Grzegorz Michałowski, PAP

Od 19 września 2018 r. w księgarniach "Agonia. Lekarze i pacjenci w stanie krytycznym". To zbiór wstrząsających reportaży Pawła Kapusty. Dziennikarz Wirtualnej Polski w brawurowy sposób opisuje czarne dziury w polskim systemie służby zdrowia. Płacimy za nie zdrowiem, a czasem życiem. Publikujemy jeden z reportaży, który znalazł się w książce.

Zbychu ma: na liczniku ponad 30 lat w zakładach karnych, dżinsowe spodnie, ciemnoniebieską koszulkę, siwe włosy, kumpla ze Sztumu w pokoju i kilkadziesiąt nagród literackich w gablocie. Zbychu nie ma już: żony, kontaktu z córkami i zębów. Wciąż wierzy jednak - tak samo jak Darek i Bogdan, czyli inni pacjenci Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym - że stąd wyjdzie. Odważnie, bo do Gostynina się tylko przyjmuje. Z Gostynina się nie wypuszcza.

Początek

Zapnij kurtkę, to wyjątkowo zimny piątek. Za oknem dzieciaki z rzadka ślą w niebo kolorowe resztki sylwestrowej nocy, TVN daje kolejny odcinek „Na Wspólnej”, w Wiadomościach było o jakimś planie Hausnera i słabych skokach Małysza w Hakubie. Prószy śnieg, z kominów jednorodzinnych domów unosi się styczniowy spokój. Ciszę mąci (według akt i zeznań) walenie do drzwi. Jest koło dziewiątej wieczorem. Kilka bardzo wolnych kroków do judasza, rzut oka. To ten młody, co z więzienia wyszedł niedawno. Czego chce? Może coś złego stało się jego matce? Puszczają dwa zamki, uchylone drzwi to wyrok skazujący. Chłopak rusza, kobieta traci równowagę, upada.

- Bierz mnie, ty stara kurwo! Bierz mnie!

Bije ją, ciągnie do pokoju. Rzuca na łóżko.

- I tak zrobię, co będę chciał. Później cię zakopię i nikt nie będzie wiedział gdzie!

Rozpina rozporek.

Autor: Rafał Masłow

Źródło: Mat. Wyd. Wielka Litera / Z lewej okładka książki Pawła Kapusty "Agonia", z prawej autor (fot. Rafał Masłow)

Życie topione bądź puszczane z dymem

Miejscowość - dziura, rodzina - rozbita, podwórko jak ruchome piaski - niebezpieczne i wciągające. Były ucieczki z domu, wagary, szybko pojawił się alkohol. Kilkudniowe ciągi kończył szczaniem w łóżko, tydzień potrafił chlać z kumplami. Browar, dobitka wódą. W aktach sprawy pojawiają się też lampki wina, ale każdy wie, że tanie wino wali się z plastiku albo "centrali". Amfetamina (doustnie), kokaina (doustnie), matka uważa, że heroinę też wstrzyknął w swoje życie. Ściągnęła więc do mieszkania lekarza na trzydniowe, prywatne odtruwanie. Syn jęczał, z bólu mięśni wędrował po ścianach, po kilku dniach zaprowadziła go do poradni uzależnień.

- Niepotrzebne mi to, mama. Sam dam radę, mama. Serio, mama.

Mama uwierzyła, chwilę później wiedziała, że nie da.

Cześć, poznajcie się, to Darek.

Pierwszy wyrok przybito mu za czasów zabawy w żołnierzyki. Na przepustce poszedł na dyskotekę, spotkał dziewczynę. Najpierw tańce, później romantyczna przejażdżka dyskotekowym autosanem. Młodzi w drodze powrotnej do domu, napompowani alkoholem i hormonami, poszukiwali miłości na osiedlu między blokami. Tam, wiecie gdzie, koło murka, na którym swoje życie raz topili, raz puszczali z dymem. Siadła mu na kolana w towarzystwie pustych puszek i kiepów po najtańszych szlugach.

- Chciała tego, ale mnie poniosło.
- Zgwałciłeś ją?
- W trakcie nie protestowała, nie wołała o pomoc. Po wszystkim powiedziała, że mogłem to zrobić inaczej. Odprowadziłem ją do domu. Ale mogła się poczuć zgwałcona.

Lekarz stwierdził u niej krwiak na lewym policzku pod okiem, otarcia naskórka tylnego krocza przy wejściu do pochwy. Policja wpadła do niego na chatę następnego dnia przed południem (na pewno przed południem, bo stary jeszcze nie wrócił z giełdy). Darek, lat 19, usłyszał wyrok: cztery lata pozbawienia wolności, na twardo. Zwolniono go warunkowo po prawie trzech.

Znalazł robotę, nic wymagającego, ale pojawiła się nadzieja na ułożenie zbabranego życia. Esperal na pewien czas pozwolił się rozwieść z gorzałą. Po pięciu miesiącach na wolności dopisał jednak kolejny rozdział w aktach. Sam zeznał, że on wtedy nie był w miejscu, o którym mówiła ta dziewczyna. Postawiono mu jednak zarzut: dusząc młodą kobietę, doprowadził ją do obcowania płciowego, spowodował przy tym obrażenia ciała. Areszt po kilku miesiącach zamieniono na dozór policyjny. Wyszedł, minęło kilka dni. Później stało się coś, przez co w więzieniu przesiedział ponad 10 lat.

Źródło: Forum

List

Darek jest bardzo dobrym człowiekiem, kocham go bardzo i bardzo mi go brakuje. Mogłabym pisać i pisać, ale tego nie da się opisać, to trzeba wszystko przeżyć.
(...)
Jestem z Darkiem już prawie dwa lata, mamy wspólne dziecko córkę Kasię, ma ona teraz 8 miesięcy i wychowuje się bez taty. Mam też córkę z pierwszego małużeństwa - ma 8 lat i traktuje Darka jak swojego ojca.
(...)
Darek przebywał na wolności 10 miesięcy, mieszkaliśmy razem, razem prowadziliśmy dom. Darek nie jest chory, jest normalnym człowiekiem.
(...)
Proszę o pomoc!

To skrawek listu (pisownia oryginalna) od żony Darka do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Fundacja sprawie się dokładnie przyjrzała, zbadała okoliczności i uznała: są podstawy, aby złożyć skargę. Darek będzie pierwszym pacjentem zamkniętym w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie, którego sprawę rozpatrzy trybunał w Strasburgu.

Mam potwora w głowie

Rozpiął rozporek i odbył z nią stosunek wbrew jej woli. Gdy krzyczała, zatykał jej usta. Przytrzymywał ręce, przekładał na łóżku (według akt i zeznań).

- Zabije cię, ty kurwo!

Później kazał jej trzymać członka, próbował wsadzić do ust. Wyrywała się. Nie pamięta, jak długo to trwało, kiedy zdążył ją rozebrać, ściągnąć dwie pary majtek i rajstopy (pamiętasz, wyjątkowo zimny piątek). Nie zorientowała się nawet, kiedy wyszedł. Pani Maria zaalarmowała sąsiadów głośnym krzykiem. Po napastniku została w mieszkaniu czapka, w łazience na dywaniku była krew, pokój wypełniał ból i kałuża z niesłusznego poczucia winy obolałej staruszki w rozdartej bluzce.

Maria była staruszką.

To nawet trudno nazwać akcją policyjną, skomplikowaną obławą na niebezpiecznego przestępcę. Pokrzywdzona rozpoznała napastnika, aspirant w pięć minut ustalił, że Darka nie ma w domu (wystarczyło zapukać w sąsiednie drzwi). Był w barze „Zefir”. Barmanka powiedziała, że ktoś czeka na niego przed wejściem. Dopił piwo, założył kurtkę, wyszedł przed lokal i po sekundzie łapał ostatnie oddechy wolności. W areszcie śledczym pojawił się po krótkim międzylądowaniu w izbie wytrzeźwień, w chwili zatrzymania miał ponad 1,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Zarzut: gwałt.

Pierwsze przesłuchanie podejrzanego: nie przyznaję się do winy.

Pierwsze przesłuchanie poszkodowanej: potwierdzam, że zrobił to młodzieniec Darek. Ten, który kilka dni wcześniej mnie odwiedził, złożył życzenia na dzień babci (bo była dla niego jak babcia), zjadł kawałek placka z kruszonką i popił herbatą z cytryną.

Darek zeznaje, że cały dzień pił alkohol. Raz z jednym kolegą, raz z drugim, później z jeszcze innym. Wieczorem poszli na CPN, kupili piwa, pili na murku. Później poszli pod klatkę, pili wódkę, Darek był już kompletnie pijany, wymiotował, poszedł do domu. Kumpel wyciągnął go jeszcze z domu do baru. Tam go zatrzymali i już nie puścili.

- Nie przyznałem się i absolutnie nie przyznaję się do odbycia wtedy stosunku. Zeznania pokrzywdzonej się różniły, ciągle były zmieniane. Dowody, które zabezpieczono na miejscu, również wskazywały, że tego nie zrobiłem. Ale z racji tego, że byłem już recydywistą, dostałem bardzo wysoki wyrok – mówi po latach. Dodaje: - Pod wpływem alkoholu doszło wtedy do incydentu, ale na pewno nie stosunku.
- Teraz, po latach i mimo wypitego wtedy alkoholu, dokładnie to pamiętasz? Czy ci się wydaje, że pamiętasz?
- Byłem bardzo mocno pijany, mocniej niż mocno, ale niektóre rzeczy pamiętam. Pani zeznała, że miałem rozporek. A ja byłem w dresie. Policję wezwano do pobicia, później była mowa o tym, że ją dotykałem. Ostatecznie zmieniono kwalifikację czynu na gwałt. Według zeznań – skończyłem na pościeli. A niczego takiego nie znaleziono. Byłem tak pijany, że na pewno nie dałbym rady doprowadzić do stosunku.

Wracamy do stycznia. Sąd po jego zatrzymaniu zleca badania psychiatryczne. W teście uzupełniania Darek pisze:

Czekam na: pomoc Bożego Ducha, bo tu już próbowałem wszystkiego.

Wydaje mi się, że pożycie małżeńskie jest: dla mnie nieosiągalne, z takimi myślami mam potwora w głowie.

Moim największym błędem było: ulec tej drugiej części mnie.

Moja rodzina traktuje mnie jak: chorego.

Przyjdzie taki dzień, że: się zabije.

Biegły wydaje opinię: Podejrzany nie przejawia objawów choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego. Rozpoznajemy u niego osobowość dyssocjalną oraz uzależnienie od alkoholu i środków psychoaktywnych.

Sąd skazuje go na 11 lat i cztery miesiące pozbawienia wolności.

Miś widzi

Ochłoń trochę, zapraszam na przejażdżkę.

KOZZD Gostynin to miejsce jak z chorego snu. Takiej formułki nie wygłosił do mnie dyrektor ośrodka powołanego po wejściu w życie tzw. „ustawy o bestiach”. Nie wyczytałem tego także na oficjalnej stronie internetowej placówki. Rzuca to w moim kierunku jeden z pacjentów, ale zrozumiałem to sam, wędrując między jednym a drugim oddziałem, na których przebywają 42 osoby: mordercy, gwałciciele, pedofile, niedoszli zabójcy. Według ustawy – pacjenci. Według pacjentów – więźniowie.

Kierunek: Wszeliwy, Szkarada, później Zdwórz, przecinamy Łąck. Gostynin to miejsce pośrodku niczego. Niedaleko rynku przemykający ludzie zerkają zaciekawieni na nieznajome twarze, wzdłuż ulicy ustawionych osiem taksówek. Trudno wyzbyć się wrażenia, że osiem taksówek wzdłuż drogi z pustki do nudy to o siedem taksówek za dużo. Do ośrodka jest jeszcze dobry kawałek, 10 minut. Wyjeżdżamy za miasto, wbijamy się w las, w oddali majaczy już szlaban ze stróżówką. Tu wyobraź sobie całkowitą ciszę. Ciszę mąconą czasem silnikiem zbłąkanego samochodu. Jesteśmy.

Najpierw wielka brama, wartownia, dokumenty, wpis w książce. Później drzwi otwierane przyciskiem przez ochroniarza (według pacjentów - strażnika), kilka kroków przez dziedziniec i metalowa krata, też na przycisk. Przy drzwiach wejściowych do budynku – ochroniarz. W prawo – pomieszczenia administracji i dyrekcji – ochroniarz. Po schodach na pierwsze piętro – dwa oddziały, centrum dowodzenia, obraz z kamer, ochroniarz. Wokół ośrodka – 5,5-metrowy mur. Przed murem – pas bezpieczeństwa z czujnikami ruchu. Krat w oknach nie ma, ale są szyby P4, nie do sforsowania. Na oknach – czujniki. Nikt stąd nie uciekł, nawet nie próbował. Raz w sieci pojawiła się plotka (oczywiście nieprawdziwa), że zwiał Mariusz Trynkiewicz. Do pracowników ośrodka momentalnie rozdzwoniły się telefony od sąsiadów, znajomych. Mimo że „psychiatryk” działa tu od dziesięcioleci i wszyscy zdążyli przywyknąć do "czubków pod nosem", tym razem niektórych zmroziło na poważnie.

Ściany niemal całe w obrazach, kolażach, pejzażach ułożonych z puzzli o tylu elementach, ile historii mogliby o sobie opowiedzieć autorzy tych prac. Historii mrocznych, obrzydliwych, budzących wstręt. Ale też pozytywnych, dających nadzieję, budzących wiarę w przebaczenie (trudno ocenić, czy prawdziwych). Na jednym z obrazów – małe dzieci. Na innym – coś jakby statek. Dalej – ptak.

Oddział pierwszy: pokoje dwu- i czteroosobowe. Tu mieszka Mariusz Trynkiewicz, ale nie chce z nami rozmawiać, grzecznie odmawia. Kolejny pokój: człowiek, który zamordował swojego brata kijem. Dalej jedyna pacjentka. Próbowała zabić w szpitalu dwie starsze panie, z którymi dzieliła salę. Chciała je udusić poduszką. Dalej – gość, który zamordował kobietę, po czym obciął jej piersi. Następny – pedofil i gwałciciel.

- Dzień dobry – mówi i uśmiecha się.

Idziemy, kilku panów gra w ping-ponga. Kilku ogląda powtórkę „Dlaczego ja?”. Kanapa i telewizor niczym kolebka demokracji. Zasada jest prosta: kto zaczął oglądać program, ma prawo jego zobaczenia do końca. Przed kolejnym programem – głosowanie. Włączamy to, co zdobyło najwięcej głosów. Mecze też się tu ogląda. Gdy nasza kadra marnuje okazje bądź traci gole, bywa elektrycznie. Ochroniarze pełnią wówczas rolę strażaków: studzą emocje, chłodzą rozgrzane głowy, pompują w otoczenie zdrowy rozsądek.

Kilku mężczyzn spaceruje korytarzem. Pierwszy – gość ogromny, ale ledwo idzie. W 40 lat zestarzał się bez świadków za murami zakładów karnych. Drugi, młody, około 35 lat. Buja się jak statek w sztormie. Spodnie (za duże), bluza (za duża). Koniecznie chce się pokazać obcym, gdy nas mija, patrzy głęboko w oczy.

- Dzień dobry, proszę pana – mówi wolno i bardzo dokładnie.
- Dzień dobry.

Nie muszą siedzieć zamknięci w pokojach (według nich – celach), po oddziale poruszają się swobodnie. Nad każdymi drzwiami – mrugająca lampka. To ostrzeżenie, że w pokoju uchylono lufcik w oknie. Na każdych drzwiach – zamek. To z kolei względy bezpieczeństwa, w razie buntu ochroniarz może szybko wepchnąć pacjenta do pokoju i przekręcić klucz.

Na środku korytarza jest wejście do izolatki. W izolatce - łóżko z pasami przytwierdzone do podłogi, kask ochronny, obok szafa. Gdy ktoś zasłuży, ręce i nogi wpinają mu w pasy, głowa wkładana jest w kask, pielęgniarki zasłaniają szybę w drzwiach. To dla intymności. Co 15 minut sprawdzają stan pobudzonego pacjenta, podają płyny, umożliwiają skorzystanie z toalety. Na wszystko patrzy z szafy wielki, pluszowy miś. Do 26 czerwca 2017 roku zastosowano taki przymus wobec czterech pacjentów, również kobiety. Najdłużej pacjent w pasy wpięty był 10 godzin.

Seksualnych zachowań między pacjentami ponoć nie ma. Mimo że są tu przecież ludzie mający w przeszłości wyroki za przestępstwa na tle seksualnym, z zaburzeniami preferencji, ze skłonnościami gwałcicielskimi, od momentu założenia ośrodka nie odnotowano żadnego takiego przypadku. "Bestie" nie lubią kamer, "bestie" są ponoć wstydliwe.

Jedna z sal w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym, w której pacjenci mogą oglądać telewizję i spędzać wolny czas.

Jedna z sal w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym, w której pacjenci mogą oglądać telewizję i spędzać wolny czas.

Autor: Grzegorz Michałowski

Źródło: PAP/EPA

Dziecko w szafie

Był kwiecień, ciepło, na krótki rękaw. Do drukarni (Zbigniew prowadził dużą agencję reklamową w Warszawie) chciał jechać rowerem, ale żona namówiła go na samochód. Wyszli przed dom, a oni już tam byli. Kilkunastu, zamaskowanych i z karabinami.

- Policja! Gleba! Ręce za głowę!

To się położył, ręce wyciągnął jak pan Bóg przykazał.

Nie wiedział, za co go aresztują, bo zdążył zapomnieć, wyprzeć. Ostatni raz zrobił to pięć lat wcześniej. Skończył z tym, gdy zmarł mu nowonarodzony syn. - To kara za grzechy – pomyślał. Syna pochował i zarzeka się, że więcej do grzechu nie wrócił. Sklejał rodzinę, zgasił romans, wyprowadzał biznes na prostą po kryzysie połowy lat 90. Policja jednak też odnosiła wtedy sukcesy. Zaczęła wracać do dawnych spraw dzięki komputerowemu systemowi rozpoznawania odcisków palców. Swoimi Zbychu przystawił stempel do wielu złamanych żyć.

- Skuli mnie, rzucili na podłogę. Córki nie były świadome, co się dzieje, za młode były.

Jedna z nich chodziła do drugiej klasy, szykowała się do komunii, jak tatę zabrali na piętnastoletnią wycieczkę po Polsce. Najpierw areszt na Mokotowie, później zakłady karne: Płock, Sztum... Gdy sąd przybija tak duży wyrok, rodzina sypie się zazwyczaj jak tynk w śmierdzącej celi. Żona ucichła po trochę ponad dwóch latach. Kilka miesięcy później kazała też córkom wygumkować ojca ze swoich żyć. Został sam. W pół roku osiwiał, wypadły mu wszystkie zęby, zmarszczki rozorały twarz. Na zdjęciach sprzed odsiadki – zupełnie inny człowiek: dumny, energiczny, typ mistrza osiedla w jeździe na wuesce albo szwagra z imienin u ciotki. Więzienie zdążyło go połknąć, strawić i wydalić, a on miał jeszcze 10 lat odsiadki przed sobą.

- Żona nie pytała, skąd ma pan pieniądze?
- Nie. Pytała tylko: ile?
- Dzieci wiedzą, za co pan siedział?
- Napisałem do nich list. Dokładnie opisałem, co robiłem.
- Jakaś odpowiedź?
- Nie.


„Gangsta’s Paradise”, hit 1995 roku – to właśnie niesie się po sunącym ulicami stolicy, żółto-czerwonym Ikarusie. Jedziemy na osiedle dobrze znane. Z mrówkowcami z wielkiej płyty, ale około 10 minut od centrum, więc pokolenie budujące wolną Polskę nie wybrzydza. Zbychu za chwilę zerwie pierwszy, zakazany owoc.

Plan jest prosty. Najpierw dokładna obserwacja okolicy, wyłowienie z ludzkiego potoku kogoś w lepszych ciuchach, lepszym samochodzie, błyszczącego biżuterią i uśmiechem na ustach. Później – czekanie, aż z domu wyjdą rodzice. Wtedy do akcji wkroczy gazownik (taki pseudonim nada mu później policja).

- Gazownika albo pracownika administracji zawsze wpuszczano – mówi.

Domofon, klatka, później drzwi wejściowe do mieszkania. Bez uprzejmości mieszkańców Zbychu miałby problem: wszystko dookoła okratowane, a jak już się wjedzie na piętro, to bez pomocy się nie zjedzie. Adrenalina - zawsze, nawet lekki strach, bo sąsiedzi mogą przecież usłyszeć, zawiadomić policję.

Mieszkanie skromne, na czwartym piętrze, dwupokojowe. Otwiera dziewczynka. Najpierw straszenie nożem, by powiedziała, gdzie są cenne przedmioty. Później straszenie gwałtem. Na końcu, jak mówi po latach, posuwa się o krok za daleko. Od słów przechodzi do czynów, traci kontrolę. Robi to, bierze co najcenniejsze. Dziewczynka nie płacze, jest cicho. Gdy ostatni raz omiata wzrokiem mieszkanie, ona jest przytomna, zamknięta w łazience. Zabiera cenne przedmioty i ucieka do domu. To był (jego) pierwszy raz w tym raju.

- Siedziało to we mnie, ale trzeba było robić wszystko, żeby rodzina się nie dowiedziała. Czasem korciło, żeby powiedzieć kolegom, nigdy jednak tego nie zrobiłem.

W akcie oskarżenia pojawiło się 14 zarzutów, w połowie z nich doszło do zachowań seksualnych. Scenariusz był zawsze podobny. Do mieszkań dostawał się podstępem (czasem jako gazownik, czasem jako pracownik administracji). Dziewczynki miały od 10 do 13 lat (czasem zdarzały się też osoby dorosłe). Najpierw groził im niebezpiecznym narzędziem, później krępował ręce (czasem szalikiem, czasem bandażem, czasem sznurkiem), zdarzało się, że kneblował im usta (czasem watą, czasem taśmą), czasem zasłaniał głowę (na przykład plecakiem). Zmuszał do seksu oralnego bądź innych czynności seksualnych. Później zamykał w łazience bądź szafie, czasem przywiązywał do kranu. Z domu wynosił: pieniądze, biżuterię (na przykład kolczyki, pierścionki, klipsy), walkmany, płyty CD, rowery, czapki z daszkiem, wazony. Miał wtedy trochę ponad 40 lat.

Siedzieć na 15 poszedł pięć lat później. Sam, ale miał wspólników. Różnych. Czasem recydywistów, czasem niezrównoważonych. Na nich nie można było polegać. Bał się, że w końcu któryś z nich kogoś zabije i dopiero byłby problem. Jeden - 13 lat starszy – w przeszłości siedział na Chałupkach. To taki dawny Gostynin.

- Nigdy nie wiesz, co może takiemu do łba strzelić – mówi Zbychu.
- A pan nie miał wyrzutów sumienia?
- Zawsze miałem, żal mi było tych dziewczyn, ale ciągnęło mnie do tego. Później żona zaszła w ciążę, zmarło mi dziecko. Postanowiłem z tego wyjść. I wyszedłem, choć nie ukrywam, że z trudem.

Źródło: iStock.com

Jak zostać bestią

Najkrócej i najprościej jak się da: Ustawa o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób, czyli popularna ustawa o bestiach weszła w życie 22 stycznia 2014 roku. Była odpowiedzią na medialne doniesienia o kończącym odsiadywanie 25-letniego wyroku za gwałt i zabójstwo czterech chłopców Mariuszu Trynkiewiczu. No i innych przestępcach spod najciemniejszej gwiazdy, szykujących się do wyjścia na wolność (bezpośrednim motywem przyjęcia regulacji był upływający koniec kar więźniów, którym w 1989 roku zmieniono karę śmierci na 25 lat pozbawienia wolności - art. 7 ust. 3 ustawy o amnestii z 7 grudnia 1989 r.).

Aby być objętym ustawą, musisz spełnić kilka warunków. Po pierwsze – musisz odbywać karę w systemie terapeutycznym. Po drugie - przejawiać zaburzenia psychiczne w postaci upośledzenia umysłowego, zaburzenia osobowości lub preferencji seksualnych. Po trzecie - nasilenie wspomnianych zaburzeń musi zostać ocenione przez dwa zespoły biegłych (psychiatra, psycholog, seksuolog). Biegli muszą stwierdzić, że zachodzi co najmniej wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa z użyciem przemocy lub groźbą jej użycia przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej. Przestępstwo musi być zagrożone karą co najmniej 10-letniej odsiadki. Wniosek do sądu o uznanie cię za osobę stwarzającą zagrożenie kieruje dyrektor zakładu karnego, w którym zbliżasz się do końca wyroku.

Kluczowe: jeśli biegli ocenią, że zagrożenie jest wysokie – nakładany jest na ciebie dozór prewencyjny i leczenie w warunkach ambulatoryjnych, czyli na wolności. Jeśli ocenią, że stwarzasz bardzo wysokie zagrożenie, jesteś umieszczany bezterminowo w KOZZD w Gostyninie. Co pół roku tutejsi specjaliści mają obowiązek przedkładania opinii na twój temat. Sąd (w tym przypadku okręgowy w Płocku) podejmuje decyzję o przedłużeniu pobytu bądź zwolnieniu pacjenta. Dotychczas – mimo kilku opinii zespołu z Gostynina zalecających zwolnienie z KOZZD – sąd ani razu się na to nie zdecydował.

Zajebię twoją rodzinę

- Nie boi się pan, że niektórzy z tych ludzi kiedyś wyjdą na wolność? Że będą się chcieli na panu zemścić? – pytam jednego z ochroniarzy w ośrodku.
- Gdybym się bał, nie mógłbym tu pracować. W KOZZD pracuję od samego początku, a w ROPS (Regionalny Ośrodek Psychiatrii Sądowej) od 17 lat.

Jak się pewnie domyślasz, praca tutaj nie jest jak spacer po sopockim molo. Ochroniarze muszą zachowywać ciągłą czujność. Wciąż obserwują, patrzą w monitory, analizują zachowanie pacjentów. W nocy nie ma mowy o śnie, bo gdy ludzie zwykle zasypiają, mieszkańcy tego ośrodka rozpoczynają wędrówki po pokojach, grzebanie w szafkach, spoglądanie do szuflad… A skąd możesz wiedzieć, co on z tej szafy wyciągnie o trzeciej nad ranem?

Ośrodek zatrudnia 54 pracowników ochrony. Regularnie są oni szkoleni przez byłego antyterrorystę w zakresie bezpieczeństwa: samoobrony, stosowania środków przymusu. To rzeczy, które się tutaj bardzo przydają.

Na oddziałach ochroniarze ubrani są w normalne ciuchy – ot, koszula w kratę, spodnie dżinsowe… Różnica polega na tym, że do paska mają przypiętą pałkę. O broni w KOZZD nie ma mowy, na terenie szpitala nie można jej nosić. Każda z pracujących tutaj osób dla bezpieczeństwa nosi też przy sobie specjalne urządzenie – pestkę o wielkości pięciozłotówki. Jej wciśnięcie alarmuje strażnika w dyżurce, że konkretna osoba potrzebuje natychmiastowej pomocy.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby którykolwiek z pracowników musiał użyć tego urządzenia, ale sytuacje zdarzały się różne.

- Zajebię ciebie i twoje dzieci. Pamiętaj, kiedyś stąd wyjdę!

Tak krzyczał jeden z pacjentów do Krzysztofa, ochroniarza. Pracownicy zachowali się regulaminowo, zastosowali środki przymusu. Krzysztof dokończył zmianę, wsiadł w samochód i pojechał do rodziny. Przy obiedzie myślał jednak nie tylko o tym, że w sobotę musi w końcu przekopać ogródek.

- Praca jest wykańczająca psychicznie – przyznaje.

Pożycie przybite doszpikowym gwoździem

W marcowy piątek, po czterech tygodniach obserwacji w Gostyninie, Darek stanął przed główną bramą ośrodka. Rozsunęła się, trzy kroki, zasunęła. Niby proste, a w taki sposób – bez fanfar, owacji i wzruszeń, po 15 latach (z krótkimi przerwami na dewastację własnego życia) Darek znów trafił do świata żywych. Wziął głębszy wdech i ruszył.

- Rodzina czekała?
- Czekała policja kryminalna. Pogadaliśmy, przywitali mnie ciepło. Na ojca czekałem pod domem godzinę. W robocie był. Odwiedziłem w tym czasie mamę.
- Co powiedziała?
- Nic, pochowałem ją kilka lat wcześniej.

Pierwsze dwa lata odsiadki kruszejesz. Później – buntujesz się. Na koniec popadasz w apatię. Darka apatia to około trzy ostatnie lata. Odliczał dni, wyglądał, zazdrościł znajomym, których apatia zamieniała się tuż przed końcem wyroku w mieszankę euforii i przerażenia. Dwa dni przed końcem ponad 11-letniej odsiadki klawisze wsadzili go do „suki” i wywieźli do KOZZD. Tam miesiąc obserwowali go biegli.

- Gdybym chciał zrobić wielką fiestę z okazji opuszczenia więzienia albo szybko bym do niego wrócił, albo byłbym skończony.

Zamiast fiesty było sprzątanie magazynów sklepowych za tysiąc z hakiem na rękę. Po dwóch miesiącach, w drodze do roboty, poznał dziewczynę. Choć raczej to ona go poznała i zagadała, bo on na początku nowego życia nie mógł odnaleźć nawet własnych myśli w tym ludzkim chaosie. Gośka, dawna znajoma ze szkoły. Słowa wznieciły iskrę, choć 20 lat wcześniej między nimi nie iskrzyło. Gośka miała na koncie dziecko z wcześniejszego małżeństwa, ale Darkowi to nie przeszkadzało. Darek miał na koncie 15 lat w zakładach karnych, ale Gośce to nie przeszkadzało.

- A jej rodzicom?
- Na początku nie wierzyli, że ja tak na poważnie, że chcę być z ich córką. Później się do mnie przekonali. Nawet w sądzie w Płocku zeznawali na moją korzyść, żeby mnie wyciągnąć z Gostynina.

Zaczęli lepić wspólną rzeczywistość, ale ta układała się jak klocki w Tetris. Były problemy z kasą, właściciel mieszkania przyszedł raz i wyrwał im z gardeł ostatnie grosze, bo zalegali za czynsz. W drodze po lepiej płatną robotę Darek wpadł pod samochód i zgruchotał nogę, do dziś w jednym kawałku trzymają go tytanowe śruby i doszpikowe gwoździe. Gośka zaszła w ciążę. Jedna dziewczynka zmarła, o drugą – dziś już dwuletnią Kasię – lekarze stoczyli ciężki bój ze śmiercią. Znalazł nowe, większe mieszkanie. Zbliżały się święta, kupili prezenty dla chrześniaków. 17 grudnia Darek poszedł na komisariat zgłosić zmianę miejsca zamieszkania. Panowie zapisali w papierach i kazali iść. Kilkanaście godzin później, o 6 rano funkcjonariusze zapukali do drzwi nowego, większego mieszkania Darka i Gośki. Obwieścili: na podstawie wyroku sądu mamy nakaz doprowadzenia Dariusza Malinowskiego do KOZZD w Gostyninie. Gośka w płacz, Darek w drogę. Spakował torbę, ucałował zapłakaną, ciężarną kobietę i pojechał.

Grudniowy piątek, główna brama. Rozsunęła się, trzy kroki, zasunęła.

Główna brama do KOZZD Gostynin.

Główna brama do KOZZD Gostynin.

Autor: Marcin Bednarski

Źródło: PAP/EPA


- Pamiętasz świąteczne życzenia?
- "Szybkiego powrotu do domu". Odpisałem, że dziękuję, ale nie dzwoniłem. Siedzieli przy stole, nie chciałem robić afery.

To miały być pierwsze od 15 lat święta w domu. Ostatnie takie Darek spędził jeszcze w XX wieku.

Szybko trzeba się było przystosować. Poniedziałek: pracownia terapii zajęciowej i resocjalizacji, spacer, sport i rekreacja. Wtorek: spotkanie z seksuologiem, pracownia terapii zajęciowej i resocjalizacji, sport i rekreacja. Środa: Spotkanie z terapeutą uzależnień. Czwartek: Spotkanie z seksuologiem, pracownikiem socjalnym, pracownikiem oświaty zdrowotnej, pracownia terapii zajęciowej, gdzieś pomiędzy godzina spaceru. Śniadanie 8:00, obiad 13:00, kolacja 18:00 I tak w kółko. W sobotę dla odmiany: msza święta i pół godziny dłuższy spacer. Przynajmniej jedzenie lepsze niż w więzieniu. Pierogi z serem, kotlety, zupy. I zmienny jadłospis. W więzieniu grochówkę podawali zawsze w ten sam dzień i o tej samej godzinie. W radiu zaczynała się wtedy pewna audycja. Osadzeni słysząc jej dźwięk zawsze czuli grochówkę, mimo że wózek z garem nawet nie zbliżał się pod ich celę.

Próbuje ćwiczyć umysł, gimnastykuje ciało. Czyta książki, biega (choć na spacerniaku jest to zabronione), korzysta z przyrządów w specjalnej salce. Mecze ogląda regularnie. Kibicuje Legii Warszawa, doskonale wie, że piłkarze dostali od kibiców łomot pod klubem. Lubi Cristiano Ronaldo, kibicuje Robertowi Lewandowskiemu.

Walczy o wyjście. Pisze do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Informuje o warunkach. Na przykład (Darek jest na drugim oddziale, o wiele tłoczniejszym, niż wcześniej opisywany):

• w oddziale, którego korytarz ma 40 metrów, są trzy sale pacjentów, w każdej 8 osób plus 5-6 strażników, personel cywilny. W toalecie tylko dwa kible, pisuary na 24 ludzi, często po pacjentach z lekami psychotropowymi nie da się skorzystać z tego miejsca;
• stołówka jest nieprzystosowana do 24 osób, wiec trzeba jeść na zmiany, kto pierwszy ten lepszy;
• jedzenie które otrzymuję na widzeniu, mimo że jest hermetyczne, zostaje przy wydawaniu mi otwierane i krojone w poszukiwaniu niedozwolonych przedmiotów. W trakcie widzenia nie wolno mi nic spożywać od rodziny, nawet jak moja roczna córka częstuje mnie chrupkiem;
• nawet na ślubie nie wyrażono zgody na pamiątkowe zdjęcie.

Bo Darek z Gośką ślub wzięli w Gostyninie.

To detale. Darek mówi więcej.

- Gdy Gostynin napisał na mnie negatywną opinię, sąd nie zawahał się przyznać tutejszym biegłym racji. Gdy po kilku miesiącach napisano mi pozytywną opinię, sąd zlecił dodatkowe badania, tym samym biegłym już nie zaufał. Według wyroku Trybunału Konstytucyjnego, sąd z biegłymi musi ponad wszelką wątpliwość wykazać, że nie ma szans na poprawne przejście terapii na wolności. A na jakiej podstawie podjęto taką decyzję w moim przypadku, skoro ja żyłem już 10 miesięcy wśród ludzi, nie było ze mną żadnych problemów, pracowałem, założyłem rodzinę? Oni na to nie patrzyli, skoncentrowali się tylko na tym, żeby mnie zamknąć, pozbawić wolności.

I dalej:

- Idąc do więzienia, nie miałem zaburzeń. Wychodząc z więzienia, dopisano mi raptofilię (zaburzenie seksualne polegające na osiąganiu rozkoszy poprzez gwałt, gwałcicielstwo - przyp.red.). Zrobiono kolejną sprawę, przed sądem cywilnym, i zamknięto w KOZZD. Regulacje dotyczące ustawy zakazywały przewożenia do Gostynina osób tylko po to, żeby przedłużyć im wyroki. Miały być zawsze realne podstawy medyczne. A dzieje się inaczej. Dlatego uważam, że skarga do europejskiego trybunału coś da.

Zawsze warto dopytać:

- Myślisz, że jesteś chory?
- Nie.

Oto ostatnia opinia biegłych KOZZD na temat Dariusza Malinowskiego:

1. Przejawia dyssocjalne zaburzenia osobowości, które w wyniku podjętych działań terapeutycznych uległy złagodzeniu;
2. W przeszłości przejawiał zaburzenia preferencji seksualnych o charakterze raptofilii;
3. W wyniku podjętych oddziaływań terapeutycznych, ryzyko popełnienia przez niego kolejnego czynu przeciwko życiu, zdrowiu i wolności seksualnej w naszej ocenie nie jest bardzo wysokie;
4. Dariusz Malinowski nie wymaga dalszego pobytu w KOZZD w Gostyninie;
5. Powinien być objęty nadzorem prewencyjnym i realizować leczenie psychiatryczne i seksuologiczne w warunkach ambulatoryjnych.

Sąd w Płocku jednak powołał dodatkowych biegłych.

- Ponoć wystawili mi negatywną opinię. Nie wiem, bo nie mogę się o nią doprosić na papierze. Na razie nie zanosi się, żebym stąd wyszedł. Ale walczę.

Ja już ratuję ostatek

(...)
W moim życiu
Droga bez perspektyw
Horyzont zamglony*
(...)

Gdyby przed skazaniem i wywiezieniem z dala od społeczeństwa ktoś Zbychowi powiedział, że będzie wygrywał literackie konkursy, zgwałciłby go zapewne brutalnym śmiechem. Jego świat za dzieciaka to była patologia: powtarzanie klas, bitwy Wola na Ochotę i donoszenie starszym kolegom kamieni w szkolnym worku na buty. Później rozboje, gwałty, przestępstwa, czyli wszystko to, co zespół psychiatrów nazwałby osobowością dyssocjalną, antyspołeczną. Odosobnienie, strata rodziny (żonę ostatni raz zobaczył w 2005 roku) – to nie pozostaje bez znaczenia. Wpadł w otchłań depresji. Po samobójczym zatruciu lekami jedną nogą był już z drugiej strony rzeki. Spękali współwięźniowie, którzy zamiast odwrócić się na pryczach na drugi bok i szukać lżejszego niż Zbychu snu, zaalarmowali strażnika.

- Spróbuj coś napisać - powiedział pewnego dnia kaowiec w płockim więzieniu.

Spróbował i już nie przestał. Wydał tomiki z poezją, zbiory opowiadań, ma kilkadziesiąt nagród literackich z konkursów po obu stronach muru.

- Piszę o trudnych zdarzeniach: ucieczkach z domu, HIV, bezdomności, hazardzie, porzuconych dzieciach, ale zawsze z happy-endem. Opowiadaniami staram się naprawić krzywdę, którą wyrządziłem innym.

Niedługo przed końcem odsiadki odezwała się do niego młodsza córka. Widziała wywiad z ojcem. Zbychu opowiadał w nim o miłości do literatury, pisaniu, krzywdzie, jaką wyrządził ludziom i rodzinie. Obiecali sobie, że tuż po wyjściu z więzienia pojawi się w domu, porozmawiają o wszystkim, spróbują to jakoś wyprostować. Obiecał też przekazać córce mieszkanie, które właśnie załatwiał. Dowiedział się już po fakcie, że dyrektor zakładu karnego skierował do sądu wniosek o uznanie go za osobę stwarzającą zagrożenie. Biegli z Koszalina po pierwszym badaniu ocenili:

Wciąż zachodzi u pacjenta bardzo wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego, że po wyjściu istnieje duże prawdopodobieństwo nasilenia się patologicznych zachowań, że leczenie musi kontynuować w zakładzie zamkniętym.

Zbychu mówi, że podczas rozprawy pojawiły się jednak nieścisłości w opinii. Bardzo wysokie czy tylko wysokie? Zlecono kolejną obserwację, u najlepszych specjalistów w Polsce, tych z Gostynina:

_Stwierdza się u niego zaburzenia preferencji seksualnych pod postacią pedofilii niewyłącznej i sadyzmu, wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego. I że wymaga terapii w programie dla preferencyjnych sprawców przestępstw seksualnych w warunkach ambulatoryjnych. _

Ambulatoryjnych: czyli na wolności. Prokurator się jednak odwołał, a sąd nakazał umieszczenie go w KOZZD do czasu apelacji. Do ośrodka trafił w Wielkanoc 2017, dodatkowe badanie biegłych (z Poznania) odbędzie się w grudniu, wyniki będą dostępne w okolicy lutego, a rozprawa odbędzie się na przełomie wiosny i lata 2018.

Myślał, że to już koniec odsiadki. Teleks z decyzją o konieczności przewiezienia go do Gostynina nadszedł 10 minut przed wyjściem na wolność, w zakładzie karnym zdążył rozdać wszystko co miał, poza książkami. Wziął je ze sobą, 200 sztuk. Dziś są w piwnicy KOZZD, nie ma do nich dostępu. Do córki próbował się dodzwonić dopiero jako pacjent Gostynina, po pięciu tygodniach, gdy załatwił sobie dostęp do telefonu. Nie dodzwonił się, zdążyła zmienić numer.

- Pewnie znowu uznała, że ją oszukałem.
- Pamięta pan jej ostatnie słowa?
- Tak. Mówiła, że z tego, co pamięta, byłem dobrym ojcem. I że widzimy się na wolności.


- Jest pan bestią?
- Przecież ja nawet nie mam zębów, nie mam jak pana ugryźć…

To mówi Zbychu:

- Mówią mi tu, że może nie będzie tak źle, że wyjdę. Ale wszystko co uczyniła resocjalizacja w więzieniu, co osiągnąłem przez 12 lat, sypie się na moich oczach. Oni mi mówią o nadziei... A ja pytam: JAKIEJ NADZIEI?! Po co mi ta terapia?! Ludzie, ja mam 65 lat! Mam się w trumnie cieszyć, że przeszedłem pomyślnie resocjalizację?! Gdybym miał 30, moglibyśmy mówić o przyszłości. Bo wyszedłbym, założył rodzinę. Żył. Ale ja już ratuję ostatek! Mi zostało parę lat. Patrzę na grafik zgonów w mojej rodzinie i wiem, że jestem już blisko.

- Nie panuję tu nad swoją przyszłością. Bo w tym miejscu nie ma żadnej przyszłości. W więzieniu ją widziałem, mogłem ją kreować, robiłem to przez 12 lat. Liczyłem dni do wyjścia, wiedziałem ile jeszcze. Gdy myślałem, że wszystko jest dobrze, wywieźli mnie do Gostynina. Czułem się tak, jakby ktoś mnie zdzielił w głowę gumowym młotkiem. Pisałem pierwszy list i sam się dziwiłem, jakie wyrazy w nim wstawiłem. Rwałem kartkę po kartce i pisałem od nowa.

- Gdybym miał dziś wybór: czy chcę być tutaj - przy lepszym jedzeniu i warunkach bytowych - czy w więzieniu, odpowiedziałbym: w więzieniu. Uczestniczyłem w konkursach literackich, mam 80 nagród. Żeby to zrealizować, rezygnowałem z jedzenia, bo musiałem kupić znaczki do wysłania prac, skserować, kupić płyty. Teraz patrzę, jak to wszystko się wali. Bo to się wali! Nie napisałem tu nic poza jednym wierszem na początku pobytu. Komputer jest do dyspozycji, ale można na nim tylko grać. Albo coś napisać, ale już nie wydrukować. Powiesz: pisz pan ręcznie, na papierze. Ale to się tylko tak wydaje... Na wolności można kupić ryzę papieru i pisać do woli. Ja nie mam takich możliwości. Zasiłek celowy, jaki ostatnio dostałem, to 50 zł. Na ubranie, środki higieniczne i wyżywienie. I weź tu kup jeszcze papier.

- Jestem już w takim momencie, że muszę szanować każdy dzień. Może trudno w to uwierzyć, gdy ktoś mówi, że żałuje. Ale ja naprawdę żałuję tego, co zrobiłem.

*Fragment wiersza autorstwa Zbigniewa: „Strach o świcie”. Utwór powstał tuż przed próbą samobójczą.

Trynkiewicz? Trzeba było go powiesić 25 lat temu i tyle

Dwa oddziały tego miejsca są jak cała paleta radiowych częstotliwości. Usłyszeć tu można wszystko. W ośrodku są też tacy, którzy nie chcą opowiadać o przeszłości. Według nich albo się zdarzyła, albo i nie, ale na pewno nie ona jest teraz najważniejsza. Dla nich klucz to prawomocne wyroki, które już odsiedzieli, a przetrzymywanie w KOZZD to według nich łamanie podstawowych praw i wolności gwarantowanych przez konstytucję. Bogdan, muzyk, uważa podobnie.

- Za co pan siedział?
- Popełniałem najcięższe przestępstwa, włącznie z zabójstwem. Przyznałem się do winy. Wyroki odpokutowałem, odsiedziałem wszystko co do dnia – 12 lat. Konstytucja została jednak podeptana, bo teraz bezprawnie trzymają mnie w Gostyninie – mówi.

Po wyjściu na wolność Bogdan zamieszkał ze swoją partnerką, którą poznał w czasie odsiadki (siostra jednego z osadzonych). Założył firmę budowlaną, wziął kredyty. W międzyczasie grał na gitarze w bluesowym zespole. W styczniu dali jeszcze z kumplami dwa koncerty – dla dzieciaków w ramach WOŚP i w domu kultury. W lutym przymusowo wcielono go już do kapeli gostynińskiej.

- Koledzy z zespołu wiedzą, gdzie się pan podział?
- Jeden wie, reszta chyba nie.

Bogdan wyczytał w internecie, że pokoje są tu jednoosobowe, że jest sala muzyczna. Po wyroku sądu wziął więc laptop z podkładami muzycznymi, gitarę, kupił bilet, wsiadł w pociąg i z przesiadką w Kutnie dostał się do Gostynina. – Gitarę mi zabrali, laptopa z podkładami też, stoją w piwnicy. Ja nawet nie mam dostępu do aktów prawnych. Potrzebuję, bo muszę złożyć wniosek o upadłość. Wchodząc tutaj nie miałem ani złotówki długu, teraz mam 40 tysięcy. Ja tu siedzę, a rodzina mi ubożeje – mówi.

Wszystko, czyli całe zamieszanie z ustawą o bestiach, zaczęło się w momencie, gdy na wolność miał wyjść Mariusz Trynkiewicz. Czy nigdy nie wpadli na pomysł, aby się na nim zemścić?

- Nie mamy mu niczego za złe. Mogli go 25 czy 26 lat temu powiesić i tyle. Nie zrobili tego. Dlaczego? Bo trzeba było czterech morderców Popiełuszki uratować! Dlatego zmienili prawo! Teraz, z różnych przyczyn, cyklicznie robi się na Mariusza nagonkę. Ostatni przykład? Zbliżały się wybory, więc trzeba było sięgnąć po ten argument. Nie mi oceniać, co on zrobił. Ale jeśli żyjemy w demokratycznym państwie prawa, to przestrzegajmy przepisów. To, co mnie dzisiaj spotkało, może spotkać każdego. Czyjąś córkę, syna, ojca, męża – mówi i informuje: - Też zrobię wszystko, żeby moją sprawą zajął się Trybunał w Strasburgu.

- Pierwsza rzecz, jaką zrobi pan po wyjściu?

- Montujemy kapelę i ruszamy w trasę!

Autor: Grzegorz Michałowski

Źródło: PAP/EPA

Premier głosu nie da

Orędownikiem wprowadzenia ustawy był Jarosław Gowin, dziś wicepremier i minister nauki i szkolnictwa wyższego w rządzie Beaty Szydło, a w przeszłości – minister sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska. Poprosiliśmy go o odpowiedź na pytanie, jak po kilku latach funkcjonowania ocenia ustawę o bestiach. Czy według niego spełniła swoją funkcję i czy wymaga ona poprawek.

Panie Redaktorze,
Premier nie będzie zabierał głosu w sprawie tzw. Ustawy o bestiach.
Z szacunkiem,
KZ

Tyle od Jarosława Gowina za pośrednictwem biura prasowego resortu.

To obawa, proszę pana

Pamiętasz: brama, wartownia, drzwi, metalowa krata, drzwi, w prawo, ochroniarz, dalej jeszcze recepcja. Chodź, dyrektor czeka.

- Kawa? Herbata? Czego się pan napije? – pyta doktor Ryszard Wardeński, zapraszając do swojego gabinetu.

Biurko, duży stół, okno z widokiem na podwórko i 5,5-metrowy mur - nic niezwykłego. Wrażenie robią książki, opracowania, akta – są wszędzie, przytłaczają, jakby miały przypominać, że każda przypadłość pacjenta z tego miejsca opisana jest na konkretnej kartce, konkretnego tytułu stojącego na konkretnym regale.

- Co chce pan wiedzieć? – pyta i mówi sam. Że dawno temu pracował w jednym ze szpitali w Warszawie, że przyjechał na prowincję tworzyć Regionalny Ośrodek Psychiatrii Sądowej. Że na bazie ustawy o bestiach przywożą mu tu różne przypadki. Że nie ze wszystkim się zgadza, ale robi, co nakazał ustawodawca. Że ośrodek był stworzony z myślą o 10 pacjentach, a on ma ich na głowie już ponad 40. Że oddziały są przepełnione, a dyrektorzy zakładów karnych hurtowo tworzą wnioski do sądów, aby zamykać w Gostyninie kolejnych przestępców.

Przypadki pacjentów są różne. Są tu na przykład osoby z objawami psychozy maniakalno-depresyjnej czy schizofrenii. KOZZD nie jest miejscem przeznaczonym dla osób z takimi problemami, jednak sąd zadecydował inaczej. Dyrektor kilkukrotnie pisał w tej sprawie do odpowiednich organów, wnioski pozostały jednak bez odpowiedzi. Wardeński wraz ze swoim zespołem specjalistów kilkukrotnie wystawiał też opinie psychiatryczno-seksuologiczne informujące sąd o postępach w terapii i możliwości wypuszczania niektórych pacjentów na wolność.

- Złożyłem cztery takie opinie w sądzie w Płocku. Jako biegli uznaliśmy, że wspomniani pacjenci nie muszą już u nas przebywać, wystarczy zastosować wobec nich dozór prewencyjny i leczenie w warunkach wolnościowych. Chodziło między innymi o 70-letniego staruszka z poważnym schorzeniem wzroku, który prawie nic nie widzi. Sąd jednak w takich przypadkach dobierał sobie innych biegłych, którzy zalecali dalszą terapię. Proszę zgadnąć, do której opinii wówczas przychylał się sąd. Według mnie to obawa przed wzięciem odpowiedzialności. Kto więc do Gostynina trafił, jeszcze nigdy stąd nie wyszedł. A to dla nas spory problem, bo pacjenci nie widzą sensu brania udziału w zajęciach terapeutycznych. Po co, skoro mimo dobrych ocen i tak nie mogą stąd wyjść?

Eksperci - przeciw, Sejm - za

Burzliwa dyskusja to chyba zbyt lekkie określenie na to, w jakiej atmosferze pracowano nad ustawą o bestiach. Została ona przyjęta w Sejmie niemal jednogłośnie (przeciwko zagłosowało tylko trzech posłów: Ryszard Kalisz, Przemysław Wipler oraz Wanda Nowicka), ale przed pierwszym czytaniem nawet Biuro Analiz Sejmowych w specjalnej publikacji dla posłów przytaczało krytyczne opinie wybitnych ekspertów z dziedziny zarówno prawa, jak i medycyny.

Janusz Heitzman, dyrektor Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej zrównał ustawę z ziemią. Wytknął między innymi, że „przy użyciu sposobów medycznych nie jest możliwe wyleczenie zaburzeń osobowości – psychopatii”, a ustawodawca „kieruje się głównie intencją stworzenia pod szyldem służby zdrowia jakiejś formy szpitala psychiatrycznego, który ma być alternatywnym dla zakładu karnego środkiem zabezpieczającym, i który de facto ma spełniać poza systemem więziennym wyłącznie rolę izolacyjną”. Eksperci z dziedziny prawa zwracali uwagę na łamanie podstawowych zasad prawnych oraz przepisów konstytucji. Doc. dr Ryszard Piotrowski, Dr hab. Monika Płatek, Dr n. med. Marek Domański, Prof. dr hab. Piotr Kruszyński - wszyscy wyrazili w opracowaniu wątpliwości.

Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, Rzecznik Praw Obywatelskich, Specjalista Krajowy ds. Psychiatrii, Samorząd Lekarski i Helsińska Fundacja Praw Człowieka – wszyscy byli przeciw.

Sejm ustawę przyjął. Trybunał Konstytucyjny stwierdził jej zgodność (niemal całości) z konstytucją. Ustawa o bestiach weszła w życie.

Regionalny Ośrodek Psychiatrii Sądowej w Gostyninie

Regionalny Ośrodek Psychiatrii Sądowej w Gostyninie

Autor: Grzegorz Michałowski

Źródło: PAP

Malinowski przeciw Polsce

- Pan Dariusz zwrócił się do nas z prośbą o pomoc. Po analizie jego sytuacji zdecydowaliśmy się reprezentować go w postępowaniu przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu – mówi nam Marcin Szwed z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i dodaje: – W skardze nie będziemy oczywiście kwestionować zasadności skazania pana Dariusza na karę pozbawienia wolności, lecz dalsze trzymanie go w izolacji już po odbyciu tej kary. Uważamy, że o ile państwo może i powinno surowo karać sprawców przestępstw, o tyle przedłużanie kary na podstawie przepisów wprowadzonych z mocą wsteczną jest niedopuszczalne.

W przeszłości ETPC zezwalał niekiedy na izolowanie sprawców przestępstw po odbyciu przez nich kary więzienia. Uzależniał to jednak od spełnienia dwóch warunków: po pierwsze, osadzony musi być rzeczywiście „chory umysłowo”. Po drugie: miejsce, w którym przebywa, musi być dostosowane do prowadzenia odpowiedniej terapii.

- Nie jest jasne, w jakich przypadkach za „chorobę umysłową” mogą zostać uznane zaburzenia osobowości - przyznaje Szwed i tłumaczy: - ETPC podkreśla, że ma wątpliwości co do tego, czy osobowość dyssocjalna lub dyssocjalne zaburzenie osobowości same w sobie mogą zostać uznane za „prawdziwą chorobę umysłową” w rozumieniu Konwencji.

Dariusz jest takim przypadkiem. Czasem jednak Trybunał orzekał, że zaburzenia osobowości mogą być uznawane z chorobę psychiczną, jeśli są one połączone na przykład z dewiacjami seksualnymi bądź uzależnieniem od alkoholu. Przykładowo w sprawach "Petschulies przeciwko Niemcom" oraz "Bergmann przeciwko Niemcom" sąd uznawał te osoby za chore psychicznie (kwestie osobowości dyssocjalnej połączone z uzależnieniem od alkoholu).

- W skardze zwrócimy jednak uwagę, że przypadek Pana Dariusza różni się od tych spraw, gdyż przebywając 10 miesięcy na wolności po opuszczeniu zakładu karnego pan Dariusz postępował nienagannie: zawarł związek, znalazł pracę, nie łamał prawa. Naszym zdaniem sądy powinny były uwzględnić te okoliczności oceniając, czy jego zaburzenia są na tyle poważne, by uzasadnić izolację, a nie opierać się wyłącznie na spekulacjach biegłych – dodaje Szwed.

Fundacja zamierza również zwrócić uwagę na fakt, że Dariusz niemal całą karę więzienia spędził poza systemem terapeutycznym. Trafił do niego dopiero na kilka miesięcy przed wyjściem na wolność, co może sugerować, że był to zabieg celowy, aby objąć osadzonego procedurą w ramach ustawy o osobach stwarzających zagrożenie.

W skardze zostaną podniesione także inne kwestie mające znaczenie dla sprawy, związane na przykład z warunkami panującymi w KOZZD czy uchwaleniem ustawy z mocą wsteczną.

Postępowanie przed ETPC może potrwać nawet kilka lat.

Koniec

Zbychu: - Boję się trochę wyjścia, nowego świata. Dziś mam pendrive, a nie umiem z niego skorzystać. Kiedyś się bałem kasownika w autobusie. Wyrwał mi z ręki bilet, nie wiedziałem co się dzieje. Byłem przyzwyczajony do takich robiących dziurki. Chcę wyjść, mam jeszcze dla kogo żyć. Jest też osoba, z którą mogę spędzić resztę dni. Tak mi się przynajmniej wydaje…

Czas na odwiedziny dobiega końca. Ochroniarz otwiera drzwi, wstaję, Zbychu za mną.

- Będę uciekał – mówię.
- Ja jeszcze chwilę zostanę.

_**Imiona i nazwiska pacjentów oraz ich rodzin zostały zmienione. Zmienione zostały także niektóre dane mogące umożliwić identyfikację ofiar bądź postronnych osób. Opisy przestępstw pochodzą z akt poszczególnych spraw oraz obserwacji i opracowań biegłych sądowych. Wszelkie podobieństwo do innych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.**_