Marcin Dorociński , 4 października 2019

Marcin Dorociński idzie tropem wilka

Wilk idzie przez śnieg, północna Norwegia, Wolfgang Kaehler/LightRocket, Getty Images

Gdyby w trakcie naszej rozmowy wpadł ktoś z informacją, że trzeba pędzić przez pół Polski ratować wilka potrąconego przez samochód lub uwięzionego we wnykach, doktor habilitowana Sabina Pierużek-Nowak, prezeska Stowarzyszenia dla Natury "Wilk", zerwałaby się z fotela i po prostu pojechała. Już kilka razy to przecież zrobiła.

Od redakcji: Rozmowa z dr Sabiną Pierużek-Nowak, szefową Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" jest fragmentem książki Marcina Dorocińskiego "Na ratunek. Rozmowy o zwierzętach, naturze i przyszłości naszej planety” (Wyd. ZNAK). Skróty pochodzą od redakcji Magazynu WP.

NA POMOC

Sabina Pierużek-Nowak: Siedzimy z mężem w kinie w Bielsku-Białej, mój telefon zaczyna wariować, dostaję SMS-a za SMS-em, od różnych osób: wilk na drodze, z wypadku samochodowego, leży, ale żyje. Gdzie? Pomiędzy Ciechocinkiem a Toruniem, na wschodnim skraju Puszczy Bydgoskiej. A my mieszkamy pod Żywcem. Akurat film się kończył, leciały napisy. Wybiegamy z kina, dzwonimy do naszego przyjaciela Michała Figury, który od lat z nami pracuje: "Zbieraj się, jedziemy ratować wilka". Potem do naszej koleżanki Izy Całus. Jest lekarzem weterynarii i ma doświadczenie w ratowaniu wilków. "Iza, jedziesz z nami?" "Tak". Po godzinie siedzieliśmy we czwórkę w samochodzie, obłożeni sprzętem, lekarstwami, ze skrzynią transportową na pace. W pięć godzin byliśmy na miejscu. […]

Było przed czym wilka bronić.

Owszem. Przed myśliwymi. Policjanci, którzy przyjechali na miejsce wypadku, wylegitymowali naszego kolegę Marcina i zapytali, co tam robi. On na to, że pilnuje wilka, bo już jedzie dla niego pomoc, i że przydałby się lekarz weterynarii. Na to policjanci zadzwonili po… myśliwych. Rutynowo, jest potrącone zwierzę, trzeba wezwać myśliwych. Myśliwi przyjechali i bez ceregieli, wzywania lekarza weterynarii czy kogoś z lokalnego ośrodka rehabilitacji, postanowili wilka zastrzelić.

W jakim stanie był ten wilk?

Najpierw leżał praktycznie bez ruchu. Stracił przytomność, krew ciekła mu z pyska, bo dostał w głowę. Potem co jakiś czas próbował się podnosić. Widać przerażała go obecność ludzi i próbował uciec. […] Jak przyjechaliśmy, Iza go zbadała i okazało się, że wilk jest w całkiem dobrym stanie, nie ma złamań ani uszkodzeń organów wewnętrznych.

Czyli zdrowego wilka by zatłukli!

I to bez jakiegokolwiek badania weterynaryjnego! Przenieśliśmy go ostrożnie do naszej specjalnej skrzyni do transportu takich zwierząt i załadowaliśmy do pick-upa. Zadzwoniłam bodajże o czwartej w nocy do ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt Nadleśnictwa Olsztynek w Napromku, żeby byli gotowi na nasz przyjazd. O siódmej rano byliśmy. A potem jeszcze tylko osiem godzin jazdy po-wrotnej do domu.

Dziś ten wilk już jest od wielu miesięcy na wolności. Nazwaliśmy go Miko, od Mikołaja Kopernika, bo wypadek miał tuż pod Toruniem.

[Od redakcji: rozmowa została przeprowadzona przed zastrzeleniem wilka Miko, do którego doszło 14 sierpnia niedaleko Kluczborka, na terenie obwodu łowieckiego nr 153, dzierżawionego przez KŁ nr 9 Brzezina w Opolu. Wciąż nie wiadomo, kto popełnił to przestępstwo – przyp. red.]. […]

Pani te wilki kocha.

Kiedy pojechałam pierwszy raz do Białowieży zbierać informacje o wilkach do ulotki kampanijnej, poznałam od razu dwa. To były Kazan i Wiki, żyły w wolierze Zakładu Badania Ssaków PAN. Trafiły tam przekazane przez zdesperowanych ludzi, którzy nielegalnie weszli w posiadanie szczeniąt, a gdy podrosły, nie mogli sobie z nimi poradzić. Poszliśmy razem na spacer – z nimi, z profesorem Jędrzejewskim, Karolem Zubem (obecnie już doktorem habilitowanym) z IBS i Adamem Wajrakiem. Oba wilki były niesamowicie przyjazne wobec ludzi. Jak widziały, że ktoś podchodzi do woliery, to przychodziły się łasić!

Przez siatkę wsadziłam palce w tę sierść, taką grubą jak dywan… Te wielgachne łapy się oparły o siatkę na wysokości moich oczu… Potem na spacerze wilki traktowały nas jak swoją grupę rodzinną. To było widać. Podbiegały, potem zabiegały z różnych stron tak, żebyśmy szli wszyscy razem. Albo żebyśmy szli szybciej – bo chciały sobie pobiegać. To było coś niezwykłego. Było widać, jak one niesamowicie chcą sobie poszaleć, ale jednocześnie chcą być z nami, z ludźmi, których uznały za członków swojej grupy.

Zupełnie jak moje dwa psy – adopciaki.

Psy to wilki.

Aktor Marcin Dorociński

Aktor Marcin Dorociński

Autor: mat. wyd. ZNAK

Źródło: wyd. Znak

DZIKIE ZWIERZĘ SPOŁECZNE

Tak? Jak wiele z wilka jest w psie?

Bardzo są do siebie podobne. Wilk jest przodkiem psa. Wilki i psy mogą się krzyżować i wydawać na świat płodne potomstwo. To dowód, że pod względem biologicznym to ciągle ten sam gatunek.

Czyli zdarza się, że jakaś wilczyca zakocha się w psie? I mają potem dzieci?

Tak, ale bardzo rzadko. Wilk jest lepszym partnerem niż pies, bo znacznie lepiej opiekuje się swoim potomstwem. Bardzo pomaga przy wychowaniu szczeniąt.

W jaki sposób? Przynosi pożywienie?

Monitorujemy kilka wilków, którym założyliśmy obroże GPS/GSM, czyli takie urządzenia, w których jest GPS rejestrujący współrzędne geograficzne miejsca pobytu drapieżnika oraz nadajnik, który przez sieć GSM co dwanaście godzin przesyła SMS z pakietem lokalizacji do komputera badacza. Dzięki temu wiemy dokładnie, gdzie który osobnik jest i co robi. I jeden z takich wilków został ojcem.

Jak się zachowywał?

Przez całą zimę i wczesną wiosnę wędrował bardzo intensywnie po całym terytorium ze swoją grupą, najczęściej ze swoją partnerką. Polował, karmił i wychowywał dorastające szczenięta urodzone w poprzednim roku. A kiedy jego partnerka miała już rodzić kolejny miot, czyli pod koniec kwietnia, to został przy niej przez te dwa–trzy dni, niedaleko wykopanej dla szczeniąt nory. Przynosił jej wodę i pokarm.

Jak jej przynosił?

W żołądku.

Przychodził i to zwracał?

Tak. W ten sposób wilki karmią też swoje młode.

Zwrotem?

Tak.

Takie podgotowane to jedzenie troszeczkę.

Odrobinkę. Odbywa się to tak: wilk rodzic zjada w pośpiechu upolowaną zdobycz albo pije wodę – i zanosi swoim szczeniętom albo partnerce do nory. Jak się tylko pojawia, to ona albo one liżą go po pysku i piszczą – a wilk automatycznie zwraca takie lekko przetrawione mięso lub płyn. I ten nasz wilk tak właśnie przynosił ciężarnej samicy wodę. Kiedy już urodziła szczenięta, donosił jej w ten sposób jedzenie, a ona karmiła potomstwo mlekiem.

Jak długo mama wilczyca karmi młode mlekiem?

Regularnie przez pierwsze dwa–trzy tygodnie. Nie odstępuje wówczas szczeniąt na krok z wyjątkiem chwil, gdy idzie się napić. Więc wilk tata biegał tam i z powrotem, szukając pokarmu dla swojej rodziny. Jego aktywność na mapach z raportami z obroży zmieniła się z trudnego dla nas do ogarnięcia zimowego chaosu, gdy często wszyscy razem przemierzali terytorium rodzinne, poruszając się w różnych kierunkach, w kształt przypominający stokrotkę, gdzie płatki obrazujące wędrówki w poszukiwaniu zdobyczy spotykały się prawie codziennie w środku, który był norą ze szczeniętami.

Powiedziała pani "wszyscy razem".

Cała grupa rodzinna.

Jaki jest skład takiej grupy?

Matka, ojciec i najmłodsze szczenięta. Plus dorastające potomstwo z poprzedniego roku. Czasami rok starsze potomstwo też zostaje z rodziną, jeśli jest dostatecznie dużo pokarmu.

A babcie i dziadkowie?

Nie, nie. Babcia i dziadek, jeśli nadal żyją, mają terytorium gdzieś po sąsiedzku. Albo oddalone o setki kilometrów. Nie ma w wilczych rodzinach wielopokoleniowości. […]

Ile żyją wilki?

Znacznie krócej niż psy. Średnia to sześć lat. Osobniki, które miały wyjątkowe szczęście i nie przydarzyło im się nic złego, jak na przykład wypadek samochodowy, nielegalny odstrzał lub wnyki, wrogi sąsiad albo jedna z licznych chorób, na które cierpią też psy, dożywają dziewięciu–dziesięciu lat. Zdarza się, że dziewięcioletnia samica jest jeszcze w stanie urodzić swój ostatni miot.

Kiedy szczenięta opuszczają norę na dobre, wtedy najczęściej opiekę nad nimi przejmuje starsze rodzeństwo, bo para rodzicielska – najbardziej doświadczeni i skuteczni łowcy w grupie – zajęta jest nieustannym poszukiwaniem jedzenia dla wszystkich. Roczne wilki mają zresztą więcej ochoty na zabawę i więcej cierpliwości do szczeniąt. niż sami rodzice.

Kiedy młode idą na swoje?

Dorastają przez mniej więcej dwadzieścia–dwadzieścia dwa miesiące. Czyli urodzone na przełomie kwietnia i maja szczenięta dojrzeją do opuszczenia grupy rodzinnej w styczniu–lutym, półtora roku później. Sama grupa istnieje nadal – bo to para rodzicielska jest jej trzonem.

Mówi pani "grupa rodzinna". Potocznie mówi się "wataha".

Wataha to jest określenie łowieckie, z języka myśliwych. Nie odzwierciedla faktycznych powiązań rodzinnych między wilkami w grupie, ma też negatywne konotacje. Dlatego staramy się go nie używać. Skoro mamy precyzyjny i zrozumiały język biologiczny, nie ma potrzeby używać do opisywania wyglądu czy sposobu życia zwierząt dziwacznych określeń łowieckich.

Wilki i myśliwi konkurują o to samo: o zwierzynę łowną na terenie, na którym polują.

"Zwierzyna" to też określenie łowieckie. Nie przepadam za nim. Jelenie, sarny czy dziki to w języku biologów zwierzęta lub ssaki kopytne. Faktycznie są podstawą diety wilków, stanowią ponad 90 procent masy spożywanego przez te drapieżniki pokarmu. Jednak myśliwi i wilki polują w odmienny sposób i w konsekwencji zabijają inne osobniki z populacji tych gatunków. Wilki najczęściej są w stanie zabić tylko największą łajzę i ofermę.

Silne mięso i słabe mięso to mięso. Smakuje tak samo.

Tak. Nie robią tego celowo. Po prostu nie mają wyboru. Strasznie trudno jest dogonić pędzącego z maksymalną prędkością jelenia czy sarnę w świetnej kondycji, szczególnie jeśli ten jeleń czy sarna uciekają przed śmiercią, a wilki gonią tylko "obiad". Motywacja ma ogromne znaczenie w mobilizacji sił. O wiele łatwiej wilkom dopaść chore, kulejące, osłabione albo niedoświadczone młode zwierzę. Gonitwa potrafi trwać bardzo długo. Czasem drapieżniki szybko odpuszczają, bo po kilku sekundach się orientują, że sobie nie poradzą. Aż w końcu trafiają na takie zwierzę, które da się złapać. Dzięki temu mechanizmowi w lesie zamieszkanym przez wilki najczęściej przeżywają najdorodniejsze zwierzęta kopytne. Biolodzy nazywają je trzonem reprodukcyjnym populacji, bo to one przystępują do rozrodu i przekazują te swoje supercechy potomstwu.

Tymczasem myśliwy strzela z ambony albo w pośpiechu do zwierząt wypłoszonych przez nagonkę. Nie musi, jak wilk, długo gonić za zdobyczą. Ocenia kondycję zwierzęcia na podstawie jego wyglądu, z dużej odległości. To nie sprzyja usuwaniu z populacji najsłabszych osobników. Trudno więc mówić, że wilki konkurują z ludźmi o te same zwierzęta.

Wilcze rodziny mają swoje terytoria, tak?

Tak. I na dodatek każda grupa aktywnie broni tego terytorium przed sąsiednimi wilczymi grupami i intruzami. Mniej więcej w jego środku jest strefa z norami. Nory to jeden z najważniejszych zasobów każdej grupy rodzinnej – to w nich przecież przychodzą na świat szczenięta i tam się chronią, kiedy reszta grupy poluje. Pamiętajmy, że dorosłe wilki, w odróżnieniu od lisów i borsuków, nie mieszkają w norach. Wilcza nora jest tylko dla szczeniąt. Samica wchodzi do nory, rodzi potomstwo, jest tam kilka dni i wychodzi. Nie mieszka w norze. […]

A gdzie śpi wilk? I na czym?

Na glebie! (śmiech)

A dlaczego wilk, zanim się położy, obraca się kilka razy wkoło?

Tego nie zdołałam jeszcze dociec. Ale człowiek też nie zasypia od razu tak, jak padł na łóżko, tylko się przez jakiś czas wierci i układa.

Dotarła pani do takiej wilczej nory? Małe wilczęta były w środku?

Były. Ale to było niezamierzone, byliśmy przekonani, że są w innej. Samica przygotowuje kilka nor, które wykorzystuje w tym samym sezonie. Czasami znienacka przenosi młode. Kiedy okazało się, że są w tej norze, przy której byliśmy, dyskretnie się wycofaliśmy, żeby ich nie przestraszyć.

Nie bała się pani, że matka się pojawi i z zębami skoczy?

Nie, ponieważ ja się nie boję wilków. (śmiech)

Dr hab. Sabina Pierużek-Nowak

Dr hab. Sabina Pierużek-Nowak

Autor: mat. wyd. ZNAK

Źródło: ZNAK

NA TROPACH WILKA

Dlaczego się pani nie boi wilków?

Bo je badam od ponad dwudziestu lat. I uważam, że te dzikie wilki, niezepsute przez kontakt z człowiekiem, nie są dla nas groźne. […]

A przecież mają image krwiożerczego wroga ludzi.

Historia relacji wilków i ludzi w Polsce jest bardzo dramatyczna. Po wojnie, przez blisko dwadzieścia lat, do 1974 roku, wobec tych zwierząt stosowano straszliwe i bardzo skuteczne metody zwalczania. Jedną z nich było wybieranie szczeniąt z nor. Po co? Po to, żeby zlikwidować całe mioty, dostać sporą nagrodę, a jeśli pomimo regularnych obław nie udało się zabić dorosłych wilków, to żeby doprowadzić do wyniesienia się wilków z danego obszaru. Mając tak dramatyczne doświadczenia, wilki istotnie przenosiły się w inne miejsca i próbowały się tam rozmnażać, choć w kolejnym roku najczęściej ponownie traciły szczenięta. Mioty były odnajdywane i wybierane przez wyspecjalizowanych tropicieli, najczęściej myśliwych lub leśników.

Działający wówczas krajowi, wojewódzcy i powiatowi komisarze do spraw zwalczania wilków mieli szerokie prerogatywy i wydawali dyspozycje służbom leśnym, te musiały stawiać się w danym dniu i o danej porze w celu otropienia drapieżników i uczestniczenia w obławach. Wydawano ogromne pieniądze z budżetu państwa na pokrycie kosztów tych akcji i na nagrody za zabicie wilków. Ówczesne, znacznie bardziej śnieżne zimy i gęsta sieć dróg leśnych w lasach gospodarczych ułatwiały odnajdywanie i zabijanie wilków, w wielu częściach kraju praktycznie wytępiono ten gatunek. Jedną z najbardziej okrutnych zalecanych metod było wkładanie wybranych szczeniąt do worka i wleczenie za saniami, żeby samica zwabiona zapachem przyszła pod zabudowania – gdzie można ją było łatwiej zastrzelić.

Potem, gdy wilk został gatunkiem łownym, dalej intensywnie na niego polowano, zrezygnowano wprawdzie z tych najbardziej drastycznych metod, ale liczba zabijanych drapieżników, szczególnie w Bieszczadach i w północno-wschodniej Polsce, niewiele zmalała. W zachodniej i centralnej Polsce pomimo prób nie udało się wilkom osiedlić ponownie na stałe, reakcja myśliwych była natychmiastowa. […]

W bajkach, w legendach, w ludowych podaniach i w kulturze wilk był drapieżnikiem zagrażającym człowiekowi.

Ale był też zwierzęciem czczonym. My, Polacy, mamy przecież świętego wilka!

Gdzie?!

Na Podkarpaciu, tuż przy granicy z Ukrainą, w Kryłowie, znajduje się tak zwane sanktuarium świętego wilka. To prawdopodobnie scheda po wierzeniach w słowiańskiego boga Welesa: kamienna figura siedzącego wilka, która zapewnia płodność. Na czym polegało to magiczne działanie? Otóż kobieta, która nie mogła zajść w ciążę, musiała usiąść na grzbiecie tego wilka i pogładzić go po brzuchu – w związku z czym wilczy brzuch jest dziś bardzo pięknie wypolerowany – no i musiała później spotkać się z mężem w celach prokreacyjnych.

Potem chrześcijaństwo zawłaszczyło pogańskie wierzenia. Świętym, do którego się modli chrześcijański świat z myślą o wilkach, jest, uwaga, Święty Mikołaj! To ważna figura przede wszystkim w prawosławiu. Dziś w Kryłowie jest sanktuarium Świętego Mikołaja, którego posąg został dostawiony do rzeźby wilka. Górale babiogórscy modlili się do Świętego Mikołaja, żeby zapobiec atakom wilków na owce. My, współcześni, już do tych pogańskich, starych wierzeń nie wracamy, przynajmniej świadomie. Lecz do dzisiaj do Kryłowa przyjeżdżają co roku wierni i… podobno bywa, że kobiety siadają na grzbiecie świętego wilka. […]

A jak pani idzie sama tropić, to ile czasu siedzi pani w tym lesie?

Czasami cały dzień, bardzo często też do ciemnej nocy.

Co jest niezbędne do tropienia?

Plecak i GPS. W nim mam zanotowane wszystkie znaleziska z po¬przednich tropień, odchody, znakowania moczem, drapanie, resztki ofiar, stare nory. I potem sprawdzam te miejsca. Wilki są konserwatywne, znakują te same skrzyżowania, odcinki dróg, zostawiają świeżą kupę na starej. Centra wilczych terytoriów są dość stabilne, granice mogą się przesuwać. Jeśli na przykład sąsiednia grupa osłabnie, bo zmniejszy się jej liczebność – to wilki z większej grupy poszerzają terytorium, żeby uszczknąć trochę z zasobów pokarmowych słabszej rodziny.

I co jeszcze?

Termos z herbatą albo butelka z wodą – zależy od sezonu. Na pewno kanapki, i to dużo, bo jestem strasznym głodomorem i muszę dużo jeść. I zwijana miarka, taka dwumetrowa, to jest podstawa. Oceniam skład grupy rodzinnej na podstawie odległości między jednym odbiciem łapy a drugim. Informacja o tym, jaka była odległość między piętą a piętą danego wilka, daje mi informację, czy tutaj szedł dorosły samiec, ojciec z rodziną, czy młodzież z matką. Długość kroku świadczy o wysokości zwierzęcia, tak jak u ludzi. Mniejsza osoba to krótszy krok.

W plecaku noszę jeszcze notes. Często notuję. Czołówkę i coś na przebranie – jak tropię do nocy, to czasem trzeba się przebrać albo ubrać cieplej. No i papier toaletowy! […]

Zawsze jak przyjeżdżam do lasu, to mówię: "Cześć, wilki! Jestem, to ja!".

Na głos?

Tak!

Na co wilki: "Znowu ona!".

Znowu ona! Znowu nam będzie zabierać kupy!

Po co zbierać wilcze kupy?

Zbieramy odchody, żeby analizować, co wilki jedzą. Dawniej robiło się to na podstawie badania zawartości żołądków – no, ale do tego trzeba było zabić wilka, a materiałem do analizy był jeden obiad. Odchody zaś dają możliwość badania diety całej grupy rodzinnej, z całego jej terytorium, przez kilka lat.

Na podstawie wyglądu odchodów można ocenić, czy wilk jadł właśnie upolowaną zdobycz, czy żerował już na resztkach. Jak w od¬chodach jest dużo sierści i kości, to znaczy, że kończył ucztę, bo wilki zjadają ze zdobyczy praktycznie wszystko, co się da jeszcze pogryźć i przełknąć – kości, zęby, skórę, racice. Wynika to stąd, że upolować kolejną zdobycz jest bardzo trudno i lepiej spucować wszystko do czysta albo poszukać resztek starej ofiary niż gonić po lesie z pustym brzuchem za szybkimi jeleniami. Wilki nie jedzą codziennie. Żyją w rytmie: biesiada – post – biesiada – post.

Czyli jak jest żarcie, to żremy, ile fabryka dała.

Tak. Ponieważ tego, kiedy będzie następne żarcie, nie da się przewidzieć. Trzeba więc najeść się i zostawić jak najmniej, bo na resztkę tego, co teraz jemy, już czekają padlinożercy.

A do tego jeszcze trzeba coś zanieść małym wilczkom. Ciężkie jest życie wilka.

Ciężkie. Szczególnie wilczych rodziców. To jest straszna harówa i gonitwa. […]

Wilki w Puszczy Białowieskiej

Wilki w Puszczy Białowieskiej

Autor: Adam Wajrak

Źródło: Agencja Gazeta

WILK PODBIJA POLSKĘ

Czy - biorąc pod uwagę rozległość wilczego terytorium i dostępność terenów, na których wilki mogą sobie takie terytorium wyznaczy - wilków w Polsce jest za dużo, za mało czy wystarczająco? To znaczy: czy twierdzenie "trzeba do wilków strzelać, bo jest ich za dużo" jest prawdą, czy kłamstwem?

Ocena, czy jest ich w sam raz, czy za mało, czy za dużo, jest bardzo trudna.

Zespół naukowców z Instytutu Biologii Ssaków PAN, którego też byłam członkiem, zbudował w 2008 roku model przydatności siedlisk dla wilków. Analizując masę danych o występowaniu wilków, oceniliśmy, że od 20 do 24 procent kraju jest zdatne na siedliska wilków. Przy czym nie rozkłada się to równomiernie. W zachodniej Polsce jest prawie dwa razy więcej przydatnych dla wilków siedlisk niż w Polsce wschodniej i w Karpatach razem wziętych.

Bo tam jest więcej lasów.

Właśnie! I wilki faktycznie się intensywnie osiedlają na tej ziemi obiecanej. Zagęszczenie tamtej populacji jeszcze nie jest takie jak w Polsce wschodniej, ciągle też są lasy, gdzie wilków nie ma i gdzie mogłyby się osiedlić.

Jak ci pierwsi "osadnicy" przejmują na własność nową ziemię?

Na początku naprawdę są jak nasi osadnicy i przesiedleńcy powojenni na Ziemiach Odzyskanych. "O, ten dom jest najfajniejszy, największy, ma największy ogród, tu się osiedlimy. Nieważne, że to trochę za dużo jak na potrzeby naszej rodziny, że część domostwa jest rzadko używana, ale pożyjemy jak paniska, poszastamy zasobami".

Potem dojeżdżają sąsiedzi – czyli do lasu przychodzą nowe wilki. Zaczynają się kłótnie i trzeba troszkę ograniczyć swoje zachcianki, podzielić się przestrzenią z innymi. Z iloma rodzinami można się podzielić tą przestrzenią, zależy od powierzchni lasu, kształtu i dostępności odległych, spokojnych miejsc, gdzie można wyprowadzić młode. Nie da się jednak dzielić w nieskończoność.

Wilczy rodzice nie lubią wyprowadzać swoich młodych zbyt blisko granic sąsiadów. Istnieje niebezpieczeństwo, że ci zrobią szybki wypad i zabiją szczenięta. Ilość pokarmu w lesie, czyli przede wszystkim zagęszczenie dzikich zwierząt kopytnych, jest też bardzo ważnym czynnikiem promującym lub ograniczającym osadnictwo. Liczy się także wielkość grup rodzinnych. […]

Wilki w zoo we Wrocławiu

Wilki w zoo we Wrocławiu

Autor: Mieczysław Michalak

Źródło: Agencja Gazeta

WILCZE LOVE STORY

A wilki są dla siebie serdeczne?

Tak. I dla potomstwa, i dla siebie nawzajem. Para rodzicielska bardzo często okazuje sobie czułość.

Jak? Liżą się po pyskach?

Żeby tylko! Czochranie się boczkami, wkładanie nochala do sierści na szyi, obwąchiwanie, spanie bliziutko, z głową na szyi partnera. Zapach jest bardzo istotny. Wilki obwąchują się ze wszystkich stron. Dalej: usuwanie skudłaconej sierści, iskanie, zabawy. Mam na fotopułapce zarejestrowaną taką scenę: jest wiosna, szczenięta w norze, samica pierwszy raz po porodzie na wspólnej przechadzce z samcem, kładzie się na piaszczystej górce, a samiec oczyszcza ją z nadmiaru sierści, bo już zaczyna linieć. I on jej te kołtuny wyciąga, a ona taaaaka zachwycona leży. (śmiech)

Czy wilki uprawiają seks dla przyjemności?

Zacznijmy od tego, że uprawiają go tylko w jednym okresie w roku. Podczas rui w lutym.

A potem już nie?

Potem już nie. Ale w lutym robią to cholernie często! (śmiech)

Hulaj dusza! A jak często?

Potrafią i co dwieście metrów.

Naprawdę?!

Noo! (śmiech) […]

Dlaczego akurat wilki się łączą w pary na całe życie, a inne zwierzęta nie?

Jest jeszcze kilka takich gatunków, na przykład gibony, dość wierne bywają łabędzie i parę innych ptaków. U wilków jest to reguła, ale oczywiście mogą zdarzyć się wyjątki. Generalnie monogamia wydaje się u tego gatunku strategią zapewniającą największy sukces rozrodczy. Doświadczona para rodzicielska, która dobrze zna swoje terytorium, zawsze sobie poradzi. Matka, która wie, gdzie wykopać norę, żeby było blisko do wody i jedzenia, a po zakończeniu karmienia mlekiem poluje jak wytrawny łowca, to jest fantastyczna partnerka. A ojciec, jeśli jest silny, dobry w tropieniu i polowaniu, i w razie czego obroni norę przed wrogami, daje jej pewność, że wykarmią razem młode, których przecież ona nie może porzucić w pierwszych tygodniach.

Ile trwa wilcza ciąża?

Jak u psa, około sześćdziesięciu trzech dni. Mamy nagrania z fotopułapek, gdzie widać, jak idzie leśną drogą samica, gruba jak baryłka, a w jej brzuchu już się kotłują te szczeniaki – więc idzie i się tak śmiesznie kołysze na boki. A za nią idzie samiec i co chwilę odbiega na boki, sprawdzając, czy może coś do upolowania się znajdzie. Uroczy widok.

Wilk w Puszczy Białowieskiej

Wilk w Puszczy Białowieskiej

Autor: Adam Wajrak

Źródło: Agencja Gazeta

WILK WĘDROWIEC

Znajdujemy na drodze chorego, rannego wilka. Do kogo trzeba zadzwonić po ratunek, żeby ten wilk przeżył, a nie skończył jako łup myśliwych?
Kłopot jest taki, że w Polsce nie ma ustalonych procedur ratowania zwierząt należących do gatunków chronionych, ofiar wypadków drogowych. Jeśli zwierzę wygląda kiepsko, najczęściej stosuje się tak zwane skracanie cierpienia i zgodnie z prawem mogą to robić myśliwi bez zasięgania opinii lekarza weterynarii. Jednak można, mając smartfona, poszukać w internecie najbliższego ośrodka rehabilitacji zwierząt, organizacji przyrodniczej, grupy ludzi, którzy mają doświadczenie w takich akcjach, mają sprzęt i wiedzą, jak zwierzęciu pomóc, i zadzwonić bezpośrednio do nich. W sprawie wilków i rysi można na przykład do nas.

Skoro wilki są raczej osiadłe, jak wytłumaczyć historię – opisaną na stronie pani stowarzyszenia – wilka Alana, który przyszedł do nas z Niemiec, przewędrował całą Polskę łącznie z autostradami i wylądował na Białorusi, gdzie go prawdopodobnie, niestety, ubili?

Najpierw powiedzmy, jak przeszedł, a potem – dlaczego wyruszył na swoją wyprawę. Przeszedł dzięki temu, że w Polsce nad i pod autostradami są przejścia dla zwierząt. Te przejścia są niezbędne, bo wszystkie autostrady i drogi ekspresowe w naszym kraju muszą być ogrodzone: oczywiście nie po to, żeby zabezpieczyć zwierzęta, ale po to, żeby ludzie się nie nadziewali na nie, jadąc z dużą prędkością i nie ulegali wypadkom. Ale jest mnóstwo zwykłych, bardzo ruchliwych dróg, które mogły się okazać dla Alana śmiertelną pułapką, jak co roku dla kilkudziesięciu innych wilków w Polsce.

Na autostradzie A4 pomiędzy Bolesławcem a Zgorzelcem robiliśmy przez trzy lata monitoring piętnastu dużych przejść dla zwierząt, zarówno górnych, jak i dolnych, oraz poszerzonych mostów. Wykorzystywaliśmy fotopułapki nagrywające zwierzęta oraz pasy z piaskiem do rozpoznawania ich tropów. Okazało się, że górnymi przejściami przechodzi średnio po 3 tysiące zwierząt na rok, a przez to najpopularniejsze aż 5,5 tysiąca.

Tysiące? Wow!

Najwięcej oczywiście przechodzi ssaków kopytnych. Na fotopułapce nagrała się na przykład grupa ciężarnych łań, takich brzuchatych, chodziły przez przejście regularnie. Potem przez kilka dni cisza – aż tu nagle są! Idą już ze swoimi cielaczkami, ucząc je też przechodzić przez przejście. Oczywiście regularnie przechodziły też lokalne wilki, całymi rodzinami, tam i z powrotem. Teraz autostrad i przejść jest znacznie więcej. Mamy też wilki z obrożami GPS/GSM w różnych częściach Polski, i te żyjące w lasach przecinanych przez autostrady albo będące w trakcie dyspersji, jak Alan, chodzą przez górne przejścia jak po leśnych drogach, nawet je znakują!!! Znacznie więcej jest ceregieli z przejściami dolnymi, ani ssaki kopytne, ani wilki nie lubią tych wąskich tuneli, w których jest bardzo hałaśliwie i ziemia drży przy każdej ciężarówce przejeżdżającej nad głową.

Nic dziwnego, że się boją.

Myśląc o przejściach, trzeba pamiętać, że dla użytkujących je zwierząt słuch i węch są najważniejszymi zmysłami i że są znacznie czulsze od ludzkich zmysłów. Przeraża je hałas nad głową, który dla nas jest całkiem znośny. Irytuje mnie i martwi, że zamiast chwalić się tymi wyśmienitymi górnymi przejściami przed innymi krajami, inwestorzy, szczególnie Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, utyskują, że musieli je zbudować, i podejmowane są teraz ogromne wysiłki, żeby na kolejnych odcinkach dróg ograniczać ich liczbę jak tylko się da. To źle wróży nie tylko wilkom, ale wszystkim zwierzętom lądowym.

Alan przepłynął Wisłę. To nie jest takie proste: przepłynąć Wisłę.

Wilki bardzo chętnie wchodzą do wody, uczą swoje potomstwo przepływać rzeki. Ale sforsować tak dużą rzekę jak Wisła – to rzeczywiście niełatwe. Dawniej uważano, że Wisła musi zamarznąć, żeby wilki mogły się przedostać ze wschodniej do zachodniej Polski. Teraz te wilki, którym założyliśmy obroże, udowadniają, że Wisła jest dla nich znacznie mniej niebezpieczna niż ruchliwa droga.

Dlaczego Alan ruszył na tak długą wędrówkę? Też szukał żony?

On taki całkiem polski nie był. Urodził się w Saksonii, w Niemczech, ale jego rodzice pochodzili z Polski. Możliwe, że zapragnął mieć polską partnerkę. Na rodzinnym terytorium nie miał żadnej kandydatki – jedyne dostępne samice to były jego matka i siostry. Co miał zrobić? To, co robi ludzka młodzież. Opuścił dom i poszedł w świat. Tak się złożyło, że nasze koleżanki Ilka Reinhardt i Gesa Kluth, badaczki niemieckie, założyły mu wcześniej obrożę GPS/GSM.

Wilki wiedzą, że z siostrą czy bratem nie wolno?

Tak. Trzeba u sąsiadów sobie poszukać partnerki. A jeśli u sąsiadów partnerka też jest bliską krewniaczką lub po prostu nie jest chętna, trzeba szukać dalej. Mam wrażenie, że musi się pojawić między młodymi jakaś forma wzajemności, inaczej nie widzę sensu podejmowania tak strasznie długich eskapad. No, ale może niektóre wilki lubią po prostu podróżować, to też świadczy o ich inteligencji.

U ssaków generalnie jest tak, że to samice wybierają sobie partnera. U jeleni też. Podczas rykowiska to może wyglądać, jakby zwycięski samiec zawłaszczał harem, ale to samice decydują, przy którym samcu będą się gromadzić.

Alan ruszył z Saksonii na wschód, do Polski. Gdy tylko przekroczył granicę, dostawaliśmy codziennie jego lokalizacje od Ilki i Gesy. Prosiły nas o opiekę nad swoim wilkiem w Polsce. Wtedy jeszcze był to obszar słabo zrekolonizowany przez wilki – w całej Polsce zachodniej trochę ponad dwadzieścia grup rodzinnych. Przechodził przez zajęte przez wilki lasy, ale może żadnego nie spotkał. To nie jest jednak niezbędne, przybysze dość szybko się orientują, że dany obszar jest zajęty przez inne wilki. Znaki zapachowe pozostawione przez rezydentów są łatwe do rozpoznania. […]

Wilki w zoo we Wrocławiu

Wilki w zoo we Wrocławiu

Autor: Mieczysław Michalak

Źródło: Agencja Gazeta

WILCZE WOJNY

Te znaki zapachowe, o których wspomniała pani przed chwilą, a które zostawiają wilki w lesie intruzom, oznaczają "paszoł won!"?

Dokładnie. Niedawno wilk Miko na chwilkę wlazł do wschodniej części Borów Tucholskich. A tam jest osiadła, mocna grupa rodzinna, wiemy, bo ją od lat tropimy. Jak on się zorientował, że ma towarzystwo, to tak zwiewał, że hej!

Myślałem, że będzie raczej szukał koleżanki.

Nie wiemy, czy nie próbował oczarować jakiejś młodej wilczycy w Borach Tucholskich. Może zostawił dla niej liścik w postaci swoich znakowań, a może tęsknie wył? Wiemy, gdzie był, ale nie wiemy, z kim się spotykał. Przydałyby się jeszcze kamery GoPro na tych obrożach.

Uciekał, bo wyczuł zapach. Czy mogłaby mu grozić napaść ze strony miejscowej grupy?

Mogłaby.

Wkurzony "ojciec z synowcami" mógłby go zaatakować?

Dokładnie. To jest jak z Kargulami i Pawlakami. Po pierwsze sąsiadujące grupy rodzinne za sobą nie przepadają. Chyba że sąsiadują ze sobą blisko spokrewnione pary rodzicielskie, czyli na przykład matka i córka. I wówczas jest duża tolerancja. Wtedy ich terytoria mogą dość znacznie na siebie zachodzić, spokrewnione grupy pozwalają sobie nawzajem żerować na własnych ofiarach, to coś jak obiady u rodziców.

Ale generalnie o przestrzeń do życia jest między wilkami wojna. Może nie dochodzi nagminnie do bezpośrednich walk i zagryzania się, ale im grupa jest większa (na przykład wychowała dużo szczeniąt) i potrzebuje więcej pokarmu, tym częściej robi najazdy na terytorium sąsiadów i próbuje część tego "cudzego" terenu zagarnąć. Tę chęć przejęcia sygnalizuje energicznym znakowaniem, głównie sikaniem i drapaniem w miejscach znakowań gospodarzy terenu.

Jakie w takiej walce zapadają rozstrzygnięcia?

Jeśli gospodarze mają małą rodzinę z niewielką liczbą dorosłych, silnych samców, po prostu ustępują i odsuwają się od zadziornej grupy. Jeśli natomiast rodziny są równe pod względem sił, w końcu dochodzi do konfrontacji i potyczki mogą być naprawdę brutalne. Widujemy potem na fotopułapkach pokiereszowane pyski ojców i starszych synów, bo to oni są "ochroniarzami" rodziny, poranione grzbiety i szyje. Czasami rozmnażający się samiec albo dorosły syn nagle znikają. Znajdowaliśmy już w lesie martwe dorosłe wilki, których obrażenia wskazywały na dotkliwe pogryzienie przez inne wilki. Badania genetyczne pomagają ustalić, kto był ofiarą, a kto zabójcą.

A wycie gospodarzy nie odstrasza intruzów?

Powinno odstraszyć, dlatego w tych momentach wilki starają się wyć tak, by intruzi myśleli, że gospodarze mają przewagę liczebną, że jest ich więcej niż w rzeczywistości. Przez kilka lat prowadziliśmy badania nad komunikacją głosową u wilków. Chcieliśmy się dowiedzieć, do czego służy wilkom wycie. Wcześniej naukowcy uważali, że wilki wyją głównie po to, żeby odstraszyć sąsiadów, natomiast my wykazaliśmy, że wilki komunikują się w ten sposób głównie z członkami własnej grupy rodzinnej na swoim ogromnym terytorium, liczącym blisko 300 kilometrów kwadratowych, czyli tyle, co Warszawa. Dzięki bardzo dobremu słuchowi i ruchomym małżowinom usznym są w stanie to wycie usłyszeć z daleka i precyzyjnie określić miejsce, skąd dochodzi.

Kto do kogo wyje?

Para rodzicielska, wracając z obiadem, wyje do szczeniąt. Głodne lub przestraszone szczenięta wyją ponaglająco do poszukujących pokarmu rodziców. Członkowie rodziny wzajemnie zapraszają się na upolowaną zdobycz. Czasami grupa, ruszając na polowanie, wyje, żeby dodać sobie animuszu, lub po polowaniu celebruje sukces łowiecki. To taki wilczy telefon komórkowy, najczęściej – w 95 procentach przypadków – używany w kontaktach z rodziną. Ale oczywiście czasami korzysta się z niego, żeby nawrzeszczeć na nielubianego sąsiada i przekazać mu, żeby trzymał się z daleka.

A to prawda jest, że wilki do księżyca wyją?

Nie, chociaż to ładnie w horrorach i na koszulkach wygląda. A chodzi o to, że w księżycowe noce zwykle jest ładna pogoda, bezchmurna, bez wiatru, zimą dochodzi do tego mróz – i wycie dobrze się niesie po zmrożonym śniegu. Wtedy ludzie, ssaki o dość kiepskim słuchu, są w stanie usłyszeć wyjące wilki. I stąd przeświadczenie, że wilki wyją do księżyca. Tymczasem one częściej wyją latem, kiedy mają szczenięta, które trzeba nawoływać, sprawdzać, czy są bezpieczne, albo ostrzec przed niebezpieczeństwem. Zimą prawdopodobnie częściej wyją młode wilki podczas wędrówek w poszukiwaniu partnerów. To sposób, żeby nawiązać bezpieczny, bo na sporą odległość, kontakt z gospodarzami i dowiedzieć się, czy nie ma tam "panny do wzięcia". […]

A jak wilki się biją o przywództwo, to biją się na śmierć?

Bywają przypadki, że na śmierć. Nam, ludziom, też się to zdarza, no nie? […]

Marcin Dorociński i okładka jego książki "Na ratunek"

Marcin Dorociński i okładka jego książki "Na ratunek"

Autor: Wydawnictwo Znak

Źródło: Wydawnictwo Znak

WILK NA TROPACH CZŁOWIEKA

Jakie to było uczucie, gdy pani tropiła wilki, zaczęła chodzić w kółko i nagle na swoich śladach odkryła, że to wilki tropią panią, a nie pani tropi wilki?

Fajne! Zresztą dość często mi się to zdarza, bo lubię sama po lesie chodzić. Niedawno tuż przy granicy Drawieńskiego Parku Narodowego szłam leśną drogą i zobaczyłam na piachu idący w poprzek świeży trop wilka. Kierował się na pagórek, na którym rósł młodnik. Zaczęłam obchodzić tę górkę, weszłam na poprzeczną drogę i nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Coś szło po pagórku. Doszło do głównej drogi, ale chyba trafiło na moje tropy i zawróciło na szczyt górki. Stamtąd poszło inną ścieżką. I nagle się zorientowałam, że ta ścieżynka, wydeptana przez zwierzaki pomiędzy niewysokimi sosenkami, wychodzi dokładnie na tę drogę, na której teraz stoję. I tak stałam cichutko i patrzyłam zaciekawiona, co to idzie w moją stronę, aż zobaczyłam wilka. Szedł z nosem przy ziemi wprost na mnie. Nagle przystanął, zaczął węszyć, czuł mój zapach.

Ale nie widział.

Nie, bo miał ciągle nos przy ziemi. Nagle podniósł głowę, zobaczył mnie i przestraszony podskoczył wysoko do góry.

Jak kot!

Dokładnie.

W jakiej odległości był od pani wtedy?

Dwa, może trzy metry.

I pani nie podskoczyła wyżej od niego? Ja bym podskoczył!

Nie! (śmiech) Ja tam stałam jak wmurowana, myśląc: "Stary, ja cię tak przepraszam". On był naprawdę przerażony! Widziałam te jego miodowe, spanikowane oczy tuż-tuż.

Dał drapaka?

Tak, z tym że nie miał jak się wycofać, bo ścieżka była wąska, musiał przemknąć obok mnie. I to zrobił! Podskoczył jak szalony, przebiegł tuż koło mnie i zwiał do lasu. Tak mi było głupio!

Książkę Marcina Dorocińskiego "Na ratunek. Rozmowy o zwierzętach, naturze i przyszłości naszej planety” (Wyd. ZNAK) możesz kupić >>> TUTAJ.