izraelskiej "polityki historycznej", którą państwo żydowskie uprawiało na długo, zanim w Niemczech nazwano i zdefiniowano to pojęcie, jako metodę wiązania propagowanej interpretacji wydarzeń z przeszłości z bieżącymi celami politycznymi.

Uczestnicy Marszu Żywych w drodze z Byłego Niemieckiego Nazistowskiego Obozu KL Auschwitz do Obozu KL Birkenau

Uczestnicy Marszu Żywych w drodze z Byłego Niemieckiego Nazistowskiego Obozu KL Auschwitz do Obozu KL Birkenau

Autor: Michał Lepecki

Źródło: Agencja Gazeta

W Izraelu wielokrotnie zastanawiałem się, jak to jest, że pomimo oczywistej świadomości, iż to Niemcy ponoszą odpowiedzialność za Holokaust, państwu żydowskiemu łatwiej jest porozumieć się z Berlinem niż z Warszawą. Czasem dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdy grupa młodzieży zmęczona odwiedzinami w obozach zagłady w Polsce na koniec podróży jechała do Niemiec, żeby tam odpocząć i pozbierać się psychicznie.

O tym, że wykształceni i wpływowi Żydzi nie mają wątpliwości, kto ponosi odpowiedzialność za Holokaust, ani kto budował i obsługiwał obozy śmierci, przekonywał mnie Efraim Zuroff, historyk i słynny łowca nazistów. Spotkaliśmy się w skromnym, zawalonym książkami i papierami biurze Centrum Wiesenthala w Jerozolimie. Historycy dobrze wiedzą też, czym była "Żegota" i jaką rolę odegrał Jan Karski uhonorowany w 1994 r. obywatelstwem Izraela. Według Zuroffa, jeżeli ktoś poważnie obciąża Polaków odpowiedzialnością za "fabryki śmierci", to sam się ośmiesza albo jest tak niedokształcony, że nie warto zawracać sobie nim głowy.

Dlatego też historyk uważa, że grożenie karami za "polskie obozy śmierci" nie ma wielkiego sensu. Izrael też ma swoją ustawę przeciwko negowaniu Holokaustu. Nikt jednak nie będzie próbował posyłać do więzienia zagranicznego polityka czy dziennikarza. Prawo pozwala jednak uniemożliwić mu wjazd do kraju. Napiętnowanie i wykluczenie z grona ludzi poważnie zajmujących się historią wystarczy.

Idealny kozioł ofiarny

Skoro w awanturze polsko-izraelskiej nie chodzi o historię, to mowa być może wyłącznie o bieżących interesach i czystej grze politycznej. W czasie zimnej wojny to Warszawa, a nie Bonn, ówczesna stolica RFN, była po "złej" stronie żelaznej kurtyny. Niemcy były i są wpływowym partnerem, dostawcą okrętów podwodnych, odbiorcą technologii i źródłem dochodu, a do tego przywódcy państwa zawsze wiedzieli jak się zachować, kiedy wyrazić skruchę i pochylić głowę ze świadomością grzechów przeszłości.

Polska, należąca do Układu Warszawskiego i bez stosunków dyplomatycznych z Izraelem, zerwanych w 1968 r., była idealnym kozłem ofiarnym. To był niezwykle wygodny wróg uosabiający obawy przed koszmarami antysemityzmu. Przełomem na poziomie relacji między krajami był koniec zimnej wojny, nawiązanie stosunków dyplomatycznych i przemówienie prezydenta Lecha Wałęsy w Knesecie, izraelskim parlamencie, w 1991 r.

– Tu, w Izraelu, na ziemi Waszej kultury i odrodzenia, proszę Was o wybaczenie – powiedział Wałęsa. Słowa człowieka symbolizującego walkę z komunistycznym zniewoleniem w Europie były początkiem długiego procesu budowania odbudowy relacji i leczenia ran z przeszłości.

Zależność była prosta. Im więcej nas łączyło, tym spokojniej rozmawialiśmy o trudnej historii. Polska przez lata budowała pozycję w świecie, a dla rządu w Jerozolimie przyjaźń ze znaczącym członkiem NATO, Unii Europejskiej i OECD miała coraz większe znaczenie. Do tego dochodził biznes, ale także wymiana myśli i współpraca historyków. Izraelscy politycy i dyplomaci nauczyli się balansować na cienkiej granicy pomiędzy rozliczaniem przeszłości a twardymi interesami.

Mieć pieniądze na wczasy w Ejlacie

Nie zawsze wszystko się udawało. Niefortunny projekt polskiego śmigłowca bojowego Huzar z izraelskimi rakietami NTD wywołał sporo zamieszania, choć skończyło się na zakupie rakiet Spike dla polskiej armii. Przez Izrael przetoczyła się fala nielegalnych robotników z Polski, którzy nie raz skarżyli się na złe traktowanie. Wiecznym źródłem kłopotów, napięć i dochodu dla sprytnych adwokatów jest też sprawa zwrotu żydowskich majątków utraconych w czasie wojny i po jej zakończeniu.

Nie zabrakło też symboli ważnych dla Izraelczyków, takich jak przelot myśliwców F-15 z gwiazdą Dawida nad obozem Auschwitz-Birkenau, a po wizycie Jana Pawła II pod Ścianą Płaczu Izraelczycy byli gotowi uznać papieża-Polaka za "swojego".

Autor: Amos Ben Gershom

Źródło: Getty Images

Były niezliczone oficjalne wizyty, rewizyty i związane z nimi zabawne historie. – Ta! Dla Głodzia – rzucił prezydent Aleksander Kwaśniewski wskazując plastikową, fosforyzującą figurkę Matki Boskiej na straganie na jerozolimskiej starówce. Zadanie wytargowania ceny pamiątki dla ówczesnego kapelana Wojska Polskiego przypadło w udziale Markowi Siwcowi szukającemu dolarów w marynarce.

Z czasem relacje się docierały. Polacy powoli przestali wierzyć, że dobre stosunki z Izraelem są furtką do Waszyngtonu i wstydzić się zdjęć z nakryciem głowy pod Ścianą Płaczu. Wśród Izraelczyków nie budzi już zdziwienia fakt, że turysta z Polski może mieć pieniądze na wczasy w Ejlacie.

Wielu Izraelczyków zaczęło w Polsce robić interesy, choć początki łatwe nie były. Na przykład żydowscy inwestorzy ukrywali, skąd pochodzi kapitał i, w obawie o antysemickie reakcje Polaków, posługiwali się szyldami firm z innych krajów. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej przed ambasadą w Tel-Awiwie zaczęły ustawiać się gigantyczne kolejki ludzi zainteresowanych paszportami otwierającymi drogę do Europy.

Wielką, zmarnowaną szansą na wzajemne poznawanie się jest świetnie prosperująca turystyka. Co roku setki tysięcy Polaków odwiedzają Ziemię Świętą, ale praktycznie nie widzą nowoczesnego, żydowskiego Izraela.

Kruche, misternie budowane pojednanie

Z kolei izraelska młodzież odwiedzająca Polskę widzi miejsca zagłady, ale rzadko poznaje kraj i jego mieszkańców, choć może być inaczej. Świetnym tego przykładem jest grupa izraelskich nastolatków, którzy spotkali się z polskimi kolegami w dniu śmierci Michaela Jacksona w 2009 r. Nagle okazało się, że historia jest czymś odległym, a młodzi ludzie mają wspólny temat, którym żyją tu i teraz. Uprzedzenia czy niewiedza nie miały znaczenia. Król Popu znowu zatriumfował. Niestety najczęściej młodzi ludzie są szczelnie izolowani przez ochronę od Polaków, a każdy przejaw zainteresowania interpretowany jest jako potencjalne zagrożenie.

O tym, jak ważne dla Izraela stały się relacje z Polską, pokazuje nieudana transakcja zakupu dronów dla polskich żołnierzy walczących w Afganistanie. Izraelscy dostawcy nie stanęli na wysokości zadania, a maszyny nie spełniały zapisanych w umowach wymagań. Sprawa była na tyle poważna, że rząd w Jerozolimie wezwał na dywanik przedstawicieli dwóch wielkich koncernów Elbit i IAI.

Politycy zabronili biznesmenom zawierania wadliwych kontraktów narażających na szwank dobre relacje między państwami, które były cenniejsze niż transakcje warte dziesiątki milionów dolarów.

Innym przykładem "normalnych" relacji było wykorzystywanie młodych Izraelczyków przez nieuczciwych izraelskich biznesmenów. Młodzi ludzie, głównie studenci, zatrudniali byli do promocyjnej sprzedaży kosmetyków z Morza Martwego w polskich centrach handlowych. Niedoświadczeni ludzi skuszeni obietnicą wysokich zarobków przyjeżdżali do pracy, nie dostawali obiecanych wynagrodzeń, a dziewczyny często padały ofiarami przemocy seksualnej. W Izraelu wybuchła burza, ale Polska była tutaj tylko sceną wydarzeń. Nikt nie miał o nic pretensji.

Sala Imion w instytucie Jad Waszem

Sala Imion w instytucie Jad Waszem

Autor: Lior Mizrahi

Źródło: Getty Images

Obecne załamanie się relacji między Polską a Izraelem pokazuje jednak, jak kruche było tak misternie budowane pojednanie. Okazało się, że z punktu widzenia izraelskich polityków, Polska może być partnerem na arenie międzynarodowej albo kozłem ofiarnym.

Stosunki można naprawić

Skoro Warszawa traci wpływy i naraża się na coraz większą izolację, to w oczach izraelskich polityków pozostaje jej rola antysemickiego skansenu, pozwalającego odwrócić uwagę społeczeństwa od bieżących problemów i budować poparcie na potrzeby rozpoczynającej się kampanii wyborczej. Nic więc dziwnego, że okazję do zabrania głosu w tej sprawie wykorzystali politycy z niemal całego spektrum izraelskiego życia politycznego.

Paradoksalnie to Izrael przez lata wspierał Warszawę w przeciwstawianiu się określeniu "polskie obozy zagłady" podkreślając, że fałszuje ono historię. Po przefiltrowaniu emocjonalnych, nieodpowiedzialnych czy czysto politycznych wypowiedzi z Izraela widać, że nie chodzi o to, żeby Polaków oskarżać odpowiedzialnością za Holokaust. Izraelczycy obawiają się jednak, że źle napisana ustawa posłuży do fałszowania przeszłości, uniemożliwiając badanie historii w sytuacjach niewygodnych dla Polaków.

Przy tym zwykły Izraelczyk nie zaprząta sobie głowy polską ustawą o IPN ani burzą dyplomatyczną. Co najwyżej przeczytał jeden czy drugi artykuły w prasie, obejrzał materiał w telewizji, a następnie wzruszył ramionami myśląc "zawsze wiedziałem, że Polacy są antysemitami". Powrót wizerunku Polaka, który, według słów nieżyjącego już premiera Icchaka Szamira, "wysysa antysemityzm z mlekiem matki" jest ciosem dla relacji między obu narodami. Stosunki dyplomatyczne można naprawić, natomiast zmiana wizerunku trwa bardzo długo.