Wikimedia Commons CC0
Architekt Frank Lloyd Wright miał dość “gigantycznych, zapuszczonych miast”, do których zaganiani jak bydło byli “odczłowieczeni przez kolosa kapitalizmu przemysłowego” mieszkańcy. Miasto przyszłości nie powinno tak wyglądać. Miasto przyszłości musiało się zmienić.
Paradoks - według wizji Wrighta zaprezentowanej w 1935 roku miasto nie powinno być miastem. A jednocześnie miało nim być. Na następcę Nowego Jorku i innych metropolii, a także niewielkich miasteczek i miejscowości Frank Lloyd Wright wykreował miasto, które jest “wszędzie i nigdzie”.
Miasto wychylone w przyszłość
Utopijne miasto przyszłości, czy raczej antymiasto, nazywało się Broadacre City. "To jedyne możliwe miasto wychylone w przyszłość" - twierdził autor koncepcji. W Broadacre City nie zaistniałoby coś takiego jak "centrum". Jego tradycyjne funkcje miały zostać rozrzucone po krajobrazie - pisał Wade Graham w książce "Miasta wyśnione".
Najważniejszym punktem było gospodarstwo domowe, czyli zintegrowane przedsięwzięcie agrarne składające się z domu jednorodzinnego, małej farmy utworzonej z maksymalnie 40 arów na osobę w rodzinie i ewentualnie małego zakładu produkcyjnego albo laboratorium - opisywał je Graham.
Jak wyglądałoby życie w Broadacre City? Minihrabstwa składałyby się z góra 1400 osób; sąsiadów jednak przez płot nie zobaczysz, bo twoja farma ma przecież co najmniej 40 arów. Nie idziesz do pracy, to ty tworzysz wyroby niezbędne do życia. Ewentualną nadwyżkę sprzedajesz, a rzeczy, których nie potrafisz wykonać, kupujesz od innych samowystarczalnych rzemieślników. Gdzie, skoro w Broadacre City nie ma czegoś takiego jak centrum? W przydrożnych targach, do których dojeżdżasz.
Dojeżdżasz też do kina, do restauracji, parków rozrywki. Wszystko jest jednak na obrzeżach, porozrzucane. Nie ma jednego, ścisłego centrum. Miasto jest wszędzie, miasto jest nigdzie. Masz samochód, więc odległości nie są żadnym problemem.
Frank Lloyd Wright zakładał, że każda rodzina musiałaby mieć co najmniej jeden samochód, który w przyszłości zastąpiony zostałby prywatnym helikopterem. Choć dziś powiedzielibyśmy, że to pojazdy rodem z filmów science-fiction. Zresztą i wtedy tak wyglądały. “Wierząc w szalony rozwój techniki nadał pojazdom «kosmiczne» kształty” - pisał Waldemar Łysiak, opisując szkice Broadacre City w wydanej w 1966 roku monografii na temat Wrighta.
Architekt uważał, że właśnie dlatego tradycyjne, scentralizowane miasto nie jest już potrzebne, bo człowiek ma samochód. Pojazd sprawił, że ludzie wreszcie stali się wolni, mobilni, mogą poruszać się tam, gdzie chcą, nic ich nie ogranicza. A skoro tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, by żyć niezależnie od miasta. Nie trzeba się gromadzić, by wszędzie było blisko. Odległości można pokonać samochodem.
A co, jeśli nie potrafisz niczego stworzyć? Nie jesteś rolnikiem, wynalazcą, inżynierem? Frank Lloyd Wright pamiętał też o tobie. Pracujesz w fabryce, a mieszkasz w bloku. Zapomnij jednak o zapierających dech w piersiach widokach, które podziwiasz z balkonu, mieszkając choćby i na 10. piętrze. W Broadacre City nie ujrzałbyś tego, co dla wielu mieszkańców współczesnych metropolii jest codziennością:
W idealnej wizji miasta Wrighta nie było miejsca dla drapaczy chmur, do których zraził się po trzęsieniu ziemi w Tokio z 1923 roku, w wyniku którego zginęło 105 385 osób (architekta nie było wówczas w Japonii, za to zaprojektowany przez niego hotel przetrwał katastrofę nieuszkodzony). Jego zdaniem budynki powinny mieć nie więcej niż pięć kondygnacji, a ewentualne wysokie wieżowce nie stałyby koło siebie, na dodatek powinny znajdować się gdzieś na uboczu. Zresztą jak wszystko: przemysł, transport, życie towarzyskie.
Bogaty ma pięć samochodów, "biedny" - jeden samochód
Domy w Broadacre City miałyby być dostosowane do potrzeb właścicieli. Wright zdawał sobie oczywiście sprawę z nierówności społecznych, dlatego zakładał, że jedni będą mieli mniejsze domy, inni większe. Jeśli należysz do nizin społecznych, masz jedno auto, jeśli jesteś bogaty, w garażu zmieścisz pięć samochodów - to miał być wyznacznik statusu - liczba pojazdów.
Żyjesz na swoich 40 arach, tworzysz, projektujesz z dala od fabryk i miejskiego zgiełku. Cisza, spokój, nie jeżdżą tramwaje, nie ma kolei. Bo i po co, skoro wszyscy mają auto i nie potrzebują innych środków transportu. “Miasta” projektowane na wzór Broadacre City obiecywały nie tylko brak problemów komunikacyjnych czy słupów i drutów będących na widoku. W tym idealnym świecie zabrakłoby “slumsów i szumowin”. W Broadacre City każdy miał być szczęśliwy, żyć po swojemu niezależny od wielkiego przemysłu i biznesu. Typowa utopia.
Kto jednak mógłby pozwolić sobie na szalone, genialne wizje wyprzedzające współczesność, jak nie Wright? W końcu mówił o sobie, że będzie największym architektem, jaki kiedykolwiek żył i minie dopiero 500 lat, nim urodzi się ktoś taki jak on. Jednak kiedy projekt Broadacre City został zaprezentowany w 1935 roku, więcej emocji niż futurystyczne wizje budził styl życia i przeszłość architekta.
W 1914 roku, kiedy Wright podróżował po Europie, służący zamordował jego drugą żonę, jej dzieci oraz pięć innych osób, a wybudowany przez Wrighta dom podpalił. W kolejnych latach architekt po raz kolejny się ożenił i po raz kolejny pożar pochłonął odbudowany wcześniej dom. O romansach Wrighta pisała prasa, a genialny architekt popadał w długi. Jednak cały czas kiełkowała w nim idea Broadacre City, o którym pisał w dwóch książkach: autobiografii i publikacji “Znikające miasto”.
Miasto - prostytutka maszyny
Wkrótce masowe gromadzenie się ludzi nie będzie miało żadnego celu. Indywidualne jednostki urosną w siłę, jeśli zbierać się będą na poziomie ziemi i umocnią swoją ciężko wypracowaną wolność zyskaną w tej części miasta, która nie jest prostytutką maszyny - wierzył Wright.
Romantycznie utopijna była też koncepcja urbanistyczna Broadacre City, lecz jej humanizm wystawia twórcy ładne świadectwo - pisał po latach Waldemar Łysiak.
Nieco inne zdanie mieli krytycy oceniający projekt. Jeden z nich, Norris Kelly, stwierdził, że takie miasto mogłoby powstać dopiero wtedy, gdy "uchyli się Konstytucję Stanów Zjednoczonych, wyeliminuje organy rządowe ze struktur państwa, wywłaszczy wszystkie grunty, zburzy istniejące już miasta, zatrze się ślady historii i przeszkoli miliony ludzi, by mogli żyć w samowystarczalnych gospodarstwach". A to dopiero początek trudności. "Nie warto nawet o tym dyskutować w kontekście praktycznych rozwiązań" - twierdził Kelly.
Co na to Wright? Cóż, sam przyznał, że budowa idealnego miasta nie byłaby łatwa.
Nie jestem winny przedstawienia planu, który nadawałby się do natychmiastowego wdrożenia - żartował architekt.
Wiedząc, że ta utopia nie wyjdzie, wziął się za tworzenie kolejnej. Dosyć zaskakującej.
Następnym szalonym projektem był The Illinois, czyli ogromny wieżowiec, wysoki na milę (1610 m). Tak tę ideę opisywał Waldemar Łysiak:
528 kondygnacji podzielonych na pięć równych stref zmieściłoby 130 tysięcy ludzi, a w podziemnych garażach 20 tysięcy samochodów. Komunikację wewnętrzną zapewniłyby ruchome schody i 56 wind o napędzie atomowym, jeżdżących z szybkością bliską 100 km/godz. W załamaniach elewacji zaprojektował Wright 50 lądowisk dla helikopterów. Parapety okien umieścił wysoko, na poziomie 1,2 metra od podłogi, by użytkownicy nie dostawali zbyt często zawrotów głowy.
Zupełnie odmienna od Broadacre City wizja, prawda? Jednak Wright "permanentnie szokujący nagłymi zmianami stosowanych przez siebie środków ekspresji i stylów, twórca niezliczonych paradoksów" mógł sobie na woltę pozwolić, jak komentował to Łysiak. Zresztą te dwie koncepcje coś łączy - żeby The Illinois powstało, należałoby zburzyć stare centrum Chicago. A więc pożegnać stare miasto.
Miasta jednak wciąż istnieją i się rozrastają, nikt ich nie zburzył i nie zaczął budować od nowa. Lecz nie tylko dlatego utopia Wrighta jest porażką. Wade Graham, pisząc o pomyśle architekta, cytuje jednego z jego praktykantów. W 1992 roku Paolo Solari zauważył, że idea Wrighta "propagowała, idealizowała koncepcję pojedynczego domu" oraz starała się wyeliminować konsupcjonizm. Tymczasem "nie ma większych konsumentów niż przedmieścia", które przecież dojeżdżają ze swoich domów do przydrożnych marketów, rozrzuconych w krajobrazie.
Ale co do jednego Wright się nie pomylił. Masz auto, masz wolność. Kupujesz kampera, wyjeżdżasz z miasta i masz swoją miniutopię. A przecież właśnie to architekt miał na myśli - i choć trudno, mieszkając w takim samochodzie, stworzyć samowystarczalne gospodarstwo, to będzie to małe nawiązanie do idei Wrighta.