Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka , 1 maja 2019

Ludzie powinni przestać rodzić dzieci? Najgorsze, że to ma sens

Świeżo urodzona mała dziewczynka, castillof, iStock.com

Mamo, tato, moje pojawienie się na świecie nie było moją decyzją. Rodzenie dzieci skazuje je na cierpienie. Ziemia byłaby lepsza bez ludzi. Odetchnęłaby. Pozwę was za to, że wymusiliście na mnie życie, jakiego wcale nie muszę pragnąć.

Chcę pozwać moich rodziców za to, że sprowadzili mnie na świat - twierdzi Rafael Samuel, biznesmen z Mumbaju w Indiach.

Ma poprawne, wręcz przyjacielskie stosunki z rodzicami. Co nie przeszkadza mu myśleć o tym, by postawić ich przed sądem. W jego odczuciu fakt, że rodzice samowolnie powołują nowe życie, jest wystarczającą podstawą do tego, by przez resztę życia utrzymywali swoje dzieci. W końcu samolubnie skazali potomstwo na funkcjonowanie na świecie, potraktowali jak zabawkę lub domowe zwierzę, więc powinni ponieść konsekwencje swoich decyzji.

"ZNISZCZĘ CIĘ W SĄDZIE"

Kavita Karnad Samuel, matka Rafaela, słowa syna o planowanym pozwie skomentowała następująco: "Nie ma sprawy, ale nie oczekuj, że będzie to łatwe. Zniszczę cię w sądzie".

Batalia może być ciekawa. Jeśli oczywiście dojdzie do precedensowego procesu. "Podziwiam determinację syna, chęć zmierzenia się z nami przed obliczem sądu, tym bardziej, że oboje jesteśmy prawnikami. Jeśli tylko wymyśli jakieś racjonalne wytłumaczenie sposobu, w jaki mogliśmy przewidzieć jego niechęć pojawienia się na świecie, przyznamy się do winy" - stwierdziła w oświadczeniu matka.

Celem całego szeroko opisywanego w mediach zamieszania jest wywołanie dyskusji na temat przeludnienia Ziemi. Samuel jest antynatalistą, czyli wyznawcą idei głoszącej m.in., że ludzie poprzez nadmierne rozmnażanie się, a co za tym idzie - konsumowanie zasobów naturalnych przewyższających wydolność planety, doprowadzają do katastrofy.

Bangok liczy ponad 8 mln. mieszkańców. W środku widoczne jego "zielone płuco" - chroniona przez rząd zielona oaza w środku miasta

Bangok liczy ponad 8 mln. mieszkańców. W środku widoczne jego "zielone płuco" - chroniona przez rząd zielona oaza w środku miasta

Autor: ESA / eyevine

Źródło: East News

- Istnienie naszego gatunku jest pozbawione sensu (...). Gdyby ludzie wyginęli, Ziemia i żyjące na niej zwierzęta byłyby znacznie szczęśliwsze. Bez wątpienia powodziłoby im się lepiej. Skończyłyby się również ludzkie cierpienia. Nasza egzystencja jest kompletnie bezcelowa - powiedział w rozmowie z BBC.

Współczesnym antynatalistom chodzi nie tylko o cierpienie będące nieodzowną, choć niezawinioną częścią życia ludzkiego, ale też o Ziemię. O globalne ocieplenie i jego przerażające skutki, o zatrute gleby i wody gruntowe, tony gazów cieplarnianych wyrzucanych do atmosfery każdego dnia przez samoloty i ciepłownie, o smog, miliony ton śmieci i wszystkie inne efekty życia współczesnych ludzi.

PRZESTAŃMY PŁODZIĆ DZIECI

"Choć istnieje wiele odpowiedzi na pytanie, jak ludzie mają żyć, niewielu myślicieli zastanawiało się nad tym, czy rzeczywiście moralne jest powoływanie ludzi do życia. Antynatalizm podważa to, co wydaje się oczywiste: to, że ludzie powinni być tworzeni" - napisał w artykule "Czym jest antynatalizm" Karim Akerma, niemiecki filozof związany z ruchem.

Antynataliści przekonują, że można nie mieć dzieci dla planety. I choć brzmi to jak nazwa jakiegoś niegrzeszącego mądrością wyzwania krążącego w mediach społecznościowych, to jeśli postulat radykalnego ograniczenia rozrodu ludzkości przeanalizować dokładniej, zaczyna on brzmieć całkiem racjonalnie.

Każdy człowiek generuje rocznie niemal 60 ton dwutlenku węgla. Wydychany przez nas dwutlenek węgla jest częścią tzw. cyklu węglowego: wydychamy to, co wcześniej wchłonęliśmy wraz z pożywieniem. Gorzej to wygląda w przypadku konsumpcji.

Mieszkańcy krajów rozwiniętych zużywają od czterech do nawet dziewięciu razy więcej zasobów naturalnych niż mieszkańcy krajów nierozwiniętych. I mowa nie tylko o konsumpcji indywidualnej, ale też zbiorowej, czyli o wszystkich surowcach niezbędnych do wybudowania gmachów, dróg, fabryk, całego transportu i wszystkich innych zdobyczy cywilizacji. Przed rokiem 2008 przeciętny Amerykanin zużywał średnio 30 ton zasobów rocznie. Dla porównania Europejczyk 20 ton, mieszkaniec Azji lub Ameryki Łacińskiej 10 ton, a mieszkaniec Afryki - trzy tony. Aktualnie ocenia się, że gdyby wszyscy mieszkańcy Ziemi mieli takie zapotrzebowanie na zasoby naturalne jak Amerykanie, to potrzebowalibyśmy 4 - 6 planet, aby je zaspokoić. Na czele konsumpcyjnego pędu stoją jednak Australijczycy, przełożenie ich potrzeb na resztę ludności planety wymagałoby zasobów generowanych przez 5,5 Ziemi.

Sydney, Australia. Australijczycy zużywają najwięcej zasobów Ziemi w przeliczeniu na mieszkańca

Sydney, Australia. Australijczycy zużywają najwięcej zasobów Ziemi w przeliczeniu na mieszkańca

Autor: James D. Morgan/REX/EAST NEWS

Źródło: East News

O tym, jaki ślad ekologiczny po sobie pozostawiamy, można przekonać się wykonując test zamieszczony na brytyjskiej stronie WWF. Wystarczy odpowiedzieć na kilka pytań odnoszących się do sposobu przemieszczania się i podróżowania, nawyków żywieniowych i zakupowych, świadomego dbania o środowisko.

Mój ślad ekologiczny wyniósł 132 procent. Mimo tego, że od ćwierć wieku nie jem mięsa, nabiał rzadko gości w moim domu, kupuję lokalne produkty i segreguję odpady, to okazało się, że konsumuję o 32 procent więcej zasobów, niż mi przysługuje. O przekroczenie bezpiecznej granicy konsumpcji wcale nie jest trudno, wystarczy jedna podróż samolotem, by stać się dłużnikiem planety. Ruch lotniczy odpowiedzialny jest za dwa procent globalnej emisji gazów cieplarnianych, a ponieważ rocznie zwiększa się o około siedem procent, odsetek ten będzie rósł. Patrząc na problem z tej perspektywy, trudno uznać pomysł świadomego ograniczenia przyrostu naturalnego za zły.

GEN PRZETRWANIA

- Antynatalizm nie jest żadnym sformalizowanym ruchem, to raczej pewna idea łącząca ludzi. Nie można wprowadzić prawa zakazującego posiadania dzieci albo regulującego ich liczbę. Mamy niezbywalne prawo do posiadania potomstwa, ale mamy również logikę i wolną wolę, by z tego prawa nie skorzystać - wyjaśnia Magda O., która wraz z mężem zdecydowała się na niedokładanie własnej cegiełki do liczby ludności świata.

W ich przypadku decyzja była prosta. Paweł, mąż Magdy, przez kilka lat pracował z dziećmi z rodzin patologicznych. Widział wiele dramatów: dzieci osierocone, porzucone, oddane pod opiekę byle komu, często głodne, brudne, zastraszone, wykorzystywane. Dzieci, które mają niewielką szansę na normalność.

- To inny świat, o istnieniu którego nie chcemy nawet myśleć. A ja przez długi czas żyłem w rozdwojeniu, spędzałem większość tygodnia wśród zmaltretowanych maluchów, odwszawiając, ucząc podstawowej higieny, próbując poradzić sobie z dziesiątkami ich niedostatków, by w weekend przyglądać się dzieciom jeżdżącym na drogich rowerach czy rolkach, nie interesujących się tym, kto zapłaci za ich nowy telefon i kto uszył te supermodne spodnie, które właśnie podarli. I w pewnej chwili coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że nie jestem w stanie zmusić się do powołania do życia dziecka, które musiałoby żyć w tym świecie. Długo wahałem się, czy powiedzieć o tym Magdzie, ale, co mnie zaskoczyło, ona sama w międzyczasie doszła do podobnych wniosków

- opowiada Paweł.

Mumbaj (d. Bombaj), Indie - olbrzymia metropolia liczy 18,4 miliona mieszkańców

Mumbaj (d. Bombaj), Indie - olbrzymia metropolia liczy 18,4 miliona mieszkańców

Autor: Planet Observer/UIG

Źródło: East News

Magdę do odrzucenia rodzicielstwa przekonały trzy liczby: 8 miliardów, 212 oraz 1,5.

Pierwsza odnosi się do liczby ludności. do roku 2023, najpóźniej 2025 będzie nas na świecie osiem miliardów. Teraz jest 7 miliardów 600 milionów i słupek rośnie.

Druga to liczba dni w roku, w które ludzkość konsumuje wszystkie odnawialne zasoby planety. Resztę roku przeżywa "na kredyt". Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku zasobów starczało na cały rok. Czyli ludzkość żyła od wypłaty do wypłaty, ale przynajmniej nie brała kredytu. W kolejnych latach data określana dniem długu ekologicznego coraz bardziej oddalała się od Sylwestra, by w latach 90. osiągnąć początek października, a w obecnej dekadzie - pierwszy dzień sierpnia.

Ostatnią wartością jest 1,5 stopnia Celsjusza - jeśli o tyle wzrośnie średnia temperatura na Ziemi, czeka nas globalna katastrofa.

- Położyłabyś dziecko spać i spokojnie czekała na rozwój wydarzeń wiedząc, że dach twojego domu zaczyna się palić? - pyta Magda. Dodaje, że Ziemia jest właśnie takim domem, jedynym jaki mamy. Domem, który doprowadziliśmy do ruiny, wyzyskaliśmy do cna, ale zamiast zająć się naprawami, wprowadzamy do tego domu kolejnych lokatorów.

- Gdyby jakikolwiek zarządca domu wprowadził lokatorów do gmachu grożącego zawaleniem, czekałby go za to sąd i więzienie. A my, ludzie, właśnie tak robimy. Więcej, ze względu na system emerytalny i źle pojmowaną tradycję nakłania się nas do posiadania dwojga, trojga dzieci, kompletnie nie patrząc na to, jaką przyszłość tym dzieciom szykujemy - dodaje.

Czy w takim razie ludzie powinni przeciwstawić się pierwotnemu imperatywowi przekazania genów i przetrwania gatunku i samodzielnie skazać ludzkość na wyginięcie? - Tego nie postuluję. Sugeruję tylko, by myśleć szerzej niż o sobie i nie dać się podpuścić politykom, którzy skupiają całą uwagę na systemie emerytalnym nie bacząc, że kolejne pokolenia mogą emerytury nie doczekać - przekonuje.

EGOISTOM DZIĘKUJEMY

- Wyobraźmy sobie taką scenę: dwoje ludzi pragnących dziecka spotyka się z lekarzem, który mówi im, że jest ogromne prawdopodobieństwo, iż spłodzone przez nich dziecko będzie miało wadę genetyczną, która je zabije, a wcześniej skaże na życie w ogromnym cierpieniu - Peter Singer, profesor m.in. Princeton University, profesor filozofii, etyk i wyznawca utylitaryzmu, tak obrazowo tłumaczy argumenty antynatalistów. I kontynuuje:

- Mimo tych informacji kobieta stwierdza, że to nieistotne, ponieważ chce doświadczyć ciąży i macierzyństwa, cierpienie jej dziecka jest mało ważne w porównaniu z jej potrzebami. Przypuszczam, że każdy będący świadkiem takiej rozmowy uznałby słowa tej kobiety za przerażające, bo jak można skazywać na cierpienie dla zrealizowania personalnych potrzeb? Tym bardziej, że mówimy o hipotetycznym człowieku, którego nie ma w tej chwili na świecie. Nawet nie wie, że może zaistnieć, więc nie ma jak wypowiedzieć się w tej kwestii. Dlatego wybór leży po stronie rodziców.

Naukowiec przekonuje, że czym innym jest sprowadzenie na świat nowego życia, gdy ma się świadomość, że dziecko to może rosnąć w spokojnym, dostatnim otoczeniu, być zdrowe i radosne, a czym innym jest powołanie tego życia w sytuacji permanentnego niedoboru, wojny, głodu czy innej sytuacji uniemożliwiającej czerpanie z życia radości.

Bo wbrew pozorom istotą antynatalizmu jest głęboka empatia. Empatia nie ograniczająca się jedynie do istot nam podobnych, ale do całego życia.

"Inną prowadzącą do antynatalizmu drogą jest ta przez to, co określam mianem argumentu ’mizantropijnego’. Zgodnie z tym argumentem ludzie są wyjątkowo wynaturzonym i niszczycielskim gatunkiem, odpowiedzialnym za cierpienie i śmierć miliardów ludzi i zwierząt innych niż ludzie. Gdyby zniszczenia o takiej skali powodowane były przez inny gatunek, niezwłocznie uznalibyśmy, że nowe osobniki tego gatunku nie powinny powstawać"

- napisał w wydanej w 2015 roku książce "We Are Creatures That Should Not Exist: The Theory of Anti-Natalism" filozof David Benatar z Uniwersytetu Kapsztadzkiego w Południowej Afryce.

Zdaniem antynatalistów cierpienie jest nierozerwalnie związane z życiem, a ilość cierpienia w życiu każdego człowieka zawsze przeważa nad ilością szczęścia. A skoro nie możemy zapewnić naszym dzieciom życia w szczęściu i dostatku, skoro nie potrafimy zagwarantować im braku cierpienia, niegodne jest powoływanie ich na świat. I choć antynataliści często utożsamiani są z ludźmi chcącymi wywołać czystki społeczne, nawołującymi do mordów, eksterminacji, nic bardziej mylnego: idea zakłada jedynie świadome zaniechanie płodzenia dzieci. Skupia się na decyzji jednostki, nie tworząc żadnego prawa mającego zakończyć istnienie ludzi.

Choć, patrząc na ekspansywny charakter naszego gatunku, charakter często określany mianem pasożytniczego, można zadać pytanie, co się z nami stanie, jeśli nie powstrzymamy ogromnego przyrostu naturalnego ludzi? W apokaliptycznych filmach science-fiction, gdy sztuczna inteligencja uzyskuje świadomość, dokonuje analizy życia na ziemi i postanawia wyeliminować największe dla niego zagrożenie. Nas.

Czy zostaniemy, niczym w "Matrixie" Wachowskich, uznani za wirus, zagrażający egzystencji planety – i wyeliminowani? Niemiecki filozof Thomas Metzinger napisał tak:

"Co jeśli, jako pierwszy prawdziwie współczujący filozoficzny etyk, sztuczna inteligencja podjęłaby próbę przekonania nas, że już najwyższy czas, by pokojowo zakończyć brzydki biologiczny samoczynny etap na naszej planecie?"

Czy kiedy światem zaczną rządzić samouczące się algorytmy, uda nam się ochronić naszą pozycję gatunku, który dla własnego przetrwania zrobi wszystko? Może czas przewartościować myślenie o nas samych?